Świat

Wypalić przepisy do gołej ziemi. Eksperci dyktują Ukrainie doktrynę szoku

Część ekonomistów znów uznała, że wojna to idealna okazja do przepchnięcia neoliberalnych reform – bez debaty publicznej, strajków i opozycji. Tylko czy państwo, które się kurczy i wycofuje, może wygrać wojnę? I czy państwo, które porzuci walczących obywateli w imię świętej deregulacji, nadal będzie mieć ich lojalność?

Nad polami bitwy wciąż szalejącej wojny w Ukrainie wisi pytanie, czy Rosja ucieknie się do eskalacji atomowej. W Waszyngtonie chwieje się polityczny konsensus – czy Partia Republikańska wycofa się ze wsparcia dla Ukrainy? Tymczasem Ukraina odnosi zbrojne zwycięstwa, ale coraz bardziej niepokoi się o rosnące trudności gospodarcze i społeczne. Na spotkaniach Międzynarodowego Funduszu Walutowego z Bankiem Światowym na początku listopada zbiegły się wszystkie te kwestie: zagrożenie atomowe, zagrożenie republikańskie i zagrożenie finansowe.

To jasne, że Ukraina stoi przed naglącym kryzysem ekonomicznym i społecznym. Na swoim ostatnim spotkaniu Bank Światowy i MFW potwierdziły czarne prognozy: w bieżącym roku PKB Ukrainy prawdopodobnie skurczy się o 35 procent. Ponad 10 milionów wysiedlonych pilnie potrzebuje pomocy.

Jeden z raportów donosi: „Według szacunków Narodowego Banku Ukrainy (NBU) od rozpoczęcia wojny ponad milion pracowników straciło pracę, a ponad połowa firm obcięła płace nominalne (w wielu sektorach nawet o 50 procent). Wiele przedsiębiorstw zgłasza działanie w ograniczonym wymiarze godzin”.

Na wojnie ludzie współpracują z państwem i to jest potęga społeczeństwa [rozmowa Sikorskiego z Humeniuk]

Okazuje się również, że polityka, dzięki której Kijów dobrze radził sobie na wczesnych etapach wojny, na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Inflacja szybuje do 30 i więcej procent. Wartość hrywny spadła o około 70 procent. Tymczasem rezerwy dewizowe Ukrainy spalają się w próbach spowolnienia dewaluacji.

Wszystkie strony, rzecz jasna, toczą jakąś grę. Kijowowi, który próbuje wynegocjować ustępstwa ze strony wierzycieli, nie opłaca się przecież malować swojej sytuacji w różowych barwach. Nie ma jednak wątpliwości, że sytuacja jest w istocie poważna. Do zimy opłakany stan gospodarczy i finansowy Ukrainy może równie dobrze zacząć odbierać jej możliwości prowadzenia wojny.

Istnieje oczywiste rozwiązanie w postaci pomocy międzynarodowej. Ale czy ona nadejdzie? Jeśli nie, to co podpowiada realizm? A konkretnie, jaka jest rola zachodnich publicystów i ekspertów w takiej sytuacji? Do zadawania tych pytań skłaniają mnie zarówno refleksje na temat własnego zaangażowania, jak i uważna lektura raportu autorstwa gwiazdorskiej grupy amerykańskich i europejskich ekonomistów, opublikowanego 14 września przez sieć badawczą Centre for Economic Policy Research (CEPR).

Raportowi bez wątpienia przyświeca szczera troska o sytuację w Ukrainie. Obawiam się jednak, że zawarte w nim propozycje grożą podkopaniem tego, co autorzy raportu chcieliby umacniać. Gdy demokracja broni się przed atakiem, na gruncie ekonomii politycznej musimy stąpać ostrożnie. Autorzy i autorka raportu CEPR robią coś wręcz przeciwnego. Wbrew temu, czego można by się spodziewać – a mianowicie, że wojna doprowadzi do poszukiwań solidarystycznych środków społecznych i ekonomicznych, zabezpieczających ukraińskie tyły – zespół CEPR żąda radykalnej deregulacji.

Pomiędzy dwiema kolonizacjami

Pod tym względem autorzy przekraczają wyobraźnię nawet tak radykalnego obserwatora jak Slavoj Žižek, który latem myślał z rozrzewnieniem, że wojna wymusiła chwilowe wstrzymanie neoliberalnych zakusów na Ukrainę. Najwyraźniej historia działa jeszcze radykalniej. Ośmieleni utartymi założeniami na temat endemicznej korupcji i nieskuteczności państwa ukraińskiego, autorzy raportu CEPR proponują zerwać jakikolwiek związek pomiędzy prowadzeniem wojny a istnieniem państwa, które w ich oczach jest zaledwie szczątkowym zabezpieczeniem. XXI wiek zrodził więc nową, dziwną wizję wojny bez państwa. Uderzające jest to, że wizja ta wyłoniła się nieproszona z bardzo znajomego zestawu pytań.

Kłopoty Narodowego Banku Ukrainy

Najbardziej nagli przecież pytanie, czym Ukraina ma płacić za wojnę. Baza podatkowa tego państwa jest bowiem słaba. Koszty wojskowe rosną, a o obcięciu wydatków niezwiązanych z obronnością łatwo powiedzieć – trudniej go dokonać.

Finansowanie z zagranicy pokrywa jedynie ułamek powstałego deficytu. Z powodu inflacji miejscowi inwestorzy niechętnie kupują ukraińskie obligacje w krajowej walucie. Dla wojennego budżetu ostatnią deską ratunku stało się więc pożyczanie od banku centralnego, to znaczy inflacyjna praktyka drukowania pieniędzy.

Żaden bank centralny nie chciałby przewodzić szalejącej inflacji. Dlatego od wakacji NBU prosi Zełenskiego o podniesienie oprocentowania emitowanych papierów dłużnych, by jego pożyczki stały się bardziej popularne. Rząd odmówił.

We wrześniu przekonywałem, że społeczne i gospodarcze naciski na Ukrainę najprawdopodobniej doprowadzą do zaostrzenia podziałów wewnątrz jej elit, zwłaszcza pomiędzy rządem a bankiem centralnym. Wówczas – czyli w okresie spektakularnych sukcesów wojskowych Ukrainy na froncie północnym – odczuwałem pewną tremę, że w ogóle ośmielam się podnosić tę kwestię. Potem jednak, 6 października, w nieco tajemniczych okolicznościach ze stanowiska został odwołany prezes banku centralnego Kyryło Szewczenko i zniknął, by pokazać się na Facebooku gdzieś za granicą. Podawał powody zdrowotne, ale okazało się również, że grozi mu śledztwo w sprawie korupcji.

Niektórzy dobrze poinformowani obserwatorzy stwierdzili, że niczego więcej poza korupcją nie trzeba się tu doszukiwać. Można się jednak zastanawiać, dlaczego za sprawą dochodzenia o korupcji, jakich jednocześnie toczy się zapewne wiele, tak ważny urzędnik został usunięty ze stanowiska tuż przed rozmowami z MFW. Co frapujące, ekonomista Anders Åslund – którego nie można posądzić o brak sympatii do Kijowa – zinterpretował odejście Szewczenki politycznie.

Dobrze ustosunkowany zespół dziennikarzy Bloomberga, Volodymyr Verbyany, Jorge Valero oraz Daryna Krasnolutska, podobnie nie zawahał się przed politycznym odczytaniem przetasowania w NBU. Napięcia między rządem a bankiem centralnym sięgają czerwca, a jego nowy szef Andrij Pyszny jest mocno powiązany z kręgiem Zełenskiego. Dziennikarze piszą:

„Nie jest jasne, jak Pyszny, czterdziestosiedmioletni sojusznik szefa kancelarii prezydenta Andrija Jermaka, zareaguje na nieustanną presję rządu Zełenskiego na bank centralny, by naciągał swoje możliwości finansowania wyniszczonego wojną budżetu. […] Pyszny, który na początku XXI wieku zasiadał w zarządzie Oszczadbanku, rozpoczął karierę polityczną, gdy prezydent Wiktor Juszczenko wyznaczył go na zastępcę szefa Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy. On i jego sojusznicy połączyli później siły z partią polityczną przewodzącą tak zwanej rewolucji godności, która obaliła prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza w 2014 roku. Wkrótce potem Pyszny wrócił do kariery w bankowości jako dyrektor generalny Oszczadbanku i pozostał nim do 2020 roku. Jest weteranem polityki i biznesu, ale nie ma powszechnego poparcia u ekonomistów.

Zdaniem niektórych na to stanowisko lepiej nadawałby się kandydat lepiej wykształcony technicznie. »Głównym organem polityki pieniężnej powinien zarządzać ekonomista, który rozumie procesy makroekonomiczne, a nie biznesmen pokroju bankiera« – komentuje Bojarczuk”.

Ze względu na niestabilność zespołu zajmującego się polityką gospodarczą Ukrainy oraz wyraźne postawienie na lojalistów Zełenskiego, którzy natychmiast ogłosili, że pozostawiają stopy procentowe na obecnym poziomie, teraz rodzi się pytanie, czy Kijowowi uda się utworzyć „godne zaufania ramy makroekonomiczne”, jak określiła je Elina Ribakova z Institute of International Finance, głównej grupy lobbystycznej międzynarodowej finansjery.

Zgrzyt w raporcie CEPR

Jeśli szukać takich ram, można by się pokusić o zajrzenie do wspomnianego już raportu opublikowanego przez zespół CEPR 14 września. Autorzy dramatycznie przedstawiają dylemat Kijowa:

„Ukraina opiera się rosyjskiej agresji od ponad 160 dni. Coraz bardziej prawdopodobne staje się przedłużanie wojny, a perspektywa ta wymaga rekalibracji makroekonomicznej strategii kraju. Mówiąc konkretnie, coraz mniej przemawia za obecnym miksem polityk, polegającym na wyczerpywaniu rezerw dewizowych i innych środkach tymczasowych. Jeśli podejście to się nie zmieni, dojdzie do poważnego kryzysu ekonomicznego, który upośledzi zdolność Ukrainy do podtrzymania działań wojennych w dłuższym okresie”.

Wyjaśniają następnie: „Rząd może mieć nadzieję na otrzymanie niezbędnej pomocy międzynarodowej, może to jednak być myślenie życzeniowe: moralne poparcie dla Ukrainy tylko częściowo przekłada się na solidne wsparcie finansowe. Zalecenia tego raportu mogą pomóc Ukrainie dostosować się do tych realiów”.

Skoro więc w grę wchodzi przetrwanie Ukrainy i przyszłość Europy, co autorom raportu dyktuje „realizm”?

Raport dzieli się na cztery części. Z pierwszymi trzema raczej łatwo się zgodzić. Dotyczą one stabilizacji makroekonomicznej i kwestii tego, czym płacić za wojnę. Państwo ukraińskie niewątpliwie powinno wzmocnić bazę przychodów. Musi zagwarantować minimum stabilności cen. Powinno też pozwolić na deprecjację waluty, jednocześnie zapobiegając masowej ucieczce kapitału za pomocą jego silnej kontroli.

Trzeba też przyznać zespołowi CEPR, że zauważa potrzebę wprowadzenia progresywnego podatku w celu finansowania wojny.

„W Ukrainie istnieje liniowy podatek dochodowy od osób fizycznych w wysokości 18 proc. Dodatkowy podatek na obronność (wprowadzony w 2015 roku) również ma stałą stawkę: 1,5 proc. dochodu. Jeśli rząd nie może wprowadzić zamiast nich podatków progresywnych, mógłby wprowadzić progresywną »opłatę wojenną« (dotyczącą na przykład wyłącznie dochodu bądź kapitału powyżej pewnego progu), politycznie łatwiejszą do zaakceptowania i możliwą do wycofania po wojnie. Również nałożenie wyższych podatków na towary luksusowe może stworzyć bardziej progresywny system fiskalny”.

Poza dochodem z podatków zespół celuje też w ambitny program mobilizacji zasobów krajowych: „Należy dążyć do wzmożonego poboru przychodów podatkowych oraz finansowania pozostałego deficytu głównie środkami niemonetarnymi: najlepiej dzięki pomocy międzynarodowej, ale przy jej braku poprzez emisję papierów dłużnych, przy znacznie zmniejszonym poleganiu na emisji pieniądza”.

Autorzy nie tłumaczą, w jaki dokładnie sposób można przekonać obywateli z oszczędnościami, by w dobie gwałtownie rosnącej inflacji pożyczali państwu pieniądze. Naciągane porównanie z USA w latach II wojny światowej jest nietrafione. Kijów najprawdopodobniej będzie musiał polegać na oszczędzaniu przymusowym.

Pomoc czy zyski wierzycieli? Bank Światowy w czasie wojny w Ukrainie

Zespół CEPR dość rozsądnie jednak przekonuje do ustanowienia „solidnej kotwicy nominalnej” w postaci stabilności cen:

„Należy dążyć do względnie niskiej inflacji. W okresie narodowej mobilizacji obowiązek osiągnięcia stabilności cen spada głównie na władze fiskalne, które mogą silnie wpłynąć na inflację wybranymi narzędziami, aby wydobyć zasoby z krajowego sektora prywatnego. Rząd powinien starać się o powiększenie narodowych oszczędności, zamiast polegać na finansowaniu ze strony banku centralnego. We współpracy z władzami fiskalnymi bank centralny powinien wprowadzić elastyczne ramy do utrzymania stabilności makroekonomicznej. […] Problem nierównowagi zewnętrznej należy rozwiązać przez połączenie ścisłej kontroli odpływu kapitału, ograniczenia importu i pewną elastyczność kursu walut, by uniknąć zagrożenia dla wewnętrznej stabilności makroekonomicznej wobec gigantycznych potrzeb fiskalnych. Konieczne jest ogólne moratorium na spłatę długów zewnętrznych”.

Wszystkie te rozsądne, zorientowane na stabilizację polityki wydają się zaprojektowane na tyle dobrze, by zabezpieczyć taką platformę, z której można utrzymać działania wojenne. Zgrzyt następuje dopiero w części czwartej raportu CEPR, w której zespół odchodzi od kwestii stabilizacji makroekonomicznej, aby omówić dostosowanie gospodarki Ukrainy do wstrząsu wywołanego inwazją. W tej sekcji wszystkie zalecenia rozsądnej ostrożności zostają porzucone na rzecz radosnego radykalizmu i fatalistycznej wizji samego państwa ukraińskiego.

„Choć w okresie wojny rządy zazwyczaj przejmują na siebie alokację zasobów, okoliczności ukraińskie wymagają mechanizmów alokacji silniej opartych na rynku, by zagwarantować opłacalne rozwiązania, które nie obciążają nadmiernie możliwości państwa, nie zaostrzają istniejących problemów (takich jak korupcja) czy nie promują (nieopodatkowanej) działalności na czarnym rynku. Dlatego też powinno się dążyć do szerokiej, radykalnej deregulacji działalności ekonomicznej, uniknąć kontroli cen i ułatwić produktywną realokację zasobów. Od tego zależy przetrwanie Ukrainy – i przyszłość Europy. Wyjątkowym wyzwaniom musi dorównać wyjątkowa polityka i wyjątkowe wsparcie ze strony międzynarodowych partnerów Ukrainy”.

Zbędne państwo

Zamiast starać się wzmocnić państwo ukraińskie w obliczu wstrząsu rosyjskiej inwazji, autorzy raportu polecają mu się wycofać.

„W przeszłości w okresach wojen rządy posiłkowały się połączeniem centralnego planowania z alokacją rynkową. W wielu przypadkach rząd musiał odegrać kluczową rolę w gospodarce, by zmobilizować zasoby do produkcji broni i amunicji ze względu na niekompletność i niedoskonałość rynku (oraz brak wiary w mechanizmy rynkowe podczas II wojny światowej, która wybuchła w następstwie wielkiego kryzysu).

Jednak alokacja zasobów poprzez reglamentację i zarządzanie centralne wymaga możliwości instytucjonalnych. Ukrainie obecnie brakuje możliwości mikrozarządzania przepływami towarów i usług, by zaspokoić potrzeby sektorów obronności i cywilnych. Toteż możliwości sterowania gospodarką przez rząd powinno się wykorzystywać ostrożnie […] Mechanizmy rynkowe mogą być pomocne przy ożywieniu gospodarki, zapewniając większą bazę podatkową. W tym celu rząd powinien zminimalizować regulacje i wszelką inną biurokrację, która może ograniczać albo spowalniać realokację siły roboczej, kapitału i materiałów w gospodarce. Ogólnie preferowana jest alokacja rynkowa”.

Czy sojusz z Ukrainą przetrwa zimowy kryzys?

Po tych słowach zalecenia CEPR co do polityki fiskalnej nabierają innego wydźwięku. O wydatkach rządu na cele inne niż obronność, raport podchodzi restrykcyjnie.

Potrzeba zapewnienia sieci zabezpieczeń jest pilna i oczywista: ONZ szacuje, że około 12 milionów osób w Ukrainie potrzebuje pomocy humanitarnej. Rząd mógłby jednak dostarczać jej bardziej wydajnie. Na przykład ostatnio postanowił ustalić ceny mediów i innych usług publicznych. Podejście całościowe – poza tym, że szkodzi zdrowiu finansowemu przedsiębiorstw państwowych i firm prywatnych dostarczających te usługi oraz tworzy potrzebę rekapitalizacji tych usługodawców – jest kosztowne, ponieważ praktycznie subsydiuje gospodarstwa domowe i firmy, które stać na zapłatę wyższych cen, a także ponieważ stanowi czynnik zniechęcający do oszczędzania energii i innych zasobów strategicznych.

Obecna pomoc finansowa świadczona uchodźcom i osobom przesiedlonym odpowiada mniej więcej świadczeniu dochodu podstawowego. Choć podejście to było odpowiednie we wczesnych, chaotycznych dniach wojny, koszt dochodu podstawowego jest wysoki. Nie ma rozróżnienia na uchodźców szczególnie potrzebujących i względnie dobrze sytuowanych […] Ponadto tego typu pomoc nie tworzy odpowiedniej motywacji do poszukiwania pracy, podczas gdy włączenie wysiedlonych pracowników z powrotem do siły roboczej powinno być dla rządu priorytetem. Dlatego rząd powinien powiązać ciągłą pomoc z poszukiwaniem pracy i zatrudnieniem przy robotach publicznych”.

Raport przekonuje, że podstawowe funkcje rządu ukraińskiego powinny zostać oddelegowane na zewnątrz, na ile to możliwe:

„Lekarze Bez Granic mogą świadczyć podstawowe usługi medyczne, a ONZ i Czerwony Krzyż dostarczać zaopatrzenie medyczne (i za nie płacić). Wydatki na programy kulturalne (takie jak ochrona muzeów i galerii) mogą zostać pokryte przez organizacje międzynarodowe i pozarządowe”.

Suwerenna, prospołeczna i wolna od długu. Taka ma być Ukraina

A wobec exodusu dużej części ludności kategorie wydatków zastrzeżonych na cele cywilne nie mogą być nienaruszalne:

„O ile wydatki wojskowe są najwyższym priorytetem, a zatem muszą być chronione przed cięciami budżetu, o tyle rząd może być zmuszony do zrewidowania innych obecnie chronionych kategorii kosztów. Ponadto wydatki nie mogą być powiązane z przedwojennymi wytycznymi i celami. Przykładowo, skoro wiele dzieci i młodzieży opuściło kraj, należy zrewidować liczbę, lokalizację oraz budżety szkół i uniwersytetów, uwalniając zasoby na inny użytek”.

Co do kontroli cen, zespół CEPR odradza reakcję na kryzys społeczny w postaci ograniczenia zmienności cen. Przedstawia serię znanych argumentów o nieskuteczności, zakłócaniu rynku itd., ale uzupełnia je chwytliwą wzmianką o nowych technologiach:

„Kontrolę cen często uzasadnia się potrzebą solidarności i zapewnienia równego dostępu do dóbr. Jednak rządy między innymi w czasie II wojny światowej nie posiadały technologii mogących skierować pomoc do tych najbardziej potrzebujących. Obecny poziom ucyfrowienia dostarcza zamienników dla kontroli cen, takich jak celowane transfery pieniężne, które mogą chronić najbardziej potrzebujące grupy populacji niższym kosztem w rozumieniu ekonomicznej wydajności”.

Zespół CEPR wyobraża sobie chyba, że ukraińskie społeczeństwo i gospodarka dostosują się do wstrząsu wojny za pomocą wysokich technologii i organizacji pozarządowych, a tymczasem państwo ukraińskie zostanie przycięte do gołego pnia. Wizja ta zostaje wyłożona jednoznacznie przy temacie deregulacji:

„Wskutek inwazji rosyjskiej w niektórych sektorach i regionach Ukrainy nie toczy się obecnie żadna aktywność ekonomiczna bądź taka aktywność jest silnie ograniczona. Zwolnione tym samym zasoby należy wykorzystać gdzie indziej, a polityka państwa powinna ułatwić tę wielkoskalową realokację zasobów. Rząd zachęcił firmy do przeprowadzki na zachodnią Ukrainę, gdzie zagrożenia dla bezpieczeństwa są mniejsze, jednak efekty tej polityki są jak dotąd niewielkie (przeniosło się mniej niż tysiąc przedsiębiorstw).

Problem ten można rozwiązać drogą radykalnej liberalizacji rynków, tak by przyspieszyć przepływ siły roboczej i kapitału do sektorów i regionów, gdzie gospodarka może działać prężnie. Na przykład rząd rozluźnił już drastycznie regulacje rynku pracy (firmy mogą względnie łatwo zwalniać pracowników bądź jednostronnie zawieszać zapisy umów o pracę; natomiast pracownicy zamierzający odejść nie muszą składać wypowiedzenia z wyprzedzeniem). Podejście to trzeba zastosować w innych obszarach. Należy zoptymalizować zagospodarowanie przestrzenne, dostęp do elektryczności i inną infrastrukturę, by pozwolić firmom na łatwiejszą realokację. […] Być może rząd mógłby wyznaczyć urzędnika wysokiego szczebla (»szefa deregulacji«), który koordynowałby i forsował deregulację.

Antypracownicze prawo wchodzi w życie w Ukrainie

W zakończeniu zespół nawołuje:

„Maraton wojny wymaga rozwagi i ostrożności w finansach publicznych, solidnej kotwicy nominalnej, wytrzymałego systemu finansowego, uważnego zarządzania rachunkami międzynarodowymi, a także elastyczności i wydajności w alokacji ograniczonych zasobów. W tym celu różne organy władzy muszą koordynować swoje działania”.

Raport CEPR kończy się więc rażącym kontrastem, którego, jak się zdaje, sami autorzy sobie nie uświadamiają: z jednej strony, w sferze makroekonomii nawołują do rozwagi, ostrożności, trwałości i budowania odporności. Z drugiej strony, opisując przyszłość ukraińskiej gospodarki, zespół CEPR wyobraża sobie radykalną likwidację regulacji rynku pracy, obrotu ziemią itd.

Ukraina okazała się bardzo kompetentnym aktorem wojskowym, jednak eksperci wciąż wątpią w jej potencjał społeczny i gospodarczy. Wobec tego uważają, że najlepiej wypalić przepisy do gołej ziemi. Propozycje CEPR sprowadzają się w zasadzie do wizji prowadzenia wojny bez udziału państwa.

Ktoś mógłby powiedzieć, że ich podejście to apoteoza klasycznej „syntezy z MIT”, zaproponowanej w podręczniku autorstwa Paula Samuelsona: połączenie stabilizacji makroekonomicznej z przyjęciem bez zastrzeżeń konwencjonalnej mikroekonomii wolnorynkowej.

Skoro jednak kilku spośród autorów CEPR kojarzonych jest w Stanach Zjednoczonych z „nową szkołą keynesowską” i skoro powołują się oni na doświadczenia II wojny światowej i Nowego Ładu prezydenta Roosevelta, trzeba podkreślić, że zaprezentowane przez nich stanowisko stanowi antytezę ekonomii Keynesa. On namawiał do czynnego zarządzania makroekonomią właśnie dlatego, że atak na zbiorowe struktury społeczne uważał za katastrofalnie niebezpieczny.

Antypracownicze posunięcia Zełenskiego

Można krytykować te zalecenia jako sztandarowy przykład realizacji maksymy „dobrego kryzysu nie wolno zmarnować”. Są to typowe, odgórne, technokratyczne propozycje radykalnego przewrotu społecznego uzasadnione stwierdzeniem, że cel uświęca środki. Można je opisać jako atak na tkankę społeczną Ukrainy, wygłuszony stanem wojennym i ograniczoną wolnością prasy. Można o nich myśleć jako o antypolityce. Tyle że one nią nie są. Przeciwnie: jak wskazuje wzmianka o zniesieniu prawa pracy przez ukraiński rząd, zespół CEPR jawnie opowiada się za wysoce kontrowersyjnym programem deregulacji prowadzonym przez Zełenskiego i jego zwolenników w Radzie Najwyższej i ukraińskim biznesie.

O zmianach w prawie pracy, przywoływanych przez zespół CEPR jako wzór dla działań deregulacyjnych, trąbiono w Ukrainie już w 2020 roku. Zatrzymała je krajowa opozycja i kryzys związany z pandemią. Ponownie przedstawiono je w 2021 roku, częściowo z inspiracji konsultantów opłaconych przez ambasadę brytyjską, która – w obliczu narastających napięć z Rosją – wyczuła szansę na ich przepchnięcie. Ustawę podpisano w sierpniu 2022 roku mimo protestów europejskiego ruchu pracowniczego. Jedyną bodaj organizacją, która tego lata nie miała popisowego występu w Kijowie, jest Międzynarodowa Organizacja Pracy (ILO).

Ustawa sygnowana przez Zełenskiego pod koniec sierpnia zasadniczo wyjmuje 70–80 procent siły roboczej kraju – pracowników i pracownice małych i średnich przedsiębiorstw – spod ochrony krajowego prawa pracy. Jak donosili Thomas Rowley i Serhij Guz w magazynie Social Europe, ustawa „wydaje się wykluczać znaczną część ukraińskiej siły roboczej […] spod ogólnego prawa pracy poprzez ustanowienie równoległego, słabiej chroniącego układu”. Wprowadzi ona możliwość „dowolnego zerwania” stosunku pracy oraz „jednostronnych zmian najważniejszych warunków zatrudnienia przez pracodawcę”.

Nowa Ukraina dla dobra pracowników? Zachód woli doktrynę szoku

Pod presją przeciwników reformy ustawa podpisana przez Zełenskiego ma obowiązywać jedynie na czas trwania wojny. W przyszłości będzie ona jednak stanowić fakt zastany. Już widać, że w Ukrainie zaczyna się konflikt o warunki powojennej odbudowy. Ukraiński specjalista od prawa pracy i działacz George Sandul nazwał ostateczny wynik proponowanego projektu rekonstrukcyjnego „dystopią w stylu Mad Maksa”, gdzie „każdy będzie negocjował samodzielnie, bez żadnych zasad”.

Zwolennicy nowego prawa mówią o swoim programie otwarcie. W wywiadzie opublikowanym na stronie internetowej Rady Najwyższej Ukrainy 28 lipca Hałyna Tretiakowa, szefowa parlamentarnej komisji polityki społecznej, twierdziła, że ILO stanowi przeszkodę dla Ukraińców zawierających indywidualne umowy o zatrudnienie i chroniących swoje prawa pracy środkami bardziej elastycznymi.

„Ludzie nie chcą negocjować swojego zatrudnienia w porozumieniach zbiorowych, ale poprzez prawo cywilne, tantiemy, prawa autorskie” – mówiła Tretiakowa. „Jednak Międzynarodowa Organizacja Pracy, stworzona w 1919 roku, w epoce przemysłowej, nie zgadza się na to. […] [Według ILO] człowiek pozostaje ekonomicznie zależny od swojego pracodawcy i dlatego powinien podlegać ukraińskiemu kodeksowi pracy, spisanemu w 1971 roku”.

W rozmowie z serwisem openDemocracy Tretiakowa mówiła, że umowy międzynarodowe, takie jako konwencje ILO, „stanowią część ukraińskiego prawa”, jednak twierdzenie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, że Ukraina łamie prawa społeczne i prawo pracy, są „przesadne”.

Temperowanie najbogatszych i bon na AGD. Jak w kryzysie budować silne państwo?

Oświadczyła: „Musimy zrewidować obowiązki państwa. Powinny one odpowiadać możliwościom państwa w tym konkretnym momencie historycznym. Chcąc dopilnować, aby liczba roszczeń nie rosła, musimy »zresetować« kodeks pracy i model społeczny [Ukrainy], czego nie dokonano podczas transformacji ustrojowej. Czy to będzie wymagało od Ukrainy wyjścia z umów międzynarodowych w jakiejś formie, jest pytaniem do władzy wykonawczej, która musi jasno określić, na co mamy fundusze, a na co nie”.

Krytycy twierdzą, że ukraińscy posłowie i posłanki posłużyli się rosyjską napaścią jako okazją do przepchnięcia potencjalnie kontrowersyjnych reform. Przed wojną ukraińskie związki zawodowe organizowały protesty przeciwko próbom ograniczenia praw pracowniczych i działalności związkowej przez rządzącą partię Sługa Narodu. Szkic planu rekonstrukcji wśród „najważniejszych ograniczeń” rozwoju gospodarczego wymienia „niską lojalność pracowników w stosunku do reform” oraz „czynną postawę oporu przyjętą przez związki zawodowe”.

Neoliberalne reformy tylnymi drzwiami

Każdy program gospodarczy wymaga prowadzenia określonej polityki. Same namowy do udzielenia pomocy międzynarodowej walczącej z Rosją Ukrainie to już decyzja polityczna. Polityka makroekonomicznej stabilizacji również nie jest niewinna. Jednak w duchu keynesowskim przekonywałbym, że istnieje różnica między zakreślaniem ogólnych parametrów polityki makroekonomicznej, zwłaszcza w postępowym duchu trzech pierwszych punktów programu CEPR, a zachwalanymi przez niego założeniami nieskrępowanej deregulacji społecznej i gospodarczej na przyszłość Ukrainy. Ponadto warto podkreślić, że nie ma koniecznego związku między jednym a drugim.

Wolny rynek nie wygrał jeszcze żadnej wojny

Ukraińscy zwolennicy deregulacji bez wątpienia zdają sobie sprawę, że ich program deregulacji pociąga za sobą radykalną przebudowę poradzieckiego porządku w tym kraju. Mogą tu oczywiście mieć rację. Jednak prowadzenie tak drastycznych reform w warunkach wojennych, przy ograniczonych możliwościach debaty publicznej, strajków i opozycji, omija demokrację na skróty. A ponieważ w tej wojnie obrona demokracji jest jednym z ważnych źródeł sympatii dla Ukrainy, trudno nie dostrzec tu ironii.

Zagranie to jest też ryzykowne. Grozi strzaskaniem narodowej solidarności, niezbędnej – jeśli historia czegoś nas uczy – do podtrzymania oporu przeciwko najeźdźcy.

Oczywiście może być i tak, że w XXI wieku, a zwłaszcza w przestrzeni poradzieckiej, logika polityki i wojny jest jednak odmienna. W każdym razie ten wielce kontrowersyjny program gospodarczy zasadniczo kłóci się z wizerunkiem patriotycznej mobilizacji narodowej, skutecznie roztaczanym przez zespół Zełenskiego i wysoce atrakcyjnym dla reszty świata. Warto odnotować, że tak prestiżowa grupa międzynarodowych ekspertów, jak autorzy i autorka raportu CEPR, postanowiła w imię gospodarczej konieczności dołożyć swoją cegiełkę do tego programu.

**
Adam Tooze – doktor nauk ekonomicznych London School of Economics, profesor historii na Uniwersytecie Columbia, autor książek o niemieckiej i europejskiej gospodarce czasów załamania: The Wages of Destruction (2006) i The Deluge: The Great War and the Remaking of Global Order (2014).

Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij