Świat, Sztuki wizualne

W obronie faciali z pomidorówki

Histeryczna obrona „niewinnych” dzieł sztuki, które nie mogą nie zachwycać nas, a więc zachwycają, doskonale trafia w mieszczańską próżność, w wieczny kompleks „bycia nieobytym”.

Na jednym z obrazków satyrycznych widnieje napis: wyobraź sobie, że za chwilę będzie koniec świata. Wówczas bohater czy bohaterka historyki zaczyna biegać w kółko i krzyczeć: „o nie, zaraz będzie koniec świata, o nie!”. Do pewnego momentu żart ten, oparty na dosłowności, mnie śmieszył. Dziś w kontekście katastrofy klimatycznej śmiech staje mi trochę w gardle.

Dosłowność katastrofy klimatycznej zaczyna być niemal namacalna. Właśnie podano, że na Wszystkich Świętych w niektórych miejscach w Polsce temperatura ma wynosić 20 stopni powyżej zera. Tak, 20 stopni. Niektórzy będą odwiedzać zmarłych w krótkich koszulkach i szortach.

W świetle takiej dosłowności trudno mi więc się oburzać na aktywistów, co pomidorówką czy purée ziemniaczanym oblewają znane obrazy, skryte, co też ważne, za bezpiecznymi i pancernymi szybami. Aktywiści bowiem, jako jedni z niewielu, wzięli słowo o katastrofie na poważnie.

Oto dlaczego rzuciłyśmy zupą pomidorową w van Gogha

Katastrofy na poważnie nie biorą przecież politycy. Dobrze to widać na przykładzie wojny z Ukrainą. Wojna ta jest brana jak najbardziej na poważnie. Uruchamiane są gigantyczne akcje pomocowe, wprowadzane kolejne sankcje, i to mimo to, że ich konsekwencje mogą być dla społeczeństwa mało komfortowe (więcej: energetyczny szantaż Rosji).

I całe szczęście, że sankcje przeciwko Rosji są wprowadzane i utrzymywane. Ale w przypadku katastrofy klimatycznej takiego działania już nie ma. Nie ma tej determinacji, nie ma tego samego imperatywu moralnego. W wyobraźni politycznej wojna w Ukrainie jest teraz i jest na serio, a katastrofa klimatyczna będzie jakoś dopiero pojutrze, a zresztą nadal nie wiadomo do końca, jak bardzo będzie na serio.

Zima nadchodzi: cykl Krytyki Politycznej

czytaj także

W ten właśnie sposób myślenia starają się wbić klin aktywiści oblewający obrazy. Wśród fal krytycznych komentarzy w mediach społecznościowych najczęściej wynurza się zarzut, że aktywiści nikogo w ten sposób nie przekonają do swojej sprawy. Z tym że ich celem nie jest przekonywanie. Ich celem jest szokowanie.

To przez szok starają się wzbudzić zainteresowanie medialne, które dopiero potem będzie materiałem obrabianym przez kolejnych aktywistów, publicystów, filmowców czy pisarzy, którzy wezmą naukę na serio i uświadomią nam, że katastrofa klimatyczna już tu i trzeba się z nią zmierzyć na poważnie. Ten aktywistyczny szok ma być więc pewnego rodzaju forpocztą.

Jak każdy performans (kto jeszcze pamięta to słowo?), także i w tym podstawową rolę odgrywa widownia. A ta, jak to często bywa przy takich akcjach, zostaje obnażona czy raczej sama się przed nami obnaża.

Szokującym absurdem dla tych, co biorą katastrofę na poważnie, jest więc zestawienie troski o obraz za szybą z brakiem troski w sprawie katastrofy klimatycznej. Jeśli w ciągu ostatniego roku bardziej oburza cię to, że szyba z Van Goghiem w środku przyjęła pomidorówkę, od tego, że w USA dramatycznie okrojono plan walki z katastrofą klimatyczną, to już wiesz, że ta akcja została przeprowadzona także z twojego powodu. I także ty jesteś jej zarówno bohaterem, jak i adresatem.

Pojawiają się komentarze, że atak akurat na obrazy nie ma związku z globalnym ociepleniem. Ale ten związek oczywiście istnieje. Jest on nadany mocą samej tej akcji, poprzez zestawianie bałwochwalczego kultu dzieła sztuki – wytworu działalności artystycznej przedstawiciela gatunku ludzkiego – z przetrwaniem całego gatunku, dla którego za jakieś 70 lat sztuka będzie daleko na liście priorytetów, kiedy już mało gdzie na Ziemi da się znaleźć wodę pitną.

To także dlatego zalecane przez niektórych oblanie siedzib koncernów paliwowych wzbudziłoby małe zainteresowanie i nie wywołało żadnego oburzenia. Kto wie, może nawet nudne i ciche oklaski.

Tymczasem oblanie bezcennego obrazu trafia w ludzką próżność, ale i też wieczny mieszczański kompleks „bycia nieobytym” wręcz doskonale. Histeryczna obrona „niewinnych” dzieł sztuki, które nie mogą nie zachwycać nas, a więc zachwycają, ma coś z wyrzutów sumienia domorosłych obrońców sztuki wyższej. Ci co prawda na co dzień w muzeach raczej nie bywają (notabene słusznie, zwykle jest tam nudno), ale teraz w zbiorowej panice moralnej pragną objawić światu swoje zażenowanie i oburzenie gestem tych „gówniarzy” i udowodnić tym swoją przynależność do świata kultury przez wielkie „K”.

W końcu mogą z barbarzyńców, którymi skrycie i w zawstydzeniu sami się czują, przejść na stronę ludzi cywilizowanych. Może i z kultury mamy tylko Netflixa, ale wobec tego ataku wszyscy jesteśmy wspólnotą ludzi euroatlantyckiego dziedzictwa kultury, czyż nie?

Ludzkość, która z dziką satysfakcją morduje planetę, bo wymaga tego jej oparty na maksymalizacji zysku system gospodarczy, uwielbia stawiać sobie symboliczne pomniki własnej wyjątkowości. I właśnie taki pomnik dostał od aktywistów pstryczka w nos gęstą pomidorówką.

Przestraszone ciotki i wujkowie zakrzyknęli w swoich mieszkaniach na kredyt, że teraz to aktywiści nikogo już nie przekonają i raczej zaszkodzą. Chociaż, jak dobrze wiemy, nawet bez pomidorówki każdy aktywizm i tak mieli za idiotyzm nawiedzonych i nieżyciowych gówniarzy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij