Świat

Elon Musk chce przejąć Twittera. Czy zrobi z niego raj dla prawicowych trolli?

Elon-Musk

Twitter broni się przed wrogim przejęciem przez Elona Muska. Miliarder daje do zrozumienia, że jest bliski kupna serwisu i że zrobi wszystko, żeby jego plan się powiódł. Jak zmieni się serwis, jeśli faktycznie przejmie go libertariański miliarder?

Musk podgrzewa atmosferę wokół planów zakupu Twittera. Kilka jego ostatnich tweetów było poświęconych temu, co mu się w tym serwisie nie podoba i co powinno się w nim zmienić. „Reguły obowiązujące w mediach społecznościowych są dobre, jeśli 10 proc. użytkowników najbardziej na prawo i lewo jest równie nieszczęśliwych” – ironizował prezes firm Tesla i Space X.

Miał zapewne na myśli zasady wprowadzone w social mediach między innymi w związku z wpisami byłego prezydenta USA Donalda Trumpa, który mijał się z prawdą i wprost nawoływał do przemocy. Sam Musk ma do wolności słowa klasycznie libertariańskie podejście: niech każdy mówi i pisze, co mu się żywnie podoba. Dla Twittera, który na przestrzeni lat stał się głównym kanałem komunikacji wielu polityczek i polityków, może to oznaczać gigantyczne zmiany.

Stosunek Muska do wolności wypowiedzi jest równie absolutystyczny jak do robienia biznesu. Miliarder jest aktualnie największym indywidualnym udziałowcem Twittera. Uznał więc, że złoży jego udziałowcom ofertę nie do odrzucenia: chce wykupić 100 proc. akcji firmy za 43 mld dolarów. I chyba jest zdziwiony, że zarząd nie przyjął jego propozycji z otwartymi ramionami, a nawet traktuje ją jak próbę klasycznego wrogiego przejęcia.

Być jak Elon Musk. Mesjasz czy patoinfluencer kapitalizmu?

Twitter broni się przed Muskiem w podręcznikowy sposób: w statucie spółki pojawiły się „trujące pigułki”, czyli zapisy, które czynią jej całościowy wykup nieopłacalnym lub niemożliwym do zrealizowania. Oczywiście nie ma pigułek mogących powstrzymać jednego z najbogatszych ludzi świata, który część swoich posunięć biznesowych traktuje w kategoriach misji. W takich przypadkach pieniądze wydają się nie mieć dla niego znaczenia.

Tak jak Tesla ma być ekologicznym samochodem przyszłości, a loty kosmiczne realizowane przez Space X mają przyspieszyć kolonizację Marsa przez Ziemian, kiedy zmiany klimatyczne uczynią życie na naszej planecie niemożliwym, tak przejęcie Twittera miałoby realizować marzenie Muska o wolności głoszenia dowolnie skrajnych poglądów w przestrzeni publicznej.

Na jakich lekcjach przysnęło się Muskowi

I choć mamy do czynienia z wizjonerem, któremu nie można odebrać tego, że ma gigantyczną wiedzę o technologiach i wydaje się robić wszystko z myślą o przyszłości, to aż chciałoby się powiedzieć Muskowi: „OK, boomer”. Bo jeśli ktoś, żyjąc w XXI wieku, ma jakiekolwiek złudzenia, że radykałowie w sieci głoszą swoje mądrości sami z siebie i tylko po to, żeby podzielić się nimi ze światem w imię własnej wolności, to znaczy, że nie uważał na zbyt wielu lekcjach.

Lekcja pierwsza, na której Elon ewidentnie bumelował, to przesłuchanie Marka Zuckerberga przed Kongresem. Odpowiadając na wiele pytań, szef Facebooka dał do zrozumienia sędziwym amerykańskim prawodawcom, że nie umieją we współczesny internet, ale jednego nie dał rady zakwestionować: tak, jego spółka niewiele zrobiła, żeby zapobiec nielegalnym działaniom firmy Cambridge Analytica, które przyczyniły się choćby do zwycięstwa Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich.

Był to, przypomnijmy, klasyczny przykład politycznego trollingu połączony z kradzieżą danych: wykorzystano informacje o użytkownikach, udostępnione zresztą brytyjskiej spółce legalnie, ale do innych celów, a następnie użyto ich, żeby pozyskać dane z powiązanych z nimi kont, już bez zgody właścicieli, i podsunąć im treści, które pozwoliły wpłynąć na ich preferencje wyborcze.

Lekcja druga dotyczy tego, co w internecie wyprawia Rosja. Ten kraj miał czarny pas w trollingu, na długo zanim powstały social media, a nawet sam internet. Pierwsze biuro do spraw dezinformacji powstało w strukturach rosyjskich służb specjalnych w 1923 roku. Trolle pomagają zyskać międzynarodowe poparcie finansowanym przez Kreml siłom antyzachodnim i antyeuropejskim, między innymi publikując wpisy w social mediach.

Facebook na tle konkurencji jest jak konserwatywny wujek

Polski przykład to ultrakonserwatyści z Ordo Iuris, których związki z Rosją opisała w doskonałym reportażu śledczym To jest wojna Klementyna Suchanow. O tym, jak trolle przygotowały ideowy grunt pod rosyjską napaść na Gruzję w 2008 i Donbas w 2014 roku, napisała z kolei fińska dziennikarka Jesikka Aro w słynnej książce Trolle Putina.

Zresztą nie trzeba szukać przykładów z historii, nawet niedalekiej, wystarczy spojrzeć na wpisy powielane w sieci od początku trwającej rosyjskiej inwazji na Ukrainę – choćby lamenty, że baseny czy kina w Polsce stosują „segregację narodową”, oferując ukraińskim dzieciom wstęp za darmo, podczas gdy dzieci polskie nadal muszą płacić. Chyba wszyscy mieliśmy też okazję zapoznać się z losami niejakiej Kasi z Ząbek, którą odprawiono rzekomo ze szpitala ze skręconą nogą, bo „teraz przyjmują tylko Ukraińców”.

Takie rewelacje publikują miliony rzekomo bezinteresownych internautów jako „info z pierwszej ręki od znajomej”. Część z nich to rzeczywiście pożyteczni idioci, którzy dają się nabrać, bo niedorzeczny przekaz koresponduje z ich poglądami, ale zdecydowana większość to opłacani najczęściej pośrednio przez Rosję siewcy dezinformacji i zamętu.

Trzecia lekcja dotyczy algorytmów mediów społecznościowych, które po prostu zarabiają na popularności kontrowersyjnych treści. Była pracownica Facebooka Francis Haugen ujawniła, że firma celowo promuje wpisy budzące gniew, bo cieszą się one największą liczbą reakcji i komentarzy, są więc przynętą dla reklamodawców. Dlatego nie ma co liczyć na to, że osoba otyła przestanie widzieć na Facebooku czy Instagramie fatfobiczne wpisy, choć trudno uwierzyć, że sama ich tam szuka.

Suchanow: Im bardziej cisną, tym więcej kobiet definiuje się jako feministki

Tak więc w dzisiejszych czasach wolność słowa to skomplikowany temat. Treści promowane przez polityków i biznes czy wręcz układane pod ich dyktando występują w przebraniu „głosów zwykłych ludzi”. Zwykli ludzie, którzy autentycznie głoszą własne poglądy w sieci, robią to w coraz bardziej radykalnej formie, bo dzięki temu zyskują rozpoznawalność. Do tego dochodzi nieustające polowanie firm na dane użytkowników, którzy w określony sposób reagują na treści i w większości przypadków nie mają pojęcia, że niemal wszystko w ich życiu – od zakupu nowej pary butów po głos wrzucony do urny wyborczej – może być efektem działania różnych sił w sieci.

Czego nawet Musk nie przeskoczy (chyba że chce mieć Albiclę)

Być może Elonowi Muskowi wydaje się, że jest wystarczająco mądry, żeby Twitter pod jego rządami nie zamienił się w gniazdo trolli i pospolitych przestępców.

Niestety – tak nie jest. „Jeśli Twitter służy jako de facto publiczny miejski plac, fakt, że nie szanuje zasady wolności słowa, stanowi fundamentalne zagrożenie dla demokracji” – wywodził jeszcze w marcu tego roku Musk, gdy rosyjskie trolle na całego podsycały antyukraińskie nastroje w sieci.

Nie ma się co dziwić, że pierwszymi, którzy euforycznie zareagowali na zapowiedzi przejęcia Twittera przez Muska, byli zwolennicy Donalda Trumpa. Domagają się oni, żeby serwis przywrócił konto byłego prezydenta USA usunięte po atakach jego rozżalonych wyborców na Kapitol. Trump między innymi za pośrednictwem Twittera wzywał swoich zwolenników do „przejęcia Kapitolu” po wyborach, w których przegrał z Joe Bidenem.

Elon Musk ma swoje dziwactwa, z których jest znany, wizerunek ekscentrycznego geniusza spowodował, że stał się ikoną popkultury. Sam fakt posiadania bajecznej fortuny i nietuzinkowej osobowości nie czyni go jednak ani wszechmogącym, ani szczególnie mądrym.

Na szczęście legislatorzy po obu stronach Atlantyku pracują nad przepisami, których platformy społecznościowe będą musiały przestrzegać, żeby ich użytkownicy byli bezpieczni w sieci. Jak zwykle, można się spodziewać, że prawo nie będzie nadążało za rzeczywistością. Choćby w odpowiedzi na nowe pomysły rosyjskich trolli te ustawy trzeba będzie cały czas poprawiać i uzupełniać. Co nie zmienia faktu, że każdy, kto będzie chciał działać na tym rynku, będzie musiał przestrzegać pewnych reguł.

W USA konserwa trzyma się mocno

Jeśli Musk jest rzeczywiście liberałem, to może szybciej ugnie się przed argumentem rynkowym. W 2020 roku wiele dużych firm, między innymi Honda czy Unilever, zbojkotowało Facebooka w proteście przeciwko niewystarczającym działaniom serwisu w walce z mową nienawiści. Teraz biznesowi giganci jeden po drugim wycofują się z Rosji. Oba te ruchy kosztowały ich sporo, ale w dłuższej perspektywie pozwoliły im nie stracić twarzy i ostatecznie zyskać również w sensie finansowym.

Nawet jeśli Muskowi jest wszystko jedno, czy za sznurki w Twitterze pod jego rządami będzie pociągał Władimir Putin, to podobna zimna ekonomiczna kalkulacja może doprowadzić do tego, że od serwisu odwrócą się reklamodawcy. A bez reklam, za to z rozhulaną „wolnością słowa”, Twitter zamieni się w dogorywający portalik dla onucowych korwinistów (jak Parler czy inna Albicla).

Szach-mat, lewaki! Radykalna prawica ma własny internet

Dotychczasowe ruchy Muska pokazują, że jednak rozumie on, w jakim kierunku zmierza świat. A skoro tak jest, to trudno go podejrzewać o chęć bycia kojarzonym z dyktatorami czy ewidentnymi wariatami i, przede wszystkim – chęć zarżnięcia kury znoszącej złote jajka. Bo Twitter w ostatnim kwartale zwiększył liczbę użytkowników o 25 milionów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Karolina Wasielewska
Karolina Wasielewska
Autorka książki „Cyfrodziewczyny”
Autorka tech-feministycznego bloga Girls Gone Tech.pl i reportażu o pionierkach polskiej informatyki „Cyfrodziewczyny”, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij