Wbrew temu, co niektórzy sądzą o jej twórczości – lekko egotyczny ekshibicjonizm, socjopornografia – Ernaux wcale nie ujawnia nam wszystkiego o sobie. Jej pisanie nie ma nic wspólnego z narcystyczną bulimią mediów społecznościowych czy z szukaniem akceptacji.
Myślałam, że będę się już mogła na poważnie zająć jakąś inną autorką lub autorem, ale to jeszcze nie koniec przygody z pisarstwem Annie Ernaux. Nie dlatego, że dostała Nobla, tylko z powodu nowych książek, które, mimo zaawansowanego wieku, wciąż publikuje. W maju ukazała się mikroproza Le jeune homme [Młody mężczyzna], wyszło poszerzone wydanie dziennika warsztatu pisarskiego L’atelier noir [Ciemnia], w prestiżowej serii domu wydawniczego L’Herne ukazał się poświęcony jej tom z dotąd niepublikowanymi tekstami.
Takie zapobiegliwe gromadzenie i publikowanie rozproszonych utworów pisarki może sprawiać wrażenie, że są to przygotowania na wypadek jej śmierci – w końcu ma 82 lata. Ale upływ czasu – sam w sobie wielki temat jej prozy – zdaje się w ogóle nie osłabiać jej żywotności i sił twórczych. Ernaux jest wyraźnie zadowolona z rosnącego uznania – które poprzedziło Nobla – jakim cieszy się jej twórczość, i z zainteresowania, które budzi wśród młodego pokolenia reżyserek i pisarzy.
W Polsce wciąż mamy sporo do nadrobienia, zresztą dotyczy to prawie całej Europy Środkowo-Wschodniej. Pojedyncze tytuły albo ukazały się dosyć dawno, albo nie wzbudzały wielkiego zaciekawienia – aż do publikacji Lat w tym roku (tłum. Krzysztof Jarosz i Magdalena Budzińska).
czytaj także
Symptomatyczny wydaje się falstart, jakim było wydanie w Polsce już sześć lat po wydaniu francuskim Miejsca, najważniejszej autosocjobiograficznej książki Ernaux. Brak reakcji na ten przełomowy tekst tłumaczy oczywiście czas publikacji – w 1989 roku nie mieliśmy głowy do literatury – działa się wtedy Historia, ta przez duże H. Wielkimi krokami nadchodziła transformacja ustrojowa i zaczynaliśmy odczuwać konwulsje rodzącego się w bólach kapitalizmu. Było o wiele za wcześnie na roztrząsanie problemów alienacji, jaką wywołuje awans społeczny, na przyglądanie się wewnętrznemu napięciu i rozdarciu, które powoduje opuszczenie małych prowincjonalnych miast dla kariery w dużych.
Temat zaskoczył po prawie trzech dekadach, kiedy obudziliśmy się odarci ze złudzeń i przeczołgani przez realia wolnego rynku, i, nie ma co ukrywać, dopiero kiedy się zestarzeliśmy. Zaczęliśmy patrzeć wstecz, na rodziców, którzy stali się obcy, nie tylko obcością pokoleniową, ale obcością innej klasy społecznej. Pojawiły się w końcu książki takie jak Powrót do Reims Didiera Eribona (tłum. Maryna Ochab), a stąd był już tylko krok do Ernaux i docenienia jej twórczości „z chirurgiczną precyzją odkrywającej korzenie wyobcowania oraz społecznych ograniczeń pamięci”, jak stwierdził w swoim werdykcie Komitet Noblowski.
czytaj także
Proza Annie Ernaux wchodzi więc do mainstreamu, na dobre i na złe. Wciąż czytamy ją przede wszystkim Eribonem, przez pryzmat klasowości, kluczem autosocjobiograficznym, choć to tylko jedno z możliwych odczytań. Na razie głównie takie proponują żywo się nią interesujący krytycy, których absorbuje ta właśnie tematyka. Mnie też na początku najbardziej pociągało odkrywanie w jej prozie opisu napięć i konfliktów, których sama doświadczałam. Jej pisanie ma jednak o wiele więcej do zaoferowania niż tylko opowieść o społecznym rozdarciu i bliskich (tak zbiorczo zatytułowane zostaną trzy zapowiadane na listopad prozy autorki).
Do odkrycia pozostaje silny nurt feministyczny obecny w prawie wszystkich tekstach Ernaux, widoczny w znanych już w Polsce Latach, które są przecież w znacznej mierze historią kobiet. Przed nami L’événement [Zdarzyło się] i Mémoire de fille [Wspomnienie dziewczyny], może wydana zostanie też La femme gelée [Zastygła kobieta]. Ernaux opisuje w nich doświadczenia typowo kobiece: aborcję, seksualną traumę, nieudane małżeństwo i macierzyństwo.
Jak sama mówi w Le vrai lieu [Prawdziwe miejsce]: „w życiu codziennym doświadczenie bycia kobietą różni się od doświadczenia mężczyzny”, ale zastrzega, że nigdy nie myślała o sobie jako o „piszącej kobiecie”, i podkreśla: „Nie jestem kobietą, która pisze, jestem kimś, kto pisze o doświadczeniach kobiety, a one różnią się od doświadczeń mężczyzny”.
Jej zdaniem miejsce, z którego pisze, bardziej niż płeć determinuje pochodzenie społeczne. To odseparowało ją od ruchu feministycznego lat 70., ponieważ w jej opinii „panowało przekonanie, że wszystkie kobiety żyją w takich samych warunkach, jakby nie było różnic między kobietami z burżuazji a kobietami z ludu czy ze wsi”. Czuła przepaść między wykształconymi kobietami z dużych miast i tymi ze środowiska, w którym dorastała – siebie widziała gdzieś pomiędzy.
Jej dwie książki, które uważa za najbardziej „feministyczne”: L’événement o aborcji i La femme gelée o początkach małżeństwa, zostały „wydrwione albo w najlepszym razie przemilczane”, jak pisze w Le vrai lieu. Tymczasem ta przemilczana w 2000 roku książka o nielegalnej aborcji z Pasją według św. Jana Bacha w tle, gdzie przytacza brutalne słowa lekarza, który łyżeczkował jej macicę po domowym zabiegu – „Kim ja jestem, hydraulikiem?!” – okazuje się znów bardzo aktualna, co może cieszy Ernaux jako pisarkę, wreszcie docenioną, ale wcale nie cieszy jej jako kobiety.
czytaj także
Do tego nurtu należałoby jeszcze dodać Mémoire de fille – opis traumatycznych doświadczeń seksualnych osiemnastoletniej Ernaux, które spowodowały u niej bulimię. To znów drobna autobiograficzna proza, długo kiełkująca – kilkadziesiąt lat zajęło jej zmierzenie się z upokorzeniem, które spotkało ją na koloniach, na których była pierwszy raz w życiu wychowawczynią. W L’atelier noir przywołuje w tym kontekście oskarżenie Romana Polańskiego o gwałt i skandal z udziałem Dominique’a Strauss-Kahna (napaść seksualna na hotelową pokojówkę) – rozpoznaje w skrzywdzonych kobietach siebie i swoje kolonijne doświadczenia z niewiele od niej starszym przełożonym.
Ale nie chciałabym, aby zaszufladkowano Ernaux tylko jako pisarkę kobiecej traumy – mniej głośne są jej książki o pożądaniu i seksualności, a tak samo ważne. Prozy o miłosnej rozkoszy, seksie, obsesji i zazdrości, o „olśnieniach przeżytych dzięki mężczyznom” (L’atelier noir) budziły większy opór i kontrowersje. Poświęcone ukrytym w większości za inicjałami kochankom: Passion simple [Zwykła namiętność], L’Occupation [Obsesja], Se perdre [Zatracić się], L’usage de la photo [Użyteczność zdjęć] lub Le Jeune homme to transgresyjne romanse z żonatymi lub dużo młodszymi mężczyznami. Ernaux afirmuje w nich swe pożądanie, konfrontując się ze stereotypowym wyobrażeniem kobiety czekającej biernie na mężczyznę, a jednocześnie aktywnie i bez pruderii oddającej się pożądaniu i rozkoszy.
Wszyscy wszystkich zdradzają. Najczęściej dlatego, że poszukują czegoś bardziej autentycznego
czytaj także
Podobnie prowokacyjny był jej tekst L’usage de la photo, gdzie wraz z kochankiem Markiem Marie (jedyny wymieniony z nazwiska mężczyzna) zapisuje romans, który nawiązali w momencie, gdy walczyła z rakiem piersi. W jedyny właściwy jej sposób łączy znów przydarzającą się milionom kobiet chorobę z miłosnym doświadczeniem, bez dbania o konwenanse i reputację. To świadectwa intensywnego przeżywania przez nią każdego doświadczenia – po to, by później je opisać.
Głęboka potrzeba pisania jest wciąż powracającym tematem: ciągła autorefleksja nad formą pojawia się w każdym jej utworze. Ernaux jest wyjątkowa w tym, że pozwala nam obserwować swój warsztat pisarki niemal na bieżąco, wyróżnia ją stosowanie metadyskursu – tu też była prekursorką – autokrytycznie pokazując wahania co do formy i style pisanego tekstu, albo kilka lat po publikacji, w dziennikach, które dokumentują pracę nad niektórymi książkami.
To jedyny znany mi przypadek autorki, która tak wiele odkrywa, tak chętnie dzieli się swoją metodą pracy, ujawnia inspiracje, pokazuje „plac budowy”, jak sama go nazywa. Szczególnym tego rodzaju tekstem jest niedawno wznowiony dziennik L’atelier noir – wybrany tytuł jest szczególnie trafny. Analogia z chambre noire – ciemnią – nasuwa się sama i jest tym trafniejsza, że Ernaux rzeczywiście często posługuje się opisami zdjęć w swojej prozie.
Biografie mogą być ciekawe. O ile ktoś umie je dobrze opowiedzieć
czytaj także
W dzienniku L’atelier noir, który obejmuje lata 1982–2015, obserwujemy krystalizowanie się tematów i form dziesięciu książek: różne wersje, cały proces myślowy towarzyszący pisaniu – żmudne i obsesyjne zmagania z tekstem i samą sobą, które czyta się z podziwem, a czasem przerażeniem. Ci, których interesuje forma Lat, przekonają się, jak wiele czasu i wysiłku zajęło Ernaux dojście do końcowego rezultatu. Wpisy zaczynają się już w 1982 roku, a proces myślowy, pełen zwrotów akcji, potrwa dwadzieścia lat, z przerwami na publikację dziewięciu książek.
Na początku Ernaux nazywa swój wielki projekt „powieścią totalną”, „powieścią o losie kobiety”, „historią kobiety”, „obiektywną autobiografią”, „pustą/wydrążoną autobiografią”. Stawia sobie cele: pokazać „ja” w czasie, jako akumulację doświadczeń, idei, obrazów, jako „miejsce”, które jest „pamięcią”, osiągnąć płynność filmu Bal Ettore Scoli i rozmach W poszukiwaniu straconego czasu i Przeminęło z wiatrem. Literaccy poprzednicy to albo negatywne przykłady (Dzieciństwo Nathalie Sarraute), albo pozytywne wzorce (Rzeczy Georges’a Pereca, Fale Virginii Woolf). Tak jak Georges Perec, który napisał Zniknięcia bez litery „e”, tak ona stawia sobie wyzwanie w stylu ruchu OuLiPo, do którego nigdy nie należała: napisać autobiografię, nie używając „ja”.
czytaj także
Przez wiele lat walczy ze sobą, przykazuje sobie: unikać liryzmu, pilnować tonu, nie popadać w sentymentalizm. Ciągle powraca do kluczowej kwestii zaimków: trzecia osoba, my, forma bezosobowa? Utwierdza się cały czas w przekonaniu, że życia nie można ułożyć w spójną narrację, że życie to nie powieść. W końcu osiągnie w Latach to, co chciała, jak włoski reżyser Ettore Scola w swoim pozbawionym dialogów filmie Bal z 1984 roku, w którym za pomocą muzyki i tańca pokazał pięćdziesiąt lat historii Francji.
Wbrew temu, co niektórzy sądzą o jej twórczości – lekko egotyczny ekshibicjonizm, socjopornografia – Ernaux wcale nie ujawnia nam wszystkiego o sobie. Jej pisanie nie ma nic wspólnego z narcystyczną bulimią mediów społecznościowych czy z szukaniem akceptacji. Wiele obszarów jej życia pozostaje w cieniu – praca w szkole, trudna relacja z mężem i rozwód, macierzyństwo. Ta dyskrecja oraz długi proces twórczy spowodowały, że książki o rodzicach napisała dopiero po ich śmierci.
Ale odrzucenie formy powieściowej i fikcji jest w jej przypadku także gestem buntu – wobec form zastanych, wobec powieści, które służyły francuskiej burżuazji do celebrowania samej siebie i w której ludzie pokroju jej rodziców, niewykształconych i prowadzących sklepik z wyszynkiem w robotniczej dzielnicy, są malowniczym tłem, dzielnym i szlachetnym ludem, na który patrzy się z góry. Nie każdy, kto pisze bezpośrednio o sobie, taki gest wykonuje – nader często to pisanie terapeutyczne lub rozliczeniowe (Édouard Louis). W przypadku Annie Ernaux analiza własnego życia, drażnienie miejsc, które bolą, jest pisaniem o innych i dla innych – odrzucenie metafor i fikcji skraca dystans między nią i czytelnikami. Tak, może się zdawać, że Ernaux wciąż pisze o tym samym, ale wciąż inaczej, wciąż szuka formy jako „próby rozwiązania podstawowej niezborności bytu” (György Lukács, Teoria powieści, tłum. Jan Goślicki, cyt. za Pawłem Kaczmarskim, „Literatura na świecie” nr 11–12/2021).
czytaj także
Jak to się stało, że urodzona w czasie wojny emerytowana nauczycielka, która pamięta jeszcze powojenne ruiny normandzkich miast, trafia do pokolenia młodszego niż jej dzieci, na drugim końcu Europy? Że tak dobrze potrafiła nazwać i opisać dystans między bliskimi, który wytwarzają hierarchie społeczne i edukacja? Ernaux opowiadała w zeszłym roku w wywiadzie z Laure Adler, że w dzieciństwie wielkie wrażenie zrobiła na niej sztuczka iluzjonisty z kobietą w skrzyni, przeszywaną przez wbijane w nią miecze, która jednak wychodzi z tego bez szwanku. Wydaje się, że w takiej roli widzi siebie pisarka: porównuje się do pudła rezonansowego, które absorbuje i odbija głosy, głosy, które przeszywają ją jak ostrza. W Journal du dehors [Dziennik zewnętrzny] pisze jeszcze dobitniej: „Przechodzą przeze mnie ludzie, ich życia, jestem jak dziwka”.
**
Iwona Komór – publikowała w Dwutygodniku i „Wizjach”, mieszka i pracuje w Luksemburgu, na co dzień tłumaczy dla UE.