Świat

Google ma płacić? To będzie koniec internetu!

Duży kraj przygotowuje ustawę, która ma zmusić Google i Facebooka do płacenia za materiały informacyjne publikowane przez tradycyjne media. Co robi Google? Zmienia algorytm wyszukiwarki, by na górze znalazły się wyniki sugerujące, że taka ustawa oznacza zapaść internetu.

Dwa lata temu australijski parlament przyjął ustawę regulującą zasady negocjacji z mediami informacyjnymi. Ustawa ta zmusiła internetowe koncerny Meta (Facebook) i Alphabet (Google) do płacenia mediom za wiadomości udostępniane na platformach tych dwóch gigantów. Nowe prawo okazało się wielkim sukcesem. Australijskie media otrzymują obecnie od firm z sektora big tech ponad 200 mln dolarów australijskich (ponad 550 mln złotych) rocznie.

W zastraszającym tempie kurczą się środki na finansowanie lokalnych serwisów informacyjnych, a liczba miejsc pracy dla dziennikarzy spada. Dlatego pilnie potrzebujemy innowacyjnych rozwiązań politycznych, które pozwolą utrzymać dostęp do rzetelnych dziennikarskich treści. Nic dziwnego, że australijska regulacja rynku mediów przyciągnęła znaczną uwagę. Google i Facebook wysysają spore kwoty z zysków reklamowych generowanych przez tradycyjne media, a ustawodawcy na całym świecie coraz wyraźniej dostrzegają konieczność obciążenia dużych platform technologicznych odpowiedzialnością za finansowanie dziennikarstwa realizowanego w interesie publicznym.

Kłamstwa za darmo, prawda za paywallem

czytaj także

Tymczasem również inne kraje, takie jak Brazylia, Indonezja, Kanada, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, bez większego rozgłosu rozpoczęły prace nad własną wersją australijskich przepisów. Pierrick Judeaux, dyrektor portfolio nowego funduszu International Fund for Public Interest Media, niedawno zauważył, że kodeks medialny stał się jednym z elementów australijskiej „soft power”. Od dwóch lat australijscy urzędnicy jeżdżą po świecie, promując go i ostrzegając swoich kolegów po fachu, że Google i Facebook nie będą szczędzić wysiłków lobbystycznych, pieniędzy ani brudnych sztuczek, by australijskie rozwiązania legislacyjne nie rozprzestrzeniły się do innych krajów.

Zwłaszcza Google nasila działania zmierzające do blokowania podobnych ustaw. W wielu krajach mniejsze media internetowe obawiają się, że na przepisach medialnych skorzystają głównie duże, tradycyjne wydawnictwa. Wykorzystując ten sceptycyzm i dążąc do tworzenia podziałów, Google zawarł niejawne układy z grupą wybranych kanadyjskich wydawców, a w najbliższych tygodniach szykuje się do formalnych negocjacji z wydawcami w RPA. W zamian za środki otrzymane od korporacji wydawcy podpisują zobowiązanie, że w razie wprowadzenia nowych przepisów nie będą domagać się dalszych rekompensat.

Jednak dla Google to wciąż za mało, dlatego stara się przekonać wszystkich, że na australijskiej ustawie medialnej skorzystają tylko największe media. Nie ma w tym ani krzty prawdy: na australijskich przepisach zyskały zarówno duże media należące do Ruperta Murdocha, jak i niewielkie tytuły. Country Press Australia, stowarzyszenie branżowe reprezentujące ponad 100 lokalnych i regionalnych mediów informacyjnych, oraz Minderoo Foundation wspomagają drobne media w negocjacjach zbiorowych. Australijski Departament Skarbu w niedawnej ocenie działania nowych przepisów ujawnił, że jak dotąd podpisano 30 umów o dofinansowanie, przy czym niektóre z nich obejmują nawet kilkanaście tytułów.

Ustawa medialna nie jest oczywiście idealna, jednak jest cennym narzędziem, które należy wspierać, a nie atakować. Jednym z zarzutów stawianych australijskim rozwiązaniom jest utajnianie wpłat otrzymywanych przez media od korporacji technologicznych. W kanadyjskiej wersji ustawy, o ile zostanie przyjęta, przewidziano większą transparentność: media będą musiały ujawniać tego typu informacje organom regulacyjnym (ale nie opinii publicznej). Kanadyjskie prawo wprowadza również kryteria uprawniające media do otrzymywania środków, takie jak wymóg spełniania konkretnych standardów redakcyjnych i zatrudnianie przynajmniej dwóch pełnoetatowych pracowników. Ponadto media, które uzyskają dostęp do tych środków, będą musiały co roku składać raporty do organów regulacyjnych.

Warufakis: Google – a co my z tego mamy?

Kolejne odsłony ustawy medialnej powinny obejmować przepisy nakładające obowiązek podawania do wiadomości publicznej porozumień zawieranych przez media i korporacje technologiczne oraz przeznaczania środków otrzymanych przez wydawców od technologicznych gigantów takich jak Google czy Facebook na podnoszenie poziomu dziennikarstwa. Informacje o tym, jak platformy cyfrowe obliczają wartość rozpowszechnianych newsów i jak ustalają swój kalendarz płatniczy, również powinny być dostępne publicznie. Bez takiego poziomu transparentności nie da się zagwarantować uczciwego traktowania mediów informacyjnych.

Przepisy te nie mogą pomijać drobnych mediów, o czym przypominają organizacje wspierające środki masowego przekazu, takie jak brytyjska Public Interest News Foundation, National Editors’ Forum z RPA czy brazylijskie Stowarzyszenie Dziennikarstwa Cyfrowego (Ajor). Władze z kolei nie powinny ulegać pokusie włączania przepisów medialnych do zbiorczych ustaw ograniczających wolność słowa i umożliwiających państwu cenzurowanie prezentowanych w mediach treści.

Fejki fejkami, ale kasa musi się zgadzać

Brazylijska dziennikarka Natália Viana niedawno zauważyła, że działania Google zraziły zwolenników tej korporacji i wywołały wobec niej gwałtowne reakcje. W obliczu rosnącej popularności australijskiego kodeksu medialnego Google uciekł się do gróźb, sugerując, że jeśli będzie zmuszany do płacenia za treści informacyjne, przestanie je rozpowszechniać. Odgrażał się również dziennikarzom, że wycofa wsparcie finansowe dla mediów.

Brazylijskie władze badają teraz, czy w związku z zabiegami lobbystycznymi, torpedującymi brazylijską wersję ustawy Google nie dopuściło się „praktyk o charakterze nadużycia”. Jeszcze na początku maja, tuż przed planowanym głosowaniem Google zmieniło wyniki wyszukiwania tak, aby po wpisaniu zapytania pojawiały się wyniki utrzymujące, że proponowana ustawa oznacza koniec internetu.

To smutne, jak mało uwagi poświęcono w mediach drapieżnej taktyce Google i Facebooka. Owiane tajemnicą negocjacje prowadzone przez te platformy i organizacje dziennikarskie w RPA, gdzie zdesperowani wydawcy czym prędzej dążą do porozumienia z Google, bo nie stać ich na to, by czekać, jak wyklaruje się sytuacja legislacyjna, pokazują, z jak głębokim kryzysem mamy do czynienia.

Czy dziennikarki mogą być aktywistkami?

Finansowanie wysokogatunkowego dziennikarstwa wymaga zbiorowych wysiłków. Dlatego tak ważne jest, by platformy big tech nie uchylały się od tego, co jest ich obowiązkiem. Mając w pamięci, jak Google i Facebook wzbraniały się przed płaceniem za prawa autorskie, jak próbowały unikać płacenia podatków, zaskarżały nakładane na nie grzywny i z jaką werwą lobbowały wśród ustawodawców i dziennikarzy, nie wiadomo, na ile będą skłonne zgodzić się na jakikolwiek mechanizm finansowania. Jednak po latach zbijania kokosów na rozprzestrzenianiu treści przygotowywanych przez zawodowych dziennikarzy nadeszła pora, by platformy te przestały grać na zwłokę i w końcu sięgnęły do portfela.

**
Anya Schiffrin – starsza wykładowczyni w School of International and Public Affairs na Uniwersytecie Columbia. Niedawno ukazała się jej najnowsza książka Media Capture: How Money, Digital Platforms, and Governments Control the News (Columbia University Press 2021).

 

Copyright: Project Syndicate, 2023. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij