Świat, Weekend

Propaganda Izraela przestała działać. Świat wie, co się dzieje w Gazie [rozmowa]

Kiedy pojawiła się informacja o zbombardowaniu szpitala w Gazie, Zachód nie mógł uwierzyć. Dziś wiemy, że Izrael zbombardował niemal wszystkie szpitale na tym terenie. Nie wierzyliśmy, że Izrael morduje dziennikarzy i dziennikarki, tymczasem zabił ich już ponad setkę. Codziennie do mediów społecznościowych spływają tysiące zdjęć i filmów: martwe dzieci, osoby bez kończyn, ludzie uwięzieni pod gruzami.

Mateusz Demski: Ostatnio byłaś w Jordanii z wizytą u przyjaciół. 250 kilometrów od bombardowanej Strefy Gazy, prawda?

Emilia Pluskota: Nawet bliżej. To około dwóch godzin jazdy samochodem.

Jordanię łączy z Izraelem i Palestyną ponad dwustukilometrowa granica. To, co dzieje się w Gazie, musi tam być silnie odczuwalne.

To temat, który pojawia się codziennie – o każdej porze i przy każdej okazji. W Jordanii pomieszkuję od pięciu lat, mam tam swoje drugie życie i przyjaciół. Oni nie są zaskoczeni atakiem Hamasu ani tym, co Izrael robi teraz w Gazie. To największa różnica między naszym, europejskim punktem widzenia a spojrzeniem osób z regionu. Społeczność arabska w Jordanii, ale też w innych państwach, również ta mieszkająca w Europie, już od pierwszego dnia wojny mówiła, jak to się skończy. Wszyscy wiedzieli, do czego Izrael zmierza i jak daleko może się posunąć. Wiedzą to, bo już to widzieli. Nie jest to pierwsze bombardowanie Gazy.

Przykre, że potrzebowaliśmy na Zachodzie dowodu w postaci takiej masakry, ponad 24 tysięcy zabitych cywili, żeby się przebudzić i zacząć słuchać głosów osób, które to przeżywają i obserwują od 75 lat. To nie jest konflikt, który wybuchł 7 października ubiegłego roku.

Kolejna noc pod bombami w Gazie

czytaj także

A jak wyglądają relacje Jordanii z Izraelem i Palestyną?

Jordania jest z Palestyną silnie związana. Kulturowo, historycznie i genetycznie są one do siebie bardzo zbliżone. Kiedyś cały ten region nazywał się Transjordanią. W obu państwach używa się dialektu lewantyńskiego, a królową Jordanii jest Palestynka.

Jedna trzecia społeczności Jordanii to uchodźcy i uchodźczynie z Palestyny, Syrii, Iraku, Jemenu. Palestyńczycy przyjechali tam po raz pierwszy w 1948 roku, podczas pierwszej Nakby, czyli czystek i przesiedleń społeczności palestyńskiej, kiedy powstawało państwo Izrael. Jordania przyjęła wtedy tysiące osób uchodźczych z tamtego obszaru. Na początku mieszkały głównie w namiotach, obecnie można zobaczyć całe dzielnice i miasta, które wyrosły na miejscu prowizorycznych obozów.

Miasto Gaza przed wojną. Fot. Muath Humaid/Wikimedia Commons

Stąd też bierze się brak zaufania ze strony Jordanii do Izraela, który próbuje wypychać kolejne osoby z Zachodniego Brzegu i z Gazy. Oni już raz widzieli ten film – i to był horror. Palestyńczycy byli mordowani i zmuszani do opuszczenia swoich domów. Do dziś Izrael nie przyznał im prawa do powrotu – nie tylko na tereny izraelskie, ale też na teren okupowanej Palestyny, choć było im to obiecywane.

Przyczyna jest prosta: o ile społeczność palestyńska, która od 1948 roku przebywa na uchodźstwie, liczyła wówczas 700 tysięcy osób, o tyle teraz mówimy o kolejnych pokoleniach, blisko pięciu milionach osób z palestyńskich rodzin. Gdyby powrócili na Zachodni Brzeg, oznaczałoby to istotną zmianę demografii regionu. Izraelowi zależy jednak na coraz większych osiedlach żydowskich na terenach Palestyny, bo chce ostatecznie zająć cały jej teren. Stały napływ osadników żydowskich na obszar Zachodniego Brzegu to jedna z głównych strategii okupacyjnych. Jednym z palestyńskich symboli jest klucz. To klucz do domu, który wygnane z niego osoby zabrały z nadzieją, że będą mogły wrócić.

Obecnie Jordania wspiera proces sądowy (pod zarzutem ludobójstwa) wytoczony przeciwko Izraelowi przez Republikę Południowej Afryki przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. Jego ostateczny wynik jeszcze długo pozostanie nieznany, jednak Netanjahu oznajmił już publicznie: „Nikt nas nie zatrzyma – nawet Haga”.

Izrael przed Trybunałem: czy w Gazie trwa ludobójstwo?

26 stycznia Trybunał zobowiązał Izrael do zaprzestania publicznej dehumanizacji Palestyńczyków oraz do podjęcia wszelkich kroków w celu uniknięcia aktów ludobójstwa i poprawy sytuacji humanitarnej w Gazie. Izrael ma obowiązek przez najbliższy miesiąc raportować swoje działania sędziom, po czym zostanie z nich ponownie rozliczony. Ben-Gewir, minister bezpieczeństwa wewnętrznego Izraela, skomentował orzeczenie Trybunału jako przejaw antysemityzmu.

Czy można w ogóle mówić o zaangażowaniu Jordanii w sytuację w Gazie?

Wiele lat temu Jordania podpisała z Izraelem porozumienie pokojowe, choć izraelski rząd wielokrotnie publicznie mówił o planie „Wielkiej Ziemi Izraela”, który zakłada przejęcie terytoriów całej Palestyny, Synaju, Libanu, części Syrii i Iraku oraz właśnie Jordanii. Co ważne, Izrael oficjalnie wypowiedział wojnę Hamasowi, który zarówno w Jordanii, jak i wielu innych państwach arabskich także jest uznawany za organizację terrorystyczną. Między innymi dlatego Jordania i kilka innych państw nie sprzeciwiło się wojnie przeciwko Hamasowi. Sprzeciwiają się jednak ludobójstwu, łamaniu praw wojny, praw międzynarodowych i przymusowym przesiedleniom.

Ciekawa była postawa Jordanii w momencie, kiedy Izrael zbombardował kolejny szpital w Gazie. Chociaż rząd Izraela blokował dostawy pomocy humanitarnej, a przestrzeń powietrzna była zamknięta, władze Jordanii wysłały tam trzy samoloty z pomocą medyczną, mówiąc, że na pokładzie jednego z nich znajduje się sam jordański król. Najprawdopodobniej był to blef, ale dzięki temu Izrael tych samolotów nie zestrzelił – świadome zabójstwo króla byłoby jednoznaczne z wypowiedzeniem wojny.

Warto dodać, że pierwsza rezolucja w sprawie humanitarnej pauzy, która była rozpatrywana przez ONZ, została zaproponowana właśnie przez Jordanię. I wtedy nie pomogła. Z czasem widzimy, że ONZ jest bezsilny wobec kryzysu humanitarnego w Gazie, co unaocznia arabskim społecznościom, jak wybiórczo stosowane są przez Zachód prawa człowieka.

Po ataku Hamasu zachodni świat wspierał Izrael. Teraz narracja się zmienia, Izrael traci międzynarodowe poparcie z powodu bombardowania cywilów w Gazie. To najbardziej krwawa kampania zbrojna, jeśli chodzi o liczbę ofiar cywilnych w ostatnich latach.

Na początku głosy osób solidaryzujących z Palestyną były uznawane za niewiarygodne. Kiedy pojawiła się pierwsza informacja, że Izrael zbombardował szpital w Gazie, Zachód nie mógł uwierzyć – szukano dowodów. Minęło trochę czasu i wiemy już, że Izrael zbombardował niemal wszystkie tamtejsze szpitale. Nie mogliśmy uwierzyć, że morduje dziennikarzy i dziennikarki – tymczasem zabił ich już ponad setkę. Nie mogliśmy uwierzyć, że ktokolwiek pozbawiłby ponad 2 miliony cywili (z czego połowa to dzieci) dostępu do wody i do żywności – Izrael zrobił to pierwszego dnia wojny, dlatego Palestyńczycy umierają już nie tylko rozdarci przez bomby, ale też z głodu.

Codziennie do mediów społecznościowych trafiają tysiące zdjęć i filmów przedstawiających martwe dzieci, osoby bez kończyn, ludzi uwięzionych pod gruzami. Jednocześnie prezydent Biden publicznie podał w wątpliwość liczbę ofiar cywilnych w Gazie, sugerując, że dane pochodzące od Hamasu nie mogą być wiarygodne. System ochrony zdrowia od lat znajduje się pod kontrolą Hamasu i władz Zachodniego Brzegu, ale nawet ONZ nigdy nie kwestionował rzetelności danych dotyczących ofiar cywilnych w Gazie.

Lista ofiar z Gazy, tak jak dotychczas, zawiera pełne nazwisko zmarłej osoby, wiek, płeć i miejsce zamieszkania. Uznaje ją społeczność międzynarodowa, ale nie uznaje prezydent USA, który ma ogromny wpływ na opinię publiczną.

To szczyt dehumanizacji, że Palestyńczycy muszą publikować na Instagramie zdjęcia swoich martwych dzieci, aby Zachód uwierzył w ich cierpienie. Tymczasem Biden i izraelskie media mówiące o fotografiach żydowskich dzieci pozbawionych głów po ataku Hamasu nie dość, że kłamały, to nikt ich nie pytał o dowody. Ostatecznie rząd Izraela oficjalnie wycofał się z tych doniesień – właśnie dlatego, że nie miał dowodów w postaci zdjęć.

Wołanie o litość dla Gazy to antysemityzm, czyli narracja o wojnie w USA

To przerażające, że nawet przyglądając się dowodom na izraelską przemoc, tak wiele osób w Europie mówi: „No, ale taka jest wojna, zawsze są przypadkowe ofiary cywilne”. We współczesnych wojnach odsetek dzieci wśród ofiar cywilnych wynosi nie więcej niż 8 proc. W Gazie dzieci stanowią 42 proc. ofiar. Tu nie ma przypadków. A komunikat, jaki słyszą Jordańczycy, Palestyńczycy i wszystkie społeczności arabskie, brzmi: „Po prostu życie białych ludzi jest warte więcej niż wasze”. I mnie, jako białej Europejce, jest wstyd.

Wydaje mi się, że konflikty na Bliskim Wschodzie zwykle są w ten sposób postrzegane. Dzieją się gdzieś bardzo daleko, poza naszym zasięgiem, nie mieszczą się w naszym kręgu kulturowym.

Mieszkałam w Jordanii, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Zadzwoniła do mnie mama, bardzo przestraszona, mówiła, że mam nie wracać. Byłam tym mocno przejęta, opowiadałam moim jordańskim przyjaciołom o Rosji i Putinie jako o najgorszym złu świata. A oni poczuli niesmak. Mówili, że nie popierają Putina, ale że jeszcze większym złem jest dla nich Ameryka. Dla Jordańczyków, obok których zawsze jest wojna (Irak, Syria, Afganistan, Jemen), największą szkodę w świecie arabskim we współczesnych czasach wyrządziły Stany. Już wtedy pytali: „Putin napadł na Ukrainę i świat zatrzymał się w miejscu, a co z Palestyną?”.

Tak naprawdę jedni i drudzy – Rosja i Ameryka – są „tymi złymi”. W zależności od położenia geograficznego i tego, gdzie się wychowywaliśmy, mamy inną perspektywę. Wojna w Gazie znów nam to pokazuje, ale wyciąga też na wierzch nasz rasizm, uprzedzenia i prawdę o zachodniej polityce, która wciąż jest kolonialna. A przy okazji unaocznia, jak bardzo nasze media nie sprawdzają informacji u źródeł i dehumanizują Palestyńczyków.

Dlaczego globalne Południe nie odcięło się od Rosji

Widać jednak pewną wyraźną zmianę. Pierwszym źródłem informacji stały się media społecznościowe, w których też toczy się wojna informacyjna.

Bardzo mnie cieszy, że Instagram, z miejsca, gdzie publikowano zdjęcia jedzenia, stał się również przestrzenią dla aktywizmu. Poprzednie ataki Izraela na Gazę czy Zachodni Brzeg miały inny oddźwięk. Teraz świadkiem tej agresji jest inne pokolenie, uzbrojone w telefon z internetem. Jeśli TVN mówi jedno, a BBC pokazuje nam co innego, to w kontrze do tego mamy setki zdjęć na Instagramie, które mogą to zweryfikować. Dostajemy relacje od osób, które są na miejscu. Już nie tak łatwo nas oszukać, stąd ta nagła zmiana w narracjach.

Izrael sam jest tym zaskoczony. Propaganda, która działała tyle lat, nagle legła w gruzach. Rząd izraelski odezwał się do TikToka z żądaniem, aby przestał promować treści propalestyńskie. TikTok odpowiedział: my niczego nie promujemy, młodzi są po prostu wyraźnie propalestyńscy. Izrael naciska też na Instagram, żeby blokował te treści, co widać w liczbie usuwanych kont. Ale aktywiści i aktywistki wciąż walczą. Europejskie młode pokolenie, które najmocniej staje w obronie Palestyńczyków, to osoby, które całą swoją edukację były karmione wiedzą o Holokauście. Dlatego tak dobrze potrafią rozpoznać ludobójstwo, kiedy je widzą.

Zauważyli to sami Palestyńczycy i Jordańczycy. W Jordanii widziałam, jak przy kolacji podawali sobie telefony i oglądali, jakie protesty odbyły się w Brukseli, Londynie, Rzymie. Te sygnały ich cieszą. Dają im dużo nadziei i wsparcia, ale też realnego poczucia sprawczości, bo presja idzie od dołu. W ciągu dwóch miesięcy opinia publiczna diametralnie zmieniła kurs. Już w samych izraelskich mediach, które są pełne propagandy, mówi się najwięcej o tym, że Netanjahu powinien odejść. Wojnę informacyjną Izrael już przegrał.

Jednak chaos informacyjny utrudnia rozeznanie się w sytuacji. Z jednej strony ludzie słyszą o ludobójczej polityce Izraela, a z drugiej o barbarzyńskim terroryzmie Hamasu, który – co gorsza – utożsamiany jest z całą palestyńską społecznością. Spróbujmy krótko przedstawić, na ile to możliwe, jak wygląda obecna polityczna sytuacja zarówno w Izraelu, jak i Palestynie.

Trzeba by zacząć od tego, dlaczego Hamas w ogóle jest u władzy w Gazie. Przed 2006 rokiem całym terenem Autonomii Palestyńskiej – czyli Zachodnim Brzegiem i Strefą Gazy – zarządzał prezydent Mahmud Abbas i jego partia Fatah. W 2006 roku odbyły się wybory, podczas których samemu Izraelowi zależało na zwycięstwie Hamasu. Skąd o tym wiemy? Ano stąd, że Izrael zabronił głosować najbardziej sprzyjającym Fatahowi okręgom (między innymi całej Wschodniej Jerozolimie). I duża część Palestyny nie miała prawa do głosu. I to jest coś, o czym w zachodnich mediach w ogóle się nie mówi.

Fatah stracił w ten sposób ogromną część, jeśli nie większość głosów. Hamas wygrał wybory i po walkach zbrojnych w Gazie (Fatah nie chciał przekazać władzy i próbował walczyć z Hamasem) utworzył odrębny rząd palestyński. Fatah ostatecznie się wycofał, ale zachował prawo do zarządzania Autonomią Palestyńską na Zachodnim Brzegu. Warto mieć ten kontekst w pamięci.

To nie Hamas zaprzepaścił proces pokojowy. Ten od dawna tkwił w martwym punkcie

A dlaczego część Palestyńczyków zagłosowała na Hamas w Gazie?

To są osoby, które zaufały Hamasowi jako jedynej partii politycznej, która obiecywała rewolucję i wolność od okupacji. Rządy Fatahu nie radziły sobie z nią wcale, partia jest uznawana za marionetkę w rękach Izraela. Dlatego ta totalnie zdesperowana, pozbawiona nadziei społeczność zagłosowała na Hamas. Czasami sama się zastanawiam, na kogo bym głosowała, gdyby pokolenie moich dziadków, moich rodziców i moje własne od ponad pół wieku żyło zamknięte w klatce.

Czemu więc Izrael pozwolił Hamasowi na przejęcie władzy w Gazie?

Bo dużo łatwiej zawłaszczyć terytorium, które jest zarządzane przez organizację terrorystyczną, niż przez uznawany na całym świecie rząd. Żeby było ciekawiej, po wyborach z 2006 roku Izrael wspierał finansowanie Hamasu – w grudniu pisał o tym „New York Times” – przez Katar, który w ciągu 10 lat przekazał Hamasowi w Gazie 5 miliardów dolarów, a zezwolił na to sam Netanjahu. Właśnie za te pieniądze Hamas się zbroił.

Teraz to główny argument Izraela: Hamas to terroryści, to są zwierzęta, z nimi nie da się negocjować. Na niekorzyść tej narracji działa fakt, że niektóre z relacji pierwszych uwolnionych zakładniczek wskazywały, że bojownicy brygad Al-Qassam traktowali je z szacunkiem: jadły to co bojownicy, miały opiekę medyczną i asystę kobiet, które pomagały im się wykąpać. W sieci pojawiły się też filmy, na których widać, jak wypuszczeni izraelscy zakładnicy przybijają sobie z hamasowcami piątki na pożegnanie. To burzy wizerunek Hamasu jako bezlitosnych zwierząt. Warto jednak pamiętać, że reakcje zakładników i zakładniczek mogą być w dużej mierze zależne od stanu emocjonalnego i traumy, przez jaką przeszli. A próba zachowania pozytywnego wizerunku przez Hamas jest jedną ze strategii utarcia nosa Izraelowi.

Co więcej, zeznania izraelskich świadków, którzy byli obecni przy ataku 7 października, wskazują, że wielu izraelskich cywili zginęło z rąk armii izraelskiej. Nie znaczy to oczywiście, że Hamas nic złego nie zrobił. Świadczy tylko o tym, że nie można bezkrytycznie polegać na izraelskiej wersji wydarzeń. Tak samo jak wtedy, kiedy Tel Awiw twierdził, że pod szpitalem ukrywają się siły zbrojne Hamasu, i pokazywał nam arabski kalendarz na ścianie jako dowód na ich obecność. Kiedy udostępniał wizerunki Palestyńczyków trzymających broń – którą izraelscy żołnierze włożyli im w ręce pod groźbą śmierci, w celu zrobienia propagandowych zdjęć. Nie pomyśleli przy tym, że całą tę sytuację ktoś z boku sfilmował i udostępnił na Instagramie.

To pokazuje, jak bezkarny czuje się rząd Izraela – i to powinno wywoływać w nas nieufność wobec wszystkiego, co dotychczas na temat tego konfliktu słyszeliśmy.

Taktyka Izraela nie jest właściwie żadną tajemnicą. Wystarczy posłuchać wypowiedzi Netanjahu sprzed kilkunastu dni, kiedy zapowiadał „długą wojnę”, prowadzoną z pełną siłą, do skutku, w której nie będzie miejsca na półśrodki.

Jedną ze strategii IDF jest zalewanie tuneli Hamasu wodą morską i bombardowanie domów mieszkalnych. Rząd izraelski doskonale wie, że właśnie tam znajdują się zakładnicy. Założenie, że utopią bojowników Hamasu, jest jednoznaczne z tym, że utopią też porwanych izraelskich cywili. Kilkanaście dni temu izraelskie siły zbrojne zastrzeliły trzech izraelskich zakładników w Gazie, myląc ich z „zagrożeniem”. Zakładnicy wybiegli do nich półnadzy, wołali o pomoc, wymachując białą flagą. Dwóch z nich zostało zabitych na miejscu, jeden postrzelony i dobity po chwili. To wiele mówi o tym, skąd w Gazie tyle ofiar – żołnierze nie uznali ich za zagrożenie, uznali ich za palestyńskich cywili, których chcieli zabić. Po prostu się pomylili.

Netanjahu ostatnio sam powiedział, że jest dumny, że nigdy nie dopuścił do legitymizacji państwa Palestyny. Wszystkie propozycje pokojowe były przez niego sabotowane – chociaż najczęściej słychać, że odrzucała je Palestyna. Oczywiście, że odrzucała, bo żadna z tych propozycji nie zakładała definitywnego końca okupacji, żadna nie gwarantowała Palestyńczykom bezpieczeństwa ani prawa do powrotu. Netanjahu nigdy nie zależało na pokoju, jedynie na zarządzaniu strachem. U władzy utrzymuje się tylko dlatego, że stale powtarza: „Jestem jedynym liderem, który ochroni was przed Arabami”.

Tymczasem na rok przed atakiem Hamasu z 7 października Netanjahu został ostrzeżony o planach grupy terrorystycznej, ale zbagatelizował zagrożenie. Do dziś trwają w Izraelu spekulacje, dlaczego nie zapobiegł masakrze. To jeden z powodów, dla których izraelscy cywile domagają się odejścia Netanjahu od władzy. Ten na wszystkie zarzuty pod swoim adresem odpowiada: „Na rozliczenia przyjdzie czas dopiero po wojnie”.

Palestyńczycy mogą siedzieć i patrzeć, jak Żydzi głosują na prawicowych ekstremistów

Niedawno David Azoulai, szef rady Metulli, samorządu lokalnego w północnym Izraelu, stwierdził w jednym z wywiadów, że wszystkich należy ze Strefy Gazy wysiedlić, przenieść do Libanu, zaś sam teren powinien zostać pusty „jak muzeum Auschwitz”. Atak Hamasu nazwał „drugim Holokaustem”. Izrael zasłania się takimi porównaniami, a krytykę swoich działań nazywa wyrazem antysemityzmu.

Argument antysemityzmu był przez długi czas używany, bo się sprawdzał. Europa ma ogromne poczucie winy po tym, co spotkało Żydów we współczesnej historii Zachodu. Właśnie dlatego Izrael jest tworem, który wymyśliła Europa, a sponsorują go Stany. Idea syjonizmu znalazła wielu zwolenników wśród żydowskich społeczności na całym świecie, bo obiecywała bezpieczeństwo, którego ta społeczność była pozbawiona – w państwie „dla ludu bez ziemi, na ziemi bez ludu”. Palestynę uznano za ziemię bez ludu, choć jest to oczywiście założenie skrajnie nieprawdziwe. Europa owszem, uznawała Palestyńczyków za „lud”, ale ten gorszy, któremu nie należą się prawa. Dlatego można się go było pozbyć, by zrobić miejsce dla osadników. Podobnie jak w kolonizowanej Afryce, gdzie lokalne społeczności były dehumanizowane przez najeźdźców z Zachodu, co pozwalało na legitymizację przemocy, jakiej przez lata doświadczały.

Założenie Izraela pozwoliło Europie pozbyć się „kłopotu” z własnego podwórka. To przecież w Europie narodził się antysemityzm – a warto zauważyć, że Semici to nie tylko Żydzi, ale grupa osób, które posługują się językiem hebrajskim, arabskim i aramejskim. Bycie antysemitą oznacza bycie antyizraelskim, antyjordańskim, antypalestyńskim itd.

Niebezpieczne jest mylenie antysemityzmu z antysyjonizmem. Prezydent Biden przywołał ostatnio swoją wypowiedź sprzed 35 lat i powiedział, że nie trzeba być Żydem, aby być syjonistą. Dodał, że sam jest syjonistą. Postawiona przez niego teza bardzo dobrze wyjaśnia różnicę pomiędzy jednym a drugim – antysemityzm wiąże się bezpośrednio z dyskryminacją Żydów, z kolei antysyjonizm to niezgoda na ideę, która we współczesnej historii stanowi uzasadnienie dla praktyk kolonizatorskich i apartheidu. Syjoniści nie reprezentują wszystkich Żydów, ani na odwrót.

Problem polega też na tym, że konflikt izraelsko-palestyński to konflikt dwóch stron, które wytworzyły własne mity, opierając się na luźnej interpretacji historii. Izrael sięga do źródeł biblijnych, do czasów Mojżesza, który otrzymał od Boga tablice z Dekalogiem.

Nie chcę wchodzić w historię sprzed dwóch tysięcy lat. Nie chcę, żeby czyiś potomkowie sprzed kilku wieków przyjechali do mnie do domu i powiedzieli, że im się należy. To nie jest świat, w jakim ktokolwiek z nas chce żyć. Poza tym, co to jest za poziom rozmowy politycznej i humanitarnej, kiedy na posiedzeniach ONZ reprezentacja Izraela mówi: „Ale w Biblii jest napisane, że Bóg przeznaczył tę ziemię nam”? Wyobraźmy sobie muzułmanina, który mówi coś podobnego – że Koran mu pozwolił. Przecież od razu zostałby uznany za terrorystę.

Zasłanianie się religią w tak ważnych kwestiach dotyczących demografii regionu przesiedleń i potencjalnego ludobójstwa, jest po prostu niedopuszczalne. Czym się różni argument, że przemoc wobec Palestyńczyków jest uzasadniona, bo Izrael to państwo należące do Żydów i tak mówi Biblia, od islamskiego dżihadu wykorzystującego Koran w celu osiągnięcia swoich celów politycznych? Jeżeli walczymy z terroryzmem islamskim, to tak samo powinniśmy zwalczać terroryzm oparty na idei syjonistycznej. I szanować prawo do życia wszystkich osób cywilnych na całym świecie – nie tylko tych, których my uznajemy za wierzących w słuszne sprawy czy wyznających bliskie nam religie.

Czy to możliwe, że „postępowe” państwo dokonuje ludobójstwa?

Wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie, jak rozwiązać tę sytuację. Rozmowy jak dotąd nie wpłynęły na sytuację w Gazie, gdzie walki nie słabną. Król Jordanii twierdzi, że pokój nie będzie możliwy bez powstania niepodległego państwa palestyńskiego. Ambasador Palestyny w Polsce powtarza, że jedynym prawdziwym rozwiązaniem jest rozwiązanie dwupaństwowe, wycofanie wojsk izraelskich z palestyńskich ziem okupowanych w 1967 roku i powrót do rezolucji Narodów Zjednoczonych.

Oficjalnie Stany Zjednoczone same skłaniają się ku rozwiązaniu dwupaństwowemu i to jest największa kość niezgody między nimi a Izraelem. Netanjahu od początku wojny mówi, że ma trzy cele: zlikwidować Hamas, przejąć wszystkich zakładników, zniszczyć wyrzutnie rakiet. Dopiero później będzie się zastanawiać, co dalej. Dotąd żaden z tych celów nie został osiągnięty, co pokazuje, że Izrael nie ma żadnej strategii. Netanjahu z początku wspomniał, że po wojnie Gaza nie będzie zarządzana ani przez Hamas, ani przez Fatah. Ostatnio oficjalnie odrzucił rozwiązanie dwupaństwowe oraz oznajmił, że nie dopuści do legitymizacji państwa Palestyny i zamierza wzmocnić wojskową kontrolę na Zachodnim Brzegu.

Tymczasem izraelskie firmy deweloperskie już publikują plany na budowę domów przy plaży w Gazie. A Stany wciąż dostarczają Izraelowi broń i tym samym wspierają działania zbrojne wymierzone głównie w ludność cywilną.

Szpital Al-Shifa w mieście Gaza. Efekty izraelskiego bombardowania, 11 października 2023. Fot. Atia Darwish/Wikimedia Commons

Tak naprawdę rozwiązanie dwupaństwowe jest w tej chwili jedynym, które ma potencjał zapewnienia bezpieczeństwa jednej i drugiej stronie – co będzie oczywiście trudne i stanowi skomplikowaną inżynierię społeczną. Co zrobić z osadnikami żydowskimi, którzy mieszkają na Zachodnim Brzegu, na wzniesionych przez okupanta osiedlach? Wielu z nich dostało dom po wysiedlonej palestyńskiej rodzinie, która domaga się prawa do powrotu. Osadnictwo żydowskie na terytoriach Palestyny było świadomym (i nielegalnym) zabiegiem, który od początku miał utrudnić rozwiązanie dwupaństwowe.

Zastanówmy się też nad tym, ilu hamasowców Izrael przez tych ponad 100 dni zabił, a ilu stworzył. W hamasowskich brygadach al-Qassam znaczącą część członków stanowią osoby, które zostały osierocone podczas izraelskich bombardowań w Gazie. To przeważnie młodzi mężczyźni, którzy stracili wszystko, nierzadko wyciągali własne rodziny spod gruzów. Oni nie mają nic do stracenia i chcą się zemścić na swoich oprawcach.

Terroryzm nie bierze się z powietrza. Hamas rósł w siłę nie dlatego, że obiecywał śmierć w imię Allaha, ale dlatego, że obiecywał wolność i wzięcie sprawy w swoje ręce. W Gazie walczą osoby, które po 75 latach okupacji Palestyny widzą, że nie mogą polegać na prawie międzynarodowym i że Izrael nigdy nie ponosi żadnych konsekwencji – nawet jeśli te prawa łamie. To nie jest mentalność Arabów, większość ludzi czułaby się podobnie w takiej sytuacji.

Gaza: laboratorium eksterminacji

czytaj także

Dotychczasowe, wielokrotne ataki na ludność cywilną w Gazie – trwające od wielu lat – i rosnąca przemoc na Zachodnim Brzegu nie przyniosły Izraelowi absolutnie niczego dobrego. Bogacą się na nich liderzy Hamasu, którzy siedzą w eleganckich garniturach w hotelu w Katarze, kilka kilometrów od amerykańskiej bazy wojskowej, zajadając kawior. To oni dostają przelewy od sympatyków z całego świata, bo ich organizacja zbudowana na ofiarach okupacji rośnie w siłę.

Rozbroić Hamas warto i można byłoby to zrobić tak samo, jak rozprawiono się z al-Kaidą – zaczynając od Osamy bin Ladena, czyli od głowy. Amerykanie wiedzą, jak to robić. Izrael najwyraźniej też, bo 88. dnia wojny wymierzył wręcz chirurgicznie precyzyjny atak na jednego z przywódców Hamasu, który przebywał w Bejrucie, Saleha al-Arouriego. Da się, tylko trzeba chcieć.

Bombardowanie ludności cywilnej i trwająca od lat okupacja, rasizm i apartheid owocują tylko tym, że kolejni bojownicy przyjdą sami. Jeśli jest opresja, to będzie opór.

Myślisz więc, że trzeba walczyć o rozwiązanie dwupaństwowe?

Tak, mimo że będzie to trudny i prawdopodobnie długi proces. Ale skoro Zachodowi udało się stworzyć państwo Izrael, powinien tak samo aktywnie zaangażować się w proces pokojowy, który zapewni bezpieczeństwo zarówno jemu, jak i Palestynie. Prawdą jest, że nikt Zachodu nie rozliczył za kolonializm – najwyższy czas, żeby to się stało.

A co do tego, kto Palestyną powinien zarządzać: warto zapytać o to samych Palestyńczyków i Palestynki. Bo to oni powinni mieć wpływ na przyszłość swojego państwa. A Netanjahu musi odejść.

**
Emilia Pluskota – dokumentalistka i badaczka kulturowa zakorzeniona w nurcie edukacji globalnej. Reżyserka i producentka wykonawcza filmu dokumentalnego Jina, opowiadającego historię irańskich kobiet biorących udział w rewolucji przeciwko Islamskiej Republice Iranu pod hasłem „Kobieta, Życie, Wolność”, producentka filmu dokumentalnego Stolen Fish o eksploatacji zachodniego wybrzeża Afryki przez chińskie fabryki mączki rybnej. W swojej pracy wykorzystuje narzędzia z antropologii kulturowej i skupia się na migracji oraz uchodźstwie.

Mateusz Demski – dziennikarz i krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach „Przekroju”, „Przeglądu”, a także w portalach Czas Kultury, NOIZZ.pl i newonce.net. Na koncie ma liczne rozmowy i wywiady z nagradzanymi na światowych festiwalach twórczyniami i twórcami filmowymi, m.in. z Bong Joon-ho, Gasparem Noé, Laurą Poitras, Arim Asterem czy Bélą Tarrem. Prowadzi autorską audycję w OFF Radiu Kraków.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij