Świat, Unia Europejska

Sikorski o wojnie: Co zawalili Niemcy, czego chce Putin i co się da jeszcze zrobić?

Rosja miała wybór: być sojusznikiem Zachodu lub wasalem Chin. Putin dokonał tego wyboru i popełnił katastrofalny błąd. Zamiast zostać mniejszymi Chinami, Rosja szybko staje się większym Iranem: państwem zbójeckim z głowicami nuklearnymi. Skąd taka, a nie inna decyzja Putina? I dokąd nas to prowadzi?

Kiedy piszę te słowa, Putin zasypuje pociskami rakietowymi ukraińskie miasta, uderzając w parki, place zabaw, budynki uczelni, filharmonię, elektrownie i inne cywilne cele. Ukraina przeprowadziła wcześniej udaną ofensywę i kilka znaczących operacji specjalnych, a odzyskiwanie ukraińskiego terytorium ujawnia brzydką prawdę o rosyjskiej okupacji ostatnich kilku miesięcy: izby tortur, wypalone bloki mieszkalne i masowe groby pod sosnami, które każdemu Polakowi przywodzą na myśl masowy mord na naszych oficerach w Katyniu w roku 1940.

Po dwóch wojnach światowych takie rzeczy miały się już więcej nie powtórzyć. Jako Europejczycy mieliśmy już wiedzieć, że nie zaczyna się wojen pod pretekstem ochrony swych rodaków na terytorium obcego kraju. Od załatwiania takich spraw mamy Radę Europy i konwencję o ochronie mniejszości narodowych. A jednak – mamy w Europie do czynienia z inwazją w starym stylu, inwazją większego państwa na mniejszego sąsiada.

Spróbuję odpowiedzieć więc na pytanie: jak do tego doszło i co teraz zrobić?

Sierakowski: Nie będzie niepodległej Ukrainy bez niepodległej Białorusi

Przewodzić reformom

Ostatni raz wystąpiłem w Niemieckiej Radzie Polityki Zagranicznej 11 lat temu, w samym szczycie kryzysu euro. Wtedy mówiłem: „mniej boję się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności”. Po powrocie do Polski zostałem za to poddany głosowaniu nad wotum nieufności na wniosek ówczesnej, nacjonalistycznej opozycji. Odrzuciliśmy je z łatwością, ale propagandyści populistów ukuli nawet określenie tamtego przemówienia: „hołd berliński”. Zacytuję kluczowy fragment, w którym to rzekomo podporządkowywałem Polskę Niemcom:

„Co, jako minister spraw zagranicznych Polski, uważam za największe zagrożenie dla bezpieczeństwa i dobrobytu Europy dziś, w dniu 28 listopada 2011 roku? Nie jest to terroryzm, nie są to talibowie, i już na pewno nie są to niemieckie czołgi. Nie są to nawet rosyjskie rakiety, którymi groził prezydent Miedwiediew, mówiąc, że rozmieści je na granicy Unii Europejskiej. Największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa i dobrobytu Polski byłby upadek strefy euro. I domagam się od Niemiec tego, abyście – dla dobra waszego i naszego – pomogli tej strefie euro przetrwać i prosperować. Dobrze wiecie, że nikt inny nie jest w stanie tego zrobić. Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej boję się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy. Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa. Nawet jeśli nie możecie dominować, to musicie przewodzić reformom”.

Do rosyjskich rakiet i niemieckich czołgów jeszcze powrócimy, ale te słowa mógłbym powtórzyć dziś w odniesieniu do Ukrainy. Zamiast przewodzić, Niemcy znów są krytykowane za zostawanie z tyłu za innymi. W przeliczeniu na głowę dostarczają Ukrainie mniej pomocy niż mniejsze kraje o wyraźnie słabszych gospodarkach. I choć możemy mieć nadzieję, to wraz z bezpardonowym atakiem na ukraińskie miasta Putin uświadomił wszystkim, o co tak naprawdę chodzi Rosji w tej wojnie, zagłębmy się niemniej na chwilę w historię tej wojny.

Zniszczenia wojenne w Borodiance, okręg kijowski. Fot. DmytryiOzhhikhiin/Depositphotos

Czego chce Putin?

Putin nie stał się dzisiejszym Putinem z dnia na dzień, choć potencjał przemocy tkwił w nim zawsze.

Dzisiejszy rosyjski dyktator zaczynał jako premier z programem modernizacji Rosji, w której dałoby się żyć i którą można było wspierać. Przez kilka lat znajdował się na ścieżce konwergencji z Zachodem, a nawet był gotowy używać pewnego kapitału politycznego na rzecz gospodarczej integracji z Unią Europejską.

Po tym, jak kanclerka Merkel powiedziała mu, że Polska ma prawo weta w kwestii umowy stowarzyszeniowej Rosji z UE, spróbował też naprawić polsko-rosyjskie stosunki. Przyjechał w 2009 roku do Gdańska na rocznicę wybuchu II wojny światowej i jako pierwszy przywódca rosyjski, 7 kwietnia 2010 roku, odwiedził Katyń.

Potem, w 2011 roku, kiedy jego powrót na Kreml powitały masowe protesty w Moskwie i Petersburgu, Putin doszedł do wniosku, że Zachód chce mu urządzić to, co urządził Kadafiemu. To wtedy zdecydował się stworzyć alternatywny i konkurencyjny biegun integracji, Unię Eurazjatycką, jednocześnie (i słusznie) dochodząc do wniosku, że nie będzie to alternatywa kusząca bez Ukrainy.

W sprawie Ukrainy powtarzamy Monachium czy 1914 rok? [Sierakowski rozmawia z Sikorskim]

Mój przyjaciel i mentor, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA, mawiał, że Rosja ma wybór: być sojusznikiem Zachodu lub wasalem Chin. Putin dokonał wyboru i popełnił katastrofalny błąd.

Zamiast zostać mniejszymi Chinami, Rosja szybko staje się większym Iranem: państwem zbójeckim z głowicami nuklearnymi. Skąd taka, a nie inna decyzja Putina?

Pierwszy powód może być taki, że interesy Rosji i jej prezydenta są rozbieżne. W interesie Rosji byłaby ścieżka konwergencji z Zachodem, modernizacja gospodarki i społeczeństwa, na co wszyscy mieliśmy kiedyś nadzieję, oraz zabezpieczenie jej dalekiego wschodu. Najważniejszym interesem Putina jest jednak zachowanie władzy za wszelką cenę. Dlatego sojusz Rosji z autokracjami jawił mu się jako bardziej atrakcyjny.

Wiedziałem, że Putin najedzie Ukrainę, od lipca 2021 roku, kiedy przeczytałem jego esej – rzadko spotykaną filipikę porównywalną z pogadankami Führera, w której opisywał Ukrainę jako sztuczny twór niepasujący do tego świata. Było to spójne z tym, co powiedział na monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2007 roku i na szczycie NATO w Bukareszcie. Tyle że tym razem polecił, aby tekst został przeczytany przez całą kadrę wojskową. Po co?

W Europie Środkowej czuliśmy, że nie szykuje się nic dobrego, kiedy rosyjskie programy szkolne i przekaz mediów zmieniano, by głosiły imperialistyczną propagandę. Na początku jest słowo.

Tutaj nigdy nie chodziło o aspiracje Ukrainy do wejścia do NATO. Wiemy dziś, że były negocjacje między Ukrainą i Rosją, w których efekcie zawarto układ, że Ukraina pozostanie neutralna. Poza tym kanclerz Scholz zapewnił Putina, że za jego rządów Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO, co w efekcie oznaczało moratorium na kilka lat. Gdyby aspiracje jakiegoś kraju do NATO zmuszały Rosję do inwazji, to Rosja właśnie teraz najeżdżałaby Finlandię i Szwecję. A jednak tego nie robi, tylko przesuwa oddziały i sprzęt spod fińskiej granicy, żeby wzmocnić Rosjan walczących z Ukrainą.

Szwecja i Finlandia w NATO. Sierakowski: To może nam dać dekadę spokoju

Nie, Putin nie najechał Ukrainy dlatego, że aspirowała do NATO, tylko dlatego, że on chce Ukrainy. Jego pierwotne cele wojenne zostały najwyraźniej wypowiedziane w komunikacie na temat zajęcia Kijowa, który rosyjska agencja państwowa Ria Novosti przedwcześnie opublikowała w przekonaniu, że ukraińska stolica za chwilę padnie. Przeczytajcie, to mrożący krew w żyłach dokument.

Celem jego wojny było ni mniej, ni więcej, ostateczne rozwiązanie kwestii ukraińskiej: „Czy ktoś w starych, europejskich stolicach – Paryżu i Berlinie – naprawdę wierzył, że Moskwa zrezygnuje z Kijowa? […] Władimir Putin wziął na siebie, bez cienia przesady, historyczną odpowiedzialność, decydując, że nie zostawi rozwiązania kwestii ukraińskiej przyszłym pokoleniom […]. Rosja odbudowuje swoją jedność – tragedia roku 1991, ta straszliwa katastrofa naszej historii, nienaturalne rozczłonkowanie, została przezwyciężona. Owszem, wielkim kosztem, owszem, za sprawą tragicznych wydarzeń rzeczywistej wojny domowej, bo teraz bracia, podzieleni przynależnością do rosyjskiej i ukraińskiej armii, wciąż do siebie strzelają. Ale nie będzie już więcej Ukrainy jako anty-Rosji”.

Plan Putina zakładał, by zrobić znów to, co Rosja wiele już razy robiła Ukrainie w przeszłości: eksterminować jej elity, rusyfikować jej kulturę i ludność oraz podporządkować jej zasoby własnym potrzebom imperialnym. Ukrainie wolno zachować swój chłopski folklor, ale nie być wolnym i demokratycznym narodem wybierającym własne przeznaczenie i sojuszników.

Kiedy zatem Putin mówi teraz o rozbrojeniu Ukrainy, uznaniu anszlusu Krymu i wprowadzenie rosyjskiego jako drugiego języka urzędowego, jest to z jego punktu widzenia jedynie etap na drodze do osiągnięcia ostatecznego celu.

Czego chce Ukraina?

Jak to jasno określił prezydent Zełenski, Ukraina nie domaga się już przyjęcia do NATO, ale jest kandydatem do członkostwa w Unii Europejskiej. Chce do niej wejść w swych uznanych prawem międzynarodowym granicach, Rosja ma jej zapłacić za wyrządzone szkody, zaś ci rosyjscy urzędnicy i żołnierze, którzy wydawali rozkazy zbrodni wojennych lub sami je popełniali, powinni ponieść konsekwencje.

Jest oczywiste, że linie tego, co nieprzekraczalne dla obydwu krajów, nie spotykają się w żadnym punkcie. Obie strony wciąż uważają, że mogą wygrać. Ukraina uważa, że może wygrać, ponieważ jej sprawa jest słuszna, a jej ludzie walczą jak lwy o swoje przetrwanie jako narodu. Uważają również, że morale Rosjan może się załamać, tak jak w przededniu rewolucji bolszewickiej w roku 1917, kiedy rosyjscy żołnierze woleli strzelać do swoich oficerów niż walczyć dalej.

Putin uważa, że może wygrać, ponieważ wciąż ma zdolność do zgruchotania ukraińskiej gospodarki, a jednocześnie myśli, że Zachód jest tak zdegenerowany, że wybierze raczej poddanie się niż oszczędzanie energii zimą. Abstrahując od gróźb nuklearnych, może mieć również nadzieję, że wprowadzenie Białorusi do wojny może przechylić szalę.

Wiem, co Rosja robi Ukrainie, bo sam przeżyłem wojnę

Słynne powiedzenie Carla von Clausewitza, że wojna jest kontynuacją polityki innymi środkami, działa również w przeciwną stronę. Rosja i Ukraina prowadzą właśnie negocjacje, tyle że na polu walki. Po niepowodzeniu ataków na Kijów i Charków Putin zaczął mówić o „specjalnej operacji wojskowej w Donbasie”. Z drugiej strony ogłosił aneksję terytoriów, których nie ma pod kontrolą, zapewne po to, by zalegalizować użycie na nich rosyjskich rekrutów.

Tylko skoro Putin grozi odpowiedzią nuklearną na zaatakowanie rosyjskiego terytorium, a potem sam atakuje Zaporoże, które jakoby zaanektował, to czy nie powinien zrzucić sobie sam bomby atomowej na głowę?

Pamiętajmy, że najprostszy sposób zapobieżenia wojnie nuklearnej z Rosją, to sprawić, żeby ta jej nie zaczęła. Nikt inny nią nie grozi i nikt inny tego nie zrobi. Podobnie najprostszym sposobem zakończenia tej wojny dla Rosji jest wyrzucenie jej z Ukrainy. Wojna się skończy, gdy tylko Rosja to zrobi. To gwałciciel jest winny gwałtu, nie jego ofiara. Najlepszy sposób pomocy ofierze gwałtu to przyjść jej na pomoc, a nie namawiać ją, by negocjowała z napastnikiem. Jeśli ofiara krzyczy o pomoc, dzwonisz na policję, dajesz jej gaz pieprzowy albo walisz atakującego w potylicę.

Kiedy – i jeśli w ogóle – ktoś zechce negocjować, mediatorów nie zabraknie. Ale też nigdy nie zabraknie kieszonkowych Chamberlainów, chętnych przehandlować wolność innych narodów za własny święty spokój.

Nie sądzę, żeby ta wojna zakończyła się w taki sposób, jak II wojna światowa, czyli bezwarunkową kapitulacją którejś ze stron. Bardziej prawdopodobne jest, że zakończy się tradycyjnie. Oby tak jak wojna krymska w XIX wieku czy wojna rosyjsko-japońska w wieku XX. Najprościej byłoby, gdyby Ukraina odzyskała swoje uznawane przez społeczność międzynarodową granice i na tym się zatrzymała. Albo żeby wojna skończyła się tak jak udział Rosji w I wojnie światowej, kiedy rosyjscy żołnierze odmówili zarzynania i bycia zarzynanymi.

Tak czy inaczej, najkrótsza droga do pokoju wiedzie poprzez przyspieszenie dostaw broni i pomocy gospodarczej dla Ukrainy, aby przekonać Putina, że podbój Ukrainy nie może się powieść.

Ukraińscy żołnierze i zniszczone rosyjskie czołgi. Fot. Oles_Navrotskyi/Depositphotos

Gdzie Niemcy popełnili błąd?

Niemcy pomylili się co do Putina i co do Rosji. Ale nie dlatego, że starali się skłonić Rosję do przejścia na naszą stronę. Nie, nie na tym polega mój zarzut.

Zawsze, nawet teraz, powinniśmy dawać państwom szansę wyboru lepszej drogi. Być może wyciągnęliście mylne wnioski z sukcesów, jakie Zachód odnosił podczas zimnej wojny. Niektórzy niemieccy intelektualiści wypowiadający się na forum publicznym wydają się sądzić, że owo powodzenie wynikło z Ostpolitik: uznania Niemieckiej Republiki Demokratycznej, podpisania w Helsinkach aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, wewnątrzniemieckiej wymiany myśli pomiędzy ludźmi i dialogu.

Nie pamiętają jednak, że Związek Radziecki nie byłby temu tak przychylny, gdyby Niemiec nie broniło wówczas trzysta tysięcy żołnierzy NATO, gdyby w latach 80. nie było stanowczej odpowiedzi na rozmieszczenie radzieckich pocisków rakietowych średniego zasięgu, gdyby nie pojawiła się Inicjatywa Obrony Strategicznej, czyli tzw. gwiezdne wojny Ronalda Reagana.

Willy Brandt i Helmut Kohl nic by nie wskórali bez Reagana, Lecha Wałęsy i Jana Pawła II. Niedawno zmarły Michaił Gorbaczow nie dopuścił do zjednoczenia Niemiec i wycofania radzieckich wojsk z Europy Środkowej jedynie z dobroci serca, ale dlatego, że totalitarne imperium, któremu przewodził, skruszyło mu się pod stopami, waląc się pod ciężarem własnych wewnętrznych sprzeczności.

Być może jednak źle uczono Niemców historii II wojny światowej? Wiedzą, gdzie zawinili w przypadku Holokaustu, wiedzą, że dostali baty pod Stalingradem, jednak mają jedynie mgliste pojęcie o tym, że większości mordów dokonywano nie w Rosji, lecz na terytorium dzisiejszej Polski, Białorusi i Ukrainy. Wiedzą, że Związek Radziecki stracił podczas wojny dwadzieścia milionów obywateli, ale nie wiedzą, że większość z nich nie była wcale Rosjanami.

Dlatego jeżeli nadal Niemcy czują potrzebę odpokutowania za zbrodnie swoich dziadków, powinni okazać dziś solidarność największym ofiarom rosyjskiej wojny w Ukrainie. Szczególną czujność powinno wzbudzić to, że przywódca jakiegoś wielkiego kraju uzasadnia napaść koniecznością zapewnienia ochrony swoim obywatelom poza granicami swojego państwa.

Prawdziwe bezpieczeństwo to coś, co możemy osiągnąć jedynie wspólnie, razem zapewniając bezpieczeństwo tej części kontynentu, która rozciąga się od Niemiec po Rosję, tak by mogły tam panować demokracja i praworządność. Mam nadzieję, że pod innymi rządami być może i Rosja kiedyś do tej przestrzeni dołączy.

Większość Słowaków chce… zwycięstwa Rosji

Otwarciu na Rosję musi towarzyszyć stanowczość. W latach 80. Niemcy wybudowały syberyjski gazociąg ze Związku Radzieckiego, ale wówczas to Stany Zjednoczone wykazały się stanowczością. Wtedy były same marchewki i żadnych batów. To Niemcy wypracowały miłą teoryjkę na temat transformacji poprzez wymianę handlową, która stała jednak na bakier z rzeczywistością, i w której kraj ten uzależnił się od taniego rosyjskiego gazu.

To Niemcy zgodziły się wybudować Nordstream 1, a potem – pomimo anszlusu Krymu – Nordstream 2. Ostrzegaliśmy, że jest to projekt czysto geopolityczny. Sam powiedziałem to publicznie w 2006 roku jako polski minister obrony, używając bardzo mocnych słów. Odpowiedź niemieckiego rządu była wówczas nijaka. Ponownie sygnalizowałem to na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, publicznie i bezpośrednio kierując te słowa do Angeli Merkel.

Kolejne rządy Polski, Ukrainy, krajów bałtyckich i Stanów Zjednoczonych mówiły o tym jeszcze przed budową Nordstreamów, przekonując, że Rosja ma więcej gazociągów dostarczających gaz na zachodnie rynki paliw niż samego gazu na eksport. Z czego wynika, że jedynym powodem, dla którego powstał Nordstream 2, była zmiana trasy tranzytu gazu. Tak aby można było go dostarczać Niemcom, pozbawiając jednocześnie Europę Środkową środków z opłat tranzytowych, a być może pomijając ją całkowicie.

Ponawiana, nieszczera odpowiedź niemieckich rządów brzmiała: to czysto biznesowa inicjatywa. A jednak za nią szły rządowe gwarancje, zupełnie przypadkowo udzielone na kilka miesięcy przed objęciem przez pana Gerharda Schrödera lukratywnej posady w Gazpromie. A wiecie, nikt nie lubi, kiedy bierze się go za idiotę.

Podkreślę to jeszcze raz – nikt nie wini Niemców za to, że dążyli do poprawy stosunków z Rosją. W Polsce też do tego dążyliśmy i przez jakiś czas to się udawało. Ustanowiliśmy ruch bezwizowy pomiędzy rosyjską enklawą w Kaliningradzie a sąsiadującymi z nią obszarami w Polsce. Nasi historycy, świadomie podążając szlakiem pojednania polsko-niemieckiego, starali się wspólnie ustalić fakty naszej wspólnej historii. Nasze kościoły podpisały wezwania do pojednania, a patriarcha Moskwy (ten sam, który teraz twierdzi, że celem inwazji jest uchronienie ludności Donbasu przed paradami homoseksualistów) odwiedził Warszawę.

Odwiedziny rosyjskich burmistrzów i radnych były może mniej spektakularne, ale też rodziły nadzieje, umożliwiając im zapoznanie się z niesłychanym sukcesem polskiej transformacji, decentralizacji i samorządności. Rosja pomogła w przewiezieniu naszego sprzętu do Afganistanu i z powrotem. NATO planowało wspólne manewry.

Kiedy jednak podejmowaliśmy w Polsce te działania, jednocześnie przegłosowaliśmy ustawę, która zagwarantowała polskim siłom zbrojnym coroczny budżet w wysokości 2 proc. stale rosnącego PKB. Nalegaliśmy, aby NATO opracowało plany kryzysowe obrony Polski i państw bałtyckich. Zakupiliśmy F-16 i przeprowadziliśmy modernizację leopardów, które dostaliśmy od Niemców. Podpisaliśmy ze Stanami Zjednoczonymi porozumienie w sprawie budowy w Polsce amerykańskiej bazy obrony przeciwrakietowej, zwiększając zaangażowanie tego kraju w zapewnienie bezpieczeństwa Polsce.

Rosjanie uciekają do Gruzji. „Zachowują się, jakby byli tu u siebie”

Trudno wręcz wyrazić, jak frustrujące przez wszystkie te lata były rozmowy na ten temat z większością Niemców. Nigdy nie zapomnę wspólnej konferencji prasowej zorganizowanej pod koniec udanego spotkania Trójkąta Weimarskiego, w której w 2014 roku w Weimarze uczestniczyłem wspólnie z Frankiem Walterem Steinmeierem i Laurentem Fabiusem.

Pewien niemiecki dziennikarz ostatnie pytanie skierował do mnie, pytając, czy Polska nadal żąda stałej obecności wojsk amerykańskich na swoim terytorium. – Tak – odpowiedziałem. – Obecność dwóch brygadowych grup bojowych jest zgodna z postanowieniami o współpracy pomiędzy NATO i Rosją (NATO-Russia Founding Act) i od lat jest składową naszej polityki.

Trzeba było zobaczyć wstrząs na twarzach większości zgromadzonych dziennikarzy. Okrzyknięto mnie podżegaczem wojennym. A było to już po Krymie, w byłym NRD, w kraju, w którym stacjonowały całkiem niedawno, gdy to Niemcy były państwem frontowym, piętnastokrotnie większe siły.

Niemcy właśnie spadają z płotu, na którym siedziały okrakiem przez kilkadziesiąt lat [rozmowa]

Problem polegał na tym, że Niemcy nie postrzegały Polski jako państwa frontowego, ponieważ nie postrzegały Rosji jako zagrożenia. Dlatego nikt z niemieckich polityków ani dziennikarzy nie zająknął się nawet o tym, gdy Rosja rozmieściła zdolne do przenoszenia głowic jądrowych iskandery w Kaliningradzie, skąd mogły sięgnąć już nawet Berlina. Nie chcę sypać soli na rany, ale przypomnijmy sobie atmosferę, jaka panowała w owych czasach: według sondaży przeprowadzonych wtedy przez Centrum Badań Pew aż jedna trzecia Niemców opowiadała się za sojuszem z Rosją przeciwko Stanom Zjednoczonym!

Niemcy nie słuchali zatem naszych ostrzeżeń – i to był kolejny błąd. W przypadku Rosji to my, jak się okazało, mieliśmy rację. Nie oczekuję, że Niemcy przeproszą dziś za trzydzieści lat protekcjonalnego traktowania nas, oczekuję natomiast, że wysłuchają teraz uważnie tego, co mamy do powiedzenia.

A mówimy to: miejmy nadzieję, że to już ostatnia kolonialna wojna rozpętana przez Rosję. Pomyślcie o roli Francji w Wietnamie i Algierii, o Wielkiej Brytanii w kontekście Malajów i Cypru, o Portugalii w Angoli. Pomyślcie, że Donbas to rosyjski Ulster. Tylko że w Donbasie i na Krymie w momencie rozpadu Związku Radzieckiego ludzie zagłosowali za niepodległością Ukrainy.

Tak jak wszystkie późne wojny kolonialne, również i ta podzielona jest na przewidywalne etapy. Pierwszym jest nieuznanie odrębności danej kolonii (bo przecież Algieria stanowi taką samą część Francji jak Prowansja!). Następny to zdziwienie: oto nasze chłopstwo, śmiesznie brzmiący mieszkańcy naszych rubieży, chcą nagle własnego państwa? Przecież nie zdołają nim samodzielnie zarządzać. Potem przychodzi gniew. Rozzuchwalili się, trzeba im dać nauczkę. Ostatecznie, kiedy już zginęło wystarczająco dużo ludzi po obu stronach, nadchodzi stwierdzenie: w porządku, nie jesteście warci całego zachodu, róbcie sobie, jak chcecie.

Wszyscy wiemy, na jakim etapie znajduje się teraz Rosja w Ukrainie. Strona wszczynająca wojnę nadal uważa, że ostatnim wielkim wysiłkiem uda im się zdobyć przewagę i znów przejąć kontrolę na froncie. Jednak rosyjscy dysydenci rozumieją już, że imperium jest kamieniem, który ciąży na szyi ich państwa. Jeszcze rok lub dwa i Rosja być może uświadomi sobie, że będąc największym państwem na świecie, sama ma dość terenów, na których może się rozwijać.

Wspominałem już o wojnie ze słabszym przeciwnikiem, którą Rosja wszczęła i przegrała w 1904 roku przeciwko rządzonej przez cesarza Japonii. Wtedy chodziło również częściowo o bazę marynarki wojennej w Port Arthur. Rosja wtedy przegrała – i co się wówczas stało? Najpierw zamieszki i strajki, a później? Reforma. Car Mikołaj II ustąpił zarówno na arenie międzynarodowej, jak i krajowej. Uchwalono konstytucję, sformowano parlament, po raz pierwszy zezwolono na działanie względnie wolnej prasy. Gdyby nie I wojna światowa, Rosja mogłaby dorobić się bardziej otwartego i demokratycznego społeczeństwa.

Co powinny zrobić Niemcy?

Najpierw jednak o tym, czego Niemcy robić nie powinny.

Po pierwsze, Niemcy nie powinny dążyć do osiągnięcia większości w głosowaniu w unijnej Radzie ds. Spraw Zagranicznych. Wraz z Francją dążyli bowiem do porozumień mińskich, które miały rozwiązać problemy pomiędzy Rosją a Ukrainą. Naruszając przepisy traktatu lizbońskiego i z pominięciem wysokiego przedstawiciela UE ds. zagranicznych, Niemcy i Francja próbowały działać jako dwa najliczebniejsze kraje członkowskie Unii. Czyniły to w dużej mierze, pomijając także poglądy jedynego państwa, które, w przeciwieństwie do nich, graniczy zarówno z Rosją, jak i z Ukrainą – Polski.

Nie wspominając już o krajach bałtyckich, które bardziej nawet niż Polska zaniepokojone były imperialną trajektorią obraną przez Putina. Ukraina nie odzyskała kontroli nad Krymem, swoim uznanym na mocy prawa międzynarodowego terytorium, a Putina nie udało się odstraszyć.

Lwów po rosyjskim ataku rakietowym. Fot. Bumble-Dee/Depositphotos

Problem jest strukturalny. Francja i Niemcy po raz pierwszy w swojej historii otoczone są wyłącznie sprzymierzeńcami i sojusznikami. Nie wszyscy jednak mają to szczęście. Ich polityka wobec Ukrainy i Rosji pokazała, że w kalkulacjach kraje te nie wzięły pod uwagę polskich obaw.

Jako że wspólna polityka Niemiec i Francji zawiodła, nie ma dziś powodu, abyśmy w przyszłości ufali ich osądom. Wręcz przeciwnie, to zaufanie dopiero trzeba odbudować.

Głosowanie podwójną większością głosów, tak jak stanowią traktaty unijne, oznaczałoby, że Francja, Niemcy oraz kilka maleńkich państw byłyby w stanie zawetować działanie, podczas gdy właściwie niemożliwe byłoby skonstruowanie alternatywnej dla nich koalicji w Europie.

Do reszty dociera przekaz: zgoda, zawiedliśmy na linii Ukraina–Rosja, ale jeśli zrzekniecie się swojego prawa weta i oddacie je nam, obiecujemy, że w przyszłości będziemy zachowywać się bardziej, jak na wspólnotę przystało, i działać skuteczniej niż do tej pory. Szanse na to, że większość państw członkowskich zgodzi się z taką logiką, są marne.

Proponuję coś odwrotnego: najpierw Niemcy muszą odbudować zaufanie w Europie i pozwolić, aby unijne instytucje wdrożyły ustaloną przez wszystkich politykę zagraniczną, a potem porozmawiamy o reformie systemów głosowania.

Po drugie, Niemcy nie mogą zbroić się wyłącznie na własną rękę. Wiem, wiem – od lat mówimy, że zdolność do obrony jest ważna. Czy ktoś zgłasza dziś jakiś sprzeciw, kiedy państwa europejskie postanawiają się dozbroić? No cóż, zawsze można liczyć na przywódcę partii rządzącej w Polsce, czyli Jarosława Kaczyńskiego, który już zdążył zauważyć, że on nie wie, czy Niemcy ponownie zbroją się przeciwko Rosji, czy przypadkiem nie przeciwko Polsce.

Henry Kissinger powiedział kiedyś, że Niemcy są „zbyt wielkie na Europę, za małe na świat”. Twórca naszej niepodległości, Józef Piłsudski, uważał już, że Rosja stanowi dla Polski większy geostrategiczny problem niż Niemcy. Mimo że Niemcy rozbroiły się po wojnie, nie powinny lekceważyć lęku, który wywołają odwróceniem tej decyzji.

Po trzecie wreszcie, Niemcy nie powinny walczyć o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Mimo że wydaje się to mieć znaczenie tylko symboliczne i istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że im się to uda, jest to jednak istotne z innego powodu. Wcześniej Niemcy twierdziły, że to Unia Europejska jako całość powinna kiedyś zasiąść na stałym miejscu w Radzie Bezpieczeństwa. To kwestia teleologiczna i pytanie, do czego ostatecznie dążymy: europejskiego supermocarstwa czy Niemiec jako supermocarstwa? Jedno albo drugie, obu się nie da.

Niemcy muszą wybrać, a ich rola w Europie zostanie poddana historycznej ocenie w świetle tej decyzji.

Co powinna zrobić Polska?

Od pierwszego dnia wojny ludność Polski dokonała wielkich rzeczy w obecnym kryzysie. Bez jakiejkolwiek zachęty setki tysięcy polskich rodzin przyjęły pod swój dach milion ukraińskich uchodźców. Polski rząd nie zawiódł ze wsparciem finansowym oraz, przede wszystkim, z dostawami broni na Ukrainę.

Polska ogłosiła także plany powiększenia budżetu przeznaczanego na obronność do poziomu 3 proc. PKB, planując zakupy czołgów, samolotów, dział przeciwlotniczych. I choć możliwości Putina okazały się skromniejsze, niż sądziliśmy my – a może i on sam – to jego zamiary okazały się gorsze, niż przewidywaliśmy.

Cywile chronią się w kijowskim metrze przed rosyjskim atakiem rakietowym. Fot. palinchak/Depositphotos

Polska będzie naprawdę bezpieczna dopiero wtedy, gdy Ukraina będzie zjednoczona, wolna i europejska. Osobiście uważam, że po przyjęciu uchodźców i dostarczeniu broni najlepsze, co Polska może uczynić dla Ukrainy, to rozwiązać własne spory z Unią Europejską, w przekonujący sposób powrócić na drogę praworządności, stosować się do orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości i w ten sposób naprawić nasze stosunki z instytucjami europejskimi.

Ukraina potrzebuje takiej Polski, jaką była ona kiedyś, ikony pomyślnej transformacji, wzoru do naśladowania na drodze wiodącej ku Brukseli oraz wpływowego członka wszystkich składów rady UE. Wierzę, że aby przywrócić uczestnictwo Polski jako działającego w dobrej wierze członka europejskiej wspólnoty, dobrze byłoby także, gdyby Polska powróciła na ścieżkę konwergencji z unijną walutą – z euro.

Co Polska i Niemcy mogą zrobić razem?

Po pierwsze, jeśli zgadzamy się, że Putin złamał tabu obowiązujące od II wojny światowej i że należy go powstrzymać, to trzeba działać razem na rzecz naszej wspólnej obronności.

Rozmieszczone w Kaliningradzie rosyjskie iskandery, będące w stanie przenosić głowice jądrowe, stanowią takie samo zagrożenie dla Warszawy jak dla Berlina. Wspólny system obejmujący wczesne ostrzeganie i radary śledzące cel oraz pociski antyrakietowe umieszczone w pobliżu wyrzutni i wokół miejsc gęsto zaludnionych może być o wiele skuteczniejszy niż system rozwijany odrębnie przez każde z państw.

Jeśli Niemcy też już rozumieją, że Rosja stanowi zagrożenie, i dla nich lepiej będzie odstraszać ją w odległości 500 kilometrów od Berlina, a nie 70? Podobnie jest w przypadku innych systemów obronnych.

Polska i Niemcy powinny stać się liderami Europejskiej Unii Obronnej w ramach Wspólnoty. Nie możemy zakładać, że jeśli Rosja kolejny raz zaatakuje któregoś z sąsiadów, to Stany Zjednoczone przyjdą jak zawsze z odsieczą. I równie zdecydowanie jak teraz. W USA może trafić się inny prezydent i inna sytuacja zewnętrzna, na przykład w Azji. Dlatego obrona wschodniej flanki Unii Europejskiej to ciężar, który nie powinien spoczywać wyłącznie na barkach państw uboższych od Niemiec. Po całych dziesięcioleciach korzystania z darmowej ochrony wojskowej Amerykanów Niemcy nie mogą już dłużej żerować na ochronie, jaką zapewnia im Europa Środkowa.

Jeśli Putin i jego metody są zagrożeniem dla całej Europy, cała Europa powinna ponosić koszty stawienia mu oporu. Sprawiedliwie, proporcjonalnie do PKB. Potrzebujemy jednostek wysyłanych nie przez państwa członkowskie, ale werbowanych spośród ochotników pochodzących z państw członkowskich, opłacanych z unijnego budżetu, nadzorowanych przez Radę do Spraw Zagranicznych. Wtedy naprawdę będziemy odstraszać Putina, a nie straszyć siebie nawzajem.

Po drugie, możemy współpracować, świadcząc Ukrainie pomoc w przeobrażeniu się z oblężonego, poszkodowanego państwa-kandydata w państwo członkowskie UE, o które wszyscy będą zabiegać. Polska może podzielić się z Ukrainą swoim doświadczeniem kraju kandydującego w zakresie dostosowania przepisów i instytucji do unijnych reguł. Niemcy mogą pomóc przezwyciężyć niechęć wobec ukraińskiej akcesji panującą wśród niektórych bogatych państw UE.

Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej okazało się w średnioterminowej perspektywie korzystne dla wszystkich, podobnie może być w przypadku Ukrainy. A pamiętajmy, że wraz z przystąpieniem Ukrainy do UE średnie PKB na głowę statystycznie się obniży i niektóre z polskich regionów wcześniej przestaną kwalifikować się do wsparcia z funduszy spójności. W naszym wspólnym interesie leży to, by europejskie pieniądze wydawane były celowo i uczciwie.

Uległość: Ukraina walczy, wolnościowcy kręcą nosem

Po trzecie, kwestia energii. Ostrzegaliśmy, że Nordstream będzie narzędziem szantażu oraz źródłem politycznej korupcji. Tak się stało. Cieszę się, że większość tego problemu została usunięta z naszych relacji. Kolejne rządy w Polsce proponowały także wzmocnienie Unii Energetycznej, obejmującej wspólne zakupy gazu od naszych dostawców. W odpowiedzi wciąż widzieliśmy jedynie próby ugłaskiwania Gazpromu i wyłączanie gazociągów tej firmy spod działania ogólnoeuropejskich przepisów regulujących dostęp do zdolności przesyłowych.

Wszystkich nas czeka trudna zima, a ja czuję się rozczarowany tym, że – w przeciwieństwie do czasów pandemii – nie znaleźliśmy jeszcze wspólnego europejskiego rozwiązania na kryzys energetyczny. Nacjonaliści, niezależnie od państwa, mylą się co do tego, że polityka ograbiania sąsiada przyniesie im korzyści. Potrzeba nam prawdziwej europejskiej solidarności – zarówno po to, aby zaradzić obecnemu problemowi, jak także problemom bardziej długofalowym.

Ukraiński posterunek w pobliżu Charkowa. Fot. Fotoreserg/Depositphotos

Musimy przyspieszyć transformację energetyczną – nie tylko po to, aby ocalić klimat, ale także w ramach zapewnienia naszym państwom bezpieczeństwa. Nie możemy już nigdy dopuścić do tego, aby obcy tyran szantażował nas odcięciem dostępu do energii, zwyżką cen powyżej naszych możliwości. Musimy wybudować gazociągi sięgające Afryki Północnej, interkonektory i instalacje do magazynowania gazu, musimy ponownie rozważyć kwestię tego, w jaki sposób bezpiecznie poszukiwać złóż na naszym własnym terenie oraz ponownie zastanowić się nad podejściem do elektrowni jądrowych.

Na koniec chcę powiedzieć, że pomimo wielu utrzymujących się uprzedzeń Polska i Niemcy są bardziej do siebie podobni, niż wielu z nas się wydaje. Nie chodzi tylko o to, że Polska szybko nadrabia zaległości rozwojowe, a większość naszych obywateli zasila szeregi klasy średniej. Nadal wierzymy w tworzenie rzeczywistości. Między młodymi w naszym państwach nie ma żadnych barier technologicznych. Nasze państwa w ich obecnym kształcie są stosunkowo młode, choć z różnych powodów.

Niemcy były kiedyś agresorem, my ofiarą, Niemcy ogłosiły kapitulację, a my, technicznie rzecz ujmując, byliśmy stroną wygraną. A jednak wszyscy przegraliśmy II wojnę światową. Po niej oba kraje miały ograniczoną niezawisłość, oba odzyskały całkowitą niepodległość dopiero z upadkiem Związku Radzieckiego w 1991 roku. Dla nas było to wtedy wyzwolenie, nie zaś geopolityczna tragedia, jak myśli o tym wydarzeniu Putin.

Kolejny etap katastrofy

Obecnie mamy do czynienia z czasami o wiele bardziej niebezpiecznymi. Bezpieczeństwo naszych narodów ponownie znalazło się na szali. Syrenie śpiewy zwodzą, podpowiadając, że najlepiej będzie powrócić do tego, co znane, pewne, czyli do państw narodowych. Są też tacy, którzy chcą podsycać żale, uprzedzenia i wrogość tylko po to, aby uzyskać przewagę w wyborach.

Tym powiadam: ten film już obejrzeliśmy i wiemy, jak to się kończy. Nie potrzeba nam kolejnego wyciskacza łez, tylko szczęśliwego zakończenia. Aby było ono szczęśliwe, Polska i Niemcy muszą odnowić swoje przysięgi wobec wspólnej Europy, nie te wyrażane przez słowa, ale te wyrażane przez czyny, nawet jeśli będą one początkowo bolesne.

W przeciwieństwie do tego, co twierdzą niektórzy w Polsce, Europa nie jest zagrożeniem. W przeciwieństwie do tego, co twierdzą niektórzy w Niemczech, Europa nie jest narzędziem. Europa to rozwiązanie.

**
Radosław Sikorski – polityk, dziennikarz i politolog. W latach 2005–2007 minister obrony narodowej, w latach 2007–2014 minister spraw zagranicznych, w latach 2014–2015 marszałek Sejmu. Był senatorem, posłem, w latach 2010–2016 wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej. Poseł do Parlamentu Europejskiego IX kadencji.

Tekst jest zredagowaną wersją przemówienia Radosława Sikorskiego wygłoszonego 11 października w Niemieckiej Radzie Polityki Zagranicznej i inaugurującego tegoroczny Zbigniew Brzezinski Lecture. Przełożyli Michał Sutowski i Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij