Kulczyk nie wpuści ankietera, ale o polskich nierównościach majątkowych coś jednak wiemy

Teoria skapywania nie działa, przypływ nie unosi wszystkich łodzi. Kluczem do zrównoważonego rozwoju jest wzmocnienie pozycji ekonomicznej osób uboższych i ochrona klasy średniej, a nie dalszy wzrost dochodu najbogatszego procenta.
Ilustracja: Adobe Stock

W debacie publicznej rywalizują dwie narracje dotyczące źródeł majątków najbogatszych Polaków. Według jednej z nich bogaci są bogaci dzięki własnej pracy i przedsiębiorczości. Według drugiej wielomilionowe majątki są często efektem agenturalnych powiązań oraz szemranych biznesów zrealizowanych w okresie transformacji.

Partie polityczne piszą programy wyborcze, a my piszemy niezbędnik gospodarczy na czas po wyborach. W tym cyklu przyglądamy się politykom publicznym, rozwiązaniom, dzięki którym państwo jest sprawiedliwe, nowoczesne, cywilizowane. Skupiamy się na politykach publicznych, na rozwiązaniach ekonomicznych. Wyjaśniamy, jakie podatki, regulacje rynku pracy, ochrony zdrowia czy finansowania kultury są nam potrzebne dziś.

Po kryzysie finansowym w 2008 r. nierówności ekonomiczne ponownie znalazły się w centrum uwagi opinii publicznej. Zainteresowanie tym zagadnieniem wzrosło również wśród ekonomistów, jak i przedstawicieli innych dyscyplin nauk społecznych. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pojawiła się fala nowych badań dotyczących pomiaru nierówności ekonomicznych, ich przyczyn, jak i konsekwencji. Międzynarodowe instytucje, które niegdyś były architektami neoliberalnych reform (np. Międzynarodowy Fundusz Walutowy) przyznają, że nadmiernie nierówności ekonomiczne mogą być szkodliwe dla społeczeństwa i gospodarki, a przy opracowaniu kolejnych pakietów pomocowych – przynajmniej w teorii – oceniają ich konsekwencje dystrybucyjne.

Równiej już było. Nierówności w Polsce znów gwałtownie rosną

Nierówności ekonomiczne (dochodowe, majątkowe, czasem też konsumpcyjne) mają różnorakie konsekwencje. Z jednej strony mogą przyczyniać się do rozwoju gospodarczego ze względu na wyższą motywację do ciężkiej pracy i podejmowania ryzyka oraz wyższy poziom inwestycji wynikający z wyższych oszczędności osób bogatych. Z drugiej strony mogą zagrażać rozwojowi gospodarczemu, ponieważ ich wysoki poziom ogranicza m.in. możliwość inwestycji w edukację, co utrudnia rozwój kapitału ludzkiego.

Wysoki poziom nierówności ekonomicznych może wywołać wzrost popytu na redystrybucję, która może mieć negatywne konsekwencje dla podaży pracy i inwestycji. Nierówny podział dochodu ogranicza popyt konsumpcyjny ze strony osób należących do uboższej połowy społeczeństwa.

Nadmierny poziom nierówności społecznych zagraża też demokracji. Większe zasoby osób najbogatszych zwiększają ich siłę polityczną, a co za tym idzie – zdolność do zmiany reguł gry na swoją korzyść. Słabsza pozycja klasy średniej oraz osób uboższych przyczyniają się do wzmocnienia pozycji partii populistycznych. Nierówności ekonomiczne ograniczają również mobilność społeczną, która dzisiaj jest wartość powszechnie akceptowalną również przez osoby o liberalnych poglądach gospodarczych.

Im bogatsi bogaci, tym biedniejsi biedni

Zależność pomiędzy nierównościami ekonomicznymi, a wzrostem gospodarczym ma charakter odwrócenie u-kształtny. Do pewnego poziomu nierówności ekonomiczne mogą przyśpieszać rozwój gospodarki, powyżej pewnego poziomu ich negatywne konsekwencje społeczno-ekonomiczne przeważają.

Badania, których wyniki opublikowano w ostatnich latach (zarówno w zakresie pomiaru nierówności ekonomicznych, jak i oszacowania ich konsekwencji) jasno pokazały, że w wielu krajach nierówności ekonomiczne są dziś tak wysokie, że szkodzą nie tyko społeczeństwu, ale nawet tak wąsko zdefiniowanemu miernikowi, jakim jest wzrost gospodarczy. Teoria skapywania nie działa, przypływ nie unosi wszystkich łodzi. Kluczem do zrównoważonego rozwoju jest wzmocnienie pozycji ekonomicznej osób uboższych i ochrona klasy średniej, a nie dalszy wzrost dochodu najbogatszego procenta.

Tradycyjnie nierówności dochodowe cieszą się większym zainteresowaniem niż nierówności majątkowe. W dużej mierze wynika to z wyższej dostępności danych dotyczących poziomu dochodów niż w przypadku wartości majątków. Ekonomistki chcące badać rozkład relacji dochodu do majątku w społeczeństwie dysponują kilkoma potencjalnymi źródłami danych, przede wszystkim: danymi ankietowymi, danymi administracyjnymi (np. z poboru podatków), publicznie dostępnymi informacjami na temat dochodów i majątków najbogatszych (np. w postaci regularnie publikowanych list najbogatszych osób w danym kraju).

W Polsce reprezentatywne badania ankietowe dochodów realizowane są przez GUS w sposób systematyczny od lat pięćdziesiątych. Podobne badania ankietowe w zakresie majątku gospodarstw domowych zrealizowano jedynie dwukrotnie. W 2014 i 2016 r. NBP wspólnie z GUS zrealizował dwie edycje Badania Zasobności Gospodarstw Domowych (dalej: BZGD) stanowiące polski komponent europejskiego badania Household Finance and Consumption Survey (dalej: HFCS).

Stulecie polskich nierówności

czytaj także

Europejski Bank Centralny rozpoczął realizację badania HFCS po kryzysie finansowym, by dysponować lepszymi, porównywalnymi międzynarodowo danymi o majątkach gospodarstw domowych. Stało się tak, ponieważ kryzys pokazał, że problemy sektora gospodarstw domowych (trudności ze spłatą kredytów subprime, które w większości wypadków po prostu nie powinny zostać przez banki udzielone) mogą mieć gigantyczne konsekwencje dla całej gospodarki. Rozkład majątków gospodarstw domowych ma również wysokie znaczenie dla transmisji polityki pieniężnej.

Nierówności majątkowe i priorytety Glapińskiego

Z tego co wiemy obecnie, wynika że kolejnych edycji ankietowych badań majątków gospodarstw domowych w Polsce już nie będzie. Jak widać Narodowy Bank Polski ma inne priorytety, a prezes Glapiński podobno niezbyt lubi bywać w Europejskim Banku Centralnym. Na szczęście dwie dotychczas zrealizowane edycje badania istotnie zwiększyły naszą wiedzę o majątku gospodarstw domowych w Polsce.

Pozornie porównywalne międzynarodowo dane z badania HFCS wskazują na umiarkowany poziom nierówności majątkowych w Polsce. W państwach Europy zachodniej współczynnik Giniego obliczony dla rozkładu wartości majątku netto (czyli różnicy wartości aktywów i zobowiązań) przyjmuje wartości powyżej 0.6, a często i 0.7. W Polsce jego wartość w 2016 r. wyniosła 0.57, a w sąsiadującej z nami Słowacji jedynie 0.54. Według surowych wyników badań ankietowych udział najbogatszych 5 proc. w całości majątków gospodarstw domowych wyniósł 30 proc., a najbogatsze 10 proc. gospodarstw domowych posiadało 41 proc. całkowitej wartości majątku.  Były to jedne z najniższych wartości wśród państw, w których zrealizowano badanie (strefa euro, Polska, Węgry).

Czy rzeczywiście nierówności majątkowe w Polsce są tak niskie? Niestety nie. Wiadomo, że osoby najbogatsze rzadziej uczestniczą w badaniach ankietowych. Sebastian Kulczyk ma marginalne szanse na zostanie wylosowanym przez GUS, a nawet gdyby to się stało, prawdopodobnie nie wpuściłby ankietera. Najbogatsze gospodarstwo domowe, które wzięło udział w badaniu BZGD, posiadało majątek w okolicach dziesięciu milionów złotych. Tymczasem wiemy, że w Polsce żyją multimilionerzy i miliarderzy.

Czy polska szkoła reprodukuje nierówności społeczne?

Niższa skłonność najbogatszych gospodarstw domowych do udziału w badaniach ankietowych sprawia, że oszacowania nierówności majątkowych oparte o dane ankietowe są istotnie zaniżone, w rzeczywistości nierówności majątkowe są wyższe niż wynika z odpowiedzi na ankiety. Banki centralne i agencje statystyczne badające majątki gospodarstw domowych zdają sobie sprawę z tego ograniczenia. Próbują zmniejszyć jego konsekwencje stosując różnorodne strategie nadpróbkowania, które mają zwiększyć szanse wylosowania najbogatszych do próby badania. Państwa Europy zachodniej posługują się w tym celu danymi podatkowymi, GUS i NBP wykorzystały klucz terytorialny. Niestety. wysłanie większej liczby ankieterów do Konstancina nie przyniosło większych skutków.

Polska dogania Europę zachodnią, ale…

Ekonomiści korygują oszacowania nierówności majątkowych oparte o dane ankietowe posługując się z listami najbogatszych, które w wielu państwach są regularnie publikowane przez czasopisma biznesowe. Wspólnie z prof. Michałem Brzezińskim oraz Katarzyną Sałach z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadziliśmy taką korektę dla państw Europy Środkowo-Wschodniej.

Wyniki naszego badania, opublikowane w czasopiśmie „Economics of Transition and Institutional Change, jasno wskazują, że w państwach naszego regionu miary nierówności ekonomicznych oparte o dane ankietowe są szczególnie niskiej jakości. Po wprowadzonych przez nas korektach, wykorzystujących tożsame metody jak w innych krajach, wskaźniki nierówności są zdecydowanie wyższe.

Według danych z badania BZGD/HFCS najbogatszy promil (0,1 proc.) gospodarstw domowych w Polsce posiada 3 proc. całości majątków, tymczasem naprawdę (po korekcie o majątki najbogatszych) jest to 8 proc. Udział najbogatszego procenta w całości majątków wzrasta z 12 proc. do 20 proc. Współczynnik Giniego rośnie z 0.59 do 0.63. Cóż, być może przy obecnym poziomie nakładów na statystykę publiczną i poziomie wynagrodzeń w GUS trzeba cieszyć się, że w ogóle mamy jakieś statystyki.

Otrzymane przez nas wyniki wskazują, że mimo ledwie ćwierćwiecza swobodnej akumulacji majątku (badanie zostało zrealizowane w oparciu o dane z 2014 r.), Polska prawie już dogoniła Europę Zachodnią. Niestety, dzieje się tak w odniesieniu do nierówności majątkowych, a nie poziomu PKB. Wydaje się, że zwiastują one również szybki wzrost nierówności majątkowych w przyszłości.

Dwie fałszywe narracje

W polskiej debacie publicznej rywalizują dwie narracje dotyczące źródeł majątków najbogatszych Polaków. Według jednej z nich bogaci są bogaci dzięki własnej pracy i przedsiębiorczości. Według drugiej (paradoksalnie popularniejszej u polskiej prawicy) wielomilionowe majątki są często efektem agenturalnych powiązań oraz szemranych biznesów zrealizowanych w okresie transformacji.

Michał Brzeziński i Katarzyna Sałach, w oparciu o dane z list najbogatszych, podjęli próbę weryfikacji, czy najbogatsi Polacy rzeczywiście mają silne konotacje agenturalne i polityczne. Wyniki badania, opublikowane w czasopiśmie „Economic System” wskazują, że raczej nie. Niewielu spośród polskich multimilionerów posiadało istotne powiązania polityczne, a ci którzy je posiadali mieli przeciętnie niższe majątki i większą szansę wypaść z setki najbogatszych.

Profil polskich bogaczy jest zbliżony raczej do Europy Zachodniej, niż złodziejskiego kapitalizmu Ukrainy i Rosji. Do wyników badania należy jednak podchodzić z pewną ostrożnością. Być może ci, którzy dorobili się dzięki koneksjom, bardziej chronią swoją prywatność i nie epatują posiadanymi majątkami.

Paradoksalnie, polscy bogaci są w porównaniu międzynarodowym dość biedni.  W 2016 r. łączna wartość majątków 100 najbogatszych Polek i Polaków wynosiła ok. 7 proc. PKB. Na Węgrzech było to 10 proc., w Niemczech 15 proc., w Rosji i na Ukrainie ponad 20 proc., we Francji 23 proc., a w Norwegii 30 proc. Jan Kulczyk został w 2019 r. uznany przez „Wprost” za najbogatszego Polaka trzydziestolecia, z majątkiem (uśrednionym) na poziomie 19 mld zł. Chociaż może wydawać się to astronomiczną kwotą, blednie w zestawieniu z majątkiem o wartości 75 mld złotych, który u szczytu swojej potęgi odnotował najbogatszy ukraiński oligarcha Rinat Achmetow. O rosyjskich oligarchach nie wspominając.

W Polsce nawet podatki zwiększają nierówności [rozmowa]

Z drugiej strony Polacy nie są tak biedni, jak się wydaje. Powszechnie znane są wyniki badań CBOS, wg których połowa Polaków nie ma żadnych oszczędności.  Na szczęście nadają się one głównie do wyrzucenia do kosza. Trudno się zresztą dziwić, że gdy w państwie oszustw metodą „na wnuczka” dzwoni do nas obcy numer, a ktoś podaje się za ankietera CBOS, odpowiadamy, że nic nie posiadamy. Dane z badania BZGD/HFCS jasno pokazują, że 90% Polaków jednak posiada jakieś aktywa finansowe (w większości depozyty, z koncepcji wyłączona jest gotówka). Mediana wartości rachunków bankowych już w 2016 r. wynosiła kilkanaście tysięcy złotych, a nawet w niższych decylach było to solidne kilka tysięcy. A od tego czasu wartość depozytów gospodarstw domowych w Polsce urosła o połowę.

Zalety i wady powszechnej własności nieruchomości

Czynnikiem obniżającym nierówności majątkowe w państwach naszego regionu jest powszechna własność nieruchomości. W Polsce ponad 80 proc. gospodarstw domowych jest właścicielem zamieszkiwanej nieruchomości. W innych państwach EŚW wartość tego wskaźnika jest porównywalna. Tymczasem w Niemczech czy w Austrii mniej niż połowa gospodarstw domowych posiada zamieszkiwaną nieruchomość.

Różnica pomiędzy Wschodem a Zachodem wynika z powszechnej prywatyzacji zasobu mieszkaniowego w okresie transformacji. Powszechna własność nieruchomości osłabia korelację pomiędzy dochodem a majątkiem. O ile np. we Francji w zasadzie te same gospodarstwa domowe otrzymują najwyższe dochody i posiadają najwyższe majątki (korelacja rzędu 0.7), w Polsce istotna część bogatych gospodarstw domowych posiada niewielki dochód (korelacja rzędu 0.4).

Z biegiem lat „emerytek z Marszałkowskiej” będzie ubywać, a własność nieruchomości prawdopodobnie będzie ulegać koncentracji. Dziś młodzi nie mają już okazji, by uwłaszczyć się na mieniu państwowym. W danych z badania HFCS widzimy, że większość z tych, którzy posiadają nieruchomość przed trzydziestką po prostu ją dziedziczą, albo otrzymują w prezencie od rodziny.

Póki co własność nieruchomości w Polsce pozostaje jednak powszechna. Z jednej strony wzmacnia to pozycję ekonomiczną osób uboższych, zwiększa ich bezpieczeństwo ekonomiczne. Z drugiej strony może narażać ich na koszty utrzymania mieszkania przekraczające ich możliwości finansowe (pomyślmy o częstym w Polsce przypadku zbyt dużych, niedogrzanych mieszkań/domów, w których mieszkają emeryci) oraz ograniczać mobilność, co może utrudniać dostęp do zatrudnienia i usług publicznych.

Nierówności w Polsce największe w Europie czy też nie?

Powszechna własność nieruchomości ma również konsekwencje polityczne. Trudno się dziwić, że publiczne nakłady na mieszkalnictwo w Polsce są rekordowo niskie, skoro zdecydowana większość elektoratu mieszkanie już posiada i prawdopodobnie niekoniecznie chce fundować je innym. Badania nad politycznymi cyklami budżetowymi w Polsce wskazują, że polscy samorządowcy przed wyborami wolą wydawać pieniądze na wynagrodzenia, infrastrukturę (otwieranie nowych dróg w roku przedwyborczym) i kulturę (festyny, podczas których można pokazać się wyborcom) niż na mieszkalnictwo. Powszechna własność nieruchomości utrudnia opodatkowanie majątków i spadków, a nawet wprowadzenie częściowych podatków majątkowych, np. podatku katastralnego.

Jednakże czy majątki w Polsce w ogóle powinno się opodatkować? Argumenty za wprowadzeniem podatków majątkowych w naszym kraju oraz potencjalne problemy z tym związane omówię w kolejnym artykule.

**
fundacja-rozy-luksemburgMateriał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Wroński
Marcin Wroński
Ekonomista
Ekonomista, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej, fellow World Inequality Database. Podczas wizyty badawczej w Światowym Laboratorium Nierówności współpracował z profesorem Pikettym. Konsultant Banku Światowego.
Zamknij