Nareszcie jesteśmy „fajni”. Nie tacy jak wtedy, gdy na granicy białoruskiej polskie służby mundurowe wypychały ludzi do lasu. Trudno w narodowym uniesieniu mówić o innych uczuciach niż satysfakcja czy duma z udzielanej Ukraińcom pomocy. Ale są też wśród nas osoby, które ich nie odczuwają lub czują coś zgoła innego.
Jako psychiatrka i psychoterapeutka przez wiele lat pracowałam z osobami ubogimi. Obecnie superwizuję pracę psychoterapeutów w ośrodkach, z których korzystają osoby niepracujące, utrzymujące się z rent i zasiłków.
Klienci tych ośrodków z reguły w dzieciństwie nie otrzymywali od rodziców wsparcia ani opieki, nieraz w domu bywali narażeni na sytuacje traumatyczne. W dorosłym życiu często doświadczają zaburzeń psychicznych, uzależniają od środków psychoaktywnych. To, co ich łączy, to trudności w sprostaniu warunkom kapitalizmu, a mówiąc krótko – ich bieda.
Są to osoby, które latami czekają na mieszkanie socjalne. Czasami nie docierają na terapię do ośrodka, bo nie stać ich na bilet autobusowy. Żeby przeżyć z renty, muszą korzystać od czasu do czasu z dodatkowych zasiłków. Jeżeli w ośrodkach są posiłki, często wywiązuje się między nimi dyskusja, jak podzielą się jedzeniem, które pozostało.
czytaj także
Jako superwizorka zajmuję się grupami terapeutycznymi, które prowadzone są w takich ośrodkach. Taka mini-grupa może być dobrym wziernikiem w nastroje społeczne. Uczestnicy tych grup to osoby, które wiele łączy z uciekającymi z ofiarami wojny w Ukrainie – oni też doznali licznych traum, bywają głodni, żyją w bardzo trudnych warunkach bytowych. Taka wspólnota doświadczeń nie musi jednak automatycznie wywoływać uczucia solidarności z uchodźcami.
Może też wzbudzać przeżycia rywalizacyjne, w pewnym sensie podobne do uczuć pozbawionego opieki, odrzuconego dziecka, na którego oczach inne dziecko otaczane jest czułą troską i uwagą. Nie oznacza to, że nie współczują oni pozbawionym domu uciekinierom z wojny, ale z uczuciem współczucia mieszają się też inne, „brzydkie” uczucia: lęk i zawiść.
Lęku o to, że i te kruche podstawy ich egzystencji zostaną im zabrane, „rozdane” innym w jeszcze gorszej sytuacji.
Zawiści, że „inni” otrzymują to, na co oni musieli latami zasłużyć, wystarać się czy wywalczyć.
Trudno jest mówić o takich uczuciach w atmosferze powszechnej egzaltacji narodowej. Nareszcie jesteśmy „fajni”, nie tacy jak wtedy, gdy na granicy białoruskiej umierali (i nadal umierają) uchodźcy wypychani do lasu przez polskie służby mundurowe. Jesteśmy staropolsko gościnni i szlachetni – takimi chcieliby się widzieć Polacy.
Trudno w narodowym uniesieniu mówić o innych uczuciach niż satysfakcja czy duma z udzielanej pomocy, więc osoby, które ich nie odczuwają lub czują coś zgoła innego, milczą. Milczą, żeby od czasu do czasu wspomnieć czy napisać gdzieś w internecie: „ja to się ich boję, bo Wołyń…”. W końcu bardziej poważnie jest wspomnieć Wołyń niż małostkowo snuć obawy dotyczące wydłużającej się kolejki do publicznego lekarza czy snuć fantazje na temat wpychających się bez kolejki Ukraińców.
Uchodźcy mogą stać się częścią naszego społeczeństwa [rozmowa]
czytaj także
No i jako wisienka na torcie powstaje porównanie, zawsze czyhające w zanadrzu: „Będzie tak jak z Żydami, żadnej wdzięczności”. Ono wskazuje na uniwersalny mechanizm radzenia sobie z poczuciem winy. To nie my mamy kłopot z „brzydkimi uczuciami” (w przypadku Żydów obojętnością bądź agresją wobec nich w czasie wojny), bo my jesteśmy szlachetni. To ofiara zasługuje na swój los, chociażby dlatego, że na pewno obce jest jej poczucie wdzięczności. Można wtedy spokojnie uznać, że jest winna i nie ma co jej współczuć.
Obawiam się, że z pozycji osób, które pomagają, biorą uchodźców do swoich domów i mają się czym z nimi dzielić, zapominamy o osobach, które same nie mają niemal żadnych zasobów. I myślę tu zarówno o zasobach materialnych, jak i tych psychicznych.
Mają kłopot, żeby zaopiekować się sobą, bo same nie zaznały dobrej opieki i nie są w stanie dać jej teraz innym. Ważne jest, żeby bez wstydu mogły one wyrażać swoje obawy, żeby miały do tego odpowiednie miejsce. Zresztą, nie tylko one, ale także pomagający uchodźcom przedstawiciele klasy średniej, o ile tylko zrodzą się w nich podobne obawy.
Dimitrova: Nie da się przygotować ludzkiej psychiki na wojnę
czytaj także
Nawet jeśli lęk nie dotyczy podstawowych spraw bytowych, to kto z czytelników i czytelniczek tego tekstu ani przez chwilę nie pomyślał, że już przeciążona służba zdrowia całkiem się załamie? Może i kogoś z nich stać jeszcze na prywatnego lekarza, ale czy na operację? Leczenie przeciwnowotworowe? A co z łóżkami w szpitalach, ławkami w szkołach, kolejami w urzędach? Co z sytuacją sanitarną i wlekącym się tak czy inaczej publicznym programem szczepień przeciwko COVID-19? Przy dramatycznie niedofinansowanej sferze publicznej dostęp do dobrej jakości usług to gra o sumie zerowej.
Jedna z moich studentek zadała mi niedawno takie pytanie: „rodzice przyjęli do domu Ukraińców, a mój młodszy brat jest wściekły i niezadowolony, że zajmują mu pokój. Jak uczyć go empatii?”. Nie jest to pierwsza historia tego rodzaju, którą słyszę. Każdy terapeuta rodzinny powie: dziecko wyraża to, co nie może być powiedziane głośno. To, że wszystkim jest niewygodnie.
Oczywiście nie mam na myśli, że nie należy decydować się na tę niewygodę. Bardzo szanuję moich przyjaciół i wszystkie osoby, które taką decyzję podjęli, bez tego sytuacja osób zagrożonych wojną byłaby zupełnie nie do zniesienia.
Jeżeli będziemy spokojnie mówili o tym, że jest nam trochę niewygodnie i że też boimy się konsekwencji wojny w Ukrainie, że ważne są rozwiązania systemowe, a nie tylko dobroć serca prywatnych osób, to może unikniemy w cicho zbierającej fali niechęci do przybyszów.
Wygodnie jest te przykre uczucia niewygody, zazdrości i lęku umieszczać w innych, ale ryzykujemy wtedy kontynuowanie rozszczepienia na „fajnych”, którzy entuzjastycznie pomagają, i „złych”, którzy uosabiają „brzydkie emocje”. Taki podział od dłuższego czasu funkcjonuje i jest trudny do przezwyciężenia w obszarze społecznym.
W sytuacji, w której jesteśmy – niewystarczającej aktywności państwa – pozytywne emocje są niezbędne, żeby pomagać uchodźcom. Ostatecznie jednak kluczowe są rozwiązania systemowe i umiejętność szczerego skonfrontowania się ze wszystkimi ludzkimi emocjami, również tymi „brzydkimi”.
**
Katarzyna Prot-Klinger – doktora psychiatrii, psychoterapeutka, profesorka w Instytucie Psychologii Akademii Pedagogiki Specjalnej, analityczka grupowa Instytutu Analizy Grupowej „Rasztów”. Od wielu lat prowadzi psychoterapię indywidualną i grupową.