Kultura, Weekend

Na pohybel wielonarodowym wampirom. Jakiej popkultury potrzebuje lewica?

„Fantomas” Julio Cortázara powstaje z zawieruchy, której kolejne fale cyklicznie rozbijają się o znieczulicę naszpikowaną fetyszami czczonymi przez Zachód. Pół wieku temu ta znieczulica, jednocześnie betonowa i rozedrgana, rozwścieczała Susan Sontag – dziś doprowadza do furii bojówkary z Just Stop Oil.

W 1975 roku Julio Cortázar wszedł w alians z Fantomasem. Rezultatem współpracy był komiks uzbrojony do walki z międzynarodówką „wampirów”. Pisarz określał w ten sposób jankesko-latynoską ośmiornicę, splecioną z korporacji, służb specjalnych i junt wojskowych, które dokonywały faszystowskich przewrotów w Ameryce Południowej.

Warto by wpisać Cortázarowskiego Fantomasa na dzisiejszą listę mobilizacyjną – bohater jest nadal w wieku poborowym i prowokuje do myślenia o kwestii kluczowej. Jaka popkultura będzie potrzebna lewicy?

Moim zdaniem skuteczny pop nie może być paździerzowy i niskoemisyjny; potrzebujemy agentów parujących spektakularną charyzmą. Konieczne są elektryzujące kostiumy i wybuchy fajerwerków, katapultujące nas na poziom zaawansowanego radykalizmu. W praktyce niezbędne okażą się malownicze maski, złote kły oraz żywoczerwona teoria glam rocka.

Twórcą takiej teorii był marksista Mark Fisher, który miał własne porachunki ze specyficznym wampiryzmem – nie czarnym jednak, lecz lewackim. Fishera też zaangażujemy do gry strategicznej w awangardowy fantomizm.

Biedne dzieci kapitalizmu patrzą na seriale

Przeciw wielonarodowym wampirom

Cała historia zaczyna się od Bertranda Russela. W 1966 roku Russel, wybitny filozof i laureat Nagrody Nobla (m.in. za „propagowanie wolności myśli”) – zorganizował nieformalny trybunał obywatelski. W jego skład weszli ludzie kultury i nauki, politycy i prawnicy, zdeterminowani, by zbadać działania USA podczas wojny Wietnamie. 1 grudnia 1967 roku ogłoszono werdykt: Amerykanie są winni ludobójstwa.

Kolejne posiedzenia trybunału miały miejsce w 1974 roku w Rzymie i rok później w Brukseli. Śledztwo dotyczyło sytuacji w Ameryce Łacińskiej, gdzie autorytarnym reżimom zarzucano zbrodnie przeciw prawom człowieka i prawom narodów. Sędziowie wyrazili sprzeciw wobec „aresztowań, prześladowań, tortur i zabójstw” dokonywanych przez rząd w Argentynie. Odnośnie do junty Pinocheta w Chile trybunał orzekł, że „stworzyła ona sytuację całkowitego pogwałcenia prawa międzynarodowego i nie zasługuje na traktowanie jej jako integralnej części zorganizowanej wspólnoty narodów”.

W orzeczeniu podkreślono sprawstwo USA – „a w szczególności Henry Kissingera, którego współodpowiedzialność za faszystowski zamach stanu w Chile, w świetle dokumentów opublikowanych w samych Stanach Zjednoczonych, jest dla Trybunału oczywista”.

Na liście oskarżonych czołowe miejsce zajęły korporacje północnoamerykańskie. Zdaniem sędziów niektóre z nich współorganizowały faszystowskie przewroty, „jak to miało miejsce w przypadku ITT w Chile”. Inne – we współpracy z lokalnymi oligarchiami – prowadzą „grabież wszelkiego rodzaju bogactw Ameryki Łacińskiej, a jednocześnie gwałcą podstawowe prawa człowieka”.

Do pracy w trybunale zaproszono też Cortázara. Owocem jego udziału była publikacja Fantomas przeciw wielonarodowym wampirom (1975). To awangardowa hybryda, łącząca nowelę, komiks i kolaż z wycinkami prasowymi, infografiką oraz dokumentacją sądową.

Motywem przewodnim jest potępienie „przedsiębiorstw-wampirów”, razem z ich politycznymi mocodawcami (prezydenci Ford i Nixon). Narrator, czyli sam Cortázar, wraz z Fantomasem – uprawiają tu specyficzną hauntologię, będącą też huntologią. To widmologia myśliwska. Odkrycie, gdzie i jak żerują zbrodnicze widma (według Fantomasa CIA tylko w latach 1960–1970 zorganizowała 22 zamachy na całym świecie) – pozwala je przyszpilić na forum opinii publicznej. Spektra przebite śledczym kołkiem tracą maskującą aureolę – teraz to już tylko „skurwysyny zbolałe”.

Czy „my” są z nami w pokoju? Czyli mielizny liberalizmu

W tej sytuacji równie ważnym wątkiem okazuje się dyskusja o powinnościach rewolucyjnych. Kto i w jakiej formie ma inscenizować rewolucje?

Cortázarowi partneruje tu Susan Sontag – nawiedzająca narratora w roli cameo, a jednocześnie jako polemistka ideologiczna. Debata między nimi rozgrywa się na tle płomieni, bo grupa terrorystów właśnie zaczęła podpalać biblioteki największych metropolii świata. W rezultacie „zniknęły wszystkie biblie i wszystkie powieści Dostojewskiego”. Fantomas szybko demaskuje lidera „sekty wariatów”, która „wypowiedziała wojnę kulturze i ruszyła do ataku na książki”. To ekstremista etyczny, wykrzykujący: „Nie ma dobrych książek. Wszystkie są wymysłem diabła”. Przyjrzeliście się podręcznikom do fizyki nuklearnej? „Przyniosły światu zagładę!”

Z kłębów dymu wyłaniają się zatem pytania podobne do tych, z jakimi mierzymy się dzisiaj, na przykład w Polsce po ataku Rosji na Ukrainę. Złowrogie widmo Dostojewskiego? Rola kultury w promocji imperializmu? Odpowiedzialność pisarzy, intelektualistów, naukowców za kolonializm, wyzysk i ludobójstwo?

Czy przez wojnę mamy skancelować Dostojewskiego?

Zamiast przemyśleć te problemy, autorytety telewizyjne lamentują w Fantomasie nad spopielonymi książkami. Sontag uważa taki lament za „zasłonę dymną”, odwracającą uwagę od prawdy o realiach społecznych. Jakie to realia? „Strata jednej książki bardziej nami wstrząsa niż głód w Etiopii”.

Jak widać, Fantomas powstaje z zawieruchy, której kolejne fale cyklicznie rozbijają się o znieczulicę naszpikowaną fetyszami czczonymi przez Zachód. Pół wieku temu ta znieczulica, jednocześnie betonowa i rozedrgana, rozwścieczała Susan Sontag – dziś doprowadza do furii bojówkary z Just Stop Oil. Stąd ich atak na Słoneczniki Van Gogha, droższe Zachodowi od wymierających gatunków, od zagrożonych zagładą populacji Południa. Stąd też odruchowa reakcja społeczeństw zachodnich na akt „ekoterroryzmu” – bezduszna, a zarazem paniczna.

W obronie faciali z pomidorówki

„Czym są książki w porównaniu z tymi, którzy je czytają, Julio? Do czego służą nam całe biblioteki, jeżeli dostępne są tylko dla wybranych?” – indaguje narratora Sontag.

I zarzuca Fantomasowi, że jego walka z wampirami wypala się w epizodycznych fajerwerkach. Cortázar ze swoim komiksowym super sobowtórem to emanacje rewolucyjnego indywidualizmu. Spektakularne, ale niezdolne do zmiany układu sił. Awangardowi intelektualiści, „samotni sprawiedliwi”, mogą coś zmienić dopiero wtedy, gdy stowarzyszą się z masami. Do pokonania korporacji potrzebny będzie „legion” – tylko za pomocą „legionów można stawić im czoło i zwyciężyć”.

Cortázar odpowiada: legionowy populizm nie wystarczy, konieczny jest widowiskowy awangardyzm. Gdyby Fantomas nie był samotnym sprawiedliwym, nie miałby seksapilu koniecznego do awansu na bohatera komiksów, mobilizujących masy do walki. W walce zaś liczy się nie tylko ilość, lecz również jakość – mniejszościowa, ale skuteczna. Rewolucje, podobnie jak kolonizacje, bywały przecież dziełem małych oddziałów, złożonych z pionierów idących pod prąd. Jeżeli chodzi o liczbę, to „pomyśl o Fidelu Castro, o Che, a jeśli już trzeba, to nawet o Cortezie czy Pizarro”.

Pionierzy muszą myśleć niekonwencjonalnie, bo operują tam, gdzie rozkład niebezpieczeństw i szans odbiega od rutynowych rozkładów jazdy. Rewolucja to „wychodzenie z socjalnego schematu”. A wyłamywanie się z ram poznawczych, estetycznych i politycznych jest źródłem nadziei i rozkoszy. Z tego źródła czerpiemy energię, by atakować szyby pancerne, tworzące kryształowe pałace reżimów postkolonialnych.

Kulturze rosyjskiej należy się dużo większa kara niż bojkot [rozmowa]

Ucieczka z faryzejskiego zamku wampirów

Afirmując widowiskowy indywidualizm Fantomasa, który wkracza na scenę w brylantowej chmurze odłamków z rozbijanych szyb – Cortázar konfrontuje się z problemem wewnętrznym.

W ramach każdej rewolucji zawsze dochodzi do głosu tendencja reakcyjna. To popęd do transmutacji karnawałowej buntowniczości w rytuał wielkopostny. Radosną rozkosz trzeba przekształcić w guilty pleasure. Awangardę udupić, a popkulturę odziać w zgrzebne giezło, bo legion ludowy powinien gardzić fikuśnym fatałaszkiem.

Poza tym cały Zachód jest zgniły; wszystkie jego księgi napisano krwią ludów torturowanych przez korporacyjny wampiryzm. Co można czytać? Wyłącznie okólniki zatwierdzone przez etyków z katedry Popielca.

Popielec byłby czerwonym ascetą. Kazałby sypać pokutny popiół na każdy tort urodzinowy. Prałby każdy komiks i każdą operę mydlaną w wirówce nowego socrealizmu. Czepiałby się każdego słowa, widząc w każdej błyszczącej nucie i w każdym ekscentrycznym happeningu odchylenie „burżuazyjne”, „konsumpcyjne”, „neoliberalne”.

Widmo takiej represji jest widmem wewnętrznego wampiryzmu. Wysysa on z rewolucji całą radość nowego życia i eksperymentalnej kreatywności w imię rzekomo rozstrzygających racji moralnych. Według Cortázara każdemu, kto myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem zakwestionuje prymat postnego moralizatorstwa – natychmiast grozi rózga „tych klasycznych faryzejskich zarzutów, o których szkoda gadać”.

I faktycznie, Fantomas poświęca faryzeuszom wyłącznie jedno zdanie. Ale czterdzieści lat później do tego problemu wraca Mark Fisher. Wprawdzie bez związku z Cortázarem, ale z równie inspirującym kontrarianizmem. W głośnym eseju Exiting the Vampire Castle (2013) sztucer Fishera bierze na celownik faryzejski wampiryzm nowej lewicy.

Lewicowy Netflix, czyli jak niegodziwi producenci narzucają twórcom polityczną poprawność (i deprawują młodzież)

W tym przypadku wampirami okazują się ci, którzy żerują na dekolonialnych aspiracjach polityki tożsamości. W imię własnych interesów afektywnych i instytucjonalnych. Często pod dyktando nieuświadomionych lub zakłamywanych motywacji – przekształcają tę politykę w monopol na mówienie w imieniu ofiar kolonializmu. „Jak śmiesz się odzywać – to my mówimy za cierpiących!” (Exiting the Vampire Castle)

Monopolizacja ma tu charakter klerykalny. Monopoliści to katecheci, samozwańczo utożsamieni z ofiarami i żądający dla siebie nietykalności w debacie publicznej. Każdą krytykę uznają za hejt i nagonkę, jednocześnie zaś sami inscenizują nagonki. Napędza ich „kleszy popęd” do piętnowania nieprawowiernych myśli (Exiting the Vampire Castle). Ekskomunikują każdy śmielszy śmiech i niekonwencjonalną kreację: kostium, książkę, kooperatywę.

Faryzeizm jest w tym przypadku oczywisty. Ci, którzy w kółko ględzą o progresie, wykształcają mentalność godną wiktoriańskiego bigota. Deklinują takie hasła jak równouprawnienie oraz inkluzja, ale sami tworzą ekskluzywną kastę akademicką i medialną. Zamiast pozyskiwać ludzi dla sprawy, okopują się na pozycjach „wyższości klasowej wzmocnionej wyższością moralną” (Exiting the Vampire Castle).

Teraz wróćmy do pytania o kulturę masową. Jeśli pozwolimy, żeby zastraszył i sformatował ją faryzejski moralizm, popkultura będzie pełna toksycznych zahamowań. Padnie ofiarą popielcowej krytyki podejrzeń, obsesyjnie węszącej w bieliźniarkach, żeby piętnować niemoralne splamienia. Gdy ulegnie swoim nadzorcom, zniknie jej potencjalna wywrotowość. Stanie się anemiczna i pasywnie agresywna – bo tacy są ci nadzorcy.

Stawiając im opór, ocalimy nadzieję na renesans popkultury awangardowej. Rozbujanej, wybujałej, rozbijającej się po mieście z buntowniczą dezynwolturą. Może nawet rewolucyjnej.

Jedną z jej historycznych form był glam rock. Popularny w tym samym czasie, kiedy Cortázar grał w duecie z Fantomasem – glam to jeden z naturalnych wrogów wampiryzmu, niszczącego radosne ekstrawagancje w pralce małostkowej ascezy (egzystencjalnej, estetycznej, politycznej).

Istota glamu nie ma nic wspólnego z małostkowością. Przeciwnie, Fisher kojarzy słowo „glamour” z gloryfikacją i wyolbrzymieniem (K-punk, or the Glampunk Art Pop Discontinuum, 2004). Dzięki glamowi robotnicza publiczność, inspirowana przez takich artystów jak Roxy Music czy David Bowie – rozkoszowała się autokreacją i jej „ekstazami”. One z kolei tworzyły bezcenne nadwyżki, ponieważ w estetyzujących ekscesach kompresowano marzenia o lepszym życiu i bardziej twórczym społeczeństwie.

Subkultura glamowa akumulowała rewolucyjny potencjał w ramach następującej dialektyki. Ekscentryk mitologizował sam siebie, nadając swoim aspiracjom i gestom heroiczny sens (gloryfikacja). W rezultacie przeceniał realne znaczenie swej autokreacji (wyolbrzymienie). Dlatego na krótką metę często ponosił życiowe oraz społeczno-polityczne porażki. Tym bardziej że działał w obiektywnie wrogim środowisku, osaczany przez zewnętrzny i wewnętrzny wampiryzm.

Ale w perspektywie długofalowej był jednym z zasłużonych agentów, którzy współtworzyli wywrotową tradycję i jej bohaterskie artefakty. Zasoby te nie zniknęły – czekają na spadkobierców, zdolnych do kontynuacji walki w przyszłości.

„The Last of Us”: Telewizja wreszcie odkryła dobry sposób na adaptowanie gier wideo?

Fantomizm poza granicami depresji i melancholii

Wampir wysysa serotoninę, wpędzając ofiary w depresję. Depresja jawi się Fisherowi jako obiektywne zjawisko społeczne, a nie tylko subiektywna kondycja jednostki. Obniżenie nastroju ma zatem specyficzny sens. Jest równoznaczne ze spadkiem zbiorowych aspiracji: życiowych, kulturowych, politycznych (Hauntology, Nostalgia and Lost Futures, 2014).

Głównym objawem okazuje się deficyt futuryzmu. Gdy neoliberalny kapitalizm wchodzi w fazę dekadencji, a lewica pada ofiarą zewnętrznego i wewnętrznego wampiryzmu – masy przestają wierzyć w lepszą przyszłość. Glamourowe marzenia o awangardowych rewoltach więdną; wszędzie zgrzytają tylko okruchy oczekiwań na kosmetyczne reformy. Oczekiwania te łatwo oszukiwać okruchami z pańskich stołów: przeżartych korupcją i sklerozą, ale wciąż niewywrotnych.

Według Fishera depresję próbuje kontrować melancholia. Pierwsza nie wykształca świadomości politycznej, druga – przeciwnie. Istota melancholii to świadomość, że perspektywy lepszej przyszłości zniszczono. Jednak w parze z tą świadomością idzie niezgoda na zniszczenie. Fisherowska melancholiczka sprzymierza się z rekonstrukcyjną nostalgią, żeby odtworzyć widoki na lepsze jutro.

Mózg osoby z ADD odmawia uczestnictwa w kapitalizmie. I to nas może wyzwoli

Przykład? Thatcheryzm w latach 80. zniszczył welfare state. Melancholik wraca pamięcią do tamtych czasów, by studiować przyczyny i skutki destrukcji. Następnie próbuje wykorzystać tę wiedzę do projektowania polityki rekonstruującej zdewastowane państwo.

Tak działa politycznie aktywna „widmologia”. Jest melancholijną świadomością tego, co i jak zniszczono – sprzężoną z wiedzą dającą szansę na zaprogramowanie odbudowy.

Teraz pora na polemiczny kontrapunkt. Jakkolwiek inspirująca była idea widmologii w przeszłości, dziś trzeba myśleć i działać już poza jej granicami. W tym celu naszkicuję ideę fantomizmu.

Fantomizm żegna się z widmologią. Ona bowiem, choć twórcza w punkcie wyjścia, stała się bezproduktywnie uzależniona od wiktymologii. Niestety: wyobraźnia lewicowa spala się w wyliczaniu krzywd, rozpamiętywaniu ran i celebracji traum. Za dużo energii tracimy na przeżywanie bólów fantomowych.

Trzeba więc zmienić perspektywę – depresyjne bóle fantomowe zastąpić antydepresantami-protezami. W pierwszej fazie kuracji byłyby to implanty ideologiczne, pompy motywacyjnych wyobrażeń społeczno-politycznych. Najpierw działałyby jak wirtualne surogaty realnych możliwości działania: utraconych lub jeszcze niewykształconych. Potem obrastałyby realnymi doświadczeniami. Pojawiałyby się materializacje idei inicjalnych – empiryczne efekty eksperymentów w świecie rzeczywistym.

Światopogląd bywa kwestią przypadku [o grze „Disco Elysium”]

Aby zilustrować ten schemat na konkretnym przykładzie, wrócę do trybunału Russella.

Zmaterializował się on jako awangardowa odpowiedź na potrzebę fantomową. Zaistniał tam, gdzie nie było żadnej instytucji państwowej lub międzynarodowej, zdolnej do zrobienia drugiej Norymbergi – tym razem Amerykanom. Za Wietnam i Chile. Co równie ważne, próbował odebrać monopol instytucjonalny kaście prawniczej i przekazać sądowe prerogatywy demokratycznemu zgromadzeniu ludzi dobrej woli.

Przy czym ten nowatorski trybunał był instytucją widmologiczną. Częściowo depresyjną, częściowo melancholijną.

Podmiot pogrążony w depresji nie liczy na zmianę stanu rzeczy – próbuje adaptować się do okoliczności; chciałby je co najwyżej zrozumieć. Poznanie prawdy o zbrodniach „wielonarodowych wampirów” to szczyt ambicji depresyjnych. Z kolei werbalny protest przeciw zbrodniom, wzmocniony żądaniem rekonstrukcji status quo panującego przed „wampiryzacją” – wydaje się szczytem aspiracji melancholijnych. Wyraża je orzeczenie końcowe. „Trybunał domaga się natychmiastowego zwolnienia osób zatrzymanych ze względu na swoją działalność i przekonania polityczne”.

Tylko tyle. Bez żądania, by ukarać winnych. Bez sugestii, jak w nich uderzyć. Nic dziwnego, że Cortázar stwierdza, nie bez melancholii: „Trybunał Russella nie ma żadnego ramienia wykonawczego, nawet tej garstki Błękitnych Hełmów, która by stanęła między kupą gówna a głową więźnia, między Victorem Jarą a jego oprawcami”.

Z tej konstatacji, łączącej poczucie bezradności i niezgodę na nią, powstaje Cortázarowski Fantomas. To on ma być zbrojnym ramieniem, zrazu tylko fantazmatycznym, którego brakuje realnemu trybunałowi.

Pół wieku później popkultura zaczyna śmielej eksperymentować z wyobrażeniami karzących ramion. I robi to w duchu fantomizmu. Amerykańskie superprodukcje filmowe coraz rzadziej propagują sprawiedliwość rekonstrukcyjną i pojednawczą. Coraz częściej dochodzi do głosu postulat spektakularnego karania „wampirów” (despotów, oligarchów, służących im oprawców).

„Sandman”: opowieść o upokorzonym bóstwie

W tym kontekście ciekawy eksperyment proponuje serial prawniczy Sprawa idealna (The Good Fight). W sezonie 5. oglądamy Stany Zjednoczone, będące pobojowiskiem po prezydenturze Trumpa i pandemii. Sądy są zdezorganizowane, więc obywatele biorą sprawy w swoje ręce. Mnożą się trybunały ludowe: piwniczne, garażowe, działające na zapleczach sklepowych. Każdy trybunał ma samozwańczego prezesa, który zaczyna od prostych arbitraży, rozstrzygając drobne spory sąsiedzkie – a kończy na coraz bardziej drakońskim orzecznictwie. Cele więzienne mieszczą się w domowych piwnicach albo w molochach miliarderów, inwestujących w prywatne machiny sądownicze.

Sezon 6. zmienia optykę. Staje się ona mniej krytyczna, bardziej aprobatywna. Jeden z trybunałów ludowych zostaje przekształcony w potężną paramilitarną organizację typu Black Lives Matter. Zasilana milionowymi dotacjami, skutecznie neutralizuje faszystowskich terrorystów. Nie zabija ich, nie torturuje, ale porywa i wywozi do prywatnego więzienia na Antarktyce. W ten sposób najbardziej reakcyjne mechanizmy państwa policyjnego zostają wykorzystane przeciw reakcjonistom.

Trudny rok, dziwnie dobry rok (seriale 2022)

Fantazje tego rodzaju można oceniać różnie, na przykład bez entuzjazmu. Ale jedno jest pewne, nie brak im nowatorstwa. Jeśli ich masa krytyczna będzie rosnąć, zaczną wywierać presję na realia – bo w społeczeństwie spektaklu popkulturowe fantasmagorie nie tylko odzwierciedlają rzeczywistość, lecz także ją współtworzą. Między innymi w wymiarze politycznym.

Jak na rozwój sytuacji powinna reagować lewica? Nie możemy poprzestać na samej krytyce popkultury, musimy tworzyć własną. Ryzykowną etycznie i estetycznie. Pomysłową, spektakularną, awangardową. Na pohybel wielonarodowym wampirom.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij