Świat

W imię wolności słowa Elon Musk pogrąży Twittera

Elon Musk twierdzi, że jako właściciel Twittera zapewni wszystkim wolność słowa. Sądząc po jego publicznych zapowiedziach, raczej ją doszczętnie skompromituje. A przy okazji miał powiedzieć inwestorom, że zlikwiduje blisko 75 proc. miejsc pracy w Twitterze.

W 1897 roku amerykański magnat prasowy William Randolph Hearst wysłał ilustratora Frederica Remingtona na Kubę, by ten zdał relację z kubańskiej wojny o niepodległość. Gdy Remington doniósł, że „żadnej wojny nie będzie”, Hearst miał ponoć zatelegrafować: „Pan załatwi obrazki, ja załatwię wojnę”.

To stara historia ze znanym morałem: bogactwo daje władzę, a władza rodzi pragnienie jeszcze większej władzy. Do tego dochodzi drugi oczywisty wniosek: kto kontroluje środki masowego przekazu, panuje nad tym, jak konstruuje się i opisuje rzeczywistość.

Macie dość polityki? O to chodziło

czytaj także

Od czasów Hearsta zmieniły się media, ale nie zmieniło się postępowanie plutokratów. Elon Musk, który Twittera używa dość skutecznie do promowania własnych interesów, dostrzega, że platforma ta ma znaczący wpływ na życie publiczne. Mimo że już próbował wywinąć się z podpisanej umowy kupna platformy, ostatecznie może nie mieć innego wyboru, jak tylko doprowadzić transakcję do końca. Dlatego warto bacznie przyjrzeć się podanemu przez niego powodowi, dla którego zainteresował się przejęciem tej platformy.

„Skoro Twitter służy de facto za arenę publiczną – tweetował Musk 26 marca 2022 roku – nieprzestrzeganie zasad wolności słowa zasadniczo podkopuje demokrację”. Przy decyzji o zakupie firmy, wyjaśniał tydzień później, „względy ekonomiczne zupełnie mnie nie obchodzą. [Mam] mocne, intuicyjne przeczucie, że posiadanie platformy publicznej cieszącej się maksymalnym zaufaniem i szeroko inkluzywnej jest niezwykle istotne dla przyszłości cywilizacji”.

Być jak Elon Musk. Mesjasz czy patoinfluencer kapitalizmu?

Jako zadeklarowany „absolutysta wolności słowa” Musk twierdzi zatem, że ratuje społeczną agorę. Zamierza to czynić, między innymi wycofując przepisy regulaminu Twittera, które zabraniają politykom, na przykład byłemu prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi czy członkini Izby Reprezentantów Marjorie Taylor Greene, wykorzystywania platformy do szerzenia oczywistych kłamstw i dezinformacji. Wszystko to w imię wolności słowa.

Na poziomie abstrakcji nawoływanie Muska do „pełnej wolności” może zdawać się sprawą prostą. Po zastanowieniu jednak konsekwencje tej postawy mogą niepokoić. Wolnością słowa w rozumieniu Muska da się na przykład uzasadnić sądową obronę zuchwałych i szkodliwych kłamstw propagatora teorii spiskowych Alexa Jonesa, w tym jego oburzające stwierdzenia, że strzelanina w szkole podstawowej w Sandy Hook, której sprawca zabił 26 osób (w tym 20 sześcio- i siedmiolatków), została tylko zainscenizowana z udziałem „aktorów kryzysowych”. Sąd w Connecticut właśnie to przekonanie odrzucił, nakazując Jonesowi zapłacenie prawie miliarda dolarów odszkodowania rodzinom ofiar tej masakry.

Alex Jones to Ameryka zaglądająca do lustra

Sąd ma rację. Nie ma wolności absolutnej – ani słowa, ani działania. Przeciwnie: jeśli wolność ma coś znaczyć, wymaga istnienia podstawowych zasad ograniczających nadużycia, które mogłyby uczynić ją martwym prawem. To dlatego mamy przepisy zakazujące oszustw na rynku towarów i usług. Bez takich ograniczeń w handlu mnożyłyby się fałszywe reklamy towarów i wprowadzające w błąd obietnice, szerząc nieufność, która nieuchronnie sprowadziłaby porażkę całego rynku.

To samo dotyczy rynku opinii i idei. Wolność słowa nie stanowi licencji na przemyślane czy bezmyślne rzucanie stwierdzeń krzywdzących drugiego człowieka bądź narażających jego mienie na szwank. Dlatego istnieją przepisy przeciwko zniesławieniu i celowemu powodowaniu bólu emocjonalnego – co ilustruje sprawa Alexa Jonesa. Z tego samego powodu prawo nakłada kary za namawianie do przemocy, składanie fałszywych zeznań czy okłamywanie organów władzy na temat działalności przestępczej.

Czy można już zacząć karać za fałszywe newsy? To się okaże

Pewne ograniczenia wolności słowa uznano również za niezbędne do zabezpieczenia wolnych i sprawiedliwych wyborów. W wielu stanach USA przepisy zakazują na przykład celowego rozpowszechniania fałszywych informacji na temat lokalizacji komisji wyborczych, okresu głosowania, prawdziwości kart do głosowania czy instrukcji prawidłowego oddania głosu. Nie można też wprowadzać innych w błąd, twierdząc, że obecnie piastuje się jakiś urząd, czy kłamać o powiązaniach własnej kampanii. A jak jasno pokazują wyniki postępowania karnego wytoczonego uczestnikom i uczestniczkom wściekłego tłumu, który 6 stycznia 2021 roku na amerykańskim Kapitolu starał się uniemożliwić pokojowe przekazanie władzy, wolność wyznawania niepopularnych poglądów politycznych nie oznacza prawa do obalania władzy przemocą.

Nawet przy obowiązującej dziś polityce moderacji treści platformy mediów społecznościowych zalewa dezinformacja, zżerająca zaufanie publiczne i podważająca zasadniczą funkcję swobodnego i doinformowanego dyskursu publicznego. Wywrotowe taktyki, pomyślane tak, aby doprowadzić do krachu na rynku opinii i idei, skutkują w rzeczywistości „aktami antymowy”. Ich jedynym celem jest kompromitacja samego dyskursu politycznego.

Fejki fejkami, ale kasa musi się zgadzać

Musk dał już przedsmak zmian, których może dokonać na Twitterze. Zacznie się od przywrócenia konta Donaldowi Trumpowi, co pozwoli byłemu prezydentowi propagować kolejne ewidentne kłamstwa na temat jego politycznych przeciwników oraz rzekomych oszustw wyborczych, a może skończyć się dalszym niszczeniem standardów Twittera.

Obietnica Muska, że uratuje „publiczną agorę”, jest fundamentalnie fałszywa. Biznesmen tylko pogłębi dezintegrację Twittera, pozwalając, by zalała go toksyczna dezinformacja, deepfejki, tępa propaganda, podżeganie do przemocy, doxing i inne formy nieliberalnych aktów antymowy.

**
Richard K. Sherwin jest profesorem prawa i dyrektorem Visual Persuasion Project w New York Law School. Wraz z Danielle Celermajer zredagował tom A Cultural History of Law in the Modern Age (Kulturowa historia prawa w dobie nowoczesnej, Bloomsbury, London 2019).

Copyright: Project Syndicate, 2022. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij