Świat

Recesja, wojna czy „umiarkowany dobrobyt” – co czeka starzejące się Chiny

Na tym etapie rozwoju nie ma mowy o dekarbonizacji Europy bez Chin. Możemy ograniczać ryzyko w łańcuchach dostaw, możemy nie wpuścić Huawei czy producentów szybkich kolei na unijny rynek, ale bez technologii energetycznych stamtąd sobie chwilowo nie poradzimy.

Michał Sutowski: Kiedy Chiny pod koniec 2022 roku odeszły od polityki zero-covid, a więc przestały zamykać przedsiębiorstwa i ludzi w domach w razie nasilenia pandemii, celem było odbicie gospodarcze – choćby kosztem zdrowia obywateli. Dziś jednak media całego świata zachodniego rozpisują się o głębokim kryzysie gospodarczym ChRL, a nawet o wyczerpaniu się chińskiego modelu po 40 latach szybkiego rozwoju… Czy te gorsze chwilowo wskaźniki – 3 proc. wzrostu PKB rok do roku, spadek inwestycji, konsumpcji, cen nieruchomości i deflacja, wreszcie bezrobocie wśród młodych absolwentów – to rzeczywiście zwiastuny głębokiej recesji?

Katarzyna Golik: Zacznijmy od początku: odejście przez władze chińskie od polityki zero-covid było gwałtowne, a wszystko, co jest nieprzewidywalne i gwałtowne, na ogół ma swoje skutki uboczne. Samo odbicie gospodarki faktycznie nastąpiło. Po pierwsze jednak był to tzw. efekt bazy, bo w czasach lockdownów wskaźniki ekonomiczne siłą rzeczy stały na wyjątkowo niskim poziomie. Po drugie, ponieważ otwarto gospodarkę po dłuższym czasie, musiała wzrosnąć odroczona konsumpcja, np. w usługach turystycznych. Z kolei w przemyśle pojawiły się też możliwości realizacji wcześniejszych zleceń.

To wyjaśnia fakt odbicia, ale czemu było tak krótkotrwałe?

W ekonomii zawsze liczy się timing i skala różnych procesów. Wszystko, co nastąpiło w Chinach, było spodziewane, ale nie wiedzieliśmy np. że rezygnacja z lockdownów będzie tak szybka i chaotyczna. Odbyło się to kosztem słabiej wyszczepionych seniorów i innych osób o niższej odporności – a wiele zachorowań przyczyniło się do ponownego obniżenia aktywności gospodarczej.

Ale to raczej doraźny czynnik.

To prawda, ale są i dużo głębsze, związane między innymi z poziomem konsumpcji. Już przed pandemią wiele wskazywało, że popyt na część towarów chińskich za granicą będzie trwale spadał, np. na dotychczasowy hit eksportowy, czyli elektronikę sprzedawaną do krajów rozwiniętych. Pamiętajmy, że USA, Unia Europejska i Japonia odpowiadają łącznie za 40 proc. chińskiego eksportu. Z drugiej strony konsumpcja wewnętrzna nie była wystarczająca, aby stać się zastępczym motorem wzrostu – tym bardziej że to społeczeństwo po covidzie zrobiło się jeszcze bardziej niepewne. Rośnie bezrobocie wśród młodzieży miejskiej, która nie będzie mogła konsumować tyle ile przy lepszej koniunkturze. Z kolei średnie pokolenie, teoretycznie najlepiej sytuowane, z jednej strony jest obciążone starzejącymi się rodzicami, a z drugiej strony kosztami edukacji dzieci – to sprzyja oszczędzaniu, a nie wydawaniu pieniędzy.

Z czego właściwie wynika to podwójne obciążenie osób pracujących? Starsi ludzie w Chinach nie mają emerytur, z których mogliby się utrzymać?

Problem z ubezpieczeniami emerytalnymi i zdrowotnymi jest naprawdę ogromny na wsi, a to jest wedle oficjalnych danych co najmniej 40 proc. ludności. Pamiętajmy też, że do niedawna panował w Chinach bardzo rygorystyczny system meldunkowy, który dawał w efekcie coś w rodzaju dwóch klas obywatelstwa. Chińczyk w swoim powiecie urodzenia miał dostęp do podstawowych usług publicznych, przede wszystkim szkolnictwa dla dzieci. Mógł też liczyć na ochronę zdrowia, no i mógł głosować w lokalnych wyborach. Jednak w momencie, gdy przemieszczał się do innej miejscowości, niekoniecznie nawet do wielkiego miasta, wszystko to tracił. Stąd mieliśmy wielomilionową plagę porzucania dzieci przez rodziców, którzy nie mogli się zająć nimi w nowym miejscu, więc zostawiali je u krewnych, co zrywało więzi i powodowało różne dramatyczne sytuacje.

Co wyznaje Xi Jingping i w co wierzą Chińczycy

Ale tego systemu już nie ma?

Utrzymano go tylko w największych miastach, żeby zapobiec nadmiernej migracji i powstawaniu społecznych gett czy po prostu slumsów. Kiedyś był jeszcze drugi element zabezpieczenia, czyli system danwei, organizowania całego życia pracowników, w tym różnych usług społecznych dostępnych w ramach wielkich przedsiębiorstw państwowych – ale i ten został rozmontowany.

Pojawiło się coś w zamian?

Niektóre regiony próbują budować nowe systemy socjalne, czasem dość zaawansowane, jak w dobrze mi znanej północnej prefekturze Mongolii Wewnętrznej, tuż przy granicy z Rosją. Tyle że to obszar mało zaludniony, za to dysponujący dochodami z przemysłu wydobywczego, więc stosunkowo łatwo jest coś takiego wprowadzić. Dla większości Chińczyków, oczywiście poza tymi związanymi z budżetówką: administracją, aparatem partii i niektórymi firmami państwowymi, system pozostaje bardzo urynkowiony.

W kraju nominalnie komunistycznym.

Tak, i to przyjmuje nieraz skrajne formy, bo np. do kryzysu gospodarczego 2008–2009 nawet edukacja obowiązkowa była płatna, a rodziny ponosiły spore koszty kształcenia już na poziomie szkoły podstawowej i średniej.

Czyli płacimy za leczenie starych i chorych, płacimy za naukę młodych…

To prowadziło do mnóstwa tragicznych historii, kiedy np. cała wieś czy cały ród oszczędza na studia dziecka, szczególnie za granicą, a tu nagle okazuje się, że jakiś ważny członek rodziny, dziadek czy ojciec, ma stwierdzoną chorobę onkologiczną. I jest dylemat: albo go ratujemy, co nakazywałby tradycyjny szacunek dla starszych, albo finansujemy studia człowieka, który ma szansę się wybić i pociągnąć w górę całą rodzinę. I nieraz ten dziadek czy ojciec myśli już nie o swoim pokoleniu, nie o pokoleniu dzieci, tylko wnuków – stwierdza, że leczenie się nie opłaca i na przykład decyduje się popełnić samobójstwo, żeby oszczędności zostały przeznaczone na edukację. To są realne problemy w Chinach, które są niby komunistyczne, ale nierówności społeczne mają większe niż Stany Zjednoczone.

Czyli ludzie mają dobre powody, żeby nie wydawać pieniędzy, ale gospodarce to nie pomaga?

Tak, z punktu widzenia jednostkowego to jest bardzo racjonalne zachowanie, ale jeżeli to staje się trendem masowym, to wiadomo, że narasta przez to szereg nierównowag.

Rozumiem, że z tego wszystkiego wynika niemożność pociągnięcia gospodarki konsumpcją własną – choć władze Chin już kilka lat temu zapowiedziały, że skupią się na wzmocnieniu rynku wewnętrznego. Ale oni zawsze słynęli z potężnych inwestycji, szczycili się rozwojem nowych branż przemysłu…

Ale i tutaj są kłopoty, m.in. ze względu na presję regulacyjną, jaką od dwóch lat chiński rząd wywiera na sektor wysokich technologii, zwłaszcza kilkanaście wielkich platform usług finansowych. Część tych działań była uzasadniona, bo zapobiegły powstaniu bańki analogicznej do tej na rynku nieruchomości, niemniej przy okazji cały sektor przedsiębiorstw prywatnych na tym ucierpiał. Widać to po wskaźnikach nakładów inwestycyjnych – o ile w firmach państwowych one rosną, o tyle już w prywatnych w ostatnim półroczu spadały.

A skąd wzięło się bezrobocie wśród młodych? Przecież jest ich już mniej, tzn. kolejne roczniki są mniej liczne, a społeczeństwo chińskie dość gwałtownie się starzeje. W tej sytuacji powinno być łatwiej o wejście na rynek pracy.

Chinom faktycznie skończyła się renta demograficzna, czyli teoretycznie jest mniejsza podaż pracy ludzi młodych. Ale to tym bardziej pokazuje, że mamy problem strukturalny, skoro gospodarka nie zasysa nawet tych mniej licznych nowych pracowników. Do tego dochodzi jeszcze kolejny element: rośnie średni poziom wykształcenia tych młodych ludzi, co samo w sobie jest skądinąd pozytywne. Tyle że gospodarka Chin nie wchłania już takiej ilości wykwalifikowanych absolwentów. Równocześnie wielu z nich, zwłaszcza ci z zamożniejszych rodzin klasy średniej, może sobie pozwolić na niepracowanie poniżej kwalifikacji przez jakiś czas, przeczekanie, podjęcie studiów doktoranckich itp. Dla tych gorzej sytuowanych i wykwalifikowanych pracy jednak często nie ma, bo w czasie pandemii bardzo ucierpiał sektor usług.

Atak chińskich balonów

Przez wiele lat Chińczycy słynęli z dość skutecznych – zwłaszcza w latach 2008–2010 – recept na kryzysy gospodarcze, realizowanych w duchu keynesowskim: inwestycje w infrastrukturę i stymulowanie rozwoju rynku nieruchomości finansowane długiem, dostępny kredyt… Czyli buduje się to, co potrzebne, a czasem i to, co niepotrzebne też, no i to powoduje, że nie ma bezrobocia, bo kreuje się popyt – najpierw inwestycyjny, potem konsumpcyjny. Ma to negatywne skutki np. dla środowiska naturalnego, ale z punktu widzenia makroekonomicznego to był samograj. I co, czy to przestało działać? Czy te instrumenty wyczerpały swą skuteczność, czy w obliczu obecnego spowolnienia władze uznały, że trzeba zmienić priorytety?

Zacznijmy może od tego, że obecne spowolnienie wzrostu było zapowiadane już dość dawno temu, w raporcie pt. China 2030: Building a Modern, Harmonious, and Creative Society. W 2013 roku podpisali go wspólnie ówczesny prezes Banku Światowego Robert Zoellick z ówczesnym szefem Centrum Badań Rozwojowych Rady Państwa ChRL. W tym dokumencie, który sporządzali rządowi eksperci chińscy wraz z ekonomistami Banku, znajdowały się m.in. trzy scenariusze wzrostu Chin, w zależności od tego, jakie zostaną podjęte decyzje polityczne w kontekście reform gospodarczych. W przypadku bardziej zaawansowanych reform założono średniookresowy wzrost na poziomie 5 proc. rocznie; w przypadku ich braku – 1 proc., zaś w przypadku reform umiarkowanych to miało być 2 proc. rocznie.

Co to znaczy „zaawansowanych”? W sensie bardziej liberalnych?

Radykalizm lub umiarkowanie dotyczą tu stopnia otwarcia na sektor prywatny, przy czym oczywiście chiński „liberalizm” ekonomiczny nie ma wiele wspólnego z liberałami z Chicago czy innych uczelni amerykańskich.

Rozumiem, że obecny przewodniczący Xi Jinping nawet tych „liberałów” w chińskim rozumieniu niespecjalnie wspiera?

Oczywiście, kiedy przed dekadą powstawał wspomniany raport, na wysokich stanowiskach państwowych mieliśmy jeszcze uznanych ekonomistów czy prawników tej orientacji, w rządzie lub w Komitecie Centralnym, a Li Keqiang za chwilę miał zostać premierem. Obecnie tak wysoko nie mamy osób myślących właśnie w kategoriach rozwijania gospodarki rynkowej. Niemniej nawet wówczas oni nie byli specjalnymi optymistami i spodziewali się raczej wariantu umiarkowanych reform, przekładających się na dwuprocentowy wzrost w średniej perspektywie.

A czy powinniśmy automatycznie zakładać, że otwarcie na sektor prywatny – im większe, tym bardziej „zaawansowane” te reformy – ułatwi Chinom poradzenie sobie z wyzwaniami gospodarczymi? Tamtejsze przedsiębiorstwa państwowe też mają swoje osiągnięcia…

Rzeczywiście jest tak, że firmy państwowe mogą być równie efektywne rynkowo co prywatne, bo sposób zarządzania jest ważniejszy niż forma własności, a to drugie nie przekłada się prosto na pierwsze. Problem polega na tym, że państwowe molochy bywają tak potężne, że ich szefowie stają się ważnymi graczami w systemie politycznym Chin. Dzięki lobbingowi mogą np. absorbować środki z systemu bankowego kosztem firm prywatnych, w tym mniejszych przedsiębiorstw. Druga sprawa to fakt, że bardzo trudno jest taki wpływowy politycznie sektor jakkolwiek reformować – dość powiedzieć, że nawet prywatyzacja sieci partyjnych hoteli dokonała się z wielkim trudem. Krótko mówiąc, potęga sektora państwowego wyraźnie spowalnia reformy, co jest problematyczne o tyle, o ile prawdziwa rewolucja technologiczna musi się zadziać także w sektorze prywatnym.

O innowacje i rewolucję technologiczną jeszcze zapytam, ale zostańmy jeszcze przy kwestii koniunktury. Czy Chińczycy nie chcą już – a może nie mogą – robić tego, co zawsze, czyli zasypywać kryzysu pieniędzmi?

Faktycznie, w przypadku kryzysu lat 2008–2009 pakiet stymulacji fiskalnej, oczywiście przy gospodarce sporo mniejszej niż dzisiaj, był szacowany nawet na poziomie 30 proc. PKB. Ten obecnie zapowiadany, w związku z potrzebą odbicia po pandemii, to ma być 1 proc. PKB, trudno w ogóle te skale porównywać. Druga rzecz to fakt, że spektakularny wzrost gospodarczy Chin przez lata opierał się na dwóch czynnikach, czyli inwestycjach zagranicznych oraz infrastrukturalnych, w tym forsownej urbanizacji – rynek nieruchomości odpowiadał do niedawna za nawet 25 proc. wzrostu gospodarczego.

Między globalizacją a polityką wielkich mocarstw

Ale teraz ceny nieruchomości spadają.

No właśnie, już podczas poprzedniego kryzysu wiadomo było, że bańka narasta, ale teraz mamy po raz pierwszy sytuację, gdzie nieruchomości stają się tańsze. Oczywiście, to m.in. ze względu na malejący popyt wśród młodych ludzi. Tyle że ceny mieszkań niemal wszędzie na świecie są coraz bardziej poza zasięgiem zwykłych obywateli, czy to w Korei Południowej, Polsce czy Niemczech, a i tak rosną dalej i marże deweloperów też. Tymczasem w Chinach kolejny wielki deweloper, notabene należący do najbogatszej kobiety w Azji, staje właśnie na granicy bankructwa, a różne regulacje, które zapobiegają bańce na tym rynku, zostały wprowadzone zbyt późno. To przykład, że nawet chińska władza długo obchodziła się z tą branżą… koncyliacyjnie.

I to właśnie problemy rynku nieruchomości sprawiają, że dotychczasowa polityka nie przyniosłaby już efektu?

Mówiliśmy o keynesowskim pakiecie stymulacyjnym, bardziej lub mniej efektywnym, ale spójrzmy na to z dłuższej perspektywy. We wcześniejszych dekadach, kiedy nasycenie infrastrukturalne Chin było stosunkowo niskie, każdy dodatkowy kilometr drogi czy kolei przynosił solidny zwrot, tzn. mnożnik fiskalny był większy niż jeden.

To znaczy?

Za każdego wydanego juana więcej niż jeden się zwracał za sprawą zwiększonej aktywności gospodarczej. Ale obecnie, gdy to nasycenie infrastrukturą jest bardzo wysokie, buduje się często drogi donikąd, przez step szeroki. Albo szybkie koleje na tereny, które są niezamożne, więc ich mieszkańców nie będzie stać na przejazd takim pociągiem. Chiny porównuje się nieraz do narkomana na kroplówce – powinni już ją odstawić, bo dług narasta, a pozytywnych, długoterminowych efektów jest coraz mniej.

I co dalej?

Finansowanie infrastruktury długiem to rozwiązanie sprawdzone, długo dawało szybkie efekty… Do tego u władzy wciąż jest pokolenie, które budowało w ten sposób wzrost Chin w XXI wieku. Oni są przez to mniej wrażliwi na poziom długu, a zarazem pamiętają, że to zawsze działało. A jeżeli kiedyś zadziałało, to spróbujmy ponownie…

Narzędziem stymulacji gospodarki może też być dostępny kredyt, choć to nie zawsze działa w atmosferze kryzysu.

Akurat jeżeli chodzi o kredyty, to sektor prywatny miał duże trudności z dostępem do nich, zwłaszcza małe i średnie przedsiębiorstwa. Pochodną tego był z kolei rozwój niesławnych parabanków i problemy banków spółdzielczych. Mało kto pamięta, że głośne protesty w Hongkongu z lat 2019–2020 częściowo wiązały się ze sprawą człowieka, który doprowadził do upadku dwóch dużych banków spółdzielczych, posiadających toksyczne aktywa zdolne zainfekować cały system bankowy. Władze w Hongkongu nie chciały go wydać, więc przyspieszono działanie ustawy, którą pewnie i tak by wprowadzono, o możliwości ekstradycji, niemniej dokonało się to w sposób dużo bardziej gwałtowny, niż planowano. Na co reakcja w Hongkongu była oczywiście jeszcze bardziej gwałtowna itd. Mówię o tym, bo to przykład kryzysu, który rozlał się z systemu bankowego na sferę społeczną i polityczną – władze są świadome ryzyk tego rodzaju…

O co chodzi w trójstronnym porozumieniu Iranu, Arabii Saudyjskiej i Chin

Ale skoro tak, to może prościej byłoby pomyśleć o systemie dostępnego kredytu dla średniaków? Żeby nie korzystali z usług jakichś szemranych pożyczkodawców?

W tym kierunku myślał poprzedni premier, Li Keqiang, zwolennik dowartościowania małych i średnich przedsiębiorstw. Próbował o nie zadbać, ale ostatecznie przegrał z wizją dominacji narodowych czempionów bliższą Xi Jinpingowi. W efekcie sam w marcu tego roku stracił posadę na rzecz Li Qianga, wcześniej sekretarza KPCh w Szanghaju.

Czyli wygląda na to, że pakiet stymulacyjny będzie niewielki, kredyt dla firm zależny od poparcia politycznego, inwestycje w infrastrukturę przestały się zwracać jak dotąd – czyli Chińczycy muszą sobie wymyślić nowe narzędzia do walki z kryzysem?

Oczywiście, dalej można stymulować gospodarkę, bo zawsze, jak się wyda pieniądze, to będzie jakiś ruch w interesie, ale nie da się w ten sposób utrzymać trwale wzrostu inwestycji, a tym bardziej konsumpcji. Bo u nich, przypomnę, jest odwrotnie niż w Polsce, gdzie mamy za mało inwestycji, a za dużo konsumpcji.

Rozumiem, że wylewanie milionów ton betonu już Chinom nie wystarczy, że nie da się rozwijać gospodarki w nieskończoność, budując osiedla, autostrady i koleje. Ale przecież Chiny mają przed sobą wiele innych wyzwań, które władza uznaje za rzeczywiste i nawet szczyci się tym, że ma w nich duże osiągnięcia: rozwój energetyki odnawialnej i nuklearnej, technologie, które mają zwiększyć chiński potencjał militarny, ale też uniezależnić kraj od międzynarodowych łańcuchów produkcji. Liczą na sztuczną inteligencję, na elektromobilność… To wszystko też może być kołem zamachowym dla gospodarki.

Tu jest kilka wątków. Raz, że owszem, w Chinach stawia się na rozwój energetyki, tylko że ta energia musi być magazynowana lub sprzedawana albo zużywana w przemyśle. Jeśli przemysł ma przestoje albo zwyczajnie robi się przestarzały, to w niektórych regionach mamy nawet przerosty mocy – i energetycznych, i produkcyjnych. W tym sensie energetyka to nie jest panaceum na wszystkie problemy strukturalne.

Może nie w Chinach, ale oni sprzedają źródła energii także za granicę.

Oczywiście, z jednej strony Chiny są największym emitentem CO2, jako fabryka świata, ale z drugiej strony największym inwestorem w energię odnawialną, a do tego eksportują technologie OZE. W branży urządzeń fotowoltaicznych wśród 20 największych firm-eksporterów na świecie jest jedna kanadyjska i… 19 chińskich. Z tego choćby względu trzeba powiedzieć, że na tym etapie rozwoju nie ma mowy o dekarbonizacji Europy bez Chin. Możemy ograniczać ryzyko w łańcuchach dostaw, możemy nie wpuścić Huawei czy producentów szybkich kolei na unijny rynek, ale bez technologii energetycznych stamtąd chwilowo sobie nie poradzimy.

Chińskie stulecie już się skończyło?

Czyli Chiny mają wciąż duże pole do ekspansji, także na zewnątrz. No i mają tam przewagi technologiczne, przodują w innowacyjności…

A to już bardziej skomplikowane. Weźmy przykład elektromobilności: jeśli chodzi o baterie, to Azja Wschodnia przoduje zdecydowanie, Unia Europejska jest co najmniej osiem lat za Koreą Południowa czy Chinami, a Niemcy jakieś 10 lat. Jednocześnie w obszarze samochodów autonomicznych bez Doliny Krzemowej rozwój technologiczny zostałby drastycznie spowolniony. Podobnie w kwestii półprzewodników – mamy wiele wąskich gardeł i praktycznych monopoli, czy to w Holandii, na Tajwanie czy w USA. Natomiast innowacyjność w tych obszarach to już w ogóle jest coś potwornie złożonego. Bo oczywiście, w każdym kraju, także w Stanach Zjednoczonych, mamy znaczny udział państwa, ale w pewnym momencie musi nastąpić transfer tych technologii na rynek, żeby firmy prywatne mogły je zaabsorbować.

I Chińczycy z tym radzą sobie gorzej?

Na pewno model chiński jest dużo bardziej etatystyczny. Pamiętajmy też, że do porównań potrzebujemy pomiarów, a te w przypadku innowacyjności są bardzo trudne – wystarczy zajrzeć do oficjalnego podręcznika OECD z wytycznymi do zbierania i raportowania danych nt. badań i rozwoju, tzw. Frascati. Jak poczytamy książki Kai-Fu Lee, czyli Tajwańczyko-Amerykanina inwestującego w ChRL, to dowiemy się, że pod względem sztucznej inteligencji Chiny już dawno prześcignęły USA; sami Amerykanie przyznają, że Chińczycy przodują w obszarze komputerów kwantowych. Z drugiej strony zarówno Chińczycy, jak i Amerykanie notują też duże porażki rozwijanych technologii, w obu krajach zdarza się też marnotrawstwo środków. I oczywiście sukcesy w tych dziedzinach nie rozwiązują automatycznie problemów makroekonomicznych i strukturalnych, o których już mówiliśmy.

A czy wojna handlowa lub, mówiąc bardziej oględnie, redukowanie ryzyka w obszarze współpracy Zachodu z Chinami, zastępowanie różnych chińskich ogniw łańcucha dostaw tymi w krajach przyjaznych – to jest istotny powód spowolnienia chińskiej gospodarki? A może to czynnik, który dopiero w przyszłości wywoła dla Chin konsekwencje?

Uważam, że to jest raczej kwestia przyszłości. Spowolnienie lepiej jest analizować pod kątem ogólnie pogarszających się sytuacji mikroekonomicznej i rosnących napięć politycznych. Amerykanie bowiem deklarują chęć „rozdzielenia” gospodarek, ale nie mają jeszcze zmapowanych całkowicie łańcuchów dostaw. Pamiętam też niedawną wypowiedź amerykańskiego generała, który sfrustrowany skarżył się, że USA nadal przyjmują Chińczyków na swoje uczelnie techniczne, a nawet wojskowe. Krótko mówiąc – jeszcze daleko do tego, żeby ten proces wywarł głębokie efekty na gospodarkę Chin. Z drugiej strony mamy poważne problemy wewnętrzne, o których mówiliśmy: bariery dla małych i średnich przedsiębiorstw, słabnący popyt zewnętrzny, narastające długi i koszt ich obsługiwania, no i wreszcie wciąż niedokonana transformacja ku tzw. obiegowi podwójnemu.

Warufakis: Czy Chiny zerwą niepisany układ z Ameryką?

Chodzi o to, żeby Chiny były i fabryką świata, i krajem z bogatym rynkiem wewnętrznym?

Tak, potęga eksportowa z jednej strony, z drugiej strony konsumpcja wewnętrzna, poprzez budowę tzw. społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu. To jest konfucjańska koncepcja, która pierwotnie zakładała faktyczne umiarkowanie – „nie oczekujcie za wiele” – niemniej w tym wypadku chodzi o coś pozytywnego, że klasa średnia ma być szersza niż dotąd. Ale to wciąż zapowiedź na przyszłość. No i cały czas pozostaje problem toksycznych aktywów na rynku nieruchomości po latach pompowania bańki.

One mogą doprowadzić do krachu całą gospodarkę Chin?

Ja jestem daleka od wieszczenia, że ta gospodarka za chwilę upadnie, bo o tym się słyszy od 40 lat. Niemniej ta góra długów, przede wszystkim nieznanej wielkości długów samorządów lokalnych powiązanych z deweloperami – te dwa czynniki rzeczywiście mogą wpędzić Chińczyków w poważne kłopoty.

Z historii znamy przykłady „ucieczek do przodu” wielkich potęg, które z kryzysem gospodarczym radziły sobie poprzez konflikt zewnętrzny. Czy to jest wiarygodna perspektywa w sytuacji, kiedy stare metody stymulowania wzrostu przestały działać, a poważniejsze reformy blokowane są na poziomie politycznym? Skoro będzie trudno zbudować nawet ten „umiarkowany” dobrobyt, to może eskalacja – aż do wojny włącznie – może stać się dla Chin optymalnym rozwiązaniem?

Na pewno Chiny pod Xi Jinpingiem odeszły od zasady „niskiego profilu” w dyplomacji, budowania wizerunku państwa nieagresywnego, które obowiązywało od czasów Deng Xiaopinga. Przez lata uwielbiali powtarzać, jaką to oni są pokojową cywilizacją. Oczywiście, Indonezja czy Wietnam mogłyby z tym polemizować, niemniej budowanie takiego wyobrażenia w świecie było dość konsekwentne. Wraz z Xi Jinpingiem nadeszła jednak coraz bardziej asertywna polityka, tym bardziej że po drugiej stronie są też agresywne Stany Zjednoczone.

Chińczycy już swoje wiedzą – Putin uznawany jest za słabszego [rozmowa z Michałem Lubiną]

Z możliwością eskalacji aż do poziomu wojny?

Według mnie taka otwarta konfrontacja byłaby tragedią dla świata, ale choć nie jest niemożliwa, to chyba nie jest też najbardziej prawdopodobna. Nawet w przypadku samego Tajwanu spodziewałabym się raczej działań o charakterze hybrydowym – tym bardziej po doświadczeniach z agresją rosyjską na Ukrainę. Poza militaryzacją polityki mamy jednak jeszcze jeden aspekt, o którym u nas często się zapomina, a mianowicie, że w Chinach na bezpieczeństwo wewnętrzne wydaje się więcej środków niż na armię.

Czyli władze bardziej obawiają się rozruchów u siebie niż Amerykanów?

Częstym błędem, który oczywiście doprowadza osoby zajmujące się zawodowo Chinami do białej gorączki, jest automatyczne projektowanie Rosji na Chiny. A konkretnie pogląd, że mamy tam pasywne społeczeństwo. A to nieprawda, bo mamy w Chinach bardzo aktywne społeczeństwo, które protestuje, pomimo że odwaga nie jest tam tania. My na Zachodzie ten masowy protest społeczny zaczęliśmy dostrzegać przy okazji lockdownów i pandemii, niemniej dla masowej publiczności nie jest bynajmniej sprawą znaną, że w Chinach mamy od dawna dziesiątki tysięcy, a teraz już grubo ponad 100 tysięcy protestów, różnych wystąpień masowych powyżej 500 uczestników – rocznie! Jeszcze kilka lat temu takie dane oficjalnie podawało nawet chińskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

Ale to właśnie w związku z polityką zarządzania pandemią?

Też, ale dodatkowo do głosu dochodzi pokolenie, które było przyzwyczajone do tego, że z roku na rok ma coraz lepsze perspektywy życiowe. Tymczasem widać już, że niekoniecznie będzie tak dalej. Wreszcie, Xi Jinping próbuje coraz bardziej scentralizować państwo, co też rodzi napięcia.

Czy na ten moment wygląda, że mu się uda?

Ja zawsze byłam wobec tego sceptyczna, bo w Chinach centralizacja nigdy się dobrze nie udawała, ale teraz dochodzi czynnik nowych technologii nadzoru i różne systemy kontroli społecznej. Tyle że one też nie są obecnie centralizowane i jeszcze przez pewien czas nie będą. Mamy do czynienia dopiero z pilotażami. Oczywiście, już dziś mówimy o dziesiątkach czy setkach milionów ludzi objętych kontrolą nowego typu, ale też dotąd systemy te służyły raczej do kontroli firm. Chodziło w pierwszej kolejności o wykrywanie tego, co było zawsze wielkim problemem w Chinach, czyli nieuczciwej działalności gospodarczej, np. produkcji szkodliwych leków czy zatrutej żywności.

Inwigilacja ludności jest drugorzędna?

Testowane są różne rozwiązania do kontroli ludności, ale podkreślam wyraźnie, że one są zdecentralizowane. To władze terenowe i samorządy tworzą pilotażowe systemy, choć ich zdolności są bardzo różne – często za system odpowiadają pojedynczy urzędnicy, a same instytucje są mocno niedorozwinięte technicznie. Niemniej w przyszłości kontrola faktycznie może być bardziej skuteczna – tak jak niedawno w prowincji Zhejiang, gdy pewien powiązany z lokalnymi samorządowcami przedsiębiorca dokonał sporej defraudacji. Obywatele chcieli się zebrać na protesty, ale ponieważ był to czas covidu, to kody covidowe tych potencjalnych demonstrantów zostały oznaczone na czerwono, i w efekcie nie mogli się nigdzie ruszyć z domu. W ten sposób będące pod kontrolą samorządu systemy, w tym wypadku znakowanie covidowe, zostały użyte przeciwko potencjalnemu protestowi. Oczywiście, jeśli centralizacja będzie postępować, to za nią pójdzie też skupienie w centrum narzędzi kontroli społecznej. Do tego jednak droga jest wciąż daleka.

**

dr Katarzyna Golik – ekonomistka i orientalistka, pracownica Zakładu Badań Organizacji Międzynarodowych i Bezpieczeństwa Globalnego w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Absolwentka finansów i bankowości WSE oraz mongolistyki i tybetologii UW, autorka książki Adaptacja Mongołów do chińskiego systemu politycznego. Formy autonomii, elity i procesy społeczne (2021).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij