Świat

O co chodzi w trójstronnym porozumieniu Iranu, Arabii Saudyjskiej i Chin

Dziś Iran zbliża się do progu, po przekroczeniu którego będzie mógł, o ile oczywiście zechce, zbudować broń atomową. Okazuje się, że pięć lat polityki maksymalnej presji owszem, bardzo mocno uderzyło w irańską gospodarkę, ale nie doprowadziło kraju do bankructwa. Z Marcinem Krzyżanowskim rozmawia Karolina Cieślik-Jakubiak.

Karolina Cieślik-Jakubiak: W piątek dowiedzieliśmy się o podpisaniu o porozumienia normalizującego po ośmiu latach stosunki dyplomatyczne między Iranem a Arabią Saudyjską. W międzyczasie oba te państwa nie miały żadnego oficjalnego kanału komunikacji i ambasad na swoich terenach, a stosunki między nimi można byłoby sprowadzić do swojego rodzaju zimnej wojny. Dokument był jednak trójstronny – trzecim sygnatariuszem porozumienia były Chiny. Byłeś zaskoczony?

Marcin Krzyżanowski: Zaskoczony to za duże słowo – zdawałem sobie sprawę z tego, że takie rozmowy mają miejsce. Wiedziałem też, że Chiny dążą do wzajemnego zbliżenia Rijadu i Teheranu. Natomiast przyznam, że nie sądziłem, że porozumienie zostanie podpisane tak szybko, spodziewałem się jeszcze jednej rundy rozmów.

2022 na Bliskim Wschodzie: Powrót geopolityki, czyli Biden i Xi jako naftowi pielgrzymi

Zanim porozmawiamy o samym porozumieniu, chciałabym jednak zapytać cię o relacje irańsko-saudyjskie w ostatnich kilkudziesięciu latach. Wiemy dobrze, że jeszcze przed nastaniem rewolucji islamskiej sympatii między tymi dwoma narodami – z czego w przypadku tak młodego kraju jak Arabia Saudyjska trudno mówić o narodzie w kontekście historycznym, a raczej reprezentowanym przez nią trzonem arabskości – raczej nie było. Jednak w długim trwaniu, do czasów zwycięstwa rewolucji w Iranie, stosunki na płaszczyźnie politycznej były przynajmniej poprawne.

Zgadza się, do czasu utworzenia islamskiej republiki relacje między tymi krajami były co najmniej poprawne, z czego częściej bardzo dobre niż złe. Byliśmy świadkami choćby wzajemnych wizyt monarchów, dzięki którym udało się pokojowo rozwiązać spory graniczne czy nawiązać współpracę w sferze handlowej. Jeśli zadrażnienia się pojawiały, dość szybko rozwiązywano je sposób polubowny. Kwestia religijna była zdecydowanie przysłaniana przez politykę. Oba kraje przynależały do jednego amerykańskiego i antykomunistycznego bloku, przy czym Iran był wówczas głównym filarem amerykańskiej obecności na Bliskim Wschodzie. Po rewolucji to miejsce zajęła właśnie Arabia Saudyjska.

Co zmieniło się wraz z pojawieniem się Chomejniego?

Po utworzeniu republiki islamskiej ogłoszony przez ajatollaha Chomejniego postulat wsparcia walki „uciemiężonych z ciemiężycielami” położył się cieniem na wzajemne relacje – nie tylko z Arabią Saudyjską, ale wszystkimi despotycznymi monarchiami arabskimi, których władcy obawiali się eksportu irańskiej rewolucji na swoje tereny. W 1979 roku wciąż istnieje też Związek Radziecki, który wspiera wszelkie ruchy rewolucyjne, rozpoczyna się inwazja w Afganistanie, a zimna wojna trwa w najlepsze. Iran, zwłaszcza po zakończeniu wojny z Irakiem, zaczął zaś coraz agresywniej zaznaczać swoją obecność w regionie. Jako jedyne oficjalnie szyickie państwo w regionie mieni się też protektorem szyitów, zaczął więc chętniej wyciągać religijną kartę. Traf chciał, że znaczne grupy szyitów zamieszkują między innymi właśnie Arabię Saudyjską, a w szczególności jej roponośne tereny. W związku z tym Saudyjczycy ze szczególną uwagą śledzą i kontrolują wszelkie ruchy tej mniejszości, co oczywiście zainteresowanym niezbyt się podoba, a jedyną siłą chętną ich wspierać jest sąsiadujący przez Zatokę Perską Iran. Teheran zaś z tej okazji skwapliwie korzysta, co powoduje zatargi między dwoma państwami i przekłada się na napięte relacje.

Czy egzekucja Irańczyka z brytyjskim paszportem ma coś wspólnego z trwającymi w Iranie protestami?

Zwycięstwo rewolucji islamskiej 1978/1979 roku to też początek rywalizacji na poziomie symbolicznym o to, gdzie znajduje się współczesne jądro islamu – w jedynym takim teokratycznym państwie na świecie, jakim jest Iran, czy w Arabii Saudyjskiej, na terenie której znajdują się Mekka i Medyna. Polityki religijne prowadzone przez te państwa musiały więc na siebie wzajemnie oddziaływać.

Tak, od 1979 roku mamy więc konkurencję religijną. Z jednej strony mamy główne centrum szyickie, z drugiej strony – „strażnika dwóch świątyń”, oficjalną prerogatywę saudyjskiego króla. Walka polityczna była więc zarazem walką o rząd dusz. Manifestowało się to choćby w przypadku pielgrzymek do Mekki, które stawały się częstym źródłem napięć, jak w roku 1987, kiedy w starciach z saudyjską z policją zginęło czterystu pielgrzymów, w większości z Iranu. Irańczycy odpowiedzieli wówczas atakiem na ambasadę Arabii Saudyjskiej w Teheranie. Reagując na nieprzyjazne kroki ze strony Iranu, Rijad kilkukrotnie po prostu zakazywał wstępu do Mekki irańskim pielgrzymom, co również spotykało się z bardzo negatywną reakcją.

No i wreszcie – Jemen. Saudyjczycy od lat borykają się z konfliktem w graniczącym z nim od południa Jemenie, w którym pierwszoplanową rolę odgrywa szyicki klan al-Husich. Al-Husi są w pewnym stopniu wspierani przez Teheran. W wielu komentarzach na całym świecie pojawiła się narracja, jakoby Iran był głównym źródłem niepokoju w Jemenie, a irańskie wsparcie było właściwie jedynym powodem, dla którego ta rebelia wciąż trwa. To nie do końca prawda. Iran – owszem – wspiera al-Husich, ale nie jest to wsparcie rzędu tych udzielanych innym państwom w regionie.

Mówiąc krótko, ród Al-Husich to nie Hezbollah.

Ani Hezbollah, ani Baszar al-Asad. Konflikt w Jemenie ma swoje korzenie jeszcze w czasach przed powstaniem republiki islamskiej i jest mocno uwarunkowany lokalnie. Dopiero wtórnie jest elementem wojen zastępczych między Saudyjczykami i Irańczykami.

Wróćmy jednak na chwilę do początku nowego tysiąclecia. W 2001 roku – za czasów prezydentury Chatamiego i panowania króla Fahda – relacje między tymi dwoma państwami znów sformalizowano, podpisując porozumienie podobne do piątkowego, tylko bez udziału strony trzeciej. Jak wyglądały stosunki irańsko-saudyjskie w czasie jego trwania?

Relacje saudyjsko-irańskie porównałbym do sinusoidy. Momenty odprężenia przeplatane są poważniejszymi incydentami, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli. Jeśli chodzi o ten okres, to prezydentura Chatamiego jest czasem otwarcia się Iranu na świat. To pierwszy taki okres, w którym republika chciała zerwać z przyczepioną do siebie łatką „eksportera rewolucji” i państwa, które chce destabilizować region, stawiając na współpracę międzynarodową. Dla odpowiedzi na twoje pytanie kluczowe jest, że Chatami wysyłał wówczas bardzo wyraźne sygnały pojednawcze do Stanów Zjednoczonych, między innymi wyrażając solidarność z Amerykanami po ataku na World Trade Center i proponując Amerykanom współpracę. Zasadniczo zanosiło się wówczas na ogromny przełom, dopóki prezydent George Bush nie zdecydował się na umieszczenie Iranu na tzw. osi zła obok Korei Północnej, Iraku i rządzonego jeszcze przez talibów Afganistanu. Wtedy też szansa na pokojowe ułożenie stosunków została zaprzepaszczona, a Iran – czując zagrożenie wynikające z obecności USA na wschodniej i zachodniej granicy – zaczął robić się jeszcze bardziej agresywny. Teheran zdecydował się więc na wojnę hybrydową na dużą skalę, a ofiarą tej decyzji szybko padła Arabia Saudyjska, jeden z najbliższych sojuszników Stanów Zjednoczonych, a tym samym zdecydowanie Iranowi nieprzyjazna.

Globalizacja doprowadziła do permanentnej wojny

Konflikt narastał, aż swój szczyt osiągnął w roku 2016, kiedy rozjuszeni Irańczycy zaatakowali ambasadę saudyjską w Teheranie, a wszelkie bezpośrednie relacje dyplomatyczne zerwano. Punktem zapalnym była egzekucja działającego w Arabii Saudyjskiej szyickiego duchownego Nimra an-Nimra, przez lata prawdziwej soli w oku dla monarchii Saudów. Kim był an-Nimr i dlaczego skazano go na śmierć?

Nimr Bakir an-Nimr był jednym z najważniejszych szyickich duchownych działających w Arabii Saudyjskiej i nosił tytuł ajatollaha, który mniej więcej od 2008 roku zdobywał coraz większą popularność wśród arabskich szyitów. Tym, co bardzo mocno go wyróżniało na tle innych, była przede wszystkim charyzma, a także poglądy na władzę. Co ciekawe, był ajatollahem, który nie do końca popierał panującą w Iranie doktrynę welājat-e faghih, czyli zwierzchności uczonego prawnika islamskiego nad państwem. Uważał, że indywidualne sprawowanie tej władzy niesie ze sobą poważne ryzyko korupcji, w związku z czym postulował jego kolegialność. Krytykował też despotyczne monarchie, w szczególności swoją rodzimą, a także monarchię Bahrajnu. Co ciekawe, do jednego worka z despotami wrzucał też wspieranego przez Iran Baszara al-Asada. Wszystkie te trzy kraje – Arabię Saudyjską, Bahrajn i Syrię – uważał za państwa nieprzyjazne ludziom. Co więcej, w swoich kazaniach wielokrotnie podkreślał potrzebę daleko idącej demokratyzacji. Uważał, że owszem, z jednej strony kolegialne ciało islamskich duchownych powinno sprawować przynajmniej częściową kontrolę nad państwem, ale obecne powinny być też pewne elementy demokracji na – niespodzianka – wzór amerykański. Domagał się też szerszych swobód obywatelskich i poszanowania praw człowieka.

Tym samym szczególnie niebezpieczny stał się w czasie arabskiej wiosny, kiedy wszyscy monarchowie drżeli przed pojawieniem się masowych protestów również na ich terytoriach. O sytuacji szyitów w Arabii Saudyjskiej an-Nimr mówił tak: „Od dnia moich narodzin do dnia dzisiejszego nigdy nie czułem się w tym kraju ani bezpiecznie, ani pewnie. […] Bo co to jest za kraj? Reżim, który mnie uciska? Reżim, który kradnie moje pieniądze, rozlewa moją krew i narusza mój honor?”. Saudowie musieli więc powiedzieć „dość”.

Zwłaszcza że od około 2008 roku an-Nimr zaczął zdobywać popularność, w szczególności wśród młodych szyitów, którzy na pewno podpisaliby się pod zacytowaną przez ciebie wypowiedzią. Szyici w Arabii Saudyjskiej czy innych krajach Zatoki, delikatnie mówiąc, nie mają lekko. Po pierwsze, chociaż zamieszkiwane przez nich regiony zasadniczo pokrywają się z terenami roponośnymi, szyici nie otrzymują, przynajmniej w swoim mniemaniu, odpowiedniego wsparcia i funduszy ze strony rządu centralnego. Po drugie, są z automatu ideologicznie podejrzani – władza im nie ufa i uważa ich za poważne zagrożenie dla stabilności państwa. W związku z tym represje towarzyszące protestom szyitów w Arabii Saudyjskiej zawsze są bardzo dotkliwe.

Były prezydent wyprowadzony. Oto dwie rzeczy, których chce teraz „najwyższy przywódca” Chin

Gdybyśmy podmienili w twojej wypowiedzi „szyitów” na „sunnitów”, moglibyśmy opisać sytuację sunnitów w Iranie – oni też uważają się za obywateli drugiej kategorii, żyją w dużej mierze na terenach roponośnych, jak również najbardziej krwawo tłumi się tam protesty. 

Tak, gwoli sprawiedliwości należy oddać, że obie te sytuacje stanowią swoje lustrzane odbicie, szczególnie w Chuzestanie i Ahwazie, czyli właśnie w roponośnych prowincjach Iranu. Tam co prawda jest mniej egzekucji niż w Arabii Saudyjskiej, ale służby bezpieczeństwa, delikatnie rzecz ujmując, nie patyczkują się z protestującymi. Starają się również ściśle kontrolować wszelkie organizacje skupiające sunnitów, obawiając się powstania silnych ruchów separatystycznych. Czyli robią dokładnie to samo co Arabia Saudyjska ze swoimi szyickimi obywatelami.

Wracając do roku 2016 – relacje dyplomatyczne zerwano, a ambasady zamknięto, jednak w dzisiejszym zglobalizowanym świecie nie sposób jest po prostu wycofać się z jakichkolwiek wzajemnych kontaktów, a już w szczególności, kiedy mówimy o dwóch strategicznych państwach regionu. Jak wyglądały relacje między Iranem a Arabią Saudyjską do 2023 roku?

Chociaż oficjalnych kanałów komunikacji nie było, te kontakty oczywiście trwały – szczególnie za pośrednictwem sułtana Omanu oraz premiera Iraku. Oba te państwa, zresztą wymienione w piątkowym dokumencie, nie tylko mediowały pomiędzy Rijadem a Teheranem, ale służyły też jako platforma komunikacji. To dowód tego, że całemu regionowi zależy na normalizacji relacji między Arabią Saudyjską a Iranem. Przedłużający się konflikt zwiększał zagrożenie otwartą wojną i destabilizował region gospodarczo. Wojna zawsze jest destrukcyjna, nawet jeśli to „tylko” wojna zastępcza czy zimna wojna, bo można dotychczasowe relacje między Rijadem a Teheranem do niej właśnie porównać.

Chińskie stulecie już się skończyło?

Opublikowane w piątek trójstronne porozumienie nie informuje nas w żaden sposób, w jaki sposób te dwa państwa zamierzają zmierzyć się z wyzwaniem dotyczącym wojny zastępczej w Jemenie. Wydaje się, że Arabia Saudyjska ją przegrała, a wspierany przez Iran ród al-Husich ustabilizował swoją przewagę. Co może się wydarzyć teraz?

Przede wszystkim można usiąść do stołu rokowań. Saudyjczycy dostali od al-Husich reality check i zdali sobie sprawę, że nie są w stanie wygrać tej wojny dla swojego kandydata. Po sytuacji z 2019 roku, kiedy wystrzelone z Jemenu rakiety bardzo mocno uszkodziły jedną z saudyjskich rafinerii, przyczyniając się do częściowego wstrzymania produkcji, Rijad rozumie też, że takie sytuacje mogą się powtarzać. Ponadto Arabia Saudyjska wie, że chociaż al-Husi nie są w pełni samodzielną siłą, to nie chodzą na pasku Teheranu i irańskie wsparcie jest dla nich ważne, ale nie kluczowe. Tym samym teraz konflikt nikomu się nie opłaca. Mając już znormalizowane relacje z Iranem, Saudyjczycy mogą więc bezpośrednio rozmawiać z nim na temat tego, co wydarzy się dalej w kwestii Jemenu. Może Rijad zaakceptuje istniejący status quo, oczywiście gwarantując sobie zabezpieczenie granic i jakiś wpływ na sytuację południowego sąsiada. Oczywiście nie będzie tak, że teraz Iran machnie ręką na Jemen, ale wreszcie będzie można rozmawiać o wzajemnych ustępstwach i kompromisach.

Nowe porozumienie zapowiada też powrót do relacji handlowych. Trudno nie pomyśleć tu o irańskich węglowodorach i ciągnących się bez wyraźnego przełomu negocjacjach nad nowym porozumieniem nuklearnym, którego brak przekłada się na politykę maksymalnej presji i surowych sankcji. Irańczycy skarżą się, że nie są traktowani przez Stany w sposób uczciwy – nie tylko na poziomie tego, co USA im oferuje, ale również jak to komunikuje. Z jednej strony w rozmowach kuluarowych Amerykanie mają deklarować, że są gotowi na współpracę, aby potem mówić w mediach, że nie ustąpią Iranowi nawet na milimetr. Czy komunikat, jaki wysyła światu trójstronne porozumienie, może tu coś zmienić?

Raczej niewiele. Trzeba pamiętać, że Amerykanie, w tym amerykańska opinia publiczna, są negatywnie nastawieni względem Iranu, na dodatek brokerem tego porozumienia stały się Chiny, również niezaliczane do przyjaciół Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że pomimo sankcji irański program atomowy rozwija się dalej w taki sposób, jaki chce Teheran. Po minionych pięciu latach, czyli od kiedy w 2018 roku Donald Trump jednostronnie wycofał się z porozumienia nuklearnego, wiemy już, że tylko JPCOA [tzw. nuklearny deal – przyp. K.C.-J.] chociaż w ograniczonym stopniu gwarantowało jakąkolwiek kontrolę nad irańskim programem atomowym. Niezobowiązany wielostronnym porozumieniem Teheran zaczął swobodnie swój program rozwijać – i to pomimo sankcji, akcji sabotażowych przeprowadzanych przez nieznanych sprawców czy zabójstw czołowych naukowców pracujących przy programie atomowym. Dziś Iran zbliża się do progu, po którego przekroczeniu będzie mógł, o ile oczywiście zechce, zbudować broń atomową. Okazuje się więc, że pięć lat polityki maksymalnej presji, owszem, bardzo mocno uderzyło w irańską gospodarkę, ale nie doprowadziło kraju do bankructwa. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że boleśniejszym ciosem dla irańskiej gospodarki był COVID-19, a sankcje dopiero na drugim miejscu. Dlatego też państwa regionu, w tym Arabii Saudyjskiej, były zmuszone pójść po rozum do głowy, realistycznie spojrzeć na to, co się dzieje i – jak widzimy – poszukać z Iranem pewnego porozumienia.

Chińczycy już swoje wiedzą – Putin uznawany jest za słabszego [rozmowa z Michałem Lubiną]

Co może się więc zmienić na płaszczyźnie handlowo-gospodarczej między Iranem a Arabią Saudyjską?

Bezpośrednio niewiele. Relacje handlowe Iranu i Arabii Saudyjskiej, nawet w relatywnie dobrych czasach przed kryzysem z 2016 roku, stały na kiepskim poziomie. W 2015 roku Saudyjczycy wyeksportowali do Iranu towary za około 123 mln dolarów, czyli – biorąc pod uwagę skalę gospodarki obu krajów – w obrocie były właściwie drobne. Iran nie ma za bardzo czego do Arabii Saudyjskiej eksportować. Owszem, ma bardzo rozbudowany przemysł, ale produkowane towary w znakomitej większości nie mogą się równać jakością z towarami zachodnimi i nie mogą konkurować cenowo z chińskimi. Natomiast tak bogaty kraj jak Arabia Saudyjska może sobie pozwolić na zakupy zasadniczo wszędzie. Odprężenie we wzajemnych relacjach może jednak pozytywnie wpłynąć na sytuację gospodarczą w regionie. Pieniądz w większości przypadków lubi spokój. Ogólny wzrost poziomu bezpieczeństwa sprawi, że handel w regionie może się ożywić, bo będzie mniej obaw ze strony inwestorów. W pierwszej kolejności skorzystają na tym Chiny, dopiero w drugiej kolejności Rijad i Teheran.

Chińczycy nie mają długiej historii angażowania się w spory w regionie – co prawda ich obecność od dawna jest tam silna, ale ma wyraźny akcent gospodarczy czy handlowy, a niekoniecznie stricte polityczny. Skąd więc przyjęcie nowej, tak ważnej roli bycia jednym z trojga sygnatariuszy porozumienia?

Chińczycy od wielu lat starają się gospodarczo zaistnieć na Bliskim Wschodzie, między innymi poprzez kupowanie jak największej ilości jak najtańszych węglowodorów, ale też inwestycje na miejscu. Kluczowe dla powodzenia ich strategii zaangażowania gospodarczego było unikanie zaangażowania w lokalne konflikty, co do tej pory im się udawało. Było to jednak coraz trudniejsze, aby nie powiedzieć – niemożliwe. Wystarczy przywołać zeszłoroczny incydent, kiedy to wizyta chińskiego ministra spraw zagranicznych w Rijadzie została odczytana przez Teheran jako zbliżenie się Chin do Arabii Saudyjskiej, co wywołało bardzo gwałtowną reakcję. Iran musiał zostać przez Chiny udobruchany podczas kolejnej wizyty irańskiego prezydenta w Pekinie. Porozumienie pozwala więc Chinom na zwiększenie ich aktywności w regionie, a dodatkowo ułatwia utrzymywanie polityki równej odległości między Teheranem a Rijadem.

Szczególnie biorąc pod uwagę chińską dywersyfikację źródeł surowców energetycznych.

Chińczycy kupują ropę w bardzo dużych ilościach zarówno od Iranu, jak i Arabii Saudyjskiej. Handel z każdym z tych państw ma swoje plusy i minusy. Arabia Saudyjska to kraj dużo bogatszy, może swobodnie operować na globalnych rynkach finansowych, jest więc partnerem atrakcyjniejszym biznesowo. Z drugiej strony, mimo podejmowanych przez księcia Muhammada ibn Salmana prób emancypacji, państwo to wciąż jest częścią pax americana. Iran natomiast, choć jest dla Chin ważnym miejscem zakupu ropy, z punktu widzenia światowej gospodarki jest wyrzutkiem. Inwestycje tam są utrudniane, choćby przez fakt odcięcia od międzynarodowego systemu bankowego. Jednocześnie jest bardzo cennym politycznie sojusznikiem, bo skonfliktowanym z USA. Im więc spokojniej na linii Teheran-Rijad, tym lepiej dla Chińczyków. Będą pokornym cielęciem, które ssie dwie matki.

Zachód kontra Chiny i Rosja. Kto zwyciężyłby w tej konfrontacji?

Komentujący podpisanie trójstronnego porozumienia eksperci zdają się czytać to wydarzenie przede wszystkim przez pryzmat zbliżenia obu tych państw do Chin, w drugiej zaś kolejności jako o początku nowego aliansu. Jako pośredni efekt zbliżenia do Chin pojawia się też wątek rosyjski. Zgadzasz się z tą diagnozą?

Nie zgadzam się z mówieniem o tej relacji jako aliansie. To dopiero przywrócenie stosunków dyplomatycznych, więc do dobrych relacji jeszcze daleka droga. Zdecydowanie jest to jednak sukces chińskiej dyplomacji, który zostanie przez Chiny zmonetyzowany, ale tego też bym nie przeceniał. Oczywiście część analityków odtrąbiła kolejny już koniec amerykańskiej hegemonii na Bliskim Wschodzie, a przecież do tego jeszcze daleko. Jeśli zaś chodzi o zbliżenie się z Rosją, to Iran nie od dziś pogłębia współpracę z Rosją – po pierwsze, dlatego, że mu się to opłaca, po drugie, z powodów polityki maksymalnej presji nie ma innego wyboru. Robi więc interesy z tym, z kim może, a w tym momencie Rosja jest jednym z niewielu takich państw, które są gotowe zaryzykować gniew Amerykanów i towarzyszące mu retorsje. Z kolei Saudyjczycy chcą się jak najbardziej wyemancypować spod kurateli Stanów Zjednoczonych, ale nie zamierzają zupełnie pozbywać się amerykańskiego parasola bezpieczeństwa. Nie mogą więc pozwolić sobie na przekroczenie czerwonej linii w relacjach z Rosją. Należy też pamiętać, że Chiny i Rosja to nie jest sojuszniczy blok na miarę sojuszu amerykańsko-brytyjskiego. To są dwa państwa, które tak naprawdę łączy niechęć do Stanów Zjednoczonych, czy – jak same to prezentują – zagrożenie ze strony Stanów Zjednoczonych. Pod względem politycznym pomiędzy Chinami a Rosją nie ma wielu więcej punktów wspólnych, nie odczytywałbym więc ostatnich wydarzeń przez rosyjski klucz. Niewątpliwie jednak z punktu widzenia Rosji wszystko, co nie podoba się Amerykanom, jest mile widziane.

**

Marcin Krzyżanowski – orientalista (iranista, afganolog), przedsiębiorca, były dyplomata, wykładowca i doktorant Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego. W latach 2008–2011 konsul RP w Kabulu oraz kierownik Wydziału Polityczno-Ekonomicznego Ambasady RP w Kabulu.

Karolina Cieślik-Jakubiak – studentka Zakładu Iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego, szczególnie zainteresowana irańskim nacjonalizmem oraz teorią nacjonalizmu bliskowschodniego. Najchętniej pisze o Iranie i historii islamu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij