Kraj, Weekend

Badania nad Zagładą po rządach PiS: nie udawajmy, że nic się nie stało

Życzyłbym sobie, żeby ci, którzy niszczyli życie naukowe, nie mogli udawać, że nic się nie stało. Ktoś jednak przejmował lub niszczył czyjś wieloletni dorobek, zwalniał, szantażował, uczestniczył w seansach nienawiści – mówi prof. Dariusz Libionka, redaktor naczelny rocznika „Zagłada Żydów”.

Po wywiadzie udzielonym Monice Olejnik w kwietniu z okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim prof. Barbara Engelking, kierująca Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, została zaatakowana przez środowiska prawicowe, z premierem i ministrem edukacji na czele. „Obóz rządzący ustawił się nie po raz pierwszy w roli policjanta historycznej pamięci, pilnującego granic tego, co w Polsce można powiedzieć o historii, zwłaszcza na kilka szczególnie kontrowersyjnych tematów, jak Zagłada Żydów i zachowania Polaków w jej trakcie” – pisał wówczas w tekście na temat nagonki Jakub Majmurek.

Pod koniec maja jeden z posłów Konfederacji agresywnie przerwał wykład innego naukowca od lat związanego z Centrum, prof. Jana Grabowskiego. W kampanii wyborczej temat relacji polsko-żydowskich ucichł, ale po wyborach środowisko naukowe czeka na zmiany, a badacze historii II wojny światowej – na ustanie instytucjonalnych i personalnych ataków, motywowanych katoendecką wizją świata (o której szerzej pisze Paweł Dobrosielski w publikowanym dziś na naszych łamach tekście).

Na dodatek wybuch wojny między Izraelem i Hamasem przywrócił dyskusję o tym, co jest, a co nie jest antysemityzmem. W kontekście gniewu, jaki wywołuje każdy powrót do problemu relacji polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej, to także może wpłynąć na wolność badań. O warunkach pracy historyków w czasach rządów PiS i nadziejach związanych ze zmianą władzy porozmawiałem z Dariuszem Libionką, pracownikiem Centrum Badań nad Zagładą Żydów i redaktorem naczelnym rocznika naukowego Centrum, „Zagłada Żydów”.

Halo, tu rządowa policja historyczna, przyjechaliśmy po panią Engelking!

Łukasz Łachecki: Jak wyglądało ostatnie osiem lat działalności Centrum Badań nad Zagładą Żydów?

Dariusz Libionka: Przygotowując się do tej rozmowy, zacząłem od tego, że przejrzałem sobie wstępy, które pisaliśmy jako redakcja do kolejnych numerów naszego pisma. Od 2015 roku pojawia się w nich coraz więcej odniesień do kontekstu, w jakim funkcjonują badania naukowe. Dzwonkiem alarmowym dla mnie było odwołanie się w kampanii do sprawy Jedwabnego.

To od pytania o Jedwabne, a właściwie o stosunek Bronisława Komorowskiego do „szkalowania Polaków” Andrzej Duda zaczął debatę telewizyjną przed drugą turą wyborów prezydenckich.

I to był znak ostrzegawczy, że coś zaczyna się dziać. W 2018 roku straciliśmy finansowanie z ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, bezskutecznie aplikowaliśmy do różnych programów wspierania czasopiśmiennictwa. Ministrem był Piotr Gliński, pracownik Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. A potem nastąpiła ewaluacja czasopism naukowych dokonana przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. Na dzień dobry otrzymaliśmy bardzo niską liczbę punktów. W kolejnych rozdaniach pozostało to bez zmian, mimo iż spełniliśmy różne kryteria. Pismo posiada np. nową stronę internetową z dostępem do wszystkich tekstów.

Z dnia na dzień przestaliście być uznanymi naukowcami?

Wcześniej też się zdarzało, że niektóre podejmowane przez nas tematy i efekty badań były przyjmowane z różnymi oporami, bo sprawy, którymi się zajmujemy, są trudne, kontrowersyjne. Żywo interesują ludzi, ale też niepokoją agendy państwowe. Miało to jakiś wpływ na funkcjonowanie pisma, ale nie był to wpływ dominujący. Dotacje na wydawanie pisma otrzymywaliśmy, jednak niekiedy dopiero po odwołaniach.

Po 2015 roku próby szkodzenia nam stały się ewidentne, namacalne, uciążliwe na co dzień. Ale w ostatnim numerze porównałem zmasowane i brutalne działania władz przeciwko osobom ze środowiska prawniczego do działań przeciwko badaczom i uznałem, że jednak w porównaniu z nimi nie jest najgorzej. Pomimo sprawy wytoczonej Barbarze Engelking.

Naukowcy i naukowczynie z Centrum nie chcą, by traktować ich jak ofiary.

Bo obiektywnie historycy czy naukowcy nie padali ofiarą działań represyjnych i takiego hejtu jak niektórzy sędziowie i prokuratorzy. Inaczej mogą to postrzegać koledzy i koleżanki, których zwolniono z pracy albo którym tak uprzykrzano życie, że sami odchodzili. W Polskiej Akademii Nauk taki mechanizm nie działa. Przyspieszenie nastąpiło wiosną tego roku. Może ktoś przeczytał ten mój wstępniak i uznał, że trzeba coś zrobić z tymi naukowcami. Inna sprawa, że z satysfakcją odnotowuję w bibliotekach różnych zwalczających nas instytucji komplety „Zagłady Żydów”.

Być może lektura wspomnianego wstępu zbiegła się z wywiadem, którego z okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie udzieliła prof. Barbara Engelking.

Przypominałem sobie, co po występie w TVN24 powiedział o niej premier Morawiecki, co powiedział minister Czarnek – i to było przerażające, odklejone, ale przecież nie wzięło się znikąd. Opowieści o szlachetnych Polakach, masowej pomocy Żydom, szkalowaniu narodu – to wszystko wylało się w atakach na Barbarę Engelking. I do tego paskudny styl ataku na wybitną przecież uczoną. Żadnych hamulców.

Sprawa została skierowana do sądu. Niezmienna była i jest łatwość sięgania po ten temat i cel mobilizacyjny. Takie czy inne symptomy pojawiały się już przed zdobyciem władzy przez PiS, ale wydawało mi się, że emocje będą malały, chociaż przed badaczami stoją poważne kwestie do przemyślenia i przedyskutowania, a przede wszystkim do przebadania. A okazało się, że czekał nas powrót do lat 60. – do wykopywania przepaści między ludźmi, skłócania naukowców, etykietowania, deprecjonowania, piętnowania. Wszystko to zamiast rzeczowych dyskusji naukowych.

Dlaczego faszyści nienawidzą akurat prof. Grabowskiego? Bo mówi prawdę

Jeszcze kilkanaście lat temu Sławomir Sierakowski zakładał się z Markiem Beylinem o to, czy Jan Tomasz Gross sprzeda ponad 100 tys. egzemplarzy Strachu. I wygrał, bo Gross notował wówczas nakłady, które można pewnie zestawiać z głośnymi ostatnio Chłopkami Joanny Kuciel-Frydryszak. Dyskusja o stosunkach polsko-żydowskich trwała, choć nie bez problemów, również poza kręgiem specjalistycznym. Ma pan wrażenie, że osiem lat PiS-u nas w tej debacie cofnęło?

Nie sądzę, żeby można było to liczyć nakładami książek historycznych. Jan Tomasz Gross pisze książki takie, jakie pisze – dla szerokiego kręgu odbiorców. Za sprawą tematyki oraz sposobu przedstawienia tych problemów nie dziwi, że te książki są masowo czytane. To po prostu bardzo dobrze napisane eseje o czymś niezwykle ważnym. Nawet jeśli tematy nie są nieznane, tak jak w przypadku Strachu, sposób ich ujęcia i przedstawienia otwiera oczy.

Sąsiedzi z 2001 roku byli przełomem, szokiem dla wszystkich, tak dla odbiorców, jak i dla środowiska naukowego. Nie miałem pojęcia, jak pewne rzeczy wyglądały. Nikt nie miał. Tezy Grossa spotkały się z bardzo ostrą reakcją, próbami zaprzeczania i negowania, a z drugiej strony z tworzeniem różnego rodzaju mitów. Mechanizm ten opisał świetnie Piotr Forecki w pracy pt. Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej. Ale też był to początek badań naukowych nad tym, co się zdarzyło w okresie niemieckiej okupacji, których nie dało się zatrzymać. W ostatnich latach też nie doszło na tym polu do regresu. Nie był to czas stracony.

Janicka: PiS chce autocenzury i penalizacji badań nad Zagładą

Może potrzeba więcej Grossów, czyli autorów, którzy pisaliby o udziale Polaków w mordowaniu Żydów podczas II wojny światowej w sposób przystępny i zarazem prowokujący?

Nasze książki pisane są inaczej. Są obszerniejsze, obciążone aparatem naukowym i kierowane przede wszystkim do środowiska naukowego, choć wyjątkiem są niektóre publikacje zbiorowe, będące pokłosiem wieloletnich badań. Wydaliśmy trzy takie tomy dotyczące Polaków i Żydów w okresie niemieckiej okupacji, teraz przygotowujemy czwarty. One też mogły liczyć na moment zainteresowania, zwłaszcza gdy ukazały się dwa wielkie tomy Dalej jest noc. W 2017 roku to były duże nakłady jak na książki naukowe. Z tym że nie są to prace o „mordowaniu Żydów”, jak głosił upraszczany – i to niestety nie tylko przez naszych antagonistów i różnego rodzaju obsesjonatów – przekaz. Jednak pomagało to w promocji. Nie mogłem uwierzyć, widząc ogromną kolejkę przed gmachem Muzeum Polin, gdzie miała odbyć się promocja tego wydawnictwa.

Co prawica ma dziś na tym do ugrania, dlaczego jest to dla niej tak ważny problem?

Ta obsesja nie jest niczym nowym. Gdy porówna się to, co o stosunkach polsko-żydowskich pisano w latach 1967–1968, z tym, jak się pisze teraz, dostrzeżemy wiele podobieństw. „Marcowe gadanie”, o którym pisał zmarły niedawno prof. Michał Głowiński, członek Rady Naukowej naszego pisma, słychać dzisiaj bardzo wyraźnie.

W kontekście ostatnich wydarzeń, czyli wojny Izraela z Hamasem, widzi pan powrót do „marcowego gadania”? Czy obawia się pan, że trwająca wojna, także informacyjna, wpłynie na język debaty o relacjach polsko-żydowskich?

Te patenty są również znane, bo gomułkowskie i moczarowskie narracje wzięły się ze Związku Sowieckiego. Napisałem o tym wiele lat temu artykuł pod tytułem Brakujące ogniwo. Tym brakującym ogniwem między typowym przedwojennym antysemityzmem w Polsce a komunistycznym antysyjonizmem były wzorce radzieckie. To, co się stało w Polsce w 1967 i 1968 roku, było w dużym stopniu odbiciem radzieckiej propagandy. Te wszystkie porównania armii izraelskiej do nazistów, w ogóle podejście do Izraela, uproszczenia. Ale nasi znawcy polityki bliskowschodniej, z prawej czy z lewej strony, nie wiedzą do końca, jaką prozą mówią i do czego się odwołują. Na badania naukowe obecna sytuacja nie będzie miała chyba większego wpływu, choć znam osoby, które rezygnowały z zajmowania się Zagładą z powodu polityki Izraela wobec Palestyńczyków. Przeczytałem niedawno o odwołaniu spotkania autorskiego z powodu „nie najlepszego momentu” na mówienie o Żydach.

Czego oczekiwałby pan od nowego rządu, jeśli chodzi o badania nad udziałem Polaków w Zagładzie?

Trzeba podkreślić raz jeszcze, że Centrum i związana z nim grupa badaczy, nie zajmuje się przede wszystkim „udziałem Polaków w Holokauście”. Zajmujemy się II wojną światową, różnymi postawami Polaków, ale też historią społeczności żydowskich, strategiami przetrwania Żydów, oporem, postawami duchowieństwa katolickiego wobec Zagłady, polityką nazistowską. Wydajemy źródła, każdy z nas ma w swoim dorobku prace na najróżniejsze tematy.

To, że jesteśmy postrzegani jako grupa „badaczy antypolskich”, to efekt propagandy. Kilka lat przed dojściem PiS do władzy, z okazji któregoś z naszych tomów mówiono, że gramy na „czarnej nucie”, zajmujemy się tylko wrogimi postawami Polaków wobec Żydów.

Nasze działania uzależnione są od zakresu badawczego danej osoby. Mamy projekty wspólne, ale mamy też projekty indywidualne, ja np. od lat zajmuję się podejściem polskiej konspiracji do Zagłady. Różnimy się bardzo w podejściu i w metodologii. Każdy zaczynał od czegoś innego i ma swoje preferencje. Skład Centrum ulega zresztą zmianom, co jest z jednej strony skutkiem ciśnienia z zewnątrz, bo funkcjonowanie pod presją wyzwala różne emocje, a z drugiej właśnie pogłębiających się różnic.

Nauka zawsze jest subiektywna, bo uprawiają ją ludzie

To może inaczej – czego od nowych władz oczekiwałoby Centrum i zespół redakcyjny „Zagłady Żydów”?

Oczekiwałbym autonomii dla badaczy, a przede wszystkim rzeczywistego odpolitycznienia instytucji naukowych. Jest wiele problemów, ale głównie przywrócenia normalności. Jesteśmy pracownikami instytucji naukowej. Furiackie ataki na Barbarę Engelking przekroczyły wszelkie granice, również dlatego, że w bezpardonowy sposób zaatakowano Instytut Filozofii i Socjologii, który chciano ukarać ograniczeniem finansowania za to, że zatrudnia jakichś nieprawomocnych historyków. To chyba nawet w okresie komunizmu się nie zdarzało.

Normalność, żeby doprecyzować…

…to na przykład reforma fikcyjnych dziś rankingów czasopism naukowych. Mówiłem wcześniej o tej punktacji. Można się nie przejmować, a nawet śmiać się, że naukowiec publikujący w „Zagładzie Żydów” otrzymuje 20 punktów, podczas gdy np. tekst w bliżej nieznanej, przynajmniej mnie, „Pedagogice Katolickiej”, jest wedle rankingu sprzed kilku dni punktowany dziesięć razy lepiej. Tyle że potem ci, którzy drukują u nas, są z tego rozliczani, a to wszystko przekłada się na ewaluację zatrudniających ich placówek naukowych.

To musi zniknąć, nie tylko my jesteśmy tutaj pokrzywdzeni. Jest cała masa pism naukowych, które przodują w rankingach, a są wydawnictwami słabymi, nikt tego nie czyta i nikt nie cytuje. Publikowanie u nas było strategią samobójczą. Mój kolega, dyrektor jednego z instytutów PAN, nie rekomendował publikowania u nas, choć pismo ceni. Jakoś specjalnie się jego postawie nie dziwię.

Sprawa „trupów żydowskich” jako preludium getta ławkowego

Kilka lat temu ukazał się numer „Tekstów drugich”, poświęcony środowiskowej historii Zagłady. Czy to w dyskusji o uchodźcach, czy o klimacie, o przyrodzie – badania nad Holokaustem odkrywają swoją – często trudną do przyjęcia – aktualność.

To bardzo ciekawy numer. W naszym piśmie przeważają teksty w sensie ścisłym historyczne, ale jesteśmy i zawsze byliśmy pismem interdyscyplinarnym. Gdy zakładaliśmy pismo, zależało nam na młodej kadrze naukowej reprezentującej różne dyscypliny, na tym, żeby ludzie mieli gdzie publikować i dyskutować. Naszym celem było wywoływanie pewnych tematów – zamawiamy teksty i dążymy do tego, żeby nie wyważać otwartych drzwi, tylko zrobić coś nowego. Siłą rzeczy nie uciekniemy od odniesień do współczesności. W zeszłym roku była to agresja Rosji na Ukrainę i koszmar uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Tak się złożyło, że głównym tematem ostatniego numeru były ucieczki i uchodźcy, z tym jednak, że zaplanowaliśmy go wcześniej.

Pisał pan doktorat o „kwestii żydowskiej” w polskiej prasie katolickiej w latach 30. Ten język w obrębie hierarchii i prasy katolickiej też wraca?

Prasa kościelna w okresie międzywojennym była programowo antysemicka. Teraz to się zmieniło. Wrogowie są inni, ale sposób ich opisu i niektóre diagnozy – takie same lub podobne. Kościół idzie oczywiście ręka w rękę z władzą, choć nie wszyscy, rzecz jasna, mówią jednym głosem, ale muszę przyznać, że już tego na bieżąco nie śledzę. Jeśli zajmuję się Kościołem, to wyłącznie jako historyk. Natomiast analizą tego, co mówi Kościół obecnie, w naszym środowisku zajmuje się Jacek Leociak – wszystko czyta, poddaje krytyce, wydaje książki na ten temat, począwszy od Młynów Bożych. A ja, czytając teksty naukowe dotyczące okresu niemieckiej okupacji czy historii Kościoła, nie widzę żadnego przełomu w tym, jak mówi się i pisze w Kościele o kontekście żydowskim. Jeśli chodzi o podejście do własnej przeszłości, Kościół niczego się nie uczy.

Ale za sprawą naukowców, publikacji, źródeł – chyba mógłby?

W ostatnich latach następuje przełom związany choćby z tym, że otwarte są archiwa watykańskie dotyczące okresu niemieckiej okupacji. Przysłuchiwałem się konferencji, która miała miejsce w Watykanie parę tygodni temu. Badacze dotarli do materiałów, które w sposób jednoznaczny pokazują błędy i zaniechania polskiej hierarchii Kościoła z okresu okupacji. Brak zainteresowania dla Holokaustu, dla Żydów, kunktatorstwo, zainteresowanie wyłącznie swoimi problemami – pisałem o tym już wcześniej, stawiając tezy, które dziś się potwierdzają.

Kiedy zostały otwarte te archiwa?

Dla niezależnych badaczy – kilka lat temu. Polska młoda naukowczyni Monika Stolarczyk-Bilardie pracująca na uniwersytecie w Lowanium w Belgii prowadzi tam szeroko zakrojoną kwerendę. Wygłosiła niezwykle ciekawy referat na temat informacji docierających do Watykanu z okupowanej Polski w latach 1942–1943. W przyszłym roku zamierzamy opublikować większy jej tekst na temat polskiej hierarchii kościelnej i Zagłady. Wiele lat temu opublikowaliśmy osobny numer poświęcony Kościołowi i chcemy wrócić do tej tematyki. Wkrótce ukaże się też mój duży tekst w tomie zbiorowym pt. „Oto słychać i oto widać”. Świadkowie Zagłady w okupowanej Polsce, który wydaje Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Cały naród ratuje swoich Żydów

czytaj także

O postawie Kościoła w czasie wojny?

To będzie tekst o ogromnym dzienniku administratora diecezji lubelskiej Józefa Kruszyńskiego, profesora biblistyki i rektora KUL, z lat 1942–1945, gdzie jest bardzo dużo o przebiegu działań eksterminacyjnych, antysemickiej propagandzie, a także o postawach Polaków wobec Żydów. Autor interesował się tym, bo w okresie przedwojennym był jednym z najbardziej aktywnych kościelnych antysemitów. Jednak jego postawa, oceny i obserwacje zaskakują. Jest to w moim przekonaniu jeden z najważniejszych dokumentów osobistych powstałych w okresie niemieckiej okupacji. Historycy kościelni wiedzieli o tym tekście, jednak nikt nie był zainteresowany publikacją, a biorąc pod uwagę martyrologiczną wersję dziejów polskiego Kościoła, tekst był niedrukowalny. Teraz pierwszy krok został zrobiony i ma się to zmienić.

W Krytyce Politycznej publikowaliśmy m.in. rewelacyjne teksty Elżbiety Janickiej. Jedną z takich głośnych publikacji, wzbudzających wściekłość chyba porównywalną z wypowiedziami Barbary Engelking, był fragment Festung Warschau o Kamieniach na szaniec. To początkowo była książka dla wąskiej grupy odbiorców, dopiero po czasie wymagająca poetyka tekstów Janickiej przebiła się trochę szerzej. Wracając więc do kwestii szerokiego dotarcia z prawdą o złożonych wydarzeniach i procesach historycznych: czy potrafiłby pan wskazać teksty z prowadzonego przez siebie pisma, na które szczególnie warto zwrócić uwagę, które mogłyby zostać przeczytane przez większą grupę odbiorców, jak tamten tekst Janickiej, i doczekać się uczciwej, tym razem niehisterycznej dyskusji?

Nie będę mówił o swoich tekstach i o tekstach członków redakcji. Z tekstów opublikowanych w ostatnich numerach wskazałbym publikację historyka z Łodzi Michała Trębacza, w tomie z 2022 roku. Krótki, ale niezwykle istotny – to analiza listu napisanego przez Szmula Zygielbojma po spotkaniu z emisariuszem Janem Karskim w grudniu 1942 roku. Dotyczy on wielu kluczowych problemów, o których dyskutowało się, jeśli chodzi o sposób przekazywania informacji z okupowanej Polski do rządu polskiego w Londynie czy do środowisk żydowskich. Karski jest takim wytrychem, jeszcze przed PiS-em działania edukacyjno-propagandowe koncentrowały się właśnie na jego misji. Kluczowe źródło z dobrym komentarzem. Zainteresowani tematem znajdą też w naszym piśmie kilka innych tekstów o Karskim i dekonstrukcję opowieści o nim. Stawiają tę problematykę na nogach.

Akcja na ekranie [rozmowa z Elżbietą Janicką]

czytaj także

A jak wyglądała narracja dotycząca Karskiego, gdy stała na głowie?

Przedstawiano go jako emisariusza polskiego państwa podziemnego, który wyjechał, żeby informować o zagładzie Żydów. A tak nie było. Był to emisariusz, który miał po prostu szereg różnych misji zleconych mu przez wojskowe i cywilne władze konspiracyjne. Przewoził też materiały i informacje o prześladowaniach Żydów, zagładzie getta warszawskiego, lecz nie było to zasadniczym celem jego misji. Dostępne są też o tym kompetentne publikacje autorstwa innych historyków, choćby zwolnionego z IPN Adama Puławskiego. Tekst, o którym mówię, jest ostatnim elementem układanki.

Szerokim echem odbił się też tekst Sławomira Poleszaka z 2021 roku.

Poleszak to wybitny historyk podziemia antykomunistycznego po wojnie, który napisał tekst o jednej z ikonicznych postaci antykomunistycznej konspiracji, partyzancie, który aż do początku lat 60. ukrywał się przed komunistyczną służbą bezpieczeństwa. Napisał o epizodach z życia tego człowieka związanych z Żydami i Polakami pomagającymi Żydom, które przedstawiają jego dokonania i życiowe wybory w innym świetle. Są tam epizody antysemickie, tekst jest mocno osadzony w źródłach. Dla niektórych może być to trudna lektura, ale pokazuje sposób dochodzenia do nieoczywistych konkluzji. Sławomir Poleszak został ukarany za ten tekst, pewnie pan pamięta.

Został zwolniony z pracy w Instytucie Pamięci Narodowej, jeśli się nie mylę – za prowadzenie strony hobbystycznej?

To nie była strona hobbystyczna, lecz bardzo poważny portal ohistorie.eu, założony przez historyków z kilku lubelskich ośrodków naukowych, w tym likwidowanego Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej, który władzy przeszkadzał, a poza tym potrzebowano etatów dla swoich. To był jeden z pozytywnych, jeśli można tak to ująć, efektów działań PiS. Nie tylko zaczęliśmy się spotykać i dyskutować, ale nie kończyliśmy na marudzeniu. Obecnie Poleszak prowadzi portal o nieco innym profilu – edukacyjnym, historiabezkitu.pl.

Jeśli chodzi o opublikowany u nas tekst, Poleszakowi zarzucono szkalowanie, działanie antypolskie, co posłużyło kierownictwu IPN do „rozstania się”. W taki oto sposób potraktowano niezwykle zasłużonego dla tej instytucji badacza. I nie był on ani pierwszy, ani ostatni.

Sławomir Poleszak jest symptomatycznym bohaterem ostatnich lat walki o uczciwość badań historycznych, a raczej tego, jak traktowały je rządy Zjednoczonej Prawicy.

To są realia, w których żyliśmy. Poleszak był redaktorem naczelnym jednego z najlepszych pism historycznych, jakie w Polsce wychodziły, to znaczy IPN-owskiej „Pamięci i Sprawiedliwości”, z której wyrzucono go jeszcze wcześniej. Przestał być redaktorem, w 2021 roku nie mógł nawet tego tekstu publikować w tym piśmie IPN-owskim. Potem wyrzucono go z pracy. Zamiast spokojnej wymiany myśli i argumentacji stosowano brutalne środki i zastraszano. Nasza redakcja też dostała ostrzeżenie, że możemy za publikację tego tekstu wylądować w sądzie. Nie było jednak dalszego ciągu.

Nowy rząd chyba nie będzie groził sądami ani odbieraniem pieniędzy na IFiS PAN, jak to robił Przemysław Czarnek?

Wszyscy mówią o pieniądzach w nauce. Dla nas pieniądze też byłyby istotne, bo nie mamy, jako Centrum Badań nad Zagładą Żydów i redakcja pisma, stałego finansowania – mamy kilku prywatnych sponsorów, darczyńców itd. Na pewno będziemy aplikować do ministerialnych programów z nadzieją na pozytywne rozpatrzenie wniosków.

Minipogrom posła Brauna

czytaj także

Minipogrom posła Brauna

Irena Grudzińska-Gross

Szymon Hołownia czy Bartłomiej Sienkiewicz może za szkalowanie wyklętych ścigać nie będą, ale rządy de facto liberałów mogą nieść ryzyko, pofantazjujmy, np. prywatyzacji niektórych instytutów naukowych? Jak wygląda więc sytuacja polskiej nauki od strony finansowej?

Nie martwię się o prywatyzację instytutów naukowych. Mam nadzieję, że w niebyt odejdą pomysły rozwiązywania Polskiej Akademii Nauk, niszczenia Narodowego Centrum Nauki, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością rankingi i hierarchie. A także na zaprzestanie finansowania podmiotów służących do realizowania celów politycznych. Nie chcę powtarzać argumentów o konieczności zwiększenia nakładów na naukę. Jeśli chodzi o nasz Zespół Badań nad Zagładą Żydów w IFiS PAN, dzięki niezwykle życzliwej dyrekcji Instytutu kilka miesięcy temu otrzymaliśmy większe pomieszczenie. Byłoby dobrze otrzymać jeden lub dwa nowe etaty. Przygotowujemy nowy projekt badawczy dotyczący pomocy Żydom w okupowanej Polsce i będziemy aplikować o finansowanie. Oczywiście bez żadnej taryfy ulgowej. Jest też kilka projektów, które wreszcie należy zamknąć.

Co poza pieniędzmi dla badaczy i naukowczyń jest teraz najważniejsze?

Zamknięcie tego okresu. Oczywiście, to się nie stanie od razu. Mimo iż „ich już nie ma”, jeszcze niejedno przeczytamy i usłyszymy. Ja bym sobie życzył, żeby ci, którzy niszczyli życie naukowe, nie mogli udawać, że nic się nie stało i wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ktoś jednak przejmował lub niszczył czyjś wieloletni dorobek, wydawał dyspozycje, zwalniał, wprowadzał atmosferę strachu, uczestniczył w seansach nienawiści, szantażował, „recenzował”, przymykał oko.

**
dr hab. Dariusz Libionka – historyk, profesor IFiS PAN, główny historyk ds. badań nad zagładą Żydów Państwowego Muzeum na Majdanku, redaktor naczelny rocznika naukowego Centrum „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący w Krytyce Politycznej
Zamknij