Świat

Czy Rosja może spalić świat w wielkiej wojnie atomowej?

Próby atomowe prowadzono na poligonach i pod ziemią. Tam, gdzie znana jest gęstość gruntu, jego właściwości. Jakie zniszczenia mogłaby wywołać bomba atomowa zrzucona na współczesne betonowe miasto, nikt nie wie – tłumaczy rosyjski politolog i ekspert do spraw bezpieczeństwa Paweł Luzin.

Paulina Siegień: W masowej wyobraźni bomba atomowa to Hiroszima i Nagasaki, wielki grzyb na niebie, totalne zniszczenie, dziesiątki tysięcy ofiar. Istnieje jednak rozróżnienie na strategiczną i taktyczną broń jądrową. Jaka jest różnica?

Paweł Luzin: Skojarzenia masowej wyobraźni są jak najbardziej słuszne, bo broń jądrowa to zawsze broń jądrowa. Francja, Wielka Brytania czy Chiny nie robią rozróżnienia na strategiczną i niestrategiczną broń jądrową, nazywaną także taktyczną. To rozróżnienie dotyczy przede wszystkim największych arsenałów jądrowych, czyli amerykańskiego i rosyjskiego.

Strategiczna broń jądrowa to broń międzykontynentalna, która może pokonać 5500 kilometrów albo więcej. Są to przenoszące głowice jądrowe rakiety balistyczne, rakiety balistyczne okrętów podwodnych, czy bombowce dalekiego zasięgu. Strategiczna broń jądrowa jest objęta umowami o redukcjach zbrojeń, najpierw to były umowy sowiecko-amerykańskie, a teraz rosyjsko-amerykańskie. A wszystko inne to taktyczna broń jądrowa.

Czyli co dokładnie?

Bomby lotnicze swobodnego spadania, które mogą być podwieszone pod myśliwce, na przykład Su-34. Bombowiec Tu-22M3, który w Rosji uznawany jest za bombowiec dalekiego zasięgu, ale nie podpada pod umowy o zbrojeniach strategicznych, bo jego zasięg nie jest tak duży jak w przypadku Tu-160 czy Tu-95. Podstawowe uzbrojenie Tu-22M3 to przeciwokrętowe rakiety manewrujące X-22 i X-32, które mogą przenosić ładunki jądrowe.

To może być artyleria jądrowa, na przykład rakiety Iskander, które mogą przenosić zarówno ładunki konwencjonalne, jak i jądrowe. W czasach sowieckich to były także miotacze min Tulipany. Używają ich teraz Ukraińcy, ale ze zwyczajnymi ładunkami. Do tego różnego rodzaju fugasy, podwodne miny jądrowe. To także pociski manewrujące dla okrętów podwodnych, przeznaczone do niszczenia lotniskowców. One również mogą być uzbrojone w ładunki jądrowe.

Žižek: Od Rasputina do Dwaputina, czyli witajcie w gorącym pokoju

W Związku Radzieckim były także rakiety średniego i małego zasięgu, które na mocy umowy INF (Traktat o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu) z 1987 zostały przeznaczone do likwidacji. Od 2019 roku ta umowa już nie obowiązuje, ale Rosja nie zdążyła czy może nie chciała wznowić ich produkcji.

To właściwie wszystkie rodzaje broni.

Broń taktyczna była tworzona jako broń do użycia na polu walki. Czyli zakładano, że można nią uderzyć w wojska przeciwnika, a potem na tym terenie kontynuować natarcie, żeby zniszczyć resztki wojsk, wziąć jeńców i tak dalej. Przyjmuje się, że moc taktycznej broni jądrowej jest mniejsza niż strategicznej.

Moc strategicznej głowicy może wynosić 150, 450, 500 kiloton. To takie standardowe moce. Taktyczna broń jądrowa może mieć 2 kilotony, 20 kiloton, czyli mniej więcej tyle, co bomba zrzucona na Hiroszimę, 50 kiloton, 100 kiloton. Właściwie bez ograniczeń.

Dlatego podstawowa różnica między bronią strategiczną i taktyczną nie wynika z mocy, ale z zasięgu i tego, że strategiczna jest objęta umowami o redukcji zbrojeń. Ale trzeba pamiętać, że w zależności od nośnika taktyczna broń jądrowa też może osiągać duże zasięgi – dwa, trzy albo nawet pięć tysięcy kilometrów.

Ile głowic strategicznych ma Rosja?

Zostało to ujęte w umowie o New Start, podpisanej w 2010 roku i przedłużonej na początku 2021 roku. Zgodnie z tą umową Rosja może mieć 1550 głowic rozmieszczonych, czyli gotowych do użycia. Pozostałe, czyli nierozmieszczone, powinny być na różnych etapach likwidacji. Oprócz tego może mieć 700 nośników wszystkich typów, czyli międzykontynentalnych rakiet balistycznych, rakiet balistycznych łodzi podwodnych i bombowców. Ale faktycznie Rosja jest poniżej tych limitów. Gotowych nośników ma 527, a rozmieszczonych głowic 1458.

Czy da się ustalić liczby w przypadku taktycznej broni jądrowej?

Ponieważ nie jest objęta żadnymi umowami, nie ma wymiany informacji. Są tylko szacunki. Według danych Congressional Research Service z 7 marca 2022 roku USA posiada 230 bomb lotniczych na swoim terytorium i jeszcze 100 w Europie. Amerykańska taktyczna broń jądrowa to tylko bomby lotnicze swobodnego padania B-61. A w przypadku Rosji szacunki wskazują nawet na 2000 głowic różnych typów.

Skoro w taktycznej broni jądrowej może być zastosowana taka sama moc jak w bombie, która spadła na Hiroszimę…

Może być taka sama, może być mniejsza, ale może być też większa. To zależy, jak ją ustawisz, bo współczesne pociski pozwalają regulować moc. Tę samą bombę możesz ustawić na moc kilkunastu kiloton, a możesz na kilkadziesiąt. Przynajmniej amerykańskie bomby mają takie funkcje. Rosja, o ile mi wiadomo, starała się coś podobnego zrobić, ale nie wiem, czy się udało.

Ale rozumiem, że skutki użycia taktycznej broni jądrowej mogą wyglądać podobnie jak w Japonii w 1945 roku?

Jeśli to będzie atak na miasto, to teoretycznie tak, ale tak naprawdę tego nie wiemy. Hiroszima i Nagasaki były miastami z drewnianą zabudową. Dzisiaj świat mieszka w miastach betonowych i nikt nie wie, jak zadziała bomba atomowa w miejscu zalanym milionami ton betonu.

Ostatnie próby atomowe na poligonie na świeżym powietrzu zostały przeprowadzone w 1963 roku. Potem zakazały ich umowy międzynarodowe. Za to od 1963 roku do końca lat 80. prowadzono próby podziemne. W ZSRR ostatnie próby były w 1989 roku na poligonie w Semipałatyńsku i w 1990 na Nowej Ziemi. W USA w 1992 roku.

Znasz wtedy gęstość gruntu, jego właściwości. Bomba wybucha, a potem ludzie schodzą na dół, badają skutki. Na podstawie zebranych danych modelują, jakie będą skutki na przykład dla dużego miasta. Ale to są modele, a jakie zniszczenia mogłaby wywołać bomba atomowa o takiej lub innej mocy zrzucona na współczesne miasto, nikt nie wie. Łatwiej zakładać, jakie będą skutki psychologiczne – panika, demoralizacja.

Skoro zwykłe bomby dokonują takich zniszczeń w ukraińskich miastach, to bomba atomowa będzie przecież o wiele bardziej niszcząca.

Jeszcze kiedy były próby na poligonach w ZSRR, to badano skutki dla konstrukcji betonowych. Budowano betonowe konstrukcje imitujące fabrykę, bloki mieszkalne. Po wybuchu badano skalę zniszczeń. Jeśli były duże, to wychodzono z założenia, że należy wzmocnić konstrukcje z betonu, dodać więcej zbrojenia. Więc nie należy się spodziewać, że taka bomba zniszczy miasto i zostawi po sobie pustynię, jak w Hiroszimie. To bardziej może przypominać to, jak dzisiaj wygląda Mariupol. Tylko że Mariupol od miesiąca jest ostrzeliwany wszelkimi rodzajami broni konwencjonalnej. A gdyby to były bomby atomowe, to wystarczyłoby ich pewnie kilka, by doprowadzić do takich samych zniszczeń.

Infrastruktura może częściowo wytrzymać, ale jakie będą skutki dla ludzi?

Najgorsze na pewno będą skutki psychologiczne. W kwestii promieniowania, to jeśli człowiek nie był eksponowany na sam wybuch, wtedy raczej przeżyje. Wojskowi twierdzą, że najstraszniejsze to trafić na otwarty wybuch jądrowy. A jeśli człowiek schował się w okopie, za betonową ścianą, był w pomieszczeniu, w piwnicy, to uda mu się przeżyć. Przeżyje też, jeśli nie znajdzie się w epicentrum wybuchu i zabezpieczy aparat oddechowy, żeby nie wdychać radioaktywnego pyłu, a po wyjściu ze strefy rażenia zmieni ubranie. I może potem normalnie długo żyć, mieć zdrowe dzieci. Amerykanie badali to w Hiroszimie i Nagasaki, a potem już Amerykanie, Francuzi i Związek Radziecki badali to na swoich własnych żołnierzach, którzy uczestniczyli w próbach jądrowych. Po wybuchu jądrowym wysyłano żołnierzy, by przeszli przez strefę rażenia.

Rosyjski kompleks weimarski

Kilka dni przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę Putin zarządził ćwiczenia strategicznych sił jądrowych.

Właściwie to nie, to były ćwiczenia strategicznych sił odstraszania, których najważniejszą częścią są siły jądrowe, ale nie jedyną. Rosyjskie siły strategiczne to także konwencjonalna broń precyzyjna dalekiego zasięgu, na przykład rakiety manewrujące Kalibr, Iskander, przeciwokrętowe rakiety dalekiego zasięgu Oniks albo hipersoniczny Cyrkon. Do tego systemy wykrywania ataków rakietowych, obrona przeciwrakietowa, zwłaszcza wokół Moskwy, strategiczny system radioelektroniczny, czy nawet taktyczna broń jądrowa. To cały kompleks, który ma zniechęcić przeciwnika do zaatakowania Rosji albo do tego, by dać zbrojną odpowiedź na jej działania.

A jeśli mówić prościej, to siły strategiczne mają zapewnić rosyjskiej władzy możliwość eskalacji. Na przykład przez Polskę jadą dostawy broni do Ukrainy, a rosyjski samolot zrzuca bombę na ciężarówki z javelinami gdzieś pod Krakowem. Siły strategicznego odstraszania mają sprawić, że ani Polska, ani NATO nie odpowiedzą na ten atak. A gdy odpowiedzą, to Rosja może użyć wszystkich tych rodzajów broni, a na końcu broni jądrowej. Chociaż założenie jest takie, że przeciwnik, wiedząc, jakim potencjałem dysponuje Rosja, w ogóle nie powinien reagować ani jej zaczepiać i od razu zgodzić się na rosyjskie warunki, powiedzieć: „Będziemy płacić za twój gaz rublami, nie będziemy z tobą walczyć, zabieraj Ukrainę, zabieraj Białoruś”. Przepraszam, to nie ja tak myślę. Odtwarzam tok myślenia ludzi na Kremlu.

Czym jest koncepcja eskalacji dla deeskalacji?

Eskalacja dla deeskalacji to koncepcja, w którą jeszcze trzy, cztery lata temu wiele osób nawet w gronach eksperckich nie wierzyło. Po raz pierwszy usłyszałem o niej w 2012 roku, kiedy trafiłem na seminarium w Rosyjskiej Radzie ds. Międzynarodowych. Występował tam generał rezerwy Wojsk Rakietowych Przeznaczenia Strategicznego Jesin. Powiedział o tej koncepcji w trakcie dyskusji, to nie było żadne oficjalne oświadczenie. Przy czym nie nazywał tego koncepcją jądrowej deeskalacji, to taki skrót myślowy.

Jesin mówił wtedy, że broń jądrowa może zostać użyta w celu demonstracji gotowości dalszego użycia broni jądrowej. Może to być atak na obszar niezamieszkany lub nieżeglowny zbiornik wodny. Celem jest demoralizacja przeciwnika, która ma go zmusić do przerwania wojny.

Potem usłyszałem o tej koncepcji od polskich dyplomatów, którzy ją znali i zwracali na nią uwagę. Sam zacząłem szukać jej śladów w dokumentach. Do tego czasu jedynym dokumentem na temat rosyjskiej polityki jądrowej był ten z 2010 roku, Podstawy polityki państwowej Rosyjskiej Federacji w sferze jądrowego odstraszania, który został zaktualizowany dopiero w 2020 roku. W odnowionej wersji pada sformułowanie, że jądrowe odstraszanie może zostać użyte nie tylko wobec państw, które posiadają broń jądrową, ale także wobec innych państw, które dysponują silnym potencjałem militarnym.

Zgodnie z doktryną, kiedy może się to wydarzyć?

W przypadku, kiedy wystąpi zagrożenie istnienia państwa rosyjskiego. Ale należy pamiętać, jak rozumują władze Rosji, które te doktryny tworzą. Oni rozumują w kategoriach „państwo to my”. Więc jeśli ich władza będzie zagrożona z powodu porażki wojennej, to może zostać to uznane za zagrożenie istnienia państwa. Ale nie powinno się to odbyć bez zapowiedzi. Prezydent Rosji może wcześniej powiadomić o czasie i miejscu ataku jądrowego. To też jest ślad koncepcji jądrowej eskalacji dla deeskalacji. Bo jeśli prowadzisz wojnę, to nie informujesz przeciwnika o czasie i miejscu ataku. Jeszcze jeden ślad tej koncepcji znalazłem w dokumencie z 2017 roku pod tytułem Podstawy rosyjskiej wojenno-morskiej polityki do 2030 roku. Artykuł 37 mówi, że „w warunkach eskalacji konfliktu zbrojnego demonstracja gotowości i zdecydowania użycia siły w postaci niestrategicznej broni jądrowej stanowi skuteczny środek odstraszający”.

Rosja w wymiarze politycznym przegrała wojnę z Ukrainą i coraz więcej ekspertów mówi otwarcie, że także w wymiarze militarnym nie jest już jej w stanie wygrać. Czy to oznacza, że kryteria użycia broni jądrowej zostały spełnione?

Rosja ma jeszcze możliwości eskalowania tego konfliktu bez użycia broni jądrowej. Na przykład może przylecieć samolot, który zrzuci zwykłą bombę zaraz po polskiej stronie polsko-ukraińskiej granicy, co byłoby próbą sprowokowania NATO. Kreml widzi, że teraz NATO się zjednoczyło, ale może zechce sprawdzić, jak zadziała w przypadku takiego incydentu. Czy nie będzie tak, że część członków NATO stwierdzi, że to jeszcze za słaby powód do interwencji, że to nie jest wcale napaść, może to się stało niechcący albo lotnik się pomylił, może lepiej przeprowadźmy dochodzenie?

Kto tu jest nazistą? Jak Rosjanie manipulują historią i statusem ofiary

Podobną taktykę Rosja stosowała w Gruzji w 2008 roku, sprawdzając, jakie ma możliwości eskalacji. Teraz może sprawdzać reakcję NATO. Najpierw bomba przy granicy, potem w okolicach Tallina, a potem, kto wie, może nawet bomba na terytorium Niemiec. Jest jeszcze dużo miejsca na eskalację.

A jeśli NATO reaguje, włącza się do wojny i razem z Ukrainą wygrywa wojnę? Albo Rosja jednak nie zaczepia NATO i Ukraina wygrywa ją sama?

My przecież nie wiemy, co wie Putin o tej wojnie. Nie wiemy, jakie raporty dostaje. Mam wrażenie, że on sądzi, że wcale nie ma katastrofy, która jest. Jest niezadowolony, że wojskowi nie wzięli dla niego Ukrainy w dwa, trzy dni, ale myśli, że straty są znośne, że nic strasznego się nie dzieje. Myśli, że Ukraińcy są w panice, więc wystarczy jeszcze tylko trochę nacisnąć. Zapewne takie raporty dostaje. Czekiści, którzy go otaczają, poza tym, że są owładnięci jakimiś sekciarskimi bzdurami, też najzwyczajniej boją się o siebie, więc nikt się nie odważy przynieść mu złych wieści. Możliwe, że Rosja wojnę przegra, ale Putin się o tym nie dowie, a więc nie zdecyduje się na użycie broni jądrowej.

Nie przyszło mi do głowy, że Putin może nie wiedzieć, że przegrywa wojnę i może się nie dowiedzieć, że ją przegrał. To już najwyższy poziom absurdu.

Dzisiaj w ogóle nie wydaje mi się to nieprawdopodobne. Sytuacja, w której Putin będzie dalej siedzieć w bunkrze i nie wiedzieć, że wojna została przegrana, wydaje mi się bardziej prawdopodobna niż to, że przyjdzie do niego Szojgu z Gierasimowem, czy Bortnikow z Patruszewem i uduszą go poduszką. Premier Rosji Miszustin od dwóch lat kontaktuje się z Putinem tylko przez monitor.

Sierakowski: Jeszcze nigdy trzecia wojna światowa nie była tak blisko

W pewnym momencie może być tak, że rosyjscy ministrowie i gubernatorzy w obliczu gospodarczej katastrofy będą raz w miesiąc słuchać Putina przemawiającego z kafelka na ekranie, kiwać głową i robić wszystko po swojemu. Putin myśli, że rządzi krajem, ale może już teraz jest tak, że Putin niczego nie kontroluje.

Może się jednak w końcu dowie.

Załóżmy, że się dowiedział i razem z sektą, która go otacza, decyduje się na użycie broni jądrowej. Ludzie wokół niego mogą go do tego przekonać, ale to nie ci ludzie mogą jej użyć. Do tego są potrzebni zupełnie inni ludzie. A wojskowi, którzy zajmują się bronią jądrową, nie są fanatykami. Jeśli Putin zadzwoni, żeby dać rozkaz użycia broni jądrowej, to nie zadzwoni do jednej czy do dwóch osób. To jest cały łańcuch, w którym decyzja musi przejść przez minimum 10 osób, nie licząc samych wykonawców, czyli oficerów, którzy będą musieli to wszystko przygotować i zrealizować.

Czyli czerwony guzik to nie najlepsza metafora, bo guzik jest akurat bardzo łatwo nacisnąć.

Czerwony guzik to tylko metafora, ale czarna walizeczka naprawdę istnieje i są w niej telefony podłączone do systemu specjalnej łączności plus system kodów. Za pomocą samej walizeczki nie da się niczego wystrzelić.

Więc jak wygląda ten proces?

Putin musiałby wydać rozkaz, rozkaz musiałby przejść przez cały łańcuch komunikacji, potem z powrotem po tym łańcuchu przychodzi prośba o potwierdzenie rozkazu, potem tą samą drogą idzie rozkaz potwierdzenia rozkazu, zgodnie z systemem specjalnych kodów. A potem zaczyna się praktyczna praca. Rakiety strategiczne, które są w pogotowiu, są już uzbrojone w głowice jądrowe. Kiedy przychodzi rozkaz, to należy go wykonać natychmiast, przekręcić klucz i rakieta leci, ale tam, skąd można wystrzelić rakietę z ładunkiem jądrowym, znajdują się ludzie, którzy pewne operacje muszą przeprowadzić razem i równocześnie. To tak zwany system podwójnego klucza. Dlatego nie jest pewne, że rakieta poleci, bo nie wszyscy wykonają ten rozkaz.

Jak to wygląda w przypadku taktycznej broni?

To jeszcze bardziej skomplikowane niż w przypadku broni strategicznej, bo z bazy składowania należy wziąć głowicę i doprowadzić ją do stanu gotowości bojowej. To się robi ręcznie. Trzeba sporo ręcznej pracy wykonać kluczami i innymi narzędziami.

Następnie trzeba głowicę załadować do specjalnego transportu, który dowiezie ją do nośnika, który należy w nią uzbroić. To nie jest jakiś jeden pojazd, a cała kolumna, która różni się od jakiejkolwiek innej kolumny sprzętu wojskowego, można ją zobaczyć z satelity. Oczywiście można zastosować różne sposoby odciągania uwagi, zorganizować kilka kolumn, zamaskować kolumnę tak, żeby satelita jej nie dostrzegł, ale to raczej trudne. Taki ruch widać.

Kiedy głowica dotrze do miejsca, gdzie jest nośnik, należy ją ręcznie umieścić na tym nośniku, na przykład na rakiecie Iskander lub bombowcu. Trzeba wszystko podłączyć, sprawdzić, zaprogramować zadanie. I dopiero po tym jeszcze kto inny tę rakietę wystrzeli albo po prostu poleci bombowcem i zrzuci bombę.

To nie jest proces, który może odbyć się szybko, nic się nie dzieje automatycznie. Jest tu bardzo wiele możliwości sabotażu. Oficerowie mogą w ogóle nie doprowadzić głowicy do gotowości bojowej. Na przykład rakieta poleci, upadnie, ale głowica nie wybuchnie. Mogą też odmówić wykonania rozkazu. Różne rzeczy mogą się wydarzyć po drodze.

Nie mogę oczywiście zagwarantować, że na sto procent ktoś w tym całym łańcuchu rozkazów i zadań się zbuntuje lub dokona sabotażu. Jednak prawdopodobieństwo, że taki rozkaz zostanie wykonany i zrealizowany, jest dalekie od stu procent. Na pewno obsługującym ten proces oficerom będą starali się wytłumaczyć, że to tylko uderzenie demonstracyjne, nie w ludzi, że nikt nie zginie, że to po to, by zatrzymać wojnę. To sobie mogę wyobrazić i to jest bardziej prawdopodobne niż spuszczenie bomby jądrowej na Mariupol, Kijów czy Warszawę. Ale podkreślam, że to jest długi łańcuch rozkazów, zadań i poszczególnych etapów wykonania i w każdym momencie może nastąpić zakłócenie.

Ale nie zapominajmy, że jest jeszcze kwestia czysto polityczna, związana z wydaniem rozkazu użycia broni jądrowej.

Czyli jaka?

A co, jeśli Putin wyda rozkaz, a rozkaz nie zostanie wykonany? Przecież to znaczy, że w tym momencie stracił władzę.

Wtedy po tych, którzy rozkazu nie wykonali, może przyjść FSB.

Może. Przyjdzie FSB, aresztuje ich i co dalej? Mogę sobie nawet wyobrazić, że kiedy rozkaz padnie, to dziesięciu generałów FSB pojedzie kontrolować wykonanie, ale problem polega na tym, że oni nic z tego nie rozumieją. Będą patrzeć, jak oficerowie robią coś z głowicą, ale nie będą wiedzieć co. Zamiast doprowadzić do gotowości bojowej, mogą ją przecież zneutralizować. A biorąc pod uwagę, że wojskowi nienawidzą FSB, tak jak zresztą przy ZSRR nienawidzili KGB, to tym bardziej mogą w ten sposób pokazać swoją przewagę.

Jaką władzę będzie mieć po tym Putin? Wydając rozkaz użycia broni jądrowej, Putin stawia wszystko na jedną kartę. Ryzykuje, że albo rozpocznie światową wojnę jądrową, albo zaraz przyjdą do niego ludzie, którzy go uduszą, bo stanie się bezużyteczny. Właśnie dlatego nacisnąć czerwony guzik nie jest łatwo, bo czerwony guzik nie istnieje. Istnieją ludzie, którzy mogą rozkaz wykonać albo nie.

To jeszcze jedno „jeśli”. A co, jeśli jednak wykonają rozkaz i dojdzie do demonstracji siły jądrowej?

Kiedy dajesz rozkaz użycia broni jądrowej, to wychodzisz z założenia, że ten rozkaz zostanie wykonany i że ludzie, których chcesz przestraszyć, przestraszą się. A co, jeśli się nie przestraszą? Co, jeśli USA, Francja, Wielka Brytania, Chiny, Indie i Pakistan się dogadają i przeprowadzą atak jądrowy na Rosję, żeby ją zdemilitaryzować i zniszczyć jej arsenał jądrowy? Rosja przestanie istnieć.

Czy nie zadziała wtedy system Perimetr, którym kremlowski propagandysta Dmitrij Kisielow straszył jeszcze w 2014 roku?

Perimetr, który Amerykanie nazywają „Martwa Ręka” (Dead Hand), to system automatycznej, czy raczej półautomatycznej odpowiedzi na jądrowy atak na Rosję, wcześniej na ZSRR. Powinien uruchomić się, kiedy zostaną zlikwidowani przywódcy polityczni lub kiedy nie będzie z nimi łączności. Na przykład wtedy, kiedy zostanie zaatakowana i zniszczona Moskwa, Petersburg, inne duże miasta.

Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat

Perimetr powinien wystrzelić wtedy strategiczną broń jądrową w kierunku terytorium wroga. Składa się on z dwóch kluczowych ogniw. Pierwszy to punkt dowodzenia w Kytłymie w obwodzie swierdłowskim, w środku góry wcześniej wydrążonej przez kopalnię. To punkt dowodzenia, są tam wojskowi, ale nie ma rakiet. Stąd powinno odbywać się dowodzenie arsenałem jądrowym, kiedy fizycznie nie będzie już władzy państwowej. Drugi kluczowy element, który, jak sądzę, jest częścią Perimetru, to Jurjanska Łączność Rakietowa, która znajduje się w obwodzie kirowskim. Zadaniem tej jednostki jest zapewnienie łączności w czasie wojny jądrowej. Nie jestem pewien, jak działa, ale wyobrażam sobie, że stamtąd zostałoby wystrzelone coś podobnego do satelity albo rakieta balistyczna, która w czasie lotu przez 30–40 minut wysyła sygnał i zapewnia przekazywanie rozkazów uruchomienia strategicznych sił jądrowych, współrzędne celów.

Nie demonizowałbym jednak tego systemu, bo jego też obsługują ludzie. W Kytłymie obok punktu dowodzenia jest miasteczko, mieszkają tam rodziny wojskowych. Ludzie raczej nie chcą umierać i nie chcą, by zginęły ich rodziny.

Z tego, co mówiłeś wcześniej, wynika, że gdyby potęgi atomowe chciały się porozumieć, mogłyby zniszczyć tę całą infrastrukturę i rosyjski Perimetr, by po prostu nie zadziałał. Dobrze rozumiem?

Dokładnie tak. Jeśli elementy tego systemu zostaną zniszczone, zanim rakiety zostaną wypuszczone, to Perimetr przestaje istnieć. Amerykańskie rakiety są dokładniejsze, mogą trafić w każdą z szacht, w każdy konkretny obiekt składowania. Dlatego hipotetycznie, jeśli Rosja zechce spalić świat w wielkiej wojnie atomowej, używając do tego swoich sił strategicznych, to większe jest prawdopodobieństwo, że w rezultacie to Rosja zostanie zniszczona, niż to, że Rosja zniszczy świat.

**

Paweł Luzin – rosyjski politolog i niezależny ekspert do spraw bezpieczeństwa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij