Czytaj dalej, Historia

Pan i służąca. Od pracy na służbie do pracy seksualnej

Publicyści świeccy nie wahali się przed przedstawianiem służących jako młodych uwodzicielek, deprawatorek młodzieży i niszczycielek małżeństw. W narracji kościelnej dochodziło do głosu jeszcze zagadnienie grzechu i poświęcenia. Publikujemy tekst Alicji Urbanik-Kopeć z książki „Niewidoczne. Historie warszawskich służących” towarzyszącej wystawie pod tym samym tytułem, którą można oglądać w Muzeum Warszawy.

Ach, te służące!

Strasznie ciężkie nasze życie
Trudno dziś dogodzić komu!
Tak skarżyła się kucharka
Pokojówce w pewnym domu.
Pan nasz szczypie mnie po łydkach
Pani – bije mnie po papie.
Pani zła, że dużo gadam
Pan znów, że za głośno chrapię.
To nic jeszcze, co ty mówisz!
Brzmi odpowiedź pokojówki.
Pani ze mną piekło robi,
Gdy nie znajdę jej sznurówki.
Co mi do jej garderoby!
Niech pioruny babę trzasną!
Ja kłopotu mam już dosyć
Ze sznurówką moją własną!
Bo w tym młynie to doprawdy
Nie pamiętam nigdy z rana.
Gdziem ją wieczór zostawiła.
U panicza? Czy u pana?

Wierszyk Ach, te służące! został opublikowany w 1910 roku w krakowskim tygodniku „Bocian”. Pismo specjalizowało się w dowcipach niskich lotów. Kierowane było do mieszczan, odwoływało się więc do znanych im okoliczności – życia rodziny składającej się z mężczyzny pracującego w biurze i żony zajmującej się domem i dziećmi, chodzących dla rozrywki do kawiarni, sklepów i teatru, latem wyjeżdżających na odpoczynek do domu na wsi albo do sanatorium. I oczywiście zatrudniających służącą. W tych satyrycznych obrazkach z życia mieszczaństwa puenta dowcipu była zwykle tak nieskomplikowana, jak powtarzalna – źródłem komizmu był fakt, że ludzie uprawiają seks. Im więcej, tym lepiej, im częściej w konfiguracjach pozamałżeńskich, tym śmieszniej. Szczególnie zabawne dla czytelników pisma były zaś wszelkie dowcipy na temat relacji panów ze służącymi.

Bohaterkami przytoczonego wierszyka są dwie służące, pokojówka i kucharka. Kucharki, jako służące wyspecjalizowane i przez to lepiej opłacane, zwykle były starsze i cieszyły się pewnym poważaniem państwa. Co prawda panie domu narzekały (także w prasie), że trudno im znaleźć dobrą kucharkę: pracowitą i gotującą smacznie, ale niedrogo. Los kucharki wydawał się jednak łatwy w porównaniu z sytuacją służących do wszystkiego czy też pokojówek, takich jak druga bohaterka wiersza. Ta z racji pracy na pokojach znosić musiała wszelkie nieprzyjemności ze strony domowników – wyrzuty pani, nieposłuszeństwo dzieci i awanse pana domu.

„Biesiada Literacka” wydrukowała w 1901 roku karykaturę, przedstawiającą naburmuszoną, rozczochraną dziewczynę. Dwie starsze kumoszki rozmawiają o niej: „– Ja bym taką córkę oddała do służby. – Kiedy dziewczyna próżniak, nic robić nie chce. – Właśnie jak ulał na służącą warszawską. Nie będzie gorszą od innych”. Tym stereotypem grał autor wierszyka w „Bocianie”, sugerował, że leniwe, lekkomyślne służące, które lekceważą obowiązki, zasługują na obelżywe traktowanie. Puentą dowcipu, jak to zwykle w czasopismach satyrycznych dla mężczyzn z tego okresu, nie był jednak stosunek do pracy młodej pokojówki, lecz jej niefrasobliwe podejście do przygód erotycznych.

„Kobieta jest zerem, jeżeli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca”

Tak jak w każdym utworze satyrycznym, i tu źródłem przyjemności i humoru musiało być dla czytelnika odniesienie do sytuacji prawdziwej, znanej, tyle że przedstawionej w krzywym zwierciadle. Tak jak wszyscy „dobrze wiedzieli”, że służące są niechętne do pracy, tak samo w społecznym odbiorze oczywiste było, że utrzymują stosunki seksualne z domownikami płci męskiej. Dowcip wygładzał niesprawiedliwość i przemoc tak, by mogła być dla czytelników powodem do śmiechu. Żarty na temat rozwiązłości młodej służącej bawiły, ponieważ bohaterka sugerowała, że nie ma nic przeciwko awansom pana czy panicza. Tymczasem w prawdziwym życiu przypadków tak dobrowolnych relacji raczej próżno było szukać.

Raczej śmierć niż grzech!

W 1905 roku „Świat Płciowy”, czasopismo znane ze skandali, z rozbrajającą szczerością opisywał zwykły przebieg relacji między panami i nowymi, młodymi służącymi:

„Zaczyna się więc polowanie. Najpierw kilka dobrych, wesołych uśmiechów i przyjemnych słówek pod adresem Marysi czy Kasi, potem ukradziony całus, poufałe poklepanie po różowym policzku itd. Potem skorzystanie z pierwszej lepszej sposobności, gdy się jest sam na sam ze służącą. Broni się czasem, nawet zapalczywie, lecz cóż to szkodzi – »siła przed prawem«”.

Historia seksualności może nam wiele powiedzieć o społeczeństwie

Obrazek prosty, ale dosadny. Autor tekstu, Janusz Bilewski, twierdził dalej, że taka sytuacja jest spowodowana zepsuciem moralnym służących, do którego wydatnie przyczyniali się pracodawcy. W wyniku molestowania i gwałtów dziewczyny tracić miały wszelkie zahamowania, następnie niefrasobliwie roznosić choroby weneryczne i uwodzić młodych paniczów. „Gdybyśmy młodą służącą, którą w dom przyjmujemy, traktowali nie jak niewolnicę wyłącznie”, to wtedy sytuacja mogłaby ulec poprawie, podsumowywał autor. „Niestety, umiemy tylko narzekać”.

O tym, że zamknięte przed wzrokiem postronnych mieszkania były dla kobiet niebezpiecznym terenem, gdzie niczym łowna zwierzyna musiały mieć się na baczności, pisały także wydawnictwa kierowane do służących, głównie produkowane przez środowiska kościelne. Poradnik z 1887 roku autorstwa księdza Kazimierza Riedla pod tytułem Pamiątka dla dziewcząt służących osobliwie po miastach zawierał katechizm dla młodych służących. Wśród innych nakazów znajdowały się tam między innymi: „Anielską czystość zachowaj” oraz „Nie wdawaj się w znajomości”.

Riedl na pierwszej stronie Pamiątki stwierdzał, że jednym z trzech wrogów, czyhających na zabicie duszy służącej, jest jej własne ciało, „które będąc młode i w kwiecie wieku, pragnie używać rozkoszy – a żeś młoda i niedoświadczona, łatwo się dasz uwieść pokusie”. Następnie radził, by na baczności miały się szczególnie ładne dziewczyny, bo muszą pilnować, by przez ich piękne ciało „kto do grzechu nie był pobudzony, bo oprócz swojego grzechu jeszcze cudzy weźmie na swoje sumienie”. W innym poradniku, również z lat 80. XIX wieku, autor pisał, by w sytuacji uciążliwego molestowania opuszczać mieszkanie, jednak „roztropnie, bez rozgłosu, aby nie dać powodu do zgorszenia i niesławy niczyjej”.

14 godzin harówy to pestka [rozmowa z Joanną Kuciel-Frydryszak]

Przerzucanie odpowiedzialności na dziewczęta było głęboko zakorzenione w tradycji patriarchalnej i kościelnej. Publicyści świeccy nie wahali się przed przedstawianiem służących jako młodych uwodzicielek, deprawatorek młodzieży i niszczycielek małżeństw. „Świat Płciowy” pouczał, że przyczyną rozpadu związków jest „zbytek ufności w stałość męża, nieoględne pozostawianie go w czasie ferii na gospodarstwie z młodą a przystojną służącą”. A Lucyna Kotarbińska chwaliła się, że udało jej się w zgodzie przeżyć z mężem 44 lata w związku między innymi dlatego, że wszystkie ich służące „przypadkowo, a może na wszelki wypadek były dość brzydkie”.

W narracji kościelnej dochodziło do głosu jeszcze zagadnienie grzechu i poświęcenia. Wydawane przez Stowarzyszenie Sług Katolickich pod wezwaniem św. Zyty czasopismo „Przyjaciel Sług” podawało dziewczętom jako niedościgniony wzór św. Dulę, która zginęła w trakcie obrony przed gwałtem.

Wobec kompletnego braku oparcia w instytucjach kościelnych i świeckich młode służące nie miały do kogo się zwrócić w przypadku molestowania seksualnego. Tymczasem, jak wiemy z literatury i wspomnień, było ono na porządku dziennym. Fikcyjna, choć posklejana z prawdziwych historii Marcysia, bohaterka pamiętnika drukowanego w „Ogniwie”, tak opowiadała o przynoszeniu herbaty do pokoju pana Tymka, gdy młody chłopak akurat przyjmował kolegów: „Jak mnie tam pani starsza pośle z herbatą, to mało szklanki mi z tacy nie pospadają: wszyscy do mnie z figlami. Jeden uszczypnie w łokieć, drugi powie głupstwo do ucha, trzeci złapie w pół, dalejże całować”.

Zupełnie prawdziwa zaś Balbinka, jedna ze służących Lucyny Kotarbińskiej, opowiadała o swojej poprzedniej posadzie: „a to jak byłam u pana hrabi, a jakże bogaty pan, wielkie ‘arby’ miał na srebrze i wszędzie, to mi raz powiada: – Balbisia przyjdzie dziś do mojego pokoju i zabierze… – a ja mu zaraz: proszę pana hrabi, ja do pokoju pana hrabi nie przyjdę i nic nie zabiorę, bo ja jestem porządna panna […], bo kto to słyszał, proszę pani, taki chłop do sufitu, co by to mi zrobił”. Dziewczęta na służbie musiały radzić sobie same, unikając konfrontacji tak długo, jak było to możliwe.

Żartobliwie opisywane przez „Świat Płciowy” „poufałe poklepanie po różowym policzku” rzadko było niewinne. Kobiety zmuszano do relacji seksualnych i czasem zachodziły w ciążę albo zarażały się chorobami przenoszonymi drogą płciową. Emancypantka Teodora Męczkowska w broszurze Służące a prostytucja przytaczała historie opowiadane przez lekarkę „chorób kobiecych”, do której zgłaszały się młode służące. W 1906 roku szesnastoletnia służąca została na lato w mieszkaniu z panem domu, podczas gdy jego żona pojechała na wakacje. Po powrocie pani domu okazało się, że młoda pokojówka jest w ciąży, została więc natychmiast zwolniona. Inna, piętnastoletnia służąca przyszła do lekarki z powodu choroby wenerycznej, którą, jak twierdziła, zaraził ją pan domu. Kolejna porzuciła służbę po tym, jak państwo zostawili ją wieczorem sam na sam z paniczem studentem. Do lekarki przyszła w ciąży.

Męczkowską i jej znajomą lekarkę najbardziej jednak oburzyła historia nastoletniej służącej z prowincji, którą do gabinetu przyprowadziły dwie osoby – jej pracodawczyni i lekarz z miasteczka, z którego pochodziła. Oboje zażądali od lekarki, by zbadała dziewczynę ginekologicznie i orzekła, czy jest dziewicą. Od tego bowiem zależeć miał „los pewnego młodego człowieka, posądzonego o stosunek z nią”, prawdopodobnie syna pracodawczyni. Lekarka odmówiła badania, jej postawa była jednak zupełnie nietypowa.

Pielęgniarki nie były jedyną grupą dotkniętą zarzutami o seksualną rozwiązłość

Służącą w ciąży zwykle oskarżano o stosunki z przypadkowymi mężczyznami na mieście, odrzucając możliwość, że winowajcą może być ojciec rodziny. Z reguły więc była zwalniana za niemoralne prowadzenie się, a kobieta z nieślubnym dzieckiem i bez referencji w książeczce służbowej nie miała szans na kolejną pracę. Nikt nie zatrudniłby ciężarnej ani matki z małym dzieckiem. Dziewczęta więc często ukrywały ciążę. Czasem z powodu traumy i wyparcia, czasem po prostu bały się konsekwencji. Sytuacja eskalowała aż do porodu.

Jak wyglądało takie rozwiązanie, można dowiedzieć się z „Warszawskiej Gazety Policyjnej”. To branżowe czasopismo publikowało codziennie kilkanaście informacji pod zbiorczym tytułem Wypadki w Warszawie. Czytelnik mógł dowiedzieć się, komu ukradziono rękawiczki, jaki sklep miał włamanie, gdzie doszło do bójki, samobójstwa czy potrącenia przez dorożkę. Wśród takich wiadomości przewijały się często wieści o porodach ulicznych i znalezionych zwłokach noworodków. Na ogół podawano inicjały kobiety i jej zawód – służąca:

„Służąca T.W., (Hoża 50), w nocy z d. 5 (17) na 6 (18) r.b. powiła dziecię płci męskiej, które zadusiła i następnie zakopała w piwnicy”.

„Służąca T.Z. (plac Grzybowski 1), przyszedłszy do mieszkania P. (Pańska 86), pozostawiła tam zwłoki przedwcześnie urodzonego dziecka i zbiegła. Z. ujęto i pociągnięto do odpowiedzialności”.

„D[n]. 20 grudnia r[oku] z[eszłego] (1 stycznia 1895 r.) w korytarzu domu nr 56 przy ulicy Miłej znaleziono podrzucone dziecię płci żeńskiej. Z przeprowadzonego śledztwa wykryto, że dziecię urodziła i podrzuciła niezamężna Anna Grotkowska, służąca, zamieszkała pod nr 37 przy ulicy Smoczej. G. pociągnięto do odpowiedzialności sądowej, dziecię zaś odesłano do domu podrzutków”.

„Służąca, M.K., przechodząc ulicą Nowokarmelicką, powiła dziecię płci męskiej. Stan zdrowia matki i dziecka dobry”.

W warunkach pospolitych, ze służącą moich rodziców

czytaj także

Podobne wiadomości pojawiały się w prasie policyjnej z zaskakującą regularnością. Przytoczone powyżej pochodzą zaledwie z trzech pierwszych miesięcy 1895 roku. Biorąc pod uwagę, że nie każde zdarzenie tego typu mogło być wykryte, a nie każde wykryte zostało odnotowane przez „Warszawską Gazetę Policyjną”, skala zjawiska musiała być bardzo duża.

Porody uliczne lub porzucanie noworodków to nie jedyna droga, na którą decydowały się służące w niechcianej, pozamałżeńskiej ciąży. Część z nich wybierała samobójstwo. Pisano o tym m.in. w czasopiśmie „Pracownica Katolicka”. W 1917 roku ukazał się tam artykuł na temat samobójstw służących z powodu tzw. zawodu miłosnego. To określenie było eufemizmem, ponieważ chodziło o dziewczyny w ciąży: „wstyd, obawa przed ludzkimi językami, wyrzuty sumienia – wszystko to razem doprowadza nieszczęsną grzesznicę do rozpaczy, w dodatku ten, który ją do upadku moralnego doprowadził, nie chce grzesznego stosunku uprawnić”.

Autor tekstu, ksiądz, radził czytelniczkom, by w takiej sytuacji zgłaszały się do spowiednika, bo „w każdym położeniu można znaleźć jakiś sposób pomocy, który sprawę znośniejszą uczyni”. Jaki dokładnie – nie wiadomo. Dziewczyna mogła przykładowo urodzić dziecko i oddać je do ochronki, albo oddać je do wychowania na wieś do kobiety opiekującej się nieślubnymi dziećmi za pieniądze. Inną możliwością było zarobkowanie w charakterze mamki, czyli po urodzeniu dziecka karmienie własnym pokarmem pańskich dzieci. Praca ta jednak była pogardzana, średnio płatna i tymczasowa, ponieważ w końcu byłej służącej kończył się pokarm.

Rozpaczliwość sytuacji służącej z dzieckiem doskonale oddawał suchy komentarz Lucyny Kotarbińskiej, która zaopiekowała się służącą w ciąży. O porodzie napisała tak: „Dziecina przyszła na świat, przezorna znać, bo tylko się po nim rozejrzała i odeszła zaraz”. Fakt, że taki obrót sprawy postrzegano jako najlepszy dla wszystkich, świadczy dobitnie, jak ciężkie życie czekało niezamężną dziewczynę z klasy niższej z nieślubnym dzieckiem.

Służąca jest sama

Powszechne przekonanie o promiskuityzmie klasy robotniczej (w tym szwaczek, robotnic fabrycznych i służących) szło w parze z opinią, że do pracy seksualnej rekrutują się leniwe, niemoralne czy też naiwne młode dziewczyny z wielkich miast. Tymczasem statystyki wskazywały na coś nieco innego. Według rosyjskiego spisu powszechnego przeprowadzonego w 1889 roku zarejestrowane pracownice seksualne pochodziły w większości ze wsi (chłopskie pochodzenie deklarowało 47,5 proc. prostytutek), a nie z miasta (36,6 proc.).

To jednak nie wszystko. W roku badania ankietowego 1071 z nieco ponad 2 tys. kobiet przeszło z pracy w służbie domowej do prostytucji, co stanowiło 53 proc. wszystkich pracownic seksualnych. Na kolejnym miejscu plasowały się kobiety „bez zajęcia” albo pozostające „z rodziną” – 612 kobiet, czyli około 30 proc., a następnie – szwaczki i krawcowe (149 dziewcząt, 7,4 proc.) i robotnice fabryczne (62 kobiety, 3,1 proc.). Wszystkie inne zawody, wśród których wymieniano praczki, handlarki czy wyrobnice, nie składały się nawet na 1 proc. pracownic seksualnych. Sytuacja na ziemiach polskich pokrywała się właściwie z tą na terenie całego Imperium Rosyjskiego – według jednego z wykresów zbiorczych byłe służące stanowiły 45 proc. wszystkich prostytutek.

Przyczyny tej sytuacji nie były trudne do zrozumienia. Teodora Męczkowska pisała, że „robotnica żyje wśród społeczeństwa, należy do pewnej zorganizowanej gromady. Służąca jest sama – nikt się o nią nie troszczy, nikt się nią nie zajmuje”. To właśnie izolacja i całkowita zależność służących domowych od swoich pracodawców powodowały, że w przypadku ciężkiej sytuacji życiowej (gwałtu, molestowania, a nawet pogorszenia stanu zdrowia uniemożliwiającego pracę) kobiety takie pozostawały bez pomocy i szansy wyboru. Brak systemowego wsparcia, a także ograniczone kontakty z rodziną czy znajomymi powodowały, że służące często nie miały się do kogo zwrócić o pomoc. Część więc decydowała się na podjęcie pracy seksualnej, ponieważ tę mogła przyjąć każda kobieta, niezależnie od opinii, stanu zdrowia, sytuacji rodzinnej czy umiejętności.

Święte czy dziwki – zawsze na cenzurowanym

czytaj także

Oczywiście etyczna stygmatyzacja pracy seksualnej sprawiała, że dziewczynie, która raz przyjęła ten zawód, ciężko było wrócić do innego sposobu zarobkowania. Restrykcyjna moralność dziewiętnastowieczna prowadziła do tego, że z jednej strony przymykano oczy na złe traktowanie służących (a szczególnie na skandaliczne przypadki gwałtów i pozamałżeńskie ojcostwo panów), z drugiej strony – wszelkie konsekwencje nadużyć ponosiły młode dziewczyny, dla których nie było żadnej taryfy ulgowej. To specyficzne, szkodliwe zakłamanie podsumował w 1904 roku Antoni Wysłouch, zakonnik i działacz socjalistyczny. Przeważającą liczbę byłych służących wśród pracownic seksualnych komentował kąśliwie:

„Dlaczego? Nie wiem, niech się uderzą w piersi panowie i panicze: a może i panie nie są bez winy, już to przez brak odczuwania i opieki, już to przez złe obejście się, zbytnie wymagania, albo i przesadne zamiłowanie do strojów, co się i ich sługom, jako kobietom, udzieliło. Jedna z takich dziewcząt opowiadała mi, że dlatego rzuciła się na drogę upadku, że państwo, u których służyła, nie wypłacali jej zasług. Nie wiem, zapewne kłamała!”.

Młodzież nie jest dziś „rozseksualizowana” bardziej niż sto lat temu [rozmowa z Agnieszką Kościańską]

Rubaszne żarty uprawiane w czasopiśmie „Bocian” przykrywały śmiechem gorzką prawdę – to pracodawcy w znaczącej części odpowiedzialni byli za demoralizację służących, a dziewczyny mogły albo poddać się molestowaniu w domu, albo szukać niepewnego zatrudnienia gdzie indziej, także w pracy seksualnej.

Izabela Moszczeńska, emancypantka zajmująca się zagadnieniami wychowania seksualnego młodzieży, w artykule z 1903 roku zauważała, że prawdziwym źródłem demoralizacji służących jest to, że są bezmyślnie i przedmiotowo traktowane. Niektóre panie „młode sługi wtajemniczają w swe ukryte stosuneczki i datkami okupują ich milczenie” (to kolejny bardzo częsty żart z „Bociana”, gdy pani i pokojówka są w zmowie i razem ukrywają przed panem swoje osobiste romanse). Inne traktują dziewczęta jak nieme przedmioty, polecają im pomagać w toalecie pana domu i panicza, co stwarza okazję do molestowania i poniża dziewczynę. W większości pracodawcy nie dbają o fizyczne bezpieczeństwo pracujących u nich młodych kobiet. „Czasami po prostu śmiech bierze” – krytykowała Moszczeńska – „gdy niewiasta dojrzała lub zgoła leciwa każe późną nocą przysyłać po siebie służącą, by ją odprowadziła z wizyty lub rautu z obawy, by ją kto po drodze nie zaczepił, nie bacząc na to, że zmusza Kasię lub Marysię stanowiącą o wiele ponętniejszy łup dla donżuanów, do odbycia tej drogi samotnie”.

Ignorowana, poniżana i wystawiana na niebezpieczeństwo służąca mogła uznać, że praca w służbie jest niewarta swojej ceny. Wysłouch pisał o tym, że pokojówki dorabiały pracą seksualną, ponieważ pracodawcy nie wypłacali im pensji. Moszczeńska poruszała kolejny problem, czyli tzw. wakacje szwaczek. W okresie letnim kobiety pracujące fizycznie miały problemy z utrzymaniem pracy. Szwaczki, zajęte przez całą zimę wykonywaniem zamówień na letni sezon towarzyski, latem były bardzo często zwalniane z obietnicą ponownego zatrudnienia na jesieni, gdy zaczną spływać kolejne zamówienia modnych toalet. Przez kilka miesięcy w roku miały zaś obyć się bez pracy i bez pieniędzy.

Tak samo służące – dziewczęta zwalniano na lato, ponieważ państwo wyjeżdżali do letnich rezydencji, do sanatorium czy na wieś. Miejskie mieszkania stały puste, zaś służba miała być niepotrzebna. Niekiedy panie rekwirowały też książeczkę służbową dziewczyny, tak by upewnić się, że służąca nie dostanie nowej pracy i będzie czekała do jesieni. „Zgodzić się bez papierów nie może, na posługi chodzić nie może, bo musi pilnować domu. Z czego ma żyć? Chyba z przyjmowania gości?” – pytała retorycznie Moszczeńska.

Stereotyp niemoralnej służącej miał tłumaczyć i usprawiedliwiać okrutne zachowanie państwa wobec swoich pracownic. Tymczasem, jak pisała Moszczeńska, demoralizacja dokonywała się w mieszczańskich domach. Służące pochodziły w większości ze wsi, nie miały więc szansy „zdemoralizować się” przed udaniem się do miasta na służbę.

Córki miejskich proletariuszy nie chciały pracować na służbie, wiedziały bowiem, jak ciężkie i niebezpieczne jest to zajęcie. O fatalnej opinii służby jako zawodu świadczyła na przykład klęska otwartej w 1904 roku szkoły dla służących, która z założenia miała przyuczać do tej profesji córki robotników kolejowych z Pruszkowa. Okazało się, że rodzice nie chcieli ich wysyłać do tej placówki, a dziewczyny nie zamierzały pracować na służbie. Wolały zostać robotnicami. Praca w fabryce oferowała bezpieczeństwo w grupie, kontakty towarzyskie, możliwość znalezienia partnera i założenie rodziny. W zakładzie nie sprawdzano też tak bezlitośnie sytuacji osobistej pracownic, tymczasem moralność służących była poddawana nieustannej ocenie pracodawców i opisywana w referencjach.

Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu

Jak to ujmował w 1920 roku Adolf Rząśnicki: „Chociaż mus zdobycia chleba może i robotnicy kazać w momencie krytycznym wyjść na ulicę […] przy pierwszej jednak sposobności powróci ona do pracy i nie da się tak łatwo pociągnąć na dno bagniska prostytucji. Inaczej jest ze służącą. Ta, gdy raz wejdzie na śliską drogę, stacza się coraz niżej”.

W czasopiśmie dla pań „Kobieta Współczesna” 22 października 1933 roku ukazał się artykuł autorstwa Czesławy Wojeńskiej pod tytułem Statystyka uczy. Niewesoły tekst odnosił się do ankiety na temat pracy seksualnej, z której wynikało, że ponad 70 proc. kobiet świadczących te usługi wcześniej pracowało jako służące domowe. Na fakt, że to one najczęściej ze wszystkich kobiet pracujących fizycznie trafiały do pracy seksualnej, składało się wiele czynników – młody wiek dziewczyn, brak kontaktu z rodziną wynikający z emigracji ze wsi, brak kontroli warunków zatrudnienia w domach prywatnych, upokarzające traktowanie przez pracodawców. Dominującym powodem był jednak mieszczański, sztywny system patriarchalny, który z jednej strony rozgrzeszał mężczyzn z przedmiotowego traktowania zależnych od nich kobiet, a z drugiej kobiety te bezlitośnie rozliczał z wszelkich transgresji wobec wyobrażonego wzorca moralności. W rzeczywistości dowcip o zgubionej sznurówce od gorsetu nie powinien nikogo śmieszyć.

Ludowej historii nie można zakląć w pomnik. Ona wciąż trwa

**
Wystawę Niewidoczne. Historie warszawskich służących można oglądać w Muzeum Warszawy do 20 marca 2022 roku. Przy publikacji tekstu pominięto przypisy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Alicja Urbanik-Kopeć
Alicja Urbanik-Kopeć
Doktorka historii kultury
Alicja Urbanik-Kopeć (1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku, obroniła doktorat w Zakładzie Historii Kultury Instytutu Kultury Polskiej UW. Oprócz kulturoznawstwa ukończyła też filologię angielską w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW. Interesuje ją, co dla ówczesnych znaczyła nowoczesność. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek „Anioł w domu, mrówka w fabryce” (Wydawnictwo Krytyki politycznej 2018) „Instrukcja nadużycia. Historia kobiet służących w dziewiętnastowiecznych domach” (Post Factum 2019) i „Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021).
Zamknij