Film, Weekend

„Sandman”: opowieść o upokorzonym bóstwie

Wolę nigdy nie zobaczyć filmowej adaptacji „Sandmana” niż zobaczyć słabą – mówił Neil Gaiman. Czy może być zadowolony z serialu Netflixa?

By zrozumieć znaczenie tej komiksowej serii autorstwa Neila Gaimana, musimy najpierw zrozumieć grunt, na którym wyrosła. A był to grunt dość jałowy. Od mniej więcej połowy lat 70. amerykański komiks głównego nurtu przeżywał kryzys tożsamości. Przeciągająca się zimna wojna, przegrana wojna w Wietnamie i widmo nuklearnego konfliktu z ZSRR oraz związane z tym wszystkim społeczne fobie sprawiły, że nowemu pokoleniu czytelników i twórców kolorowych zeszytów coraz trudniej było empatyzować z niewinnymi, jednoznacznie dobrymi superbohaterami walczącymi z demonicznym, równie jednoznacznym złem. Coraz trudniej było udawać, że świat jest aż tak czarno-biały.

Z drugiej jednak strony superbohaterowie niezmiennie byli w USA popkulturowymi ikonami i mieli rzeszę fanów w każdym wieku. Wytworzyło to interesujący dysonans – kolorowi, szlachetni i altruistyczni herosi pokroju Supermana, Iron Mana i Spider-Mana coraz częściej wikłani byli przez scenarzystów w naturalistyczne dramaty, takie jak śmierć bliskich, alkoholizm, powojenne traumy czy problemy w związku. Wszystko to nadal kontrapunktowane było jednak konwencjonalnymi przygodami superbohaterskimi, walkami z wielkimi potworami, inwazjami z kosmosu czy superzłoczyńcami chcącymi zdobyć władzę nad światem za pomocą promieni cofających ewolucję albo czegoś podobnego.

Wokół tego właśnie dysonansu powstał najsłynniejszy bodaj komiks superbohterski tamtej epoki, czyli Strażnicy autorstwa Alana Moore’a, brytyjskiego scenarzysty, pisarza, muzyka, filmowca i czarnoksiężnika (to ostatnie nie jest żartem – jak stwierdził sam zainteresowany: „Gdy stuknęła mi czterdziestka, postanowiłem, że zamiast zanudzać moich przyjaciół czymś tak przyziemnym jak kryzys wieku średniego, znacznie ciekawiej będzie ich przerazić, kompletnie tracąc zmysły i zostając magiem”), oraz rysownika Dave’a Gibbonsa, również Brytyjczyka. Na pierwszych stronach finałowego zeszytu serii widzimy Nowy Jork zniszczony przez olbrzymią zmutowaną kałamarnicę, która uśmierciła znaczną część populacji miasta. Obraz wyrazistego ludzkiego dramatu, zniszczeń i narodowej traumy został tu całkowicie umyślnie skontrapunktowany przez absurdalną ideę, że za całą tę tragedię odpowiedzialny jest gigantyczny, pokryty jaskrawymi barwami bezkręgowiec rodem z tandetnej powieści fantastycznonaukowej.

Alan Moore na amerykańskim rynku komiksowym nie wziął się znikąd. Był uczestnikiem tego, co historycy komiksu nazywają Brytyjską Inwazją. W poszukiwaniu nowych idei i świeżej krwi amerykańscy wydawcy komiksowi zaprosili do współpracy artystów i scenarzystów z drugiej strony Atlantyku, ze Zjednoczonego Królestwa, którzy swoim „egzotycznym” podejściem do komiksowej narracji wprowadzili do superbohaterskich opowieści tak potrzebny im wówczas powiew świeżości.

Rewolucja może się zdarzyć bardzo szybko [rozmowa ze Scottem McCloudem]

Brytyjscy komiksiarze rozwijali się bowiem w zupełnie innym, znacznie bardziej undegroundowym, kontrkulturowym i jednocześnie znacznie mniej komercyjnym środowisku. Byli bardziej zaangażowani politycznie, mniej uwiązani do superbohaterskich konwencji narracyjnych, a ich zimnowojenne traumy pokoleniowe skażone były również thatcheryzmem sukcesywnie zmieniającym ich kraj w coraz gorsze miejsce do życia dla mniejszości i klasy robotniczej.

To właśnie na tej brytyjskiej fali do USA dopłynął Neil Gaiman. Komiksowe wydawnictwo DC Comics – oficyna publikująca komiksy o takich bohaterach jak Batman, Wonder Woman, Superman i Green Lantern – coraz odważniej romansowało wówczas z publikacją kolorowych zeszytów skierowanych wyłącznie do dorosłych, pozbawionych znaczka organizacji Comic Code Authority, certyfikującej wówczas komiksy jako familijną rozrywkę dla każdego. Ten romans doprowadził w końcu do powstania oddzielnej linii wydawniczej pod szyldem Vertigo Comics, w której publikowano eksperymentalne, ambitniejsze serie komiksowe, często całkowicie oderwane od współdzielonego uniwersum, gdzie koegzystowali ze sobą Aquaman i Batman. Twórcy tych komiksów zachowywali bardzo dużą kontrolę kreatywną nad swoimi dziełami.

I to właśnie z tego chaosu wyłonił się Sandman.

Ilustracja: Mike Dringenberg / DC Comics

Sandman, który zadebiutował na komiksowym rynku 29 listopada 1988 roku, początkowo ukazywał się jako komiksowa seria dość mocno osadzona w uniwersum superbohaterów wydawnictwa DC. Była to popularna w latach 80. praktyka odświeżenia zapomnianej postaci komiksowej ze złotej ery komiksu lat 30. Pierwotny Sandman był zwykłym człowiekiem, pozbawionym nadprzyrodzonych mocy samozwańczym stróżem prawa nazwiskiem Wesley Dodds, który nocami przemierzał ulice Nowego Jorku, pacyfikując przestępców i rzezimieszków gazem usypiającym i ukrywając swoją tożsamość za maską przeciwgazową, fedorą i staroświecką peleryną.

Gaiman, poinstruowany przez redaktorkę komiksu, by popuścił wodze fantazji, potraktował ten punkt wyjścia w sposób orientacyjny, jako niezobowiązującą inspirację. W ten sposób skonstruował postać Snu – boskiej istoty, antropomorficznej personifikacji sennych marzeń, która została pochwycona przez grupkę czarnoksiężników starających się usidlić siostrę Snu, Śmierć, by zapewnić sobie w ten sposób wieczne życie i odzyskanie zmarłych bliskich.

Reszta jest już, jak to mówią, historią. Sandman z czasem oddalał się od swoich pulpowych i superbohaterskich korzeni – o ile przez kilkanaście pierwszych numerów serii od czasu do czasu przewijali się klasyczni superbohaterowie i superzłoczyńcy, o tyle w kolejnych rozdziałach zaczęli znikać.

Zniknęło też wyjściowe założenie serii – początkowo Sandman był intensywnym horrorem, w którym dosłowne i metaforyczne koszmary wkraczały w życie zwyczajnych ludzi. Po pewnym czasie Neil Gaiman odkrył jednak, że potencjał sennych marzeń na koszmarach bynajmniej się nie kończy, a ludzkie sny są fantastyczną ramą narracyjną do rozważań o przemijaniu, tożsamości, pragnieniach oraz opowieściach samych w sobie. Rozważań coraz rzadziej przerażających, a coraz częściej filozoficznych.

Mniej więcej w tym samym czasie reputacja komiksowego Sandmana zaczęła wychodzić poza środowisko komiksowe. W 1991 roku prestiżowy plebiscyt literatury fantastycznej World Fantasy Awards (wówczas znany jeszcze jako Howard P. Lovecraft Award) nagrodził jeden z numerów komiksu w kategorii „najlepsze opowiadanie”, co wzbudziło wiele kontrowersji – bo nagrodzona historia, Sen nocy letniej, która ukazała się w dziewiętnastym numerze miesięcznika, opowiadaniem w żadnym razie nie była – i doprowadziło do spekulacji, że organizatorzy plebiscytu zmienili później reguły, by uniemożliwić taką sytuację w przyszłości.

Serialowy „Kajko i Kokosz”: Aby nie zbezcześcić…

Sandman poruszył jednak nie tylko literackich purystów, ale też te grupy społeczne, które do tej pory nie znajdowały dla siebie zbyt wiele miejsca w komiksie amerykańskim – kobiety i osoby nieheteronormatywne, które na kartach Gaimanowskiej serii, często po raz pierwszy w swoim życiu, spotykały niestereotypowe queerowe i kobiece postaci.

W rezultacie dziś Sandman wymieniany jest jednym tchem obok takich pozycji jak Strażnicy lub Maus Arta Spiegelmana jako przykład artystycznego potencjału komiksowego medium. Neilowi Gaimanowi Sandman zapewnił natomiast status gwiazdy oraz olbrzymią rzeszę fanów, co scenarzysta skwapliwie wykorzystał, by zbudować równie udaną karierę literacką, w ramach której między innymi współpracował z legendarnym brytyjskim autorem fantasy Terrym Pratchettem przy powieści Dobry omen, dokonał literackiej adaptacji własnego scenariusza Nigdziebądź, brytyjskiego serialu fantasy z lat 90., oraz stworzył monumentalną powieść Amerykańscy bogowie.

Kariera Gaimana znajduje się obecnie raczej na schyłkowym etapie – bardzo płodny niegdyś twórca od pewnego czasu skupia się już niemal wyłącznie na doglądaniu adaptacji swojego dorobku. A adaptacji prozy i komiksów Gaimana pojawiło się ostatnio bardzo wiele, szczególnie w świecie seriali.

Autor ma dość unikatowe podejście do tematu. Rzadko dopuszcza do sytuacji, w której byłby pozbawiony kreatywnego wpływu na końcowy kształt adaptacji. To zresztą jest jednym z powodów, dla którego przeniesienie Sandmana na telewizyjny ekran zajęło tyle czasu. Plany adaptacji komiksu sięgają co najmniej lat 90., ale potencjalni producenci zawsze domagali się zmian w fabule lub konwencji materiału źródłowego, z którymi Gaiman nie czuł się komfortowo. Jak stwierdził: „Wolę nigdy nie zobaczyć filmowej adaptacji Sandmana niż zobaczyć słabą”.

Dlatego dopiero dziś, w złotej erze platform streamingowych, Gaimanowi udało się doprowadzić do adaptacji Sandmana w formie, z której jest zadowolony.

Jaki zatem jest serialowy Sandman? Zaskakująco wierny komiksowemu pierwowzorowi. Współczesne adaptacje komiksów, zarówno telewizyjne, jak i kinowe, zdążyły przyzwyczaić nas do bardzo swobodnego traktowania materiału źródłowego – raczej jako luźny punkt wyjścia dla całkowicie innej historii niż próbę przełożenia tej samej opowieści z jednego medium na drugie. Netflixowy Sandman jest tymczasem pod tym względem bardzo konserwatywny i konsekwentnie adaptuje materiał źródłowy, często przenosząc całe sceny i dialogi słowo w słowo i scenę w scenę z komiksowych kart. Wszelkie zmiany w narracji są dyktowane raczej pragmatyzmem niż artystycznymi decyzjami, mającymi na celu uczynienie serialu czymś indywidualnym twórczo.

W czym nie ma niczego złego, bo nawet po tylu latach Sandman jest całkowicie unikatową opowieścią. Komiks posiada wprawdzie konwencjonalną fabułę dążącą do dramatycznego finału, jednak w miarę jego rozwoju Gaiman pozwalał sobie na wiele eksperymentów w formie i treści. Momentami seria zmieniała się niemal w antologię tematyczną, w której główny bohater i jego osobista historia były raczej odległym tłem dla drugo- i trzecioplanowych postaci.

Interesujące będzie obserwowanie, jak tego typu forma kreowania historii – niebezpośrednia, rwana, rzadko spotykana w serialowym medium – sprawdzi się w adaptacji. Bo że twórcy serialu mają zamiar zekranizować również i te nieesencjalne dla głównego wątku rozdziały komiksu, już wiemy – dwa odcinki pierwszego sezonu poświęcone były adaptacjom kilku takich narracyjnych odgałęzień.

Pozostaje pytanie, jak dalece widzowie to kupią. Reakcje na pierwszy sezon są entuzjastyczne – Sandman błyskawicznie wskoczył na pierwsze miejsce w kategorii najchętniej oglądanych netflixowych premier i okupował tę pozycję przez wiele dni – ale Netflix nie potwierdził jeszcze zamówienia kolejnych sezonów. Nawet jeśli jednak na tym koniec, to i tak pierwszy sezon Sandmana prezentuje spójną, fascynującą opowieść o upokorzonym bóstwie, które musi odbudować swe zrujnowane królestwo, zrozumieć swoją porażkę, przepracować ją oraz wyciągnąć z niej wnioski, by w końcu zmienić się na lepsze.

Opowieść, którą cieszyć się mogą zarówno wierni fani komiksowego pierwowzoru, jak i osoby, dla których serial Netflixa jest pierwszym kontaktem z Gaimanowskim Władcą Snów.

**
Michał Ochnik (1990) – pisarz, publicysta, wideoeseista i komentator kultury popularnej, twórca bloga Mistycyzm Popkulturowy. Współpracował, m.in. z portalem Popmoderna oraz miesięcznikiem „Nowa Fantastyka”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij