Świat

Zlikwidować policję, więzienia i granice. Od czegoś trzeba zacząć

Postulaty zniesienia opresyjnych instytucji to walka z pozornie naturalnym porządkiem rzeczy. Wyłuskiwanie cegiełek, z których zbudowano nasz świat, budzi strach. Ale o co naprawdę chodzi tym, którzy nawołują do zniesienia granic, policji i więzień?

Pewnego deszczowego, październikowego wieczoru w pubie Crown and Anchor przy Strandzie zebrali się działacze z różnych dzielnic Londynu. Dyskutowali o swojej kampanii na rzecz likwidacji policji – instytucji ich zdaniem „nieskutecznej, opresyjnej i kosztownej”.

Równie dobrze mogłoby się to zdarzyć ostatniej jesieni – ale rok był wtedy 1830. Działaczami powodował sprzeciw wobec Ustawy o policji metropolitalnej z 1829 roku, w myśl której pierwszy raz w historii powołano w Londynie regularne siły porządkowe. Wkrótce w ogniu krytyki znalazła się również raczkująca dopiero brytyjska straż graniczna. W 1858 roku w popularnym tygodniku „Lloyd’s Weekly Newspaper” ubolewano: „dzienniki wciąż donoszą o niewygodach paszportów”. W tym tonie pisano jeszcze przez kilka dekad XX wieku.

Postulaty zniesienia instytucji, które często uznajemy za nieodłączne składniki państwa, podnoszone są od początku istnienia każdej z nich. Dziś odzywają się ze wzmożoną siłą.

Prawo i przemoc. O źródłach brutalności policji

czytaj także

Podążający za ruchem Black Lives Matter aktywiści nie tylko zwracają uwagę na nadużycia policji, ale zadają wręcz pytanie, czy działalność policji jako taka nie jest immanentnie przemocowa, opresyjna i rasistowska. Podważa się też zasadność istnienia innych instytucji. Autorki Sophie Lewis i M.E. O’Brien śmiało argumentują przeciwko tradycyjnej wizji rodziny, zapraszając czytelników i czytelniczki do wyobrażenia sobie innych form wspólnej opieki. Natomiast niektórzy rzecznicy praw migrantów i migrantek w obliczu postępującej brutalizacji straży granicznej nawołują do wyobrażenia sobie świata bez granic.

W książce Against Borders: The Case for Abolition (Przeciwko granicom: argumenty za abolicją) Gracie Mae Bradley i Luke de Noronha wnikliwie omawiają funkcjonowanie granic państw w XXI wieku. Ponieważ istnieją prawa, zgodnie z którymi szkoły, właściciele mieszkań czy medycy muszą sprawdzać status imigracyjny osób, z którymi mają do czynienia, granice nie leżą już „na skraju terytorium” państwa, ale zostały wszczepione w tkankę naszych społeczności. Tworzą one wewnętrzne hierarchie, według których pewne prawa przyznaje się jednym, a odmawia się ich drugim.

Chrońmy ludzi, nie granice

czytaj także

Chrońmy ludzi, nie granice

Marta Górczyńska

W ten sposób wszechobecne granice państwa przyczyniają się do powstawania prekaryjnych sytuacji życiowych, resentymentu i rasistowskich podziałów. „Granice krzywdzą nas wszystkich – wyjaśniają autorzy – dlatego więc musimy zaangażować się w ich likwidację”.

Tego typu żądania mają charakter radykalny i utopijny. Jednak odpowiednio ujęte stają się realistyczne i konieczne – łączą bowiem odważne diagnozy naszych wspólnych problemów z praktycznymi wizjami lepszego społeczeństwa.

Niedokończona rewolucja

Istnieją dwa rodzaje abolicjonizmu. Przykład pierwszego z nich stanowi najsłynniejszy przypadek abolicji w dziejach, czyli dokonane w połowie XIX wieku prawne zniesienie niewolnictwa w dużej części świata. Ruch abolicyjny nie poradził sobie jednak z rasistowskim systemem gospodarczym, stojącym za niewolnictwem. Ludzi nie pozbawiano wolności tylko dlatego, że pozwalały na to prawa, ale głównie dlatego, że niewolnictwo dostarczało darmowej siły roboczej, którą można było wykorzystywać dla zysku.

Tamta abolicja nie zdemontowała całości systemu, a przez to nie zmieniła sytuacji wielu ludzi, których rzekomo uwolniła. Wciąż transportowano po całym świecie miliony niebiałych kobiet i mężczyzn, zmuszając ich do pracy w horrendalnych warunkach. Na Karaibach mężczyznom wcześniej niewolnym został nadany status czeladników „terminujących” na niepłatnych kontraktach przez wiele lat. Wiele dziesiątków lat po delegalizacji niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych socjolog W.E.B. DuBois twierdził, że spuścizna niewoli wciąż wpływa na życiorysy czarnych Amerykanów, na przykład poprzez ograniczanie dostępu do godziwego zatrudnienia i mieszkań.

Sto lat temu w Oklahomie

W wyniku badań nad gospodarstwami domowymi czarnych Amerykanów DuBois doszedł do wniosku, że niewolnictwo zostało zniesione „jedynie z nazwy”. Do znaczącej zmiany społecznej miała doprowadzić dopiero korekta podskórnych układów społecznych i politycznych. Diagnoza DuBoisa wskazuje na istnienie drugiego typu abolicjonizmu: zamiast wąsko orientować się na pojedynczy cel, ta druga wizja wzywa do zmiany fundamentów, na których wyrastają krzywdzące praktyki.

Przywoływana już przeze mnie książka Against Borders zdecydowanie reprezentuje ten drugi trend. Choć autorzy bez wątpienia twierdzą, że abolicja ma znieść fizyczne granice państw i związane z nimi prawa, ich propozycja nie kończy się na usunięciu szlabanu z przejścia granicznego.

Poza reżimem granic państwowych omawiają też szerszy zbiór idei, za sprawą których linie graniczne – oraz wynikające z nich podziały i kategoryzacje ludzi – zdają się naturalne. Chodzi między innymi o samo pojęcie obywatelstwa, które część z nas włącza do wspólnoty, innych z niej wyklucza; o konwencje „rodziny”, dyktujące, kto i gdzie może mieszkać na podstawie więzów biologicznych i małżeńskich; a wreszcie także o rasizm, stanowiący „środek kategoryzowania populacji, który umożliwia ich wywłaszczenie, zniewolenie i zdominowanie”.

W rasizmie chodzi o zarządzanie różnicą, niekoniecznie o kolor skóry [rozmowa]

Przy obecnej „konfiguracji” świata samo usunięcie ograniczeń imigracyjnych nie naruszy tych głębokich, krzywdzących systemów. Istnienie granic okazuje się tylko konsekwencją prawdziwego problemu, czyli państwa narodowego jako takiego. Gdyby nie posiadana przez państwo władza dzielenia ludzi na obywateli i imigrantów – albo krewnych i niespokrewnionych – oraz egzekwowania hierarchii opartych na narodowości, funkcjonowanie granic nie miałoby żadnego uzasadnienia. Prawdziwe zadanie zniesienia granic, piszą autorzy, polega więc na „spojrzeniu poza państwo narodowe jako domyślną przestrzeń organizowania ludzkich społeczności”.

Nie oznacza to, że należy odłożyć na bok pilniejsze zadania. Państwa narodowe raczej nie znikną w najbliższej przyszłości, a w tej chwili dzieje się krzywda, którą trzeba jak najszybciej przerwać. Polityka żądająca sprawiedliwości dla wszystkich wyglądałaby wątpliwie, gdyby mówiła tylko o dalekiej przyszłości, a lekceważyła teraźniejszość.

Plan brytyjskiego rządu, by odsyłać z powrotem do Rwandy osoby starające się o azyl, pokazuje istniejące zagrożenia. Przeciwko temu planowi wypowiedział się na przykład International Rescue Committee, zwracając uwagę, że dotyczy on „straumatyzowanych osób ubiegających się o azyl, które uciekły przed wojną i kryzysem”.

Dla uchodźców mamy bilet do Rwandy. W jedną stronę

Według Bradley i de Noronhi tego typu krytyka ma swoje taktyczne ograniczenia. Ludzie zbiegli przed wojną i innymi krzywdami to „chwytliwe” ofiary, ale gdy w naszych narracjach skupiamy się na ofiarach, możemy mimowolnie legitymizować cały szkodliwy system. „Pozbawienie wolności nie jest niesprawiedliwością tylko dlatego, że wśród zatrzymanych mogą znajdować się ofiary tortur – piszą autorzy – ale dlatego, że uwięzienie samo stanowi formę tortury”.

Bradley i de Noronha proponują więc prowokacyjną alternatywę: zamiast budować kampanię przeciwko kontrolowaniu granic wokół „ofiar idealnych”, powinniśmy nasze żądania skupić właśnie na prawach „czarnych charakterów”, tych przestępczych obcokrajowców, którzy według polityków czają się na naszych granicach. „Widmo niebezpiecznego, brutalnego, zbrodniczego »obcokrajowca« uzasadnia delegalizację, więzienie i deportację” – przekonują autorzy. Jakkolwiek niekomfortowe byłoby takie podejście, właśnie od niego musi się zacząć skuteczne obalenie reżimu granic państwowych.

Lęk przed zmianą

Tego rodzaju radykalne argumenty sprawiają, że polityka abolicjonizmu często spotyka się z krytyką i sianiem lęków. Jeśli rozluźnimy granice, zburzymy więzienia, obetniemy budżet policji i tak dalej, powstanie społeczeństwo jak z koszmaru. Kampanie abolicjonistyczne w najlepszym razie uważa się za mrzonkę, a w najgorszym za niebezpieczeństwo równoznaczne z powrotem do świata pozbawionego prawa i porządku, w którym życie jest okropne, zwierzęce i krótkie.

W poważanej książce Are Prisons Obsolete? (Czy więzienia to przeżytek?) czarna uczona, działaczka i feministka Angela Davis pisała, że tego typu zarzuty stanowią „miarę tego, jak trudno sobie wyobrazić porządek społeczny nieopierający się na groźbie odosobnienia ludzi w okropnych miejscach […] Więzienie uważa się za tak »naturalne«, że bardzo trudno pomyśleć życie bez niego”.

Właśnie na walce z pozornie naturalnym porządkiem rzeczy polega abolicjonizm: to dlatego wywołuje wynikające z lęku kpiny krytyków. Wyłuskiwanie cegiełek, z których zbudowano otaczający nas świat, budzi strach. Groźba ze strony abolicjonizmu jest jednak równocześnie jego obietnicą: kwestionuje on system po to, aby pokazać nowe, radykalne rozwiązania.

Abolicjonizm skłania nas do tego, byśmy nie oglądali siebie nawzajem przez pryzmat binarnych etykietek – na przykład „zbrodniarza” i „ofiary” – ale widzieli skomplikowane istoty ludzkie o potrzebach, które mogą zostać niespełnione. W tym duchu zapobieganie krzywdzeniu jednych przez drugich wyrażałoby się nie w uwięzieniu i bezowocnej karze, ale rozwiązaniach społecznych, takich jak zapewnienie lepszego dostępu do edukacji i rozmontowanie rasistowskich i klasistowskich hierarchii.

Abolicjonizm nie udaje, że nagle ludzie przestaną robić sobie nawzajem krzywdę. Proponuje on jednak inne rozwiązania, na przykład wyłonienie ze społeczności zespołów przeszkolonych do radzenia sobie z kryzysami zdrowia psychicznego czy powołanie cywilnych specjalistów do reagowania na przestępstwa z użyciem przemocy. Nie zapominajmy też, że dla wielu ofiar przestępstw dzisiejszy model zupełnie się nie sprawdza: większość gwałtów i napaści seksualnych nie jest zgłaszana, a grupy marginalizowane, takie jak pracownice i pracownicy seksualni czy nieudokumentowani migranci i migrantki, nie zawiadamiają o przestępstwach z obawy o to, że to na nich spadną represje prawa.

W abolicjonizmie nie chodzi więc jedynie o likwidację granic, więzień i policji. Polega on też na proponowaniu tego, co powstanie w ich miejsce, gdy już uda się je usunąć. Jak mówiła Davis, abolicjonizm „skłania nas do wyobrażenia sobie bardzo odmiennego pejzażu społecznego i dążenia do jego realizacji”.

Zacząć od początku

Wiele lat temu prowadziłam warsztaty z prawa, władzy i nierówności dla nastolatków w dzielnicy Tower Hamlets we wschodnim Londynie. Na jednym ze spotkań uczniowie i uczennice rysowali mapy Wielkiej Brytanii i wpisywali na nie prawa, które chcieliby uchwalić, gdyby mogli tworzyć państwo od zera.

Jedna z uczestniczek zaczęła skrupulatnie wypisywać wszystkie istniejące dziś prawa, które przyszły je do głowy. Gdy uczniowie omawiali swoje prace, inna osoba wskazała na słowa „zabijać” i „kraść” na tej mapie i spytała: „A ty byś zabijała albo kradła, gdyby żadne prawo tego nie zabraniało?” Autorka mapy energicznie pokręciła głową. Oczywiście, że nie!

Miała zaskoczoną minę. Myśl, że ludzie nie popadliby w amok, gdyby prawa nagle zniknęły, była nowa i dziwna. W sali zapanowała cisza – na chwilę otworzyła się przestrzeń do dyskusji. Po tej chwili milczącego zdumienia powstaje pytanie: co dalej? Czy perspektywa abolicjonistyczna może wyprowadzić nas poza eksperymenty myślowe? Po co nam bunt przeciwko obecnemu systemowi, jeśli ogranicza się do wykrzykiwania sloganów na temat innego świata, a krzywda dzieje się dalej?

Katastrofa klimatyczna odmienia naszą cywilizację. Potrzebujemy apostołów „radykalnej nadziei”

Dlatego trzeba odłożyć na bok pomysł, że musimy wybierać pomiędzy reformą a likwidacją. Warto podążyć za ideą „niereformistycznych reform” filozofa Andrégo Gorza. Koncepcja ta zakłada zapobieganie obecnie dziejącym się krzywdom przy jednoczesnym dążeniu do wizjonerskich celów.

Zastanówmy się nad więzieniami. Żądanie wysokiej jakości opieki zdrowotnej dla osób osadzonych może przyczyniać się do legitymizacji więzień, bo daje złudzenie ich humanitarnego charakteru. Z drugiej strony więźniowie ujmowani są w ten sposób jako ludzie posiadający prawa, co uzmysławia, że więzienia systemowo łamią prawa człowieka należne osobom osadzonym. Nawołując do reform, jednocześnie patrzymy na człowieka, a nie na przestępcę. A to może w końcu doprowadzić do powstania bardziej ludzkiego systemu.

Pomyślmy o granicach. Trwają kampanie na rzecz amnestii imigracyjnej, czyli ograniczonych czasowo programów pozwalających żyjącym w danym państwie nieudokumentowanym migrantom i migrantkom na uregulowanie swojego statusu. Bradley i Noronha proponują reformę sięgającą dalej: usunięcie przepisów zakazujących nieudokumentowanym migrantom i migrantkom dostępu do usług publicznych. „Tak ujęte obywatelstwo i status migracyjny – przekonują autorzy – nie będą już działać na zasadzie warunku, od którego zależy możliwość korzystania z należnych ludziom, fundamentalnych praw”.

Kiedy Afrykanie nie byli czarni

czytaj także

Kiedy Afrykanie nie byli czarni

Przemysław Wielgosz

Dzisiejsi abolicjoniści i abolicjonistki działają przede wszystkim z troski o to, jak najlepiej możemy opiekować się sobą nawzajem w najszerszym tego słowa znaczeniu. Abolicjonizm często uważa się za politykę zniszczenia: mówi się, że wie, przeciwko czemu występuje, ale nie wie, za czym się opowiada. To bardzo nietrafne stwierdzenie. Abolicjonizm niesie zarówno wizję sprawiedliwego świata, jak i praktyczną propozycję tego, jak się do tego świata zbliżać. To wyzwanie do budowy czegoś nowego, lepszego.

**
Emily Kenway jest autorką książek, doktorantką w dziedzinie polityki społecznej Uniwersytetu w Edynburgu i byłą doradczynią programową. Jej pierwsza książka nosi tytuł The Truth about Modern Slavery (Prawda o współczesnym niewolnictwie, Pluto, London 2021), druga będzie dotyczyć opieki (Hachette, London – New York 2023). W latach 2017–2020 zajmowała się pracą opiekuńczą.

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij