Kraj

Halo, tu rządowa policja historyczna, przyjechaliśmy po panią Engelking!

Na obronie „dobrego imienia Polski” przed Barbarą Engelking PiS chce ugrać podobny polityczny kapitał, co na obronie dobrego imienia Jana Pawła II.

Nic w naszym państwie nie jest w stanie uciec od polaryzacji i partyjnej nawalanki. Trudno więc się dziwić, że w ich młyny dostały się też obchody 80. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Premier Gliński nie mógł się powstrzymać, by wykorzystać uroczystości do przekazania prezydentowi Niemiec raportu o polskich stratach wojennych, głównego argumentu rządu w jego ofensywie dyplomatycznej na rzecz uzyskania od Niemiec reparacji za drugą wojnę światową. Niezależnie od tego, jak oceniamy tę inicjatywę, trudno uznać, że podobna rocznica była dobrą okazją, by tak nachalnie ją promować.

Największą awanturę wywołał jednak wywiad, jakiego Monice Olejnik udzieliła wybitna badaczka Zagłady, Barbara Engelking. Na historyczkę, dziennikarkę i stację telewizyjną natychmiast rzuciły się prorządowe media, politycy Solidarnej Polski, a nawet premier Morawiecki, który zarzucił Engelking – z tradycyjną prawicową kindersztubą nie wymieniając nawet jej nazwiska – „antypolską narrację” i wygłaszanie „skandalicznych opinii”. Prezes Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Krzysztof Świrski, wszczął – kolejne w ostatnich tygodniach – postępowanie w sprawie TVN.

Inaczej mówiąc: obóz rządzący ustawił się nie po raz pierwszy w roli policjanta historycznej pamięci, pilnującego granic tego, co w Polsce można powiedzieć o historii, zwłaszcza na kilka szczególnie kontrowersyjnych tematów, jak Zagłada Żydów i zachowania Polaków w jej trakcie.

To nie jest poważna polemika

Co takiego Barbara Engelking powiedziała, że tak zdenerwowała rządzący obóz? W wywiadzie mówiła m.in. o tym, że Polacy wcale „nie uwijali się”, by pomagać Żydom, szmalcownictwo było „rozpowszechnione”, a Żydom pomagali nieliczni. Żydzi często bardziej od Niemców obawiali się Polaków, którzy mogli ich wydać Niemcom. Stwierdziła też, że: „Żydzi się nieprawdopodobnie rozczarowali do Polaków w czasie wojny”.

Barbara Engelking: Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce

czytaj także

Nie są to tezy, które przeczyłyby ustaleniom badaczy Zagłady, profesora Engelking ma zresztą na tym polu takie osiągnięcia, że zasługuje na to, by uważnie słuchać tego, co mówi, niezależnie od tego, jak kontrowersyjne by się to na początku nie wydawało. Można się oczywiście spierać: jak rozpowszechnione było szmalcownictwo, jak kształtowały się postawy obojętnej większości, jakich zachowań można było oczekiwać od Polaków w sytuacji niemieckiego terroru. Takiej polemiki nie powinien jednak prowadzić z pozycji władzy rząd. Zwłaszcza nie w takiej formie, jak robi to premier Morawiecki, ziobryści i minister Czarnek.

Morawiecki w swoim wpisie nie tylko atakuje Engelking, ale też przeciwstawia jej diagnozom – będącym efektem długotrwałej, cenionej pracy badawczej – historyczne mity. Premier pisze, że „hekatomba narodu żydowskiego zaczęła się od zniszczenia państwa polskiego, a więc niejako enklawy bezpieczeństwa dla Żydów z całej Europy, którzy przez stulecia uciekali przed prześladowaniami. Dopiero po likwidacji Polski jako państwa Niemcy mogli rozpocząć swoje zbrodnie”. Jest to wizja, która nawet jeśli na poziomie opisu da się od biedy obronić jako prawdziwa – Zagłada faktycznie zaczyna się po upadku państwa polskiego we wrześniu 1939 roku – to jest ona jednocześnie głęboko zafałszowana, jeśli chodzi o historyczny sens.

Przedstawianie II RP jako raju i przystani dla Żydów to nieśmieszny żart. Mówimy przecież o państwie, którego pierwszy prezydent został zamordowany jako „żydowski prezydent” – bo głosowali na niego posłowie mniejszości – którego elity przyjęły ideologię morderców Narutowicza i koncepcję „polskiej większości” jako jedynej podstawy, na której można budować rządy.

Przemoc wymierzona w Żydów, prasowe nagonki, kampanie przeciw żydowskiemu handlowi i „zażydzaniu” polskiej kultury były codziennością lat międzywojennych. Im bliżej wojny, tym bardziej powszechny, oddolny antysemityzm przybierał instytucjonalne formy, choćby w postaci getta ławkowego na uczelniach. Jeśli chcemy na poważnie rozmawiać o postawach Polaków wobec Żydów w czasie wojny, nie możemy abstrahować od tego kontekstu.

W jeszcze bardziej absurdalny sposób na słowa profesory Engelking zareagował minister Czarnek, który zapowiedział na Twitterze, że zlecił „bardzo szerokie badania międzyuniwersyteckie […], które mają wykazać gmina po gminie zaangażowanie społeczeństwa Polski w ratowanie Żydów”.

Minister Czarnek nie tylko nie wydaje się świadomy tego, że badania na ten temat od dawna toczyły się w Polsce, ale też tego, że nie jest normalną praktyką w ramach liberalnej demokracji, by minister zlecał wykonanie badań historycznych, mających potwierdzić z góry założoną przez niego tezę. Nauka historii służy bowiem ustalaniu historycznej prawdy, a nie potwierdzaniu historycznej wizji, do której przywiązani są rządzący.

Jakimi świadkami Zagłady byli Polacy?

czytaj także

Jakimi świadkami Zagłady byli Polacy?

Zofia Waślicka-Żmijewska

Jestem bardzo ciekawy, co zrobi minister Czarnek, gdy z badań wyjdzie, że z tym zaangażowaniem „gmina po gminie” nie jest wcale tak, jak przedstawia to PiS-owska propaganda.

W poniedziałek minister wytoczył jeszcze cięższe działo, na antenie TVP Info zapowiedział bowiem, że będzie rewidował swoje decyzje finansowe wobec Instytutu Socjologii PAN, gdzie zatrudniona jest Barbara Engelking. „Nie będę finansował na większą skalę instytutu, który utrzymuje ludzi, którzy obrażają Polaków” – zapowiedział.

Jest to skandaliczna wypowiedź nawet jak na standardy tego polityka. Minister Czarnak traktuje polską naukę, jakby to był jego prywatny folwark, i zapowiada zagłodzenie instytutu PAN, który zatrudnia naukowczynię, której odkrycia naukowe drażnią wyborców pana ministra. Gdyby Czarnek przekuł swoje groźby w czyny, to byłby to standard zarządzania nauką właściwy dla państw autorytarnych.

Co w Polsce można powiedzieć o Zagładzie?

Bo też prawdziwy problem tkwi nie w jakości argumentów Morawieckiego i Czarnka, ale w ingerencji w debatę historyczną dokonywaną z pozycji z władzy. W awanturze wokół słów profesory Engelking nie chodzi bowiem o taką czy inną historyczną prawdę, ale o określenie brzegowych warunków tego, co w polskiej debacie publicznej można powiedzieć o Zagładzie i postawach Polaków wokół tego wydarzenia.

Obóz rządzący, atakując historyczkę, wysyła jasny sygnał: kto głośno mówi pewne rzeczy o tym okresie historycznym, nawet jeśli stoi za nim naukowy dorobek i materialna prawda, zostanie publicznie zaatakowany, przemaglowany, przedstawiony jako wróg narodu i siewca antypolskiej propagandy, poddany ekonomicznemu naciskowi, a może i pozbawiony źródła utrzymania.

Nie jest to pierwszy przypadek, gdy ten układ rządzący odgórnie próbuje wejść w rolę policji pamięci, dekretującej, jakie wypowiedzi w debacie o historii wojny i powojnia są akceptowalne, a jakie nie.

Najbardziej spektakularnym przypadkiem takiej policyjnej polityki historycznej była ustawa o IPN, przewidująca ściganie osób, które „publicznie i wbrew faktom” przypisują „Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie”. Choć ustawa dopuszczała wyjątek dla działalności naukowej lub artystycznej, to powszechnie interpretowano ją jako próbę penalizacji swobodnej debaty o przeszłości – która mogłaby np. uderzać w świadectwa osób, które padły ofiarą polskiej przemocy czy szmalcownictwa. Ustawa wywołała kryzys w relacjach Polski z Izraelem i Stanami, pod międzynarodowym naciskiem obóz władzy musiał się z niej w końcu wycofać.

Czego nie udało się osiągnąć ustawą, dziś PiS próbuje osiągnąć, przynajmniej na krajowym podwórku, przy pomocy medialno-politycznych kampanii, starających się zakrzyczeć każdego, kto podważa wizję najnowszej historii, którą przyjął rząd. W ramach rządowej narracji problem polskiego antysemityzmu, mordów dokonywanych na Żydach, uwłaszczenia Polaków na pożydowskim mieniu w zasadzie nie istnieje, a Polacy są narodem heroicznie ratującym swoich żydowskich sąsiadów.

Tej polityce wymazującej historię polskiego antysemityzmu towarzyszy włączanie do narodowego panteonu najbardziej radykalnie prawicowych, czy wręcz otwarcie faszyzujących organizacji z polskiej historii. Minister Czarnek nie miał wielokrotnie problemu z legitymizowaniem swoją obecnością wydarzeń organizowanych przez ONR, premier Morawiecki składał kwiaty na grobach żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, nie tylko kolaborującej z Niemcami, ale też walczącej o Polskę zbudowaną na programie politycznym bliskim europejskim faszyzmom.

Tradycje skrajnej prawicy są witane w głównym nurcie polityki historycznej z otwartymi rękami, wypowiedzi pokazujące, co tak naprawdę jej liderzy myśleli o Żydach i jak to się przekładało na postawy Polaków w czasie wojny, piętnowane są jako „antypolskie”.

Nie patrzmy na to wyłącznie w kontekście kampanii wyborczej

Oczywiście, w awanturze o wywiad z Barbarą Engelking działa ten sam mechanizm co w wypadku reportażu TVN o Janie Pawle II. W roku wyborczym PiS szuka dla siebie wygodnej osi polaryzacji, która pozwoli partii rozkręcić wojnę kulturową, rozniecić wielkie emocje i ustawić się po tej stronie, po której stoi większość. A większość Polaków nie chce słuchać o winach polskiej wspólnoty wobec Żydów.

Jak komentując tegoroczne obchody powstania w getcie, pisał Michał Bilewicz: „Badania ostatniej edycji Polskiego Sondażu Uprzedzeń pokazują, że ponad połowa Polaków irytuje się, gdy ktoś wspomina o zbrodniach dokonanych w przeszłości przez Polaków na Żydach. Co czwarty Polak uważa, że Żydzi cynicznie wykorzystują polskie wyrzuty sumienia”. Na obronie „dobrego imienia Polski” przed Barbarą Engelking partia chce ugrać podobny polityczny kapitał, co na obronie dobrego imienia Jana Pawła II.

W tej sytuacji obóz demokratyczny – zarówno opozycyjne partie, jak i społeczeństwo obywatelskie – ma podobny dylemat jak w wypadku awantury o papieża. Z jednej strony zrozumiałe jest, że nikt nie chce wchodzić w polemikę na warunkach PiS, dokładać paliwa do wojny kulturowej, którą PiS ciągle może wygrać. Z drugiej strony, zarówno w wypadku Jana Pawła II, jak i wydarzeń z ostatnich dni rządzący obóz wyraźnie próbuje zawęzić granice swobody historycznej debaty, ograniczyć to, co można powiedzieć na temat najnowszej historii Polski. Na razie w dwóch obszarach – papieża i Zagłady – ale na tym się z pewnością nie skończy.

Grabowski: Polscy policjanci często mordowali Żydów. Na własną rękę i z ogromną inicjatywą

Dlatego niezależnie od kampanijnych kalkulacji potrzebny jest głos, który upomni się o wolność badań naukowych, wolność prasy i innych mediów, wolność ścierania się różnych ustaleń na temat historii – jak bardzo nie drażniłyby one głosującej na PiS większości. Bo ustalenia historyków powinny być kwestionowane i dyskutowane, ale nie przez rząd, któremu polityka historyczna myli się z policją historyczną.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij