Kraj

Uległość: Ukraina walczy, wolnościowcy kręcą nosem

Skąd się wziął radykalny pacyfizm części polskiej prawicy – jeszcze niedawno znacznie bardziej bojowej? Najprostsza odpowiedź brzmi: chodzi o ceny benzyny. Bojaźliwi komentatorzy to w zdecydowanej większości zapaleni samochodziarze, więc cena paliwa jest dla nich, jeśli nie wszystkim, to prawie wszystkim.

Gdy w 2016 roku w Nicei kierujący ciężarówką terrorysta rozjechał dziesiątki ludzi, redaktor Łukasz Warzecha zupełnie na poważnie pisał: „We wszystkich tych sytuacjach uderza bierność i bezradność Europejczyków. Nikt nie próbował zamachowca zatrzymać, wskoczyć do szoferki”. Wśród świętujących Dzień Bastylii nie znalazł się żaden bohater, który wskoczyłby do jadącego pojazdu ciężarowego, otwarł drzwiczki, wytargał terrorystę, wystrzelał po twarzy i oddał policji. A może nawet, znając zamiłowanie red. Warzechy do broni – nie wyciągnął pistoletu zza pazuchy i nie oddał na chłodno celnego strzału w głowę.

Sierakowski: Nie będzie niepodległej Ukrainy bez niepodległej Białorusi

Dlaczego? To chyba oczywiste. „Normalni ludzie mają odruch obronny. Barany idące na rzeź – nie” – wyjaśnił prawicowy komentator, żeby nie było wątpliwości, co myśli o słabych Europejczykach, którzy nie byli w stanie samodzielnie zatrzymać ataku terrorystycznego. W geście protestu potrafili jedynie wstawiać sobie znaczki na zdjęcia profilowe albo rysować kredkami jakieś bazgroły na chodnikach.

Kilka lat później, gdy wojna podeszła do naszych granic, a z najeźdźcą walczy nasz sąsiad, duch bojowy tak zwanej wolnościowej prawicy nagle zgasł. Gdy przemoc stała się bardziej realna i zbliżyła na wyciągnięcie ręki, wolnościowi komentarzy nieoczekiwanie stali się zwolennikami przyjęcia przez Ukraińców postawy uległych „baranów idących na rzeź”. Udane akcje odwetowe wobec agresora nagle stały się bardzo problematyczne, gdyż mogą prowadzić do jego nadmiernej reakcji.

„Wśród powszechnej radości ze zniszczenia mostu krymskiego, przypomnę tylko, że każde takie zdarzenie ma swoją drugą stronę: zwiększa prawdopodobieństwo eskalacji z użyciem TBJ” – pisał po ataku na Most Kerczeński dokładnie ten sam, tylko sześć lat starszy, Łukasz Warzecha. Tym razem odpowiedź na działania agresora należy już dokładnie ważyć, żeby przypadkiem go nie wkurzyć. „Uderzenie w most na Krym to raczej nie jest obrona. A bronić można się też z różnym natężeniem i na różne sposoby” – doprecyzowywał publicysta „Do rzeczy”.

Cena benzyny ponad wszystkim

Oczywiście Łukasz Warzecha jest tylko najgłośniejszym z całej plejady wolnościowych komentatorów, którzy po 24 lutego stali się tak zwanymi realistami. Przed 24 lutego wolnościowcy przekonywali, że Polska powinna prowadzić odważną politykę zagraniczną, asertywnie dbając o nasze interesy także poza granicami kraju. Za wzór brali często nie tylko Orbána, ale nawet Erdoğana, który miał skutecznie przywracać osmańskie wpływy na Bliskim Wschodzie, chociażby angażując się w wojnę w Syrii. Po 24 lutego, gdy wolnościowcy spotkali się z „realnym” swoich mocarstwowych teorii, ten zapał prysł. Polska powinna nie angażować się w żaden bardziej aktywny sposób w wojnę, która dzieje się pod samiutkim naszym nosem, częściowo zresztą na dawnych Kresach Wschodnich, a ostrzeliwany jest między innymi tak ważny dla historii Polaków Lwów.

„Ludzie ogarnijcie się! To jest II Wietnam, a my jesteśmy nazywani STREFĄ ZGNIOTU. To gra wielkich bandytów nad naszymi głowami, ale widzę, że niektórym prędko w kamasze, no już to widzę w szczególności, chciałbym zobaczyć lewactwo, jak pędzi” – po poniedziałkowym odwetowym bombardowaniu ukraińskich miast apelował Marcin Rola, który z red. Warzechą i prof. Antonim Dudkiem brał niedawno udział w Forum Wolnościowym w Sejmie.

Łaska technofeudała, czyli Elon Musk kroi Ukrainę

Skąd się wziął ten radykalny pacyfizm u niedawnych wojowników? Najprostsza odpowiedź brzmi: chodzi o ceny benzyny. Wolnościowcy to w zdecydowanej większości zapaleni samochodziarze, więc cena paliwa jest dla nich, jeśli nie wszystkim, to prawie wszystkim. „Walczymy z Putinem! I oto kolejny sukces! Benzyna już wkrótce po 10 zł za litr!” – ironizował Warzecha po informacji, że OPEC zamierza ograniczyć wydobycie ropy. Po 24 lutego ceny na stacjach stały się dla wolnościowych realistów skandalem znacznie większym niż tysiące ludzi zabitych w Mariupolu, Buczy czy Irpieniu.

Właściwie trudno powiedzieć, jaka polityka Polski w reakcji na wojnę miałaby nas uchronić przed drożejącą benzyną. Przecież Europa wciąż nie wprowadziła embarga na surowiec ze Wschodu. Embargo ma wejść w życie dopiero z końcem roku i obejmować tylko surowiec sprowadzany tankowcami oraz ropociągiem o przewrotnej nazwie „Przyjaźń”. Obecne ceny na stacjach są więc efektem samej wojny nad Dnieprem, a nie „walczenia z Putinem”. To skutek wojennego wzrostu ceny baryłki na rynkach oraz, przede wszystkim, drożejącego dolara.

Nie wiadomo też, jak wyglądać miałaby polska polityka, żeby cena paliwa wróciła do dawnych poziomów. Przecież wystrzeliła nawet nad Balatonem, a Węgry z Rosją wciąż mają doskonałe relacje. Musielibyśmy chyba wymusić na Ukraińcach poddanie się. Najwyraźniej wolnościowa prawica chętnie oddałaby Donbas, Chersoń i Krym w zamian za niskie ceny na stacjach. Tylko że Donbas, Chersoń i Krym do niej nie należą – podobnie jak do Putina.

Niegrzeczne wysadzenie mostu

Poza inflacją prawica przekonuje również, że obecne działania Polski prowadzą nas prostą drogą do wojny z Rosją. „Dość przerażające, ale niestety prawdopodobne, wziąwszy pod uwagę bezgraniczną uległość tej władzy wobec Waszyngtonu” – napisał realista Warzecha w reakcji na sugestie romantyka Bartosiaka, że Amerykanie będą chcieli uzupełnić braki na froncie „polskim wkładem”.

Od 24 lutego wolnościowcy przestrzegają przed bardziej aktywną pomocą Ukrainie, żeby przypadkiem nie dostać jakiegoś ciosu rykoszetem. Tylko że po 24 lutego – jak i wcześniej – Polska nie wykonała absolutnie żadnego kroku, który można byłoby uznać za zgodne z prawem międzynarodowym casus belli. Przyjęcie uchodźców na pewno takim nie jest, podobnie jak żadna inna pomoc humanitarna.

Wysyłamy na Ukrainę broń, ale mamy do tego pełne prawo – przecież to jest niepodległe państwo, które może swobodnie nabywać uzbrojenie za granicą, a na jakich zasadach to się odbywa, to jest nasza sprawa. Nałożyliśmy wspólnie z UE sankcje na Rosję, ale kształtowanie relacji handlowych również mieści się w gestii suwerennych państw. Podobnie jak polityka migracyjna, czyli zamknięcie granicy przed Rosjanami.

Względem państwa rosyjskiego nie wykonaliśmy żadnych formalnie wrogich kroków – nie zerwaliśmy chociażby stosunków międzynarodowych, a jedyne, co złego spotkało rosyjskiego ambasadora, to oblanie czerwoną farbą.

Obecnie największym zmartwieniem prawicowych wolnościowców są zbyt asertywne działania Ukrainy, które doprowadzić mają do eskalacji, a może nawet wykorzystania broni jądrowej. „Więc mówicie, że udało się wreszcie na dobre wkurwić niedźwiedzia? Kto by się spodziewał…” – napisał prawicowy influencer Rafał Otoka-Frąckiewicz w reakcji na poniedziałkowe bombardowania ukraińskich miast.

Wojna widziana z Mołdawii: Do ubóstwa jesteśmy przyzwyczajeni. Gorszy jest strach

Tak, po siedmiu miesiącach ciężkich walk w Ukrainie, połączonych z eksterminacją przez Rosjan całych miast, to Ukraińcy wkurzyli wreszcie Moskwę, wysadzając jej most. Powinni wybrać sobie jakieś mniej inwazyjne metody obrony – na przykład powinni strzelać wyłącznie do tych oddziałów rosyjskich, które aktualnie same prowadzą ogień. Gdy robią sobie przerwę, nie powinno się do nich strzelać, bo mogłoby to zostać źle odebrane na Kremlu. Pole działań należałoby też zapewne ograniczyć do góra 20 km od frontu i przede wszystkim odpuścić odbijanie utraconych obszarów. Trudno, zagarnęli, to zagarnęli, po co drążyć temat? Rosjanie od siedmiu miesięcy mogą ostrzeliwać infrastrukturę krytyczną oraz obiekty cywilne Ukrainy, zajęli nawet zaporoską elektrownię jądrową, ale Ukraińcy nie mogą wysadzić ważnego rosyjskiego mostu, bo to byłoby niegrzeczne. Mogą wysadzać co najwyżej swoje.

Według prawicy wobec Rosji należy zachować szczególną uległość, gdyż posiada ona broń jądrową i daje do zrozumienia, że nie zawaha się jej użyć. Oczywiście ryzyka uderzenia jądrowego nie można absolutnie lekceważyć. Otworzenie tej puszki Pandory byłoby dla świata koszmarne. Równocześnie jednak świat nie może się dawać szantażować mocarstwu atomowemu, które przegrywając wojnę konwencjonalną, odwołuje się do swojego argumentu ostatecznego. To miałoby równie destrukcyjne skutki dla ludzkości. Mocarstwo atomowe mogłoby właściwie zagarnąć, co tylko mu się akurat spodoba, bo zawsze może przypomnieć o swoim potencjale jądrowym.

Jak w takich warunkach w ogóle funkcjonować, szczególnie w naszym rejonie świata? Polityka pobłażania Rosji doprowadziła nas do tej sytuacji, którą właśnie mamy. Gdyby w 2014 roku Zachód zareagował tak samo, Rosja nie pozwalałaby sobie obecnie na tak potworne zbrodnie, a prawdopodobnie w ogóle by Ukrainy nie najechała na pełną skalę. To właśnie asertywna polityka wobec Kremla może zniechęcać go do uderzenia jądrowego – w konsekwencji może on narazić się na jeszcze większe straty, a nawet opuszczenie przez ostatnich znaczących sojuszników takich jak Chiny.

Mydlenie oczu

„W kontekście wojny na Ukrainie jednym z najbardziej irytujących zabiegów retorycznych jest kpienie z tego, że ktoś wyraża obawy albo zagrzewanie, żeby się nie bać” – pisał Warzecha w tekście „Wolno się bać” na łamach „Magazynu Kontra”. Z samym tytułem tekstu trudno się nie zgodzić, problem w tym, że tezy postawione przez Warzechę to klasyczny chochoł.

Przeciwnicy Kremla i zwolennicy możliwie daleko idącej pomocy Ukrainie również obawiają się eskalacji wojny. Ja także się tego boję, a po 24 lutego poziom odczuwanego przeze mnie napięcia jest bez porównania większy niż jeszcze rok temu. Zresztą już od 2020 roku wszyscy mamy ogrom powodów do stresu. Strach absolutnie nie jest niczym wstydliwym, każdy ma inny układ nerwowy i inaczej reaguje na różne sytuacje. Problem z wolnościowymi realistami nie jest taki, że się boją, bo to jest zupełnie w porządku, tylko że chcą poświęcić Ukrainę, Ukrainki i Ukraińców za swój święty spokój. Przecież było dobrze, pobudowaliśmy sobie domy, nakupowaliśmy SUV-ów, zaoszczędziliśmy pieniądze, to czemu to teraz chcecie zepsuć?

Większość Słowaków chce… zwycięstwa Rosji

Tu nie chodzi o żaden strach, to zwyczajne mydlenie oczu. To po prostu zwykły egoizm i kompletne pomylenie priorytetów. Stawianie ceny benzyny i niskiej inflacji ponad gwałcone Ukrainki i mordowanych Ukraińców. Oczywiście dobrobyt i zamożność też są ważne. Każdy chciałby żyć dostatnio i w przyzwoitych warunkach. Ale jeśli ten dobrobyt ma zagościć w Europie Środkowo-Wschodniej na stałe, to najpierw musimy zadbać o podstawy. Czyli przestrzeganie praw człowieka i prawa międzynarodowego w naszym rejonie świata.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij