Czytaj dalej, Historia

„Kobieta jest zerem, jeżeli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca”

Praca seksualna mogła być wyborem, przymusem lub czymś pomiędzy. Stosunek do niej – zarówno samych pracownic, jak i klientów oraz postronnych świadków – bardzo wiele mówi o pozycji społecznej kobiet w XIX wieku. Fragment książki Alicji Urbanik-Kopeć „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich”.

Marta znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Jej mąż, warszawski urzędnik, zmarł młodo i niespodziewanie, a Marta musiała sama zatroszczyć się o siebie i małą córkę. Musiała opuścić wygodne mieszkanie, sprzedać ubrania, meble i biżuterię. Po raz pierwszy w życiu iść sama do sklepu po mleko i bułki, rozpalić samowar i ogień w kominku. Wreszcie – znaleźć pracę. A ta dla kobiety bez przygotowania zawodowego i żadnych praktycznych umiejętności była prawie nieosiągalna.

Marta próbowała, a jej rozpaczliwe próby stanowią fabułę powieści Marta, wydanej w 1873 roku przez Elizę Orzeszkową. Na początku Marta została guwernantką, nauczycielką francuskiego. Potem zatrudniała się jako tłumaczka, ilustratorka, próbowała też znaleźć pracę w sklepie i w zakładzie krawieckim. Wszędzie jednak albo brakowało jej umiejętności, albo odmawiano jej ze względu na płeć bądź fakt, że miała małe dziecko. W końcu, zdesperowana i głodna, trafiła na koleżankę z dzieciństwa, Karolinę.

Karolina była ładna, wesoła, bogato ubrana i miała przestronne mieszkanie przy ulicy Królewskiej. Zdumiona Marta wysłuchała historii życia Karoliny, dużo smutniejszej niż jej własna, bo od początku naznaczonej poniewierką. Karolina wychowała się w domu bogatej dalekiej krewnej, która nauczyła ją talentów dobrze wychowanej panny i zaszczepiła miłość do pięknych strojów i zbytków, a gdy Karolina zakochała się w jej synu, wyrzuciła podopieczną w jednym ubraniu na bruk.

Dziewczyna podjęła więc pracę w sklepie z mydłem, a gdy nie mogła już znieść wyzysku właścicielki, głodu i spania na podłodze na zapleczu, zgodziła się zostać utrzymanką zamożnego pana Witalisa. I to samo proponowała teraz Marcie. Marta mogła od zaraz porzucić harówkę w szwalni i zawilgocone mieszkanie, ubrać się w jedwabną suknię i wynająć trzy pokoje w tej samej kamienicy co Karolina. Wszystko to za cenę chodzenia do teatru, do restauracji i do sypialni z miłymi panami.

Marta, jak przystało na moralną, ziemiańską córkę, była przerażona opowieścią Karoliny. W popłochu wybiegła z eleganckiego mieszkania, ale wcześniej jeszcze Karolina, siedząc na wygodnym szezlongu w blasku ciepłego ognia z kominka, powiedziała młodej wdowie kilka słów: „Kobieta jest zerem, jeżeli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca”.

I widząc, jak Marta zasłania twarz rękami, by nie dopuścić do siebie gorzkich słów koleżanki z dzieciństwa, dodała: „Jeżeli nie znajdzie dla siebie nabywcy albo znalazłszy, utraci go, pokrywa się rdzą wiecznej boleści, plamami beznadziejnej nędzy, staje się na powrót zerem, ale zerem chudym z głodu, trzęsącym się z zimna (…). Nie ma dla niej ani szczęścia, ani chleba bez mężczyzny. Kobieta musi koniecznie uczepić się, w jakikolwiek sposób uczepić się mężczyzny, jeśli chce żyć”.

Marta w końcu wybiegła z salonu Karoliny, odrzucając (oczywiście) jej propozycję. Na klatce schodowej utrzymanka wykrzyczała jeszcze za przerażoną szwaczką: „Wróć się!(…) Będziesz żebraczką! (…) Będziesz kradła! (…) Umrzesz z głodu razem z twoim dzieckiem”.

A czytelnik na końcu powieści przekonuje się, że Karolina miała rację.

Powieść Elizy Orzeszkowej odbiła się w kilka lat po wydaniu szerokim echem, a pisarka zanotowała w autobiografii, że „było podobno wiele takich, które czytając ją, zalewały się łzami, odczuwały wielką trwogę przed przyszłością, rzucały się do nauki i pracy”. Powieść tendencyjna miała faktycznie wywołać w czytelniczkach uczucie trwogi, ale mówiła także kilka słów gorzkiej prawdy o sytuacji społecznej kobiet w drugiej połowie XIX wieku.

Historia seksualności może nam wiele powiedzieć o społeczeństwie

Tym bardziej gorzkiej, że wprost diagnozę tę wypowiadała w powieści tajna (bo niezarejestrowana w oficjalnym spisie miejskim) pracownica seksualna. Kobieta, dodać należy, w przeciwieństwie do zgnębionej Marty syta i ciepło ubrana.

Praca seksualna na ziemiach polskich na przełomie wieków była nie tylko zjawiskiem społecznym, problemem prawnym i zdrowotnym, ale również chętnie używaną figurą retoryczną. O prostytucji jako zarazie moralnej grzmiały Kościół i towarzystwa abstynenckie, o niebezpieczeństwie dla płodności i rozsadniku epidemii chorób wenerycznych wypowiadali się lekarze, o zgubnych skutkach społecznych, biedzie i wykorzystywaniu dziewczyn z proletariatu pisali socjaliści. Emancypantki upatrywały w pracy seksualnej źródło chorób i powód rozpadu rodzin. Wskazywały ponadto na fakt, że w rzeczywistości społecznej, w której kobieta była zerem, a mężczyzna cyfrą znaczącą, praca seksualna przyjmowała też dużo mniej oczywiste postaci.

Kobieta pozbawiona edukacji, pracy i prawa głosu traktowała związek małżeński jak gwarancję bezpieczeństwa, a towarzyszące małżeństwu usługi seksualne i płodzenie potomstwa wymieniała na bezpieczną przyszłość. Różnicę między nią a profesjonalną pracownicą seksualną stanowił tu tylko (czy też aż) węzeł małżeński poprzedzający transakcję. Utrzymanki próbowały, jak Karolina, dosłownie utrzymać się na powierzchni miejskiego życia w jedyny sposób dostępny kobietom bez pracy i kwalifikacji. Wstyd i ucieczka Marty powodowane były nie tylko moralnym uniesieniem, ale też strachem, że mogłaby przyjąć ofertę Karoliny.

W XIX wieku na ziemiach polskich praca seksualna była legalnym, zarejestrowanym zawodem. Wykonywały go głównie kobiety z miejskiego proletariatu – a przynajmniej tak wynika z oficjalnych statystyk. Ogromna liczba kobiet pracowała „pokątnie”, jak to określano, bez dokumentów i książeczki zdrowia. Czasem nieoficjalne świadczenie usług seksualnych było dodatkowym źródłem dochodu kobiet pracujących w fabrykach, szwalniach i na służbie. Jednocześnie posądzenie kobiety o sprzedawanie usług seksualnych stanowiło najgorszą możliwą obelgę.

Tak uzasadniano niechęć do robotnic fabrycznych, podejrzliwość i obsesyjną kontrolę wobec służących domowych, pogardę dla szwaczek, kelnerek, modystek i całej rzeszy aktywnych zawodowo kobiet, które nadzieję na własne przetrwanie pokładały w sobie i owocach własnej pracy, a nie w mężczyznach. Obraźliwe wierszyki o służących, kwestionowanie umiejętności i moralności robotnic, pisanie w prasie o dziewczynach „utrzymujących się z własnych środków” (ich zawody umieszczano przy tym w cudzysłowie, jakby na znak, że to tylko przykrywki dla pracy seksualnej) – to wszystko budowało obraz niemoralnej, nieodpowiedzialnej, rozpasanej kobiety z klasy robotniczej. Takiej, której seksualność należy natychmiast stłumić dla dobra porządku społecznego.

Mimo że sprzedawaniem usług seksualnych (w formie wymiany pieniężnej, przysług czy przywilejów towarzyskich) zajmowały się kobiety ze wszystkich klas społecznych, jednak to właśnie proletariuszki musiały mierzyć się z najdotkliwszymi konsekwencjami. To one miały też najmniej możliwości obrony przed społecznym odium, jakie budziła ta praca – czy to w formie jawnej, czy tajnej. To one stanowiły poręczną ilustrację w opowieści z morałem, jaką ówczesne społeczeństwo opowiadało kobietom, przestrzegając je przed zaspokajaniem własnych potrzeb nie tylko seksualnych, ale też ekonomicznych i społecznych. Pracownica seksualna z klasy robotniczej była albo bezpowrotnie złamaną ofiarą systemu wyzysku, albo nędzarką bez zasad moralnych, bezmyślnie zarażającą mężczyzn chorobami wenerycznymi.

Praca seksualna mogła być wyborem, przymusem lub czymś pomiędzy. Stosunek do niej – zarówno samych pracownic, jak i klientów oraz postronnych świadków – bardzo wiele mówi o pozycji społecznej kobiet w XIX wieku. Ze względu na ogrom wzbudzanych emocji pokazuje jak w soczewce linię napięć dzielących społeczeństwo: napięć płciowych i napięć klasowych. Ta książka to opowieść o ochronie zdrowia, prawie małżeńskim, pracy zawodowej kobiet, systemie opieki społecznej w dobie emancypacji kobiet. To historia społecznego konstruowania pojęcia niebezpiecznej kobiecej seksualności, szczególnie seksualności pracującej proletariuszki. Od kobiety swobodnie władającej własnym ciałem bardziej niebezpieczna jest bowiem tylko kobieta, która nie potrzebuje tradycyjnej rodziny patriarchalnej do zapewnienia sobie środków do życia.

Ile z tych książek znasz?

To także opowieść o hipokryzji konserwatywnego społeczeństwa klasowego. Ostatecznie przecież Karolina ma do powiedzenia rozczarowanemu rejteradą Marty przystojnemu dżentelmenowi tylko jedno. Mógłby cieszyć się towarzystwem młodej wdowy, wynająć jej mieszkanie i zadbać o jedzenie na stole, gdyby „starał się o jej rękę i chciał z nią ożenić się”.

Wtedy wszystko byłoby w porządku.

Żona swojego męża

Decyzja, by zostawić męża, czy to z powodu przemocy, zdrad czy zwykłego braku chęci kontynuowania związku, była niezwykle trudna i wymagała od kobiety odpowiedzi na kilka trudnych pytań. Czy będzie miała za co żyć? Czy odzyska swój majątek i ile jeszcze z niego zostało? Czy będzie miała możliwość widywać swoje potomstwo? Prawo małżeńskie było skonstruowane jasno. Mąż zobowiązany był utrzymywać żonę i dzieci, ale w zamian sprawował zarząd nad całym jej majątkiem. Kobieta musiała uzyskać zgodę męża na podjęcie pracy zawodowej. To on decydował o sposobie wychowywania i losie dzieci.

Jeśli chodzi o kwestie finansowe i opiekę nad dziećmi, skutki separacji, rozwodu i unieważnienia małżeństwa były bardzo do siebie podobne. Żona miała prawo do swojego posagu i majątku, który wniosła do małżeństwa. Majątkiem tym zarządzał mąż i to on był właścicielem wszystkich pochodzących z niego dochodów, na przykład pieniędzy z dzierżawy ziemi, zysków z przedsiębiorstwa rolnego czy wynajmu nieruchomości w mieście.

Gdy kobieta w małżeństwie chciała sprzedać swoją nieruchomość albo zainwestować pieniądze w należące do niej przedsiębiorstwo, musiała otrzymać zgodę męża. Miała też prawo do pieniędzy, które zarobiła, wykonując pracę zawodową oddzielnie od męża, to znaczy nie w jego przedsiębiorstwie, bo to uznawano za pracę na rzecz rodziny, a więc przychody należały do mężczyzny. Było to szczególnie ważne w przypadku, gdy kobieta całe swoje życie poświęciła na pracę w rodzinnym sklepie czy warsztacie, a kiedy te przekształciły się w magazyn czy fabrykę, nie miała żadnego prawa do czerpania z nich zysków.

Jedyna kobieta w okolicy

czytaj także

Józef Lange, autor broszury z 1907 roku O prawach kobiety jako żony i matki, zalecał kobietom sporządzenie oficjalnego inwentarza swojej własności przed ślubem, ponieważ według prawa domniemanie było takie, że cały majątek małżeństwa należy do męża. Kobieta musiała dopiero udowodnić, że cokolwiek we wspólnym domu jest i było jej przed ślubem. Lange polecał też spisywanie intercyzy.

Na czas procesu o unieważnienie małżeństwa czy separację kobiecie wyznaczano miejsce zamieszkania i musiała tam przebywać, by otrzymywać od męża alimenty. Po orzeczeniu separacji kobieta również mogła otrzymywać alimenty, jeśli dowiodła, że nie ma żadnych innych środków utrzymania, i jeśli męża było na to stać.

Dzieci na czas procesu bez wyjątków mieszkały z ojcem, a dalsze ich życie zależało od orzeczenia sądowego. Jeśli kobieta była uznana za winną (czyli gdy to ona popełniła czyn wskazujący na przesłanki do separacji czy unieważnienia), opieka nad dziećmi przypadała mężczyźnie. Jeśli oboje byli niewinni, opieka również przypadała mężczyźnie. Jedyna szansa na to, by to matka miała prawo do opieki nad dziećmi, leżała w udowodnieniu, że separacja czy unieważnienie odbywają się z winy mężczyzny, a więc trzeba było udowodnić mu cudzołóstwo, nadmierną przemoc, popełnienie przestępstwa i tak dalej.

Jak widać na przykładzie Pauliny Kuczalskiej-Reinschmit, nie zawsze dochodziło do takiego procesu, nawet mimo oczywistych dowodów. Część kobiet decydowała się po prostu odejść od męża, licząc na to, że nie będzie próbował ich sprowadzić z powrotem. Często w takiej sytuacji musiały pogodzić się z poświęceniem własnych relacji z dzieckiem. Żona, która tak zwyczajnie odeszła, była winna. A winna matka nie dostawała prawa do opieki nad dziećmi.

Prawa wyborcze nie były prezentem dla kobiet

Wszystkie te okoliczności sprawiały, że gdy kobieta postanawiała starać się o separację, znajdowała się w trudnym położeniu – do faworyzujących mężczyzn przepisów prawnych dochodził skandal procesu sądowego czy kościelnego, skandal bycia rozwódką i niepewna przyszłość finansowa oraz możliwość utraty opieki nad dziećmi.

Józef Lange, po szczegółowym zapoznaniu czytelniczek z przepisami KCKP, podsumowywał, że małżeństwo jest poważnym krokiem nie tylko w sferze uczuciowej, ale przede wszystkim prawnej i społecznej. KCKP i tak stanowił poważne ulepszenie Kodeksu Cywilnego Napoleona, ponieważ przyznawał prawo do rozporządzania sobą i własnym majątkiem kobietom niemającym męża. Niestety, pisał Lange, w prawie wprowadzonym w pierwszej połowie XIX wieku, a obowiązującym jeszcze przed pierwszą wojną światową: „[…] z chwilą odejścia od ołtarza kobieta traci wszystkie własne pióra i stroi się w pióra swego męża, traci zupełnie swoją indywidualność prawną, staje się tylko cieniem, tylko żoną swojego męża”.

Zerwanie tej zależności było zaś niełatwe. Jakkolwiek potoczyłyby się losy sprawy o separację, ostatecznie kobieta zostawała sama w świecie, w tym gorszej pozycji, że nie mogła ponownie wyjść za mąż. A możliwości pracy zawodowej i samodzielnego utrzymania się także miała ograniczone.

Dlatego też kobiety dużo częściej decydowały się na pozostanie w takim małżeństwie, w którym mąż je zdradzał albo zarażał chorobami wenerycznymi. Kampanie rozwodowe, jak ta Elizy Orzeszkowej, albo po prostu porzucenie męża i dzieci, jak zrobiła Paulina Kuczalska-Reinschmit, przychodziły do głowy tylko wyjątkowym, odważnym jednostkom albo bardzo zamożnym arystokratkom. Reszcie pozostawało nieco upiorne, ale praktyczne oczekiwanie na śmierć współmałżonka.

Jak kobiety uczyły się mówić

A statystyka sprzyjała młodym kobietom. W 1882 roku wdów między 20. a 35. rokiem życia było w Warszawie ponad 2 tysiące, wdowców w tym samym wieku – tylko 377. Piotr Orzeszko umarł pięć lat po unieważnieniu ślubu. Stanisław Reinschmit – ponad dekadę po wyjeździe Pauliny do Genewy. Podobno dlatego, że „zbyt może ochoczo i zapalczywie czerpał ziemskich rozkoszy”. Zapewne w towarzystwie tej drugiej grupy kobiet, o której nie mówiło się na głos w porządnych domach. Uwiedzione, wyrzucone z pracy na służbie albo szwalni, niepiśmienne wychowanki przytułków i zapomniane córki ziemiańskie zapewniały towarzystwo mężom pań z dobrego domu.

Wobec takich uwarunkowań prawnych i oczekiwań społecznych nie dziwi, że patriarchalna narracja z powodzeniem używała prostytucji jako straszaka, by kontrolować zachowanie kobiet z klasy średniej. Te, które nie chciały podporządkować się patriarchalnym normom kulturowym, oskarżano o niemoralność (stawianą na równi z pracą seksualną).

Ostrzegano, że występki przeciwko normie skończą się utratą domu i rodziny, a w konsekwencji podjęciem pracy seksualnej nieuchronnie prowadzącej do nędzy moralnej i materialnej. Również podporządkowane mężowi, posłuszne kobiety miały bać się pracownic seksualnych. To w końcu one rzekomo roznosiły choroby weneryczne, zarażały mężów, którzy potem zarażali żony, a płacenie za seks stanowiło świadectwo niepowodzenia kobiety w utrzymaniu dobrego, zgodnego małżeństwa i rodziny.

Tak czy inaczej, odpowiedzialność spoczywała na kobietach. Niezależnie od ich miejsca w społeczeństwie system prawny Królestwa Polskiego wszystkie traktował równie szorstko.

*
Fragment książki Alicji Urbanik-Kopeć Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Pominięto przypisy.

**
Alicja Urbanik-Kopeć – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek Anioł w domu, mrówka w fabryce (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018) oraz Instrukcja nadużycia Służące w XIX-wiecznych polskich domach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Alicja Urbanik-Kopeć
Alicja Urbanik-Kopeć
Doktorka historii kultury
Alicja Urbanik-Kopeć (1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek „Anioł w domu, mrówka w fabryce” (Wydawnictwo Krytyki politycznej 2018) „Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach” (Post Factum 2019) i „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).
Zamknij