Gospodarka

Zamknij oczy i policz do dwustu miliardów

Jeff Bezos stał się pierwszym człowiekiem na Ziemi, którego majątek przekroczył 200 miliardów dolarów. Jeżeli w przypadku milionera czy milionerki mówimy o bogactwie, to w przypadku Bezosa powinno zabraknąć nam słów. Jego majątek jest niewyobrażalny i katastrofalny zarówno dla społeczeństwa, jak i systemu polityczno-ekonomicznego.

Liberałowie i liberałki często przytaczają argument, że bogaci ludzie są potrzebni, ponieważ ich majątki pełnią funkcje, których nie mogą lub nie powinny pełnić inne podmioty. Jako przykład zazwyczaj wskazują amerykańskie społeczeństwo, gdzie milionerzy i milionerki biorą na siebie wiele istotnych funkcji społecznych, takich jak fundowanie stypendiów, finansowanie kultury czy wspieranie ochrony zdrowia. Ten argument działa jak płachta na byka na tych, którzy uważają, że redystrybucja kapitału jest wyłącznie zadaniem państwa.

Przykład Jeffa Bezosa pokazuje, że musimy się nauczyć rozróżniania skali majątków. Dopiero wtedy uda nam się zobrazować, jak bezwzględny, nieokiełznany i absurdalny jest współczesny system gospodarczy. Wytykanie palcem grupy „bogaczy”, rozciągającej się od ludzi zwyczajnie zamożnych po posiadaczy majątku tak wielkiego, że nieuchronnie niszczy całe sfery życia społecznego, jest być może retorycznie efektowne, ale w praktyce całkowicie nieproduktywne.

Jak Big Tech sprzedał duszę diabłu

Nie zamierzam tu bronić milionerów i milionerek. Wręcz przeciwnie: wiele mechanizmów pozwalających zdobywać i używać miliardów dotyczy także zdobywania i używania milionów. Do tego osób posiadających na koncie miliony jest znacznie więcej niż tych, które dysponują miliardami, przez co ich szkodliwość jest bardziej rozproszona i częściej spotykana, zwłaszcza w wymiarze lokalnym.

Tym razem jednak, zamiast po raz kolejny utyskiwać na bogaczy tego świata, wrzucając do jednego worka właściciela lokalnej mleczarni, Roberta Lewandowskiego i Jeffa Bezosa, zastanówmy się nad skalą – bo skala majątku ma tu ogromne znaczenie.

Zacznijmy więc od podstaw. To jest milion: 1 000 000, a to jest miliard: 1 000 000 000. Na pierwszy rzut oka te liczby nie wydają się aż tak od siebie odległe. W miliardzie mieści się jednak tysiąc milionów, to całkiem sporo. Wyobraźmy sobie, że odliczamy jedną liczbę na sekundę: „jeden, „dwa”, „trzy” i tak dalej. Odliczenie do tysiąca zajęłoby nam w ten sposób ponad 16 minut. Jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić, prawda? Odliczenie do miliona (oczywiście wciąż przy założeniu, że liczymy bez przerwy) zajęłoby nam ponad 11 dni. To pokazuje, że milion staje się coraz bardziej abstrakcyjny – nikomu nie udałoby się doliczyć nawet do połowy.

A jak długo liczylibyśmy zatem do miliarda?

Ponad 31 lat.

Warto pamiętać o tych proporcjach – 16 minut, 11 dni i 31 lat – gdy rozmawia się o wielkich liczbach. Jeżeli w przypadku milionera czy milionerki mówimy o bogactwie, to w przypadku miliardera powinno nam zabraknąć słów.

Czy nie za mało złościmy się na bogatych?

W środku pandemii Jeff Bezos stał się pierwszym człowiekiem, którego majątek przekroczył 200 miliardów dolarów, czyli nieco poniżej 800 miliardów (800 000 000 000) złotych. I znów, sama w sobie ta liczba pewnie nie robi szczególnego wrażenia. Przeliczmy więc majątek Bezosa na liczby, które mogą być nam bliższe.

Załóżmy, że zarabiamy 5 tysięcy złotych miesięcznie – mniej więcej tyle, ile wynosi obecnie średnia krajowa. Ile lat musiałoby minąć, żebyśmy zdążyli zarobić tyle, ile ma Jeff Bezos? Ponad 13 milionów lat. I to oczywiście przy założeniu, że nie wydamy przez ten czas ani złotówki. Mogłoby nam być trudno uzbierać taki majątek, zważywszy że chodzimy wyprostowani dopiero od niespełna 2 milionów lat, a jeszcze 5 milionów lat temu biegaliśmy na czterech łapach.

Problem z majątkami Jeffa Bezosa i innych miliarderów nie polega na tym, że są zbyt duże. W ten sposób możemy narzekać na majątki dyrektorów banków czy prezesek państwowych spółek, piosenkarek czy aktorów. Majątek Bezosa nie jest zbyt duży, ale jest po prostu niewyobrażalny, a w konsekwencji – wyjątkowo katastrofalny zarówno dla społeczeństwa, jak i systemu polityczno-ekonomicznego.

Miliarderom demokracja nie przeszkadza

Niezmiennie dziwię się tym, którzy cenią sobie zalety wolnego rynku, a jednocześnie z zachwytem obserwują listy najbogatszych ludzi na świecie. Nic tak bardzo nie obnaża wad kapitalizmu i nie weryfikuje mitu o tym, że wolny rynek jest racjonalny, a każdemu daje tyle, na ile zasłużył, jak ludzie, którzy z prędkością światła pomnażają własne majątki. Miliarderzy są grupą wyjątkowo hermetyczną. Nie przez przypadek nie używam feminatywu „miliarderka”: kobiety na liście najbogatszych osób są rzadkością, a majątek kilku wyjątków najczęściej wynika z powiązań rodzinnych.

Historie miliarderów pokazują, że wolnym rynkiem tak naprawdę rządzi loteria, w której niektórzy mogą sobie pozwolić na kupno większej liczby losów. Jeff Bezos założył po prostu dobrze prosperujący sklep internetowy, chyba trudno o mniej innowacyjny pomysł. Mark Zuckerberg i Larry Page również niczego aż tak spektakularnego nie wymyślili: Facebook i Google były rozwinięciem pomysłów, które istniały już wcześniej. Lista miliarderów wypełniona jest osobami, które po prostu znalazły się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, a najczęściej posiadały dodatkowo kapitał ekonomiczny czy kulturowy ułatwiający skorzystanie z danej im szansy.

Peter Thiel: dyktator z Krzemowej Doliny

czytaj także

Na szczycie najbogatszych osób na świecie niemal bez wyjątku znajdują się ci, którzy swoje majątki budują w oderwaniu od reszty społeczeństwa. Miłośnikom i miłośniczkom znanego piłkarza nie jest obojętnie, że to właśnie on kopie piłkę, podobnie jak osobom, które przyszły na koncert, nie jest obojętnie, że zaśpiewa na nim właśnie ich ulubiona piosenkarka. Takie majątki (liczone najczęściej w milionach, nie w miliardach) mogą być niemoralne i monstrualne, możemy narzekać, że również są wytworem kapitalizmu i wypaczonej hierarchii wartości, ale w znacznej mierze wynikają z tego, że druga strona – ta, która konsumuje – domaga się właśnie tych konkretnych osób i za oglądanie tych osób płaci.

Użytkownikom i użytkowniczkom Amazona, Facebooka czy Google’a jest obojętne, kto stoi za tymi firmami. Co więcej, twórcy najczęściej wcale nie są w ulepszaniu swoich produktów najlepsi, bo właściwie dlaczego mieliby być? Ich głównym celem jest pozostanie na szczycie fali, na której się znaleźli: dopóki tak się dzieje, ich kompetencje nie są podważane, dlatego zajmują się efektywnym zarządzaniem dotychczasowym sukcesem. Z kolei dyktat wolnego rynku sprawia, że nawet gdy – tak jak Bill Gates czy Steve Jobs – przez jakiś czas rzeczywiście wpływają na kształt swoich produktów, firmy w końcu i tak odrywają się od nich, stając się maszynami do pomnażania kapitału.

Znikając pomiędzy regałami [reportaż z Amazona]

czytaj także

Miliardy zgromadzone w pojedynczych rękach psują rynek także ze względu na blokowanie całych jego obszarów. Dobrym przykładem znów jest Amazon, który najpierw zawładnął internetowym handlem i pokonał tradycyjne księgarnie, a dzięki zgromadzonym w ten sposób środkom coraz skuteczniej walczy z firmami pocztowymi czy kurierskimi.

Możemy oczywiście uznać, że to kwestia geniuszu Jeffa Bezosa, ale dobrze wiemy, że nie dlatego Amazon coraz skuteczniej wygrywa z firmami o takiej historii jak Deutsche Post. Za swój majątek Jeff Bezos może kupić dziesiątki firm kurierskich i zatrudnić miliony kurierów. Albo założyć nowe firmy, które będą świadczyć usługi po dumpingowych cenach tylko po to, żeby zdobywać jak największą część rynku. W całkowitym oderwaniu od tego, co według myśli liberalnej powinno rządzić wolnym rynkiem, czyli racjonalnego wyboru, uczciwej konkurencji czy bilansu zysków i strat.

Znaczna część kultury jest współcześnie produkowana bądź kontrolowana przez zachcianki milionerów. O tym, co oglądamy na YouTube, decyduje kobieta, która w 1998 roku wynajęła swój garaż twórcom Google. Uruchomiony przez Jeffa Bezosa Amazon Prime z roku na rok się rozrasta, a Amerykanin przyznaje, że decyzja o założeniu i rozwoju tego serwisu była wyłącznie jego widzimisię. Kwestią czasu jest to, aż miliarderzy ostatecznie połkną tych, którzy dbają o jakość dostarczanej treści. Albo nie będą musieli ich połykać – po prostu zmienią ustawienia algorytmów tak, żeby przestali się liczyć.

Bilans pandemii w USA: 41 milionów bezrobotnych, miliarderzy bogatsi o pół biliona

Podobnie może być z innymi branżami, choćby transportem. Od wielu lat obserwujemy, jak nowinki techniczne przedstawiają nam nie inżynierowie czy inżynierki, ale miliarderzy we własnej osobie. Na naszych oczach głównymi rozgrywającymi w przemyśle kosmicznym stali się Jeff Bezos i Elon Musk, którzy założyli spółki Blue Origin i SpaceX. Nie ma to nic wspólnego z logiką kapitalizmu – obaj o kosmosie wiedzą tyle, że oglądali w telewizji katastrofę promu Challenger, a mimo to startują z poziomu niedostępnego dla innych i praktycznie nie mają możliwości poniesienia porażki, ponieważ kolejne wpadki mogą finansować miliardami z Amazona i PayPala. Kluczowe dla naszej przyszłości decyzje zapadają w gabinetach facetów, którzy dorobili się na handlu. A za kilka lat może się okazać, że najbardziej wpływowymi ludźmi na świecie są ci, którzy przez zbieg okoliczności urodzili się z ich spermy.

Po co nam kolonie na Księżycu? A po co nam Jeff Bezos?

Mamy więc do czynienia z sytuacją paradoksalną: miliarderzy stają się coraz bogatsi, mimo że nie są potrzebni nikomu prócz samych siebie. Z zyskami założonych przez nich firm świetnie poradziłyby sobie rady nadzorcze, ze stworzonymi przez nich produktami – zawodowe programistki, inżynierzy, designerki czy analitycy, a fundowane przez nich stypendia mogłoby wypłacać państwo, wzbogacone o należne mu podatki od zysków internetowych gigantów. Niezależnie od naszych poglądów powinno zależeć nam na wypracowaniu takich zasad systemu ekonomicznego, które uniemożliwią kumulację aż tak ogromnych majątków.

Rozpoczęta w Czarny Piątek akcja #MakeAmazonPay pokazuje, jak szkodliwe są działania amerykańskiego giganta internetowego. Inicjatorzy i inicjatorki akcji zwracają uwagę na szereg nieprawidłowości dotyczących sytuacji pracowników i pracownic (np. wysokość płac, dorywcze zatrudnienie czy zwalczanie związków zawodowych), ale także pokazują, że Amazon szkodzi nam wszystkim – niezależnie od tego, czy w nim pracujemy, czy korzystamy z jego usług, czy po prostu mieszkamy na tej samej planecie. Co symboliczne, zatrudnieni w polskich oddziałach pracownicy i pracownice od kilku tygodni walczą o otrzymanie świątecznego dodatku w wysokości 2 tysięcy złotych, który byłby przyznany wszystkim, a nie tylko nowo zatrudnionym. Chyba lepiej nie liczyć, ilu osobom taki dodatek mógłby ze swojego majątku przyznać Jeff Bezos.

Świat miliarderów przypomina dystopię, w której od jednego człowieka zależą losy innych. Jesteśmy zależni od kaprysów najbogatszych osób na świecie. Jeżeli Jeff Bezos będzie chciał przejąć wszystkie firmy, których produkty spożywamy – po prostu to zrobi. A jeżeli będzie chciał, żeby nikt go za to nie skrytykował, kupi media mogące o tym poinformować. Kilka lat temu założyciel Amazona kupił „The Washington Post” za 250 milionów dolarów w gotówce. Dzisiaj byłoby go stać na 800 gazet w podobnej cenie, a mało która kosztowałaby przecież tyle ile najstarszy amerykański dziennik.

Majmurek: Jeden procent jedzie na gapę. Pora wywalić miliarderów z pokładu

Trudno powiedzieć, co dalej, ponieważ taka sytuacja nie ma precedensu. Co prawda w historii zdarzały się przykłady ludzi, którzy teoretycznie byli bogatsi od dzisiejszych miliarderów, jednak takie osoby po pierwsze zazwyczaj miały za sobą jakiś organizm państwowy, a po drugie – ich bogactwo mierzone było w ziemi, budowlach lub kruszcu. Majątek dzisiejszych miliarderów jest w znacznej mierze abstrakcyjny, przez co łatwiej go pomnażać, ale trudniej odebrać. I to wiadomość dobra raczej dla rewolucjonistów i rewolucjonistek niż tych, którzy z sympatią myślą o kapitalizmie. Żeby pozbawić majątku Mansa Musy czy Oktawiana Augusta, wystarczyło przejąć władzę albo odebrać to, co do nich należało. W przypadku Jeffa Bezosa konieczne będzie obalenie całego systemu.

**
Jan Radomski – socjolog, doktorant na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, naukowo zajmuje się oporem, przede wszystkim pojęciem „strajku” w dyskursie, a także narracjami dotyczącymi systemów społeczno-ekonomicznych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij