To zdanie z trudem przechodzi mi przez klawiaturę, ale jednak powiem: powinna to być lektura obowiązkowa dla każdego sympatyka lewicy. Kinga Dunin czyta „Powrót do Reims” Didiera Eribona.
Didier Eribon, Powrót do Reims, przeł. Maryna Ochab, Karakter 2019
Przez całe lata była to dla mnie tylko nazwa. Kiedy rodzice zamieszkali w tym miasteczku, już się z nimi nie widywałem. Od czasu do czasu wysyłałem im pocztówkę z zagranicznej podróży, ostatni wysiłek, by podtrzymać więź – wolałem, by pozostała możliwie najsłabsza.
To zdanie z trudem przechodzi mi przez klawiaturę, ale jednak powiem: powinna to być lektura obowiązkowa dla każdego sympatyka lewicy. A jeszcze bardziej dla wszystkich, którzy nie wierzą, że klasa społeczna, z której się pochodzi, ma znaczenie, bo każdy jest kowalem własnego losu.
Eribon to francuski profesor filozofii i socjologii oraz gej – to też ma znaczenie, a sporo jego wcześniejszych prac wiązało się z gender studies. Powrót do Reims to połączenie autobiografii i eseju, który właśnie dlatego jest tak ciekawy, że autobiografią jest potwierdzony i w niej umocowany. Co nie jest biografią – nie jest w ogóle (patrz: Brzozowski). I dzięki temu wręcz namacalnie możemy poczuć, czym są bariery klasowe.
Eribon urodził się w 1953 roku w rodzinie robotniczej, czyli – klasa ludowa. I udało mu się z niej uciec, awansować. Zdobył pozycję, dostawał nagrody, napisał rozmaite książki, a Powrót do Reims (wydany we Francji w 2009 roku) miał mnóstwo recenzji i był szeroko dyskutowany, także w wielu innych krajach. W końcu i my się doczekaliśmy publikacji.
Eribon ma zdecydowanie lewicowe poglądy i nic go bardziej nie irytuje niż neokonserwatyzm, ale o swoim pochodzeniu starał się przez lata nie pamiętać. Jeśli coś go inspirowało i przekładało się na jego zainteresowania teoretyczne, to raczej orientacja seksualna, o dziedzictwie klasowym wolał nie wspominać, nie utrzymywał prawie żadnego kontaktu z rodziną, nawet na pogrzeb ojca nie pojechał. Odwiedził potem jednak matkę i wreszcie wysłuchał swojej historii rodzinnej. W jego książce osobista biografia i historia rodziny przeplatają się z ludową (i nieludową) historią Francji. Wygląda na to, że nie tylko on „zdradził” swoją klasę pochodzenia – klasę robotniczą i wykluczonych, zdradziła też lewica, która zamiast o perspektywie klasowej zaczęła mówić o wspólnocie, wolności, autonomii jednostek itd. Pewno Eribon, jako gej, też na tym zyskał, ale o tym niewiele pisze, właściwie nic.
Proste równoległe się nie spotykają [fragment książki Didiera Eribona]
czytaj także
Jego zdrada wynikała z tego, że musiał nauczyć się habitusu swojej nowej klasy, a to ogromny wysiłek, wykraczający poza program studiów. Częścią tej nowej tożsamości był wstyd i ukrywanie swego pochodzenia w świecie, w którym oczywistością jest inny kapitał kulturowy i społeczny. A gorszemu pochodzeniu łatwiej zaprzeczyć niż homoerotycznemu pożądaniu i łatwiej je ukryć. Za Pierre’em Bourdieu podkreśla on rolę systemu edukacji, który jest w ogromnej mierze mechanizmem reprodukcji i konserwowania struktury społecznej opartej na nierównościach i wyzysku.
W jego opowieści przynależność do klasy ludowej jest więzieniem ograniczającym szanse życiowe, perspektywy, horyzonty, z którego prawie nie sposób się wydostać. Życie jej przedstawicieli w zasadzie jest z góry zdeterminowane. Nie ma już klas? Jego zdaniem taką odpowiedź podpowiada fałszywa świadomość elit i klasy średniej. Uprzywilejowani nie widzą, jak bardzo oni też są wytworem i beneficjentem społecznych warunków, które ich stworzyły, wolą więc opowieści o autonomii, płynnych tożsamościach, nadmiarze opcji wyboru i indywidualnym sukcesie. Wykluczeni jasno widzą swoją sytuację i konflikt klasowy.
Albo też kiedyś widzieli. W końcu to opowieść o Francji, w której bardzo silna była partia komunistyczna, a Eribon najwięcej i najbarwniej opowiada o czasach, które pamięta z dzieciństwa i swojej młodości, o życiu urodzonych przed wojną rodziców. O świecie, w którym żyli. Wydarzenia 1968 roku uczyniły z niego trockistę i marksistę, wielbiciela Sartre’a, ale to już były fascynacje intelektualistów. A jak wyglądał świat ówczesnej klasy ludowej? Powszechne było poparcie dla partii komunistycznej. Naprawdę uznawano ją za reprezentację interesów ludu, partię klasowego buntu, była też organizatorem życia zbiorowego, zakorzeniona w społecznych dołach (ojciec Eribona chodził na wszystkie zebrania, brał udział w różnych wydarzeniach). Tak, była zbyt stalinowska, ale czy Francji naprawdę groził stalinizm?
Nie ma już klas? Zdaniem Eribona taką odpowiedź podpowiada fałszywa świadomość elit i klasy średniej.
Eribon, pisząc z wielką empatią o swoim rodzinnym środowisku, niczego jednak nie lukruje. Była to kultura patriarchalna, homofobiczna, trochę ze wstydem – bo jednak obowiązywał dyskurs internacjonalistyczny – rasistowska, pod wieloma względami tradycyjna i religijna, rodzinna. Jak nam tłumaczy, kościół był miejscem rozmaitych rytualnych spotkań – chrzty, komunie, śluby, pogrzeby – które podtrzymywały bardzo szerokie więzy rodzinne, potem przy stole i alkoholu, i z bójką na koniec.
Jednak rodzina była ważna: mimo że małżeństwo rodziców Eribona było fatalne, kiedy z powodu Alzheimera ojciec znalazł się w zakładzie opiekuńczym, żona odwiedzała go prawie codziennie. No i rzeczywiste życie niekoniecznie pasowało do wyznawanych norm. Mimo tradycyjnych wzorów męskości, potępienia związków pozamałżeńskich czy nieślubnych dzieci prawda wyglądała inaczej. Jego babka miała wielu partnerów, dzieci z różnych związków i wojenny romans z Niemcem, za co została ukarana tak jak kolaborantka, znamy to chociażby z filmów, podczas gdy dużo ważniejsi kolaboranci pozostali bezkarni i niezhańbieni. Matka, w czasach, kiedy było to nielegalne, usuwała ciążę – i nie było to wcale czymś wyjątkowym.
Była też przemoc w rodzinie i alkohol, również dlatego ze swojej tak szybko chciał uciec. Jeszcze w liceum bez trudu znalazł w swoim miasteczku miejsce, gdzie spotykali się homoseksualiści, chociaż groziło to nie tylko potępieniem, ale też fizycznymi atakami.
Ken Loach: Jeśli nie rozumiemy walki klas, nie rozumiemy zupełnie nic
czytaj także
Zapytacie pewno: skoro ten świat był tak zamknięty, pozbawiony ścieżek awansu, utrudniający rozwój, nie zapominajmy też o oczywistościach: biedzie, wykańczającej pracy, braku środków na kształcenie dzieci, to jak autorowi udało się go opuścić? Na jego studia zarabiała, zapracowując się, matka, robotnica, sprzątaczka, mimo że ojciec oczekiwał, że zostanie w domu. Poza tym to był cud, tak to Eribon określa: cud. Jemu się udało, ale statystyka jest bezwzględna – większości się nie udaje, są uwięzieni w swojej klasie. I wreszcie pomogło mu gejostwo – i tak był inny, żeby być sobą, musiał się buntować. Jako jedyny z czwórki braci poszedł do liceum. Jednak studia na lokalnym uniwersytecie, na które potem trafił, dziś nazwalibyśmy śmieciowymi.
Jemu się udało, ale statystyka jest bezwzględna – większości się nie udaje, są uwięzieni w swojej klasie.
Czy dzisiaj to, co opisuje, jest aktualne? Robotników jest coraz mniej, a w stosunku do czasów powojennych, nie mówiąc o wojennych, po prostu żyje się lepiej. Rodzice Eribona przed sześćdziesiątką przeszli na wcześniejsze emerytury, na których trochę się nudzili, mieszkali w dużo lepszych warunkach niż kiedyś, mieli drobne oszczędności, jeździli na wycieczki do Hiszpanii, Egiptu. Wycieczki organizowane przez związki zawodowe w dawnym zakładzie pracy. Bracia i ich rodziny to już nie tylko robotnicy – jest tam i policjant, i urzędniczka.
Eribon twierdzi, że niewiele to zmienia, nadal po prostu są niższą i gorszą klasą, pozbawioną perspektyw. Ale teraz głosują na Front Narodowy. Nadal wiedzą, że mają gorzej, ale identyfikacja grupowa zlała się z identyfikacją narodową, bo klasowej nikt już im nie proponuje, nie organizuje i nie mobilizuje. Teraz widzą zło w obcych oraz elitach. Znamy takie wyjaśnienia: realny konflikt klasowy – o klasach już zaczynamy mówić, ale konflikt to jeszcze słowo zakazane – został zastąpiony przez fałszywy konflikt napędzany nacjonalizmem, ksenofobią, konserwatyzmem.
czytaj także
Ale jak to wszystko ma się do Polski, której powojenna historia jest jednak zupełnie inna, podziały klasowe zostały przepuszczone przez maszynę wojennych strat i PRL-u, gdzie „komunizm” znaczył i znaczy coś innego? No i przecież pokolenie dorastające lub urodzone po 1989 roku masowo zdobywa wyższe wykształcenie.
Jakiejś odpowiedzi może dostarczyć długi list do Cher Monsieur Eribon, który znalazłam na portalu lubimyczytac.pl.
Jego autorka jest Polką o pokolenie młodszą od adresata, jej matka urodziła się w tym samym roku co on. A jednak twierdzi, że ta książka jest o niej. Jej mama pracowała w sklepie, tata w zakładzie, który upadł wraz ze starym ustrojem. Pierwsza w swojej rodzinie zdała maturę i dostała się na wyższe studia – językowe. Wtedy się zorientowała, że dla niej i podobnych jej kolegów język nowego środowiska też jest językiem obcym.
Jesteśmy jak uczniowie, którzy opanowali szkolny program języka obcego. Zadowoleni z siebie, z wkładu pracy i rezultatów (pewnie byliśmy „piątkowi”), w starciu z rodzimymi użytkownikami języka, dla nas wciąż obcego, po pierwszej wymianie zdań, gdy już rozumiemy, że wszystko zostało dawno rozstrzygnięte, w nerwach cedzimy słowa, walczymy z trudnymi konstrukcjami, wstydzimy się po chwili, gdy w nerwach i pośpiechu pojawi się maniera językowa, której nasi rodzice używali przy nas przez ostatnie kilkanaście lat, dzień w dzień, nieświadomi tego, że w innej grupie społecznej ich język, naturalny, który przecież spełnia swoją funkcję, pomaga im szybko przekazać swoją radość lub strach, odstrasza tak samo jak dziurawe ubranie. Nie wzbudza współczucia, tylko pogardę.
Kończy studia na licencjacie, z oceną bardzo dobrą, ale brakuje jej pieniędzy na studia magisterskie – cóż z tego, że są bezpłatne? Przedtem też musiała dorabiać, tak że nie mogła poświęcić się życiu akademickiemu. Ma rodzinę, wynajęte mieszkanie i na razie brak zdolności kredytowej. Pracuje już inaczej niż jej rodzice – umysłowo. Ale czy tak bardzo inaczej?
Siedzimy skurczeni przy biurkach w hałaśliwych i sterylnych przestrzeniach biurowych, urządzonych w odcieniach szarości i granatu – wszystkie pachną tak samo i we wszystkich słuchać ten sam miarowy chrobot klawiatur. Nie grożą nam wypadki – ryzyko, że w trakcie pracy stracimy kończynę, porazi nas prąd czy zostaniemy poparzeni, jest bardzo niewielkie. Za to każdego dnia na naszych ciałach pojawiają się drobne rysy, które doprowadzą do chorób zawodowych, które jeszcze nas nie przerażają, to kwestia dopiero kilku – kilkunastu lat. Poświęcamy nasze ciała, naszą przyszłą jakość życia w imię szybkiego przekazywania informacji przy jak najniższej załodze. Cięcie kosztów. W takiej pracy nie ma miejsca na chwile zastanowienia, co zawsze wydawało mi się wyznacznikiem pracy umysłowej. Nie ma wyznaczonego czasu na próby i błędy – normy nie uwzględniają poszukiwań. Zresztą nie po to zostaliśmy zatrudnieni, mamy po prostu wykonać pracę szybko i sprawnie. Na pewno awansowałam?
Tak, czasy się zmieniają, coraz rzadziej człowiek jest dodatkiem do taśmy produkcyjnej, teraz jest dodatkiem do klawiatury komputera. Jednak – jak się wydaje – reguły gry i bariery klasowe pozostają niezmienne.