Czytaj dalej, Historia, Weekend

Ludowa historia Polki [rozmowa z Alicją Urbanik-Kopeć]

Alicja Urbanik-Kopeć

Niewiele było emancypantek, które zwracały uwagę na kobiety z klasy robotniczej jako na potencjalne sojuszniczki. Rozmowa z Alicją Urbanik-Kopeć, autorką trylogii o kobietach w XIX wieku, ludowej herstorii.

Agnieszka Wiśniewska: Czemu zajęłaś się ludową herstorią XIX wieku na ziemiach polskich?

Alicja Urbanik-Kopeć: Zobaczyłam liczby. Zobaczyłam, że w Królestwie Polskim pracowało 40 tysięcy robotnic fabrycznych. Służących było w samej Warszawie między 30 a 50 tysięcy. Tych rzesz kobiet nie dało się nie zauważyć na ulicach, to one stanowiły tkankę miejską, a ich losy są dużo bardziej charakterystyczne i typowe niż biografie intelektualistek.

Czyli tych kobiet, których biografie znaliśmy dotąd z książek.

Kobiety są ważne dla życia miasta. Industrialne miasto z przełomu XIX i XX wieku oferuje swoim mieszkańcom poziom życia może niepodobny do obecnego, ale taki, w którym można się już spodziewać zdobyczy cywilizacyjnych takich jak ciepła woda, kanalizacja, elektryczność w części miasta – wieczorem przynajmniej na wybranych ulicach są zapalane latarnie, a zimą w mieszkaniach jest ciepło. Wiele z takich codziennych udogodnień pojawia się w życiu mieszkańców miasta dzięki kobietom – to służąca zapewnia świeże jedzenie każdego dnia…

Czyli idzie je kupić, bo lodówki nie ma…

Oczywiście. Jest przyniesiona i nagrzana woda do mycia, w mieszkaniu jest czysto, regularnie opróżniane są toalety.

Rano rozpalone piece.

Wieczorem zapalane lampy. To wszystko są obowiązki służących. Ale oprócz nich w mieście kobiety pracują w przemyśle. Ubrania produkuje się łatwiej, buty robi się prościej, akcesoria też – to jest codzienna praca robotnic we włókiennictwie, bardzo sfeminizowanym przemyśle. W niektórych fabrykach ponad 50 proc. załogi stanowiły kobiety.

Kobiety pracujące w rzemiośle wykonują kapelusze, torebki, rękawiczki, halki, obrusy. Specyficznie sfeminizowanym zawodem rzemieślniczym było klejenie pudełek, opakowań do przenoszenia towarów kupowanych w sklepach.

Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu

Kiedy ogląda się prezentowaną w Muzeum Warszawy wystawę Niewidoczne. Historie warszawskich służących, ale też stałą ekspozycję muzeum, to trudno nie myśleć, że masę tych przedmiotów, elementów kultury materialnej miasta, możemy dziś zobaczyć dlatego, że zachowały się w niezłym stanie właśnie dzięki pracy kobiet – nie tylko tych, które sto lat temu uszyły jakąś halkę czy wydziergały skarpetki, ale i tych, które je cerowały, ostrożnie prały. Wszystkie te filiżanki, karafki, kapelusze czy buty były pod opieką służących.

Dużą część kultury materialnej XIX wieku to zdecydowanie efekt pracy kobiet.

Zacznijmy od początku, od momentu, kiedy młoda dziewczyna trafia do miasta. Czemu kobiety w XIX wieku wyjeżdżają ze wsi do miasta?

Migracja ze wsi do miast to, po pierwsze, efekt uwłaszczenia chłopów. Stają się oni bardziej mobilni, nie są przywiązani do ziemi. Jednocześnie w latach 70. i 80. XIX wieku panuje kryzys ekonomiczny, następuje także industrializacja i rozwój miast. Wszystko to sprawia, że mamy ogromne fale migracji ze wsi do miast, a bliżej końca wieku – też migracji zarobkowej za granicę.

Emigracyjny przemysł [rozmowa z Martinem Pollackiem]

Ale dlaczego kobiety opuszczają wieś?

Na wsi los kobiety jest bardzo trudny, szczególnie jeśli są – jak je określano – „niepotrzebnymi córkami”, a więc dziewczynami z wielodzietnych rodzin, dla których nie ma miejsca w domu. Te dziewczyny są postrzegane jako obciążenie ekonomiczne dla rodziny, bo ich codzienna praca niejako „nie równoważy kosztów” ich codziennego życia w tym gospodarstwie. Dla takiej dziewczyny nie ma pieniędzy na posag, nie ma ziemi, którą można by jej dać w chwili wyjścia za mąż.

Pozostanie na wsi to dla takiej dziewczyny no future.

Szczególnie że środowisko wiejskie chce kontrolować kobiety i ich życie osobiste. No więc wiele dziewczyn decyduje się na migrację do miast, które się wtedy rozrastają i zapraszają.

I obiecują lepszą przyszłość.

Dla wielu dziewczyn ta przyszłość rzeczywiście będzie lepsza, chociaż przyjdzie im za to zapłacić sporą cenę.

Ludowej historii nie można zakląć w pomnik. Ona wciąż trwa

Dziewczyny znają kogoś w mieście, do którego jadą?

Migracja jest często łańcuchowa, czyli najpierw jedzie jedna osoba, a dzięki temu, że utrzymuje kontakt z liczną rodziną na wsi, ściąga do miasta kolejne osoby – siostry, kuzynki, siostrzenice. Te kolejne dziewczyny jadą do pracy do miasta, bo widziały już, że kuzynka dzięki takiej pracy kupiła sobie skórzane buty i poszła do teatru albo na tańce.

Większość z tych, które przyjadą, zostanie służącymi?

W pewnym momencie 80–90 proc. służących domowych w Warszawie pochodziło ze wsi. W fabrykach pracowały głównie kobiety z miejskiego proletariatu. Chyba że fabryki powstawały w szczerym polu, jak zakłady w Żyrardowie, wokół których zbudowano miasto, wtedy pracownice i pracownicy do nich rekrutowali się z okolicznych wsi.

Niewidoczne wystawa
Widok wystawy „Niewidoczne. Historie warszawskich służących”. Fot. Tomasz Kaczor

Jak konkretnie wygląda ta droga ze wsi do miasta?

Piechotą albo wozem konnym dziewczyna dojeżdżała do najbliższej stacji kolejowej. W drugiej połowie XIX wieku sieć kolejowa się rozrastała, ale ponieważ, jak wiadomo, zawsze mieliśmy problemy z koleją i zawsze było za mało stacji, to był do nich kawałek drogi z domu.

Na ogół dziewczyna jedzie wtedy pociągiem pierwszy raz w życiu. Biorąc pod uwagę to, jak nowoczesny jest to w tamtym czasie wynalazek, to jest trochę jak pierwszy lot samolotem.

Już w pociągu dziewczyna może trafić na panie z organizacji dobroczynnych.

Towarzystwo Ochrony Kobiet to część międzynarodowej organizacji, która zajmuje się pomocą kobietom w tranzycie. Wspomniane fale migracji do miast oraz za granicę sprawiły, że zaczęto dostrzegać nowe problemy, takie jak kradzieże, zaginięcia, porwania. TOK drukował i rozdawał wyruszającym ulotki doradzające, jak bezpiecznie przeżyć podróż do miasta. W punktach doradzano, żeby podać rodzinie adres, pod jakim się będzie przebywać w mieście, żeby zawczasu załatwić sobie pracę i żeby w pociągu z nikim nie rozmawiać. A także – wyspowiadać się przed podróżą.

Działaczki TOK czekały też na stacjach kolejowych w mieście.

Miały żółto-białe opaski na ramionach i były podzielone w ten sposób, że każda z nich patrolowała dany tor na dworcu. Dziewczynę przyjeżdżającą ze wsi łatwo było rozpoznać po stroju. Ubranie to zresztą jest bardzo często wątek emancypacyjny. Dziewczyna przyjeżdża do miasta w wiejskim stroju, ma chustkę na głowie i jest w zapasce, a jak już pomieszka w mieście i zacznie zarabiać, to zamiast chustki zaczyna nosić kapelusz, ma skórzane buty na obcasie, nosi sznurowany gorset. Oraz parasolkę.

Zagubiona dziewczyna bez parasolki mogła trafić na panią, która jej pomoże i zaprowadzi do biura stręczeń.

Czyli biura pośrednictwa pracy.

Ta instytucja ułatwiała stawianie pierwszych kroków w mieście?

Panie szukały dziewczynom pracy głównie na służbie. Biura stręczeń zajmowały się rejestrowaniem dziewczyn, które potem były zatrudniane jako służące.

Dlaczego tyle dziewczyn zostaje służącymi?

Bo na start, kiedy dopiero przyjechały do miasta, to była praca najprostsza, wymagająca najmniej kwalifikacji z wszystkich prac dostępnych w mieście.

Choć i tak wymaga nauczenia się wielu rzeczy…

Dlatego że rozdźwięk między codziennym życiem na wsi i w mieście jest wtedy ogromny. Dziewczyna, która przyjeżdża ze wsi, zapewne nigdy wcześniej nie gotowała na kuchence, nie musiała froterować podłóg…

Albo pastować skórzanych butów.

Wszystkiego tego się przez pierwsze lata uczy. Na początek może być pomywaczką, nosić wodę czy drewno na któreś piętro w kamienicy.

Pas bezpieczeństwa dla osób myjących okna
Pas bezpieczeństwa dla osób myjących okna, początek XX wieku. Źródło: Muzeum Warszawy

Ponieważ te prace są uważane za najprostsze, to są też niskopłatne. Dlatego praca służących jest tak powszechna? Pod koniec XIX wieku co trzecia osoba pracująca w mieście to właśnie służąca czy rzadziej służący.

Zatrudnianie służącej domowej było wyznacznikiem przynależności do mieszczaństwa. A nawet ludzie z klasy robotniczej, jeśli tylko było ich stać, zatrudniali kogoś do pomocy, na przykład opiekunki do dzieci.

Praca służącej jest etapem życia w mieście czy docelowym zawodem?

Było różnie, ale zdecydowanie nie jest prawdą sentymentalny stereotyp służącej, która jest z rodziną przez dekady, do końca swojego życia. To się zdarzało i czasopisma dla służących drukowały listy nagród finansowych fundowanych służącym pracującym w jednym domu ponad 10 czy 15 lat. Ale sam fakt, że były takie nagrody, oznacza, że wspomniana sytuacja nie była częsta i zasługiwała na specjalne wyróżnienie.

Większość służących traktowała tę pracę jako tymczasową. Był to rodzaj trampoliny do życia miejskiego. Służące często zmieniały pracodawców. Wypowiedzenie można było złożyć po kwartale, po pół roku lub roku – zależnie od tego, jak się było umówioną z pracodawcą.

Czemu tak często zmieniały prace?

Szukały lepszej. Wiadomo, że nie co trzy miesiące, bo ktoś gotów był pomyśleć, że skoro służąca co kwartał zmienia miejsce pracy, to coś z nią nie tak. Ale co jakiś czas dziewczyny szukały szans na podwyżkę. A pracodawca często wolał zatrudniać za mniejsze pieniądze niewykwalifikowaną służącą, niż dać podwyżkę tej, która już się czegoś nauczyła.

A dopływ nowych potencjalnych służących przyjeżdżających do miasta był stały.

Pamiętajmy, że służące zaczynały pracę jako nastolatki. Praca ta była ciężka fizycznie. Niszczyła zdrowie. Kobiety wiedziały więc, że mają góra kilkanaście lat, żeby tak ciężką pracę wykonywać – potem siądzie im kręgosłup, wyskoczy dysk, nabawią się przepukliny. To „okienko czasowe” musiały więc wykorzystać na kilkakrotny awans, odłożenie jakichś pieniędzy, a potem wychodziły za mąż. Często wtedy zaczynały pracować z mężem w jego zakładzie.

14 godzin harówy to pestka [rozmowa z Joanną Kuciel-Frydryszak]

Nie zostawały na służbie, bo ta wiązała się z mieszkaniem kątem u pracodawcy. Ja mieszkam w Warszawie w mieszkaniu, które było częścią większego, tą służbówkową, i do sąsiadów wchodzi się przez podwójne drzwi, a do mnie przez mniejsze, dla służby. Zaraz za drzwiami jest kuchnia z zimną ścianą pod oknem i zimną spiżarką. To w takiej kuchni często spały służące.

Albo na strychu. A jeśli w kuchni, to na rozwijanym na noc materacu. Dlatego po ślubie takie mieszkanie było nie do pogodzenia z codziennym życiem, choć część służących zaczynała pracować na dochodne. Przychodziły zrobić pranie, wyfroterować podłogi, uprasować – a więc zajmowały się pracami, których nie wykonuje się codziennie.

Lucyna Kotarbińska wspomina w dzienniku pracujące u niej służące i pisze, że nie wyszły one za mąż, pracowały tak długo, jak mogły, a kiedy kręgosłup odmówił posłuszeństwa, musiały wrócić na wieś. Takie kobiety czekało życie na łasce rodziny albo miejsce w przytułku. Mówimy o czasach, w których nie istnieje systemowa opieka zdrowotna czy pomoc społeczna żadnego rodzaju.

To dlatego, żeby nie popaść w nędzę, wiele służących podejmuje pracę seksualną? Według spisu powszechnego z 1889 roku w Królestwie Polskim blisko połowa tak zwanych zarejestrowanych prostytutek wcześniej pracowała jako służące. Praca seksualna jest wtedy legalna.

Praca seksualna przez cały XIX wiek była legalnym, choć reglamentowanym zawodem we wszystkich zaborach ziem polskich. Trzeba było zgłosić się do urzędu, który rejestrował pracownicę seksualną i wydawał jej książeczkę służbową, bardzo podobną do książeczki służbowej służącej. W obu był numer, rysopis, miejsce pochodzenia, w późniejszym okresie, kiedy już upowszechniła się fotografia – także zdjęcie. Tam, gdzie u służącej było miejsce na referencje, które pracodawcy wypisywali po zakończeniu przez nią pracy, u pracownicy seksualnej było miejsce na aktualne wyniki badań ginekologicznych.

Służące musiały się zarejestrować w odpowiednim urzędzie i dostać książeczkę służbową, bo był to element kontroli tej grupy zawodowej. Czy za obowiązkiem rejestracji pracownic seksualnych stała ta sama motywacja?

Rejestracja pracownic seksualnych też miała źródło w chęci kontroli, ale była również próbą ograniczenia rozprzestrzeniania się chorób przenoszonych drogą płciową. Co jest oczywiście problematycznym założeniem, jeśli weźmiemy pod uwagę, że kontrolowano tylko kobiety, a nie mężczyzn. Jedynymi mężczyznami, których co jakiś czas poddawano kontroli, byli żołnierze. Bo w Warszawie czy każdym innym dużym mieście w zaborze rosyjskim były duże kontyngenty wojskowe.

Pracownice seksualne przechodziły regularne badania, które były upokarzające, nieprzyjemne i nieskuteczne, a jednocześnie skutkowały tym, że taka dziewczyna mogła trafić na przymusowe leczenie do szpitala, gdzie zdarzało jej się zarazić czymś innym.

„Kobieta jest zerem, jeżeli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca”

Gdzie jeszcze – oprócz badań medycznych – widać wspomniany przez ciebie element kontroli?

Kobiety pracujące seksualne nie mogły wyprowadzić się z miejsca zamieszkania. Musiały za każdym razem zgłaszać, że się gdzieś przenoszą. Władze chciały po prostu kontrolować ich przemieszczanie się po kraju.

Mogły ponadto mieszkać tylko na niektórych ulicach w mieście. Pracować samodzielnie albo w domach publicznych. Wtedy podpisywały kontrakt z właścicielami takich domów – ci mieli zapewniać wikt i opierunek, mieszkanie, ogrzewanie i ubrania, a one wykonywać pracę. Oczywiście właściciele zabierali kobiecie większość zarobku, co nakręcało spiralę długu i przeradzało się w zniewolenie ekonomiczne, bo kobieta nie miała szans odpracować pieniędzy dopisywanych wciąż do jej rachunku niby to za spanie, jedzenie i wciąż coś nowego.

Jeśli praca seksualna była legalna, a pracownice seksualne poddane takiej kontroli, to czemu prasa wciąż wszczynała wokół tych kobiet panikę moralną?

Debata publiczna nie dotyczyła pracownic zarejestrowanych. Najwięcej mówiło się o tak zwanych prostytutkach niejawnych, a więc pracownicach niezarejestrowanych w odpowiednim urzędzie, takich, które nie miały książeczek służbowych.

Kim były te dziewczyny?

To były pracownice sezonowe. A sezonowa była wtedy praca służącej czy praca w szwalni. Latem wiele XIX-wiecznych rodzin opuszczało swoje mieszkania. Wyjeżdżano do uzdrowisk, letnich domów, bo w mieście latem było nie do wytrzymania. Wysokie temperatury, związany z tym…

smród…

…i zanieczyszczenia sprawiają, że miasto jest nie do zniesienia. A praca służących jest niepotrzebna. Część pracodawców zabiera służące do swoich letnich domów, jeśli je mają. Ale jeśli jadą do hotelu, to zdarza się, że służąca zostaje w mieście i pilnuje mieszkania. Jednak nie dostaje za to wynagrodzenia. Ma dach nad głową, ale nie ma pieniędzy na życie. Czasem taka służąca podnajmuje latem pokoje w mieszkaniu pracodawców, a czasem trafi do pracy seksualnej.

Dziś mówimy o osobach, które od bezdomności dzielą trzy raty kredytu. Służącą od bezdomności dzieliły wtedy pewnie trzy dni?

Szwaczkę też. Lato to coroczne masowe zwolnienia w szwalniach i zakładach krawieckich, bo panie nie zamawiały wtedy nowych strojów, były przecież na letnisku. Zamówienia złożą po powrocie do miasta. Część kobiet, które zostają latem bez pracy, jedzie na wieś do rodziny. Część szuka dorywczych prac fizycznych, a część – jak wspomniałyśmy – trafia do pracy seksualnej.

To jest punkt styku – sytuacja ekonomiczna, która sprawia, że kobiety na pewien czas zajmują się pracą seksualną. Nie jest ona traktowana jako zawód tożsamościowy, dlatego też kobiety nie rejestrują się w urzędach i nie mają książeczek.

Porozmawiajmy teraz o przemocy seksualnej, która spotyka służące ze strony pracodawców albo ich synów.

Służące bardzo często doświadczają przemocy, podobnie jak kobiety pracujące w małych zakładach rzemieślniczych, usługach – hotelach, barach, restauracjach.

Nie mają wielu możliwości dochodzenia swoich praw. Owszem, istnieje ustawa o służbie domowej, jest możliwość upomnienia się o swoją krzywdę w sądach w sytuacji, w której kobieta może udowodnić, że została pobita, była molestowana seksualnie lub zgwałcona, ale bardzo niewiele kobiet decyduje się na taką drogę. Kobiety, które utrzymują przemocowe relacje seksualne na przykład z pracodawcą, nie postrzegają tego jako coś, z czym mogą walczyć. Traktują tę relację jako dodatkową pracę, za którą często dostają nadprogramowe – ukrywane przed panią domu – pieniądze, nagrody, prezenty. Wisi też nad nimi groźba, że jeśli odmówią mężczyźnie, u którego pracują, to zostaną zwolnione i będzie to ich wina, bo wystarczy, że taki pracodawca powie, że zwalania dziewczynę za niemoralne prowadzenie się, a odium społeczne dosięgnie jej, a nie jego.

W pozycji władzy są nie tylko pracodawcy, ale też ich synowie.

Młodzi mężczyźni uwodzą służące, szwaczki, podrywają je, zapraszają do cyrku czy na ciastka. Kobiety z proletariatu traktowane są jako te, które nie posiadają takiego kodeksu etyczno-moralnego jak kobiety z mieszczaństwa. Dlatego właśnie te zaloty młodych panów są inne niż w przypadku zalecania się do kogoś ze swojej klasy. Mężczyźni uważają, że młodych proletariuszek nie da się zawstydzić, znieważyć, obrazić czy sprawić im przykrości. Mężczyźni są wobec nich bardziej bezpośredni i nawet proponując im seks, nie widzą tu przekroczenia tabu kulturowego, bo w ich optyce zasady moralne kobiet z proletariatu są inne. A wiele dziewczyn z proletariatu widzi w tym możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy.

I podejmuje relacje z pewnej kalkulacji zysków i strat.

Spektrum zachowań seksualnych waha się od absolutnej przemocy i gwałtu przez różne półdobrowolne relacje w opozycji władzy i podległości czy pragmatyczne czerpanie korzyści finansowych, aż po pozbawione wymiaru ekonomicznego romanse, które mogą się kończyć nawet związkami małżeńskimi.

Pan i służąca. Od pracy na służbie do pracy seksualnej

W swojej trylogii piszesz nie tylko o życiu służących, robotnic czy pracownic seksualnych, ale też o debacie społecznej i publicystycznej toczącej się na temat ich życia.

Kiedy śledzi się dyskurs emancypacyjny czy socjalistyczny na temat kobiet z klasy robotniczej, pracy seksualnej czy w ogóle pracy fizycznej kobiet, można być trochę rozczarowanym. Nawet w najbardziej progresywnych środowiskach istnieje pewne wahanie wobec postrzegania kobiet z klasy robotniczej w kategoriach przynależności do ruchu emancypacyjnego. Ich życie i praca są dla większości członkiń ruchu emancypacyjnego bardzo dalekie. Kobiety pracujące w fabrykach czy służące niekoniecznie łączy wspólny interes z ziemiaństwem czy miejskimi inteligentkami. Ich cele, problemy, potrzeby się rozmijają. Niewiele jest emancypantek, które zwracają uwagę na kobiety z klasy robotniczej jako na potencjalne sojuszniczki.

Dlatego z taką fascynacją czytam w twoich książkach debaty emancypantek, które brzmią niczym dyskusja między Mają Staśko a Magdaleną Środą.

Kazimiera Bujwidowa mówiła wręcz, że robotnice powinny należeć do ruchu robotniczego, do ruchu socjalistycznego, no bo tu jest ich wspólnota interesów, a nie do ruchu emancypacyjnego, bo my walczymy o coś innego niż one.

Głównym celem ruchu emancypacyjnego pod koniec wieku XIX i na początku XX była walka o prawa wyborcze dla kobiet, o prawo do edukacji i pracy zawodowej, ale postrzeganej jako praca intelektualna. Emancypantki walczyły o to, żeby iść na studia, móc zostać potem lekarkami, prawniczkami, dziennikarkami. Walka o prawo do pracy zawodowej w kontekście setek tysięcy pracujących fizycznie kobiet, o których rozmawiamy, brzmi śmiesznie.

Walka o chleb a walka o duszę

Dyskusja o pracy seksualnej była podobna.

Wiele kobiet pisze, że pracownice seksualne są takimi samymi ludźmi jak reszta – co jest bardzo progresywnym poglądem jak na tamte czasy. Pamiętajmy, że wtedy dowodzono, że pracownice seksualne są nie tylko zdegenerowane na poziomie etycznym, ale też biologicznym. Na próżno jednak szukać na przełomie wieków czegoś, co nazwałybyśmy dziś sex work positive. Nie ma takiej koncepcji, że praca seksualna może być autonomicznym wyborem. W kontekście ówczesnej sytuacji społecznej kobiet to w sumie nie powinno dziwić.

Ale odmawiano kobietom choćby autonomii wyboru tego, na co wydadzą swoje pieniądze. I to kobiety krytykowały inne kobiety. W swojej ostatniej książce wspominasz o paniach, które się dziwią, że pracownice seksualne czy kobiety z proletariatu kupują sobie coś ładnego. Bo po co im to? Z drugiej strony pojawiał się głos, że tak jak ty, mieszczko, chcesz ładnych rzeczy, tak chce ich i inna kobieta. Jej prawo.

Znany dyskurs demonizowania klasy robotniczej czy innych osób wykluczonych, który do dziś trzyma się mocno. No bo jak to, uchodźca może mieć smartfona, a osoba bezdomna puchową kurtkę?! A w XIX wieku kobieta z klasy robotniczej chciała czasem móc iść na tańce, poplotkować z koleżanką i kupić ciastko.

Służąca, zdjęcie z wystawy Niewidoczne
Służąca – z serii charakterystycznych typów warszawskich, lata 90. XIX wieku. Fot. Walerian Twardzicki/Muzeum Warszawy

Myślę, że już czas, żeby w Warszawie powstał mural upamiętniający służące. Gdzie według ciebie powinien się znaleźć?

Gdzieś w centrum. Tu mieszkało najwięcej służących. Centrum Warszawy było sfeminizowane. W ogóle XIX-wieczne przemysłowe miasta były miastami kobiet. W Warszawie to była przewaga 116 kobiet na 100 mężczyzn. Na obrzeżach Warszawy – wtedy był to Mokotów, Sielce, Praga – było więcej mężczyzn, bo tam mieściły się zakłady przemysłowe i porty na Wiśle. A Śródmieście to było miejsce, gdzie mieszkały służące, kobiety pracujące w lokalach usługowych, ekspedientki, to tu były pracownie krawieckie, pracownie modystek. Mural służącej powinien więc powstać gdzieś w okolicy Nowego Światu, Krakowskiego Przedmieścia.

**
Alicja Urbanik-Kopeć – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Autorka książek Anioł w domu, mrówka w fabryce (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018), Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach (Post Factum 2019) i Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).

*
Zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z wystawy Niewidoczne. Historie warszawskich służących, którą można oglądać w Muzeum Warszawy do 20 marca 2022 roku.

10 lutego 2022 roku o godz. 18.30 odbędzie się towarzysząca wystawie Niewidoczne debata online Służące a praca seksualna. W dyskusji wezmą udział Alicja Urbanik-Kopeć, Anna Dobrowolska, Aleksandra Jakubczak, a poprowadzi ją Agnieszka Lichnerowicz.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij