Świat

Dla uchodźców mamy bilet do Rwandy. W jedną stronę

Plan wysłania wszystkich niechcianych migrantów do Afryki uznano powszechnie za desperacką próbę odwrócenia uwagi od problemów rządu. Nawet jeśli pomysł brytyjskiego rządu okaże się nie do obrony w sensie prawnym, i tak spełni swój cel: przesunie jeszcze bardziej na prawo granicę tego, co jest dopuszczalne w debacie publicznej.

Na dzień przed wielkanocnym weekendem rząd Wielkiej Brytanii ogłosił krajowi i światu swój najnowszy pomysł rozprawienia się z migrantami: Partnerstwo dla Migracji i Rozwoju Gospodarczego. Co się kryje pod tą nazwą? Bilet do Rwandy w jedną stronę.

Nie pierwszy to raz. Już wcześniej brytyjskie władze zapowiadały odsyłanie niechcianych migrantów na Gibraltar, na Wyspę Wniebowstąpienia albo, co najciekawsze, do Albanii, której rząd natychmiast zażądał od Downing Street zdementowania „fałszywych newsów”. Tym razem jednak okazało się, że w przygotowaniach do tego projektu ochoczo uczestniczyła sama Rwanda. Niespodzianka!

Jak krytykowani będą ukraińscy uchodźcy? Oto pięć prorosyjskich gotowców

Czy to z niekompetencji, czy z rozmysłu, ogłoszenie rządowego planu wywołało zamęt. Nową procedurę postępowania z migrantami nazwano „offshore processing”, co sugeruje, że wnioski o udzielenie azylu w Wielkiej Brytanii miałyby być rozpatrywane poza granicami kraju – nie o to jednak chodzi. Chodzi zaś o to, że nawet osoby, których wnioski zostaną rozpatrzone pozytywnie, nie będą mogły powrócić do Wielkiej Brytanii.

Jak oznajmiła konserwatywna ministra spraw wewnętrznych Priti Patel, osoby te będą mogły „ułożyć sobie życie” w Rwandzie – chociaż być może nie na długo, ponieważ statystycznie żyje się tam o 12 lat krócej niż w Wielkiej Brytanii. Wbrew fałszywym, a wciąż rozpowszechnianym interpretacjom nowe zasady nie dotyczą wyłącznie „samotnych mężczyzn”, a miałyby objąć wszystkich migrantów z wyjątkiem dzieci i osób wymagających specjalnej ochrony, na przykład przed przemocą lub ze względu na stan zdrowia.

W zamian za gościnność Wielka Brytania zainwestuje 120 mln funtów w rozwój i wzrost gospodarczy Rwandy (czytaj: wręczy rządowi łapówkę), a inne fundusze, o których wiadomo tyle co nic, mają pokryć koszty infrastruktury i prowadzenia systemu azylowego. Wielka Brytania ma również płacić osobną kwotę za każdą przeniesioną osobę.

Rwanda ze swej strony zgodziła się przyjąć osoby ubiegające się o azyl, których pobyt w Wielkiej Brytanii jest uznawany za „nielegalny” – nie z powodu przyczyn, dla jakich ubiegają się o azyl, a tylko ze względu na sposób, w jaki dotarły na wyspę. Według premiera Johnsona umowa z Rwandą nie przewiduje ograniczenia liczby odsyłanych migrantów, którą szacuje się na dziesiątki tysięcy. Już to, swoją drogą, zadaje kłam ksenofobicznym argumentom, jakoby na naszej wyspie robiło się ciasno: gęstość zaludnienia w Rwandzie jest bowiem dwukrotnie wyższa niż w Wielkiej Brytanii.

Najnowszy pomysł torysów jest w praktyce karkołomny, a po ludzku okrutny. To jednak nie przeszkadza niektórym go bronić i powtarzać za Johnsonem, że Rwanda jest przecież jednym z najbezpieczniejszych krajów świata. Konserwatywny poseł Tom Hunt posunął się nawet dalej, aż do sugestii, że Rwanda jest… „bezpiecznym europejskim krajem”.

Fakt faktem, Rwanda przyjęła już 130 tysięcy uchodźców, głównie z sąsiedniego Konga i Burundi. Większość z nich nadal mieszka jednak w obozach, a według Urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR) nie mają oni w tym kraju zachęcających perspektyw ekonomicznych. W 2019 roku 11 uchodźców zginęło z rąk rwandyjskiej policji.

W 2021 roku sam brytyjski rząd wyrażał się krytycznie o tym, jak w tym kraju traktuje się ofiary handlu ludźmi, a nawet udzielił azylu czworgu uchodźców z Rwandy. Johnson upiera się jednak, że nie należy ulegać negatywnym stereotypom, i pochwalił szybki wzrost gospodarczy kraju.

Nowe zasady (nie)przyjmowania migrantów ogłoszono na trzy tygodnie przed wyborami samorządowymi w Wielkiej Brytanii. Chociaż nie uważa się raczej, by wyniki tych wyborów wieszczyły cokolwiek o przyszłych wyborach do parlamentu, i tak nie najlepiej wróżą premierowi Johnsonowi, którego jedyną zaletą w oczach własnej partii jest to, że dotąd przyciągał wyborców jak magnes.

Nagle jego twarz przestała się pojawiać na kampanijnych ulotkach. Pracownicy sondażowni JL Partners poprosili ankietowanych o opisanie premiera Johnsona własnymi słowami i z konsternacją stwierdzili, że niemal jedna czwarta respondentów użyła słów takich jak „kłamca”, „idiota”, „błazen” oraz „powinien ustąpić”.

Na łeb na szyję: trajektoria polityczna Borisa Johnsona

Brytyjskie społeczeństwo zaczęło właśnie odczuwać najostrzejszy spadek poziomu życia od 1956 roku, kiedy zaczęto prowadzić taką statystykę. Plan rozprawienia się z imigrantami uznano więc dość powszechnie za desperacką próbę odwrócenia uwagi od skandalu „partygate” (Johnson imprezował, łamiąc przepisy o kwarantannie) albo za sposób na wywiązanie się z obietnicy „ograniczenia kosztów nielegalnej imigracji”, bo jak dotąd widoków na osiągnięcie tego celu nie było właściwie żadnych.

W oświadczeniach premiera Johnsona i ministry Patel aż huczało od przewidywalnych sloganów: „kontrola granic”, „stanowcza reakcja”, szacunek dla „pieniędzy podatników”. Nie obyło się bez odwołań do ulubionego motywu „rzekomych” uchodźców, którzy tak naprawdę okazują się podobno migrantami zarobkowymi. I tak jak każdą rządową inicjatywę, od brexitu począwszy, tak i ten najnowszy wynalazek sprzedawano wyborcom jako pomysł „nowatorski na skalę światową”.

W ciągu jednego dnia aż 160 organizacji pozarządowych i dobroczynnych wystosowało apele do rządu o ponowne przemyślenie obranej drogi. Plany Johnsona potępił rząd Szkocji i opozycyjni politycy w Rwandzie. Do prasy wyciekły pogłoski o nadciągającym „buncie” personelu Home Office. Większość zatrudnionych w brytyjskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych najwyraźniej dowiedziała się o zakusach premiera, dopiero gdy podano je do publicznej wiadomości – i choćby z tego powodu wyrażała oburzenie. Niektórzy zamartwiali się, czy wdrożenie tej polityki uczyni z nich rasistów. Inni porównywali wręcz swoje dylematy do położenia urzędników III Rzeszy.

Opozycyjni posłowie w Izbie Gmin potępili pomysł jako urągający zasadom etyki. Krytycy pisali, że jest „bezprawny” i „niewykonalny”. Od zamiarów Johnsona odżegnała się nawet była premier Theresa May, powołując się na wątpliwości co do ich „legalności, wykonalności i skuteczności”. Komentatorzy przypominali, że w innych krajach podobne plany kończyły się opłakanie. Australia płaci dziś 1,7 mln funtów za każdą osobę odesłaną od jej brzegów, a porozumienie władz Izraela z rządem Rwandy o przesiedleniu uchodźców nasiliło zjawisko handlu ludźmi.

Uchodźcy a brzydkie emocje, które są w nas

czytaj także

Nie pomogło; rząd nadal robił Brytyjczykom wodę z mózgu. Priti Patel oznajmiła, że „na arenie globalnej Wielka Brytania robi więcej, niż do niej należy”. W rzeczywistości jednak wychwalane przez nią „bezpieczne i legalne drogi” imigracji pozostają niedostępne nawet dla osób, którym ostatecznie przyznaje się azyl. Ten wrogi dla imigrantów klimat obejmuje również uchodźców z Ukrainy, których do połowy kwietnia Wielka Brytania przyjęła około 12 tysięcy.

Rząd Johnsona ma nadzieję rozpocząć odsyłanie migrantów do Rwandy jak najszybciej. Ustawa „o narodowości i granicach”, która wywołała tyle kontrowersji, ma wejść w życie już w najbliższych tygodniach. Jeśli do tego dojdzie, przekroczenie granicy Wielkiej Brytanii bez uprawniających do tego dokumentów stanie się przestępstwem.

Co ciekawe, podwaliny prawne pod nowe prawo migracyjne położyła Partia Pracy na samym początku XXI wieku – Johnson nie omieszkał tego zauważyć i tym razem nawet nie musiał kłamać. Na wszelki wypadek uzbroił się też w antysędziowską retorykę, bowiem spodziewa się obstrukcji ze strony „armii politycznie motywowanych prawników”, którzy będą teraz „wkładać rządowi kij w szprychy”.

Nawet jeśli plan wywożenia migrantów do Rwandy okaże się nie do obrony w sensie prawnym, i tak spełni swój cel: przesunie jeszcze bardziej na prawo granicę tego, co jest dopuszczalne w debacie publicznej. Wyborcy mogą uznać, że uchodźcy stłoczeni na chybotliwych łodziach są dla nich większym zagrożeniem niż korupcja i niekompetencja własnego rządu.

A co z ludźmi, na których życie nowa ustawa wpłynie bezpośrednio? Wolą się raczej ukrywać w Wielkiej Brytanii niż dać się wywieźć do Rwandy. Już teraz znane są przypadki wycofywania wniosków o azyl, a na ulicach można usłyszeć nową rasistowską inwektywę: powinni cię wysłać do Rwandy! Zarazem jednak Johnson może osiągnąć cel przeciwny do tego, który sobie założył: zwiększenie liczby imigrantów żyjących bez dokumentów, w „szarej strefie”, na marginesie społeczeństwa, gdzie są jeszcze bardziej narażeni na wyzysk i przemoc.

Humanitaryzm na sztandarach, a uchodźcy w „bezpiecznej” odległości

czytaj także

Humanitaryzm na sztandarach, a uchodźcy w „bezpiecznej” odległości

Konrad Pędziwiatr, Dominik Wach, Karolina Sobczak-Szelc

Niezależnie od przeszkód prawnych, jakie stoją na drodze Borisa Johnsona, błędem byłoby sądzić, że mówi o swoim pomyśle wyłącznie po to, żeby o nim mówić. Może chodzi o próbę odwrócenia uwagi, którą sam Johnson malowniczo nazywa strategią na zdechłego kota („hej, patrzcie, a co to za koci trup na stole?!”); może to jego sposób na mobilizację zobojętniałych wyborców, a może okazja, by powydzierać się na Partię Pracy i jej rzekomą politykę „otwartych granic” (chociaż nikt tak naprawdę nie wie, jaką politykę migracyjną proponują dziś labourzyści).

Jedno jest pewne: wprowadzając do debaty publicznej plan „offshoringu” migracji, rząd utrudnia sobie współpracę z Europą w obliczu globalnego kryzysu migracyjnego i przykłada rękę do demontażu systemu ochrony praw człowieka, od dziesięcioleci uznawanego w relacjach między państwami. I może na tym polu Wielka Brytania okaże się w końcu światową liderką.

**
Johanna Kwiat – artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London.

Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Johanna Kwiat
Johanna Kwiat
Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu
Artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London. Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu.
Zamknij