Świat

Jak Big Tech sprzedał duszę diabłu

Fot. Mohamed Hassan/Pixabay

Po długich dekadach bezkrytycznego oklaskiwania koncernów z Doliny Krzemowej przyszedł czas na rozliczenia. Książka Rany Foroohar „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich” uderza w największych graczy na rynku. Opowiada nie tylko o ich nadużyciach, ale także o warunkach, jakie stworzyły im władze USA, by mogły cieszyć się bezkarnością.

Rana Foroohar ma wprawę w tropieniu grzechów wielkich firm. Dziennikarka „Financial Times” i analityczka ekonomiczna telewizji CNN wcześniej zajmowała się branżą finansów. W książce Nie czyń zła… parokrotnie porównuje obecną sytuację do 2007 roku, kiedy do globalnego krachu gospodarczego doprowadziły niczym nieskrępowane działania bankowców. Zdaniem autorki to samo grozi nam ze strony Big Tech, jeśli nikt nie zdyscyplinuje gigantów Doliny Krzemowej.

Te analogie rzeczywiście są niepokojące, ale czyta się o nich jak o oczywistościach, o których zwyczajnie wcześniej nie pomyśleliśmy. Po pierwsze, Big Tech na wszelkie próby nałożenia prawnych ograniczeń na swoją działalność reaguje dokładnie tak jak banki ponad dekadę temu: tłumaczy, że laicy nie mają pojęcia o charakterze jego działalności, a proponowane przez nich rozwiązania uniemożliwią mu normalne funkcjonowanie na rynku. Przykład? Kiedy we wrześniu tego roku Komisja Europejska próbowała zabronić Facebookowi wysyłania do USA danych użytkowniczek i użytkowników z krajów Unii, Mark Zuckerberg zagroził, że w tej sytuacji jego firma w ogóle nie będzie w stanie działać po naszej stronie oceanu. W efekcie temat ucichł, przynajmniej na razie.

Jak lepiej podzielić łupy kapitalizmu inwigilacyjnego

Po drugie, znów podobnie jak banki, Big Tech tworzy wokół swojej działalności atmosferę tajemnicy. Po wybuchu ostatniego kryzysu finansowego okazało się, że naturę ekstremalnie skomplikowanych instrumentów, umożliwiających sprzedaż śmieciowych kredytów, rozumie już tylko garstka analityków. Ich przełożeni wiedzieli, czym to grozi, ale postanowili się nie wtrącać, dopóki słupki rosły. Wielkie firmy technologiczne manipulują gigantycznymi paczkami danych, by prezentować użytkowniczkom i użytkownikom treści skrojone pod ich potrzeby. Pytanie, jak i czy na pewno kontrolują przepływ tych danych, pojawiło się po aferze Cambridge Analytica, kiedy informacje nielegalnie przechwycone od Facebooka zostały wykorzystane m.in. w kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa.

Po trzecie, amerykańskie prawo wydawało się bezradne wobec anarchii banków, a według Foroohar równie niewiele może (albo chce) zrobić wobec nadużyć Big Techu. Nieco ponad dziesięć lat od ostatniego kryzysu przywiązanie Waszyngtonu do niczym nieskrępowanej wolności gospodarczej nadal zdaje się wygrywać z instynktem samozachowawczym – sugeruje autorka.

Cambridge Analytica, Hello Kitty i władcy świata

Kiedy hipisi zaczęli zarabiać

Problem w tym, że pierwszy raz w historii mamy do czynienia z rynkiem, na którym to nie przepływ pieniądza liczy się najbardziej. Towarem jest tu informacja, czyli abstrakt. Dlatego gdy firmy znane dziś jako wielka piątka Doliny Krzemowej, czyli FAANG (Facebook, Apple, Amazon, Netflix, Google) rozpoczynały działalność, stawiały sobie szczytny cel: dawać ludziom za darmo dostęp do informacji. Zarabiać miały tak jak tradycyjne media: na reklamach. Tylko że to dane okazały się bardziej lukratywnym biznesem.

Jak śpisz, to pracujesz. Jak klikasz, też pracujesz. A Facebook zabiera ci wartość dodatkową

W jaki sposób FAANG zaczęły je gromadzić? Rosnąc w siłę i pozyskując miliony użytkowniczek i użytkowników. Foroohar zauważa, że w wielu przypadkach przemawiała za tym ich autentyczna przewaga nad konkurentami. Na początku lat dwutysięcznych wyszukiwarka Google rzeczywiście nie miała równych sobie na rynku i trudno winić internautów, że masowo się na nią przerzucili. Tak jest do tej pory. I nie byłoby problemu, gdyby, po pierwsze, Google uczciwie walczył z konkurencją, a po drugie, gdyby miał jeszcze jakąś konkurencję (kto potrafi z marszu wymienić nazwę jakiejkolwiek innej wyszukiwarki?). Tymczasem gigant utrzymał pozycję monopolisty, bo dzięki ogromnym ilościom gromadzonych danych rozbudował portfolio oferowanych przez siebie usług i promował je wysoko we własnych wynikach wyszukiwania. Konkurencję spychał na znaną z memów „drugą stronę” wyników – czyli tam, gdzie nikt nie zagląda.

Inni gracze, którzy wyrośli na gigantów, wcale nie byli najlepsi. Jak zaznacza Foroohar, po prostu zrobili się modni. Zanim Facebook osiągnął globalny zasięg i zdeklasował rywali, w różnych krajach działały lokalne media społecznościowe (obecni czterdziestolatkowie pamiętają rodzime Grono i Naszą Klasę). Dziś własnych odpowiedników FB używają masowo już tylko Rosjanie i Chińczycy. Jego pozycji nie zagroził nawet zaprawiony w bojach Google ze swoim portalem Google+, który spóźnił się na społecznościową rewolucję (ruszył siedem lat po Facebooku). Na początku zeszłego roku, po niemal dekadzie nierównej walki z platformą Marka Zuckerberga, ostatecznie zlikwidował konta klientów indywidualnych. Tymczasem Facebook gromadził i przetwarzał dane użytkowniczek i użytkowników, tak żeby jego oferta była jak najlepiej skrojona pod ich potrzeby, a dodatkowo budował pozycję monopolisty, wykupując konkurencję – dziś jest właścicielem Instagrama oraz dwóch najpopularniejszych komunikatorów, WhatsAppa i Messengera.

I właśnie bierność władz wobec monopolistycznych praktyk FAANG najbardziej dziwi i irytuje Foroohar. Według niej Big Tech cieszy się większą swobodą działania niż inne branże między innymi ze względu na swój szlachetny, hipisowski rodowód i mit, jakoby jego produkty były cudami nowoczesnej techniki, stworzonymi przez geniuszy i nieprzeniknionymi dla laików. Dlatego autorka Nie czyń zła… wspomina o problemach, których od lat nikt nawet nie próbuje rozwiązać (jak ochrona dzieci przed uzależnieniem od treści dostarczanych przez cyfrowych gigantów), ale także zauważa, że ich działalność rozmija się z podstawowymi zasadami funkcjonowania na rynku.

Mazzucato: Precz z cyfrowym feudalizmem!

czytaj także

Jedna z nich głosi, że państwo może stworzyć preferencyjne warunki jakiemuś zakładowi czy branży, o ile społeczeństwo na tym korzysta. Tymczasem Big Tech dzięki umiejętnemu lobbingowi w USA działa na podstawie prawa patentowego, które pozwala mu właściwie bez konsekwencji przejmować dorobek mniejszych firm. W dodatku jego działalność w minimalnym stopniu wpływa na rynek pracy. Ponieważ Big Tech produkuje dane, w miarę bogacenia się i rozwijania swojej oferty nie stawia nowych fabryk i nie generuje nowych etatów.

Kalifornia mówi „dość”

Nie czyń zła… na szczęście nie jest kolejnym aktem oskarżenia pod adresem branży technologicznej, z którego płynie wniosek, że zginiemy, jeśli natychmiast nie wyłączymy komputerów i smartfonów. Taką wymowę ma moim zdaniem choćby popularny, acz utrzymany w nieco histerycznym tonie dokument Netflixa Dylemat społeczny. Rana Foroohar nie ma w sobie nic z luddystki i rozumie, że w XXI wieku jesteśmy skazani na nowe technologie. Pisze więc o tym, co moglibyśmy robić lepiej.

„Dylemat społeczny” − film o tym, jak media społecznościowe zjedzą nasze mózgi

Przede wszystkim fakt, że prawodawcy nie czują się kompetentni w dziedzinie technologii, nie może być usprawiedliwieniem ich bezczynności. Autorka Nie czyń zła… przywołuje choćby słynny kalifornijski odpowiednik RODO, czyli California Consumer Privacy Act (CCPA). Dokument precyzuje warunki, na jakich określony podmiot może przekazywać dane konsumentek i konsumentów osobom trzecim, oraz wymusza na administratorze ujawnienie, komu i w jakim celu je udostępnił, a także usunięcie ich na życzenie właścicielki lub właściciela. Żeby jednak to, co sprawdza się w Kalifornii, zadziałało na poziomie federalnym, albo wręcz światowym, potrzebna jest współpraca przedstawicieli branży z prawodawcami. Dziś wygląda to najczęściej tak, że ci pierwsi rozkładają ręce i mówią zatroskani, że taka jest natura ich rzemiosła, a ci drudzy potakują i poddają się bez walki.

Po co nam kolonie na Księżycu? A po co nam Jeff Bezos?

Warto sięgnąć po Nie czyń zła…, bo Foroohar udało się pokazać takie nadużycia firm Big Tech, o których trudno się dowiedzieć bez zaglądania do branżowej „kuchni”. A przy tym autorka proponuje rozwiązania, zamiast snuć apokaliptyczne wizje na miarę Czarnego Lustra. Imponująca wiedza z zakresu ekonomii i historii pozwala jej postawić tezę, że mamy do czynienia z kryzysem podobnym do tych, z jakimi ludzkość zmagała się już na poprzednich etapach rozwoju gospodarki: w czasach rewolucji przemysłowej, upowszechnienia się kolei czy wreszcie anarchii bankierów z pierwszej dekady lat dwutysięcznych. A skoro tak, to lepiej zareagować zawczasu – czyli teraz.

*
Rana Foroohar, Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich, przeł. Piotr Cypryański, Poltext 2000

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij