Gospodarka

Równiej już było. Nierówności w Polsce znów gwałtownie rosną

Realna wartość 500+ maleje, bogatsi gromadzą przywileje podatkowe, a biedniejsi zostają jeszcze bardziej w tyle. Korekta liberalizmu w Polsce trwała nadzwyczaj krótko. Od dwóch lat wracamy na ścieżkę rosnących nierówności.

Okresom szybkiego rozwoju nierzadko towarzyszy spadek nierówności. Rosnące zatrudnienie sprzyja aktywności zawodowej i dochodom klasy ludowej, dzięki czemu jej przedstawiciele mozolnie wspinają się po drabinie społecznej. Tak było w złotych dekadach powojennego kapitalizmu, ale też w latach 2015–2019 w Polsce.

Niestety, popandemiczne rozchwianie gospodarcze zakończyło krótki okres polskiego egalitaryzmu i od 2020 roku Polska znów się rozwarstwia. Lepiej uposażeni zdają się mieć większe możliwości adaptacji do zmieniających się warunków ekonomicznych niż najubożsi. Traci też wieś względem miast, a także mniej rozwinięte województwa względem coraz bogatszej stolicy.

Polskie patologie podatkowe

czytaj także

Polskie patologie podatkowe

Hubert Walczyński

W kwestii nierówności właściwie cofnęliśmy się już do czasów sprzed wprowadzenia 500+ i minimalnej stawki godzinowej. Inaczej mówiąc, w Polsce równiej i sprawiedliwiej już było.

Jedna grupa wciąż na czele

Według opublikowanej właśnie przez GUS Sytuacji gospodarstw domowych w 2021 r. realne dochody Polek i Polaków w minionym roku wzrosły, jednak minimalnie – dokładnie o 2,2 proc., choć tuż przed pandemią rosły nawet o 5 proc. rocznie. Mimo wszystko dochód rozporządzalny na głowę w gospodarstwie domowym po raz pierwszy przebił barierę 2 tys. zł.

Średni dochód na głowę w rodzinie jest jednak zawyżany przez gospodarstwa domowe przedsiębiorców, w których sięga on niemal 2,5 tys. zł. We wszystkich pozostałych grupach społeczno-ekonomicznych dochód na głowę jest o 400–500 zł niższy, nie licząc tradycyjnie najgorzej sytuowanych rencistów, którzy tracą ponad 800 zł.

W ubiegłym roku prowadzący działalność na własny rachunek jeszcze poprawili swoją pozycję ekonomiczną względem reszty społeczeństwa. W gospodarstwach domowych osób działających na własny rachunek dochód rozporządzalny na głowę jest ponad jedną piątą wyższy niż średnia dla kraju. Pod kreską znaleźli się za to pracownicy – ich dochód rozporządzalny wyniósł 99 proc. średniej krajowej, choć w 2019 roku wynosił 101 proc. Bardzo wyraźnie wzrosła rozpiętość dochodów grup ekonomiczno-społecznych w odniesieniu do średniej krajowej – przed pandemią wynosiła 37 pkt proc., w zeszłym roku już 41 pkt.

Samozatrudnieni oraz przedsiębiorcy są więc najlepiej uposażoną grupą ekonomiczno-społeczną w Polsce, a jednak wciąż zachowują podatkowe przywileje. W Polskim Ładzie rządzący co prawda powiązali wreszcie ich składkę zdrowotną z dochodem, jednak dla liniowców wyniesie ona tylko 4,9 proc., przy 9 proc. dla pozostałych. Poza tym od lipca liniowcy otrzymają nowy przywilej, mianowicie będą mogli zaliczać składkę zdrowotną do wysokości niecałych 9 tys. zł rocznie w koszty uzyskania przychodu, co obniży ich podstawę opodatkowania oraz finalnie sam podatek.

Najbardziej uciskana i dyskryminowana grupa społeczna w Polsce

Pracownicy odliczać składki od dochodu nie mogą. Wciąż nie do ruszenia jest podatek liniowy oraz ryczałtowe składki na ubezpieczenie emerytalno-rentowe. Chociaż gospodarstwa domowe prowadzone przez przedsiębiorców są zdecydowanie najlepiej uposażoną grupą w Polsce – wyprzedzając pod względem dochodu na głowę resztę kraju o jedną piątą – nadal mają najbardziej preferencyjny system podatkowy. Jest to kuriozalne, ale w sumie zrozumiałe, wszak zwykle tak jest, że w państwach półperyferyjnych zamożni są obładowani ciężko wywalczonymi przywilejami.

Powrót do przeszłości

Niestety, w ostatnich dwóch latach dramatycznie pogorszyła się sytuacja 20 proc. najuboższych Polek i Polaków. Ich dochody spadły nawet w ujęciu nominalnym – z 711 do 652 zł na głowę miesięcznie. Równocześnie ich napędzane przez inflację wydatki wzrosły – z 800 do 987 zł. W rezultacie wydatki przeciętnego gospodarstwa domowego należącego do jednej piątej najbiedniejszych przekraczają aż o ponad połowę jego dochody. W 2019 roku wydatki najbiedniejszych przekraczały ich dochody jedynie o 13 proc.

W tym czasie dochody wśród najbogatszych 20 proc. Polaków wzrosły o 600 zł na głowę – czyli prawie o tyle, ile najbiedniejsi mają na miesiąc – i wyniosły 4,1 tys. zł. Najbogatsi wydają obecnie ledwie 51 proc. swoich dochodów – dwa lata wcześniej było to 60 proc. Niedługo górna jedna piąta będzie oszczędzać więcej niż wydawać. Te akumulowane środki płyną między innymi na rynek nieruchomości, co napędza wzrost cen mieszkań.

Mieszkanie prawem? Niechby i towarem, byle nie spekulacyjnym

Do najzamożniejszej jednej piątej Polaków traci też klasa średnia, chociaż wolniej. Dochody gospodarstw domowych należących do IV grupy kwintylowej (przedział 60–80 proc.) wzrosły o niecałe 300 zł miesięcznie na głowę – dokładnie do 2351 zł. Jednak w 2019 roku ich dochody wynosiły 59 proc. dochodów najbogatszych, a w ubiegłym roku już tylko 57 proc.

Nierówności w Polsce rosną więc nie tylko między najbogatszymi i najbiedniejszymi, ale też między tymi pierwszymi i klasą średnią. Równocześnie klasa średnia oddala się od najbiedniejszych. Chociaż średniacy stracili względem najzamożniejszych, to ich ogólna sytuacja ekonomiczna się poprawiła, głównie dzięki zdyscyplinowanemu pilnowaniu domowych budżetów. W ostatnich dwóch latach wydatki na głowę w klasie średniej wzrosły zaledwie o 50 złotych. Dzięki temu także średniacy mogą oszczędzać coraz większą część swoich zarobków – IV grupa kwintylowa wydaje 60 proc. swoich dochodów (w 2019 roku – 66 proc.), a III grupa kwintylowa 63 proc. (w 2019 roku – prawie 70 proc.).

W rezultacie w ostatnich dwóch latach bardzo wyraźnie wzrosły główne wskaźniki nierówności dochodowych. W 2019 roku średni dochód na głowę wśród 20 proc. najbogatszych był niemal pięć razy wyższy niż wśród jednej piątej najbiedniejszych. W 2021 roku najbogatsi osiągali dochody już ponad sześć razy wyższe niż najbiedniejsi.

Do czego służy wywoływanie poczucia winy u najuboższych

Skokowo wzrósł też wskaźnik Giniego, który mierzy rozpiętość dochodową w całym społeczeństwie. Jeszcze 2019 roku wynosił 0,30 – w ubiegłym sięgnął już 0,32. Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia, gdyż niemal dokładnie takie same nierówności dochodowe notowaliśmy w 2015 roku. Wciąż jesteśmy jednak dosyć daleko od rekordowego roku 2009, gdy wskaźnik Giniego przekraczał 0,34. Wzrost nierówności w ostatnim czasie to między innymi efekt spadku relatywnej wartości 500+, za który odpowiada nie tylko inflacja, ale przede wszystkim szybko rosnące płace. Poza tym pensja minimalna w 2021 roku wzrosła jedynie o 200 złotych, czyli ponad 7,5 proc. Płace nominalne wzrosły w tym czasie o prawie 8,5 proc.

Regionalne przetasowania

W nieco wolniejszym tempie rosną też nierówności terytorialne. W 2019 roku przeciętny dochód na głowę w mieście był 28,4 proc. wyższy niż na wsi – w ubiegłym roku 28,9 proc. Rosną także różnice między regionami. W ubiegłym roku dochód na głowę w mazowieckim był 19 proc. wyższy od średniej krajowej, chociaż dwa lata wcześniej tylko 16 proc.

W związku z tym, jak czytamy w publikacji GUS, „rozpiętość pomiędzy najwyższym a najniższym przeciętnym dochodem na osobę w województwach, w odniesieniu do średniej krajowej, zwiększyła się o 2,9 pkt proc. w porównaniu z rokiem poprzednim i wyniosła 36,8 pkt proc.”. W 2019 roku rozpiętość dochodowa między województwami wynosiła 35 pkt proc. Oczywiście, dochody rozporządzalne w mazowieckim zawyża stolica, w której na głowę są wyższe o ponad jedną trzecią od średniej krajowej. Mazowieckie bez Warszawy należy do średnio zamożnych regionów (97 proc. średniej). Na podium za mazowieckim wciąż są dolnośląskie (dochód na głowę o 7 proc. wyższy od średniej) i śląskie (106 proc. średniej), jednak wśród pozostałych regionów doszło do niemałych przetasowań.

Gdzie w opowieści Piketty’ego znajduje się Polska?

Niegdyś zamożne województwo pomorskie w ubiegłym roku trafiło do trzech najbiedniejszych regionów w kraju – średni dochód na głowę na Pomorzu był 11 proc. niższy od średniej dla całej Polski. Tytuł najbiedniejszego regionu trafił niespodziewanie do Opolskiego (82 proc. średniej), które jeszcze dwa lata temu należało do średnio zamożnych. Wyraźnie zubożała także Wielkopolska (spadek do zaledwie 91 proc.), za to zaskakująco dobrze wypadło województwo warmińsko-mazurskie, w którym dochody zrównały się ze średnią dla kraju.

Wbrew powszechnej opinii w ostatnich dwóch latach nie zanotowaliśmy eksplozji konsumpcji artykułów podstawowych. Wręcz przeciwnie, spadło średnie spożycie zdecydowanej większości z nich. I to zarówno wśród 20 proc. najbogatszych, jak i najbiedniejszych. „W 2021 r. nastąpił spadek spożycia większości podstawowych artykułów żywnościowych. Najwyższy spadek dotyczył: cukru (o 10,7%), mąki (o 10,0%), olejów i tłuszczów (o 5,6%, w tym margaryny i innych twardych tłuszczów roślinnych o 11,5%), mleka (o 5,2%), warzyw (o 3,8%, w tym ziemniaków o 7,8%), śmietany (o 2,8%), pieczywa i produktów zbożowych (o 2,6%, w tym pieczywa o 2,9%), wędliny i innych przetworów mięsnych (o 2,6%), mięsa (o 2,4%, w tym surowego mięsa drobiowego o 6,5%)” – piszą autorzy raportu GUS.

Więcej związków to mniej nierówności

Najprawdopodobniej mieliśmy za to do czynienia z masowymi zakupami samochodów używanych. Jeszcze dwa lata temu własny pojazd osobowy miało dwie trzecie najbiedniejszych gospodarstw domowych – w ubiegłym roku już trzy czwarte. Często kupowano też smartfony. Odsetek najbiedniejszych gospodarstw domowych dysponujących smartfonem wzrósł z 75 do 85 proc. Jak widać, posiadanie smartfona nie jest żadnym wyznacznikiem zamożności. Powszechnie posiadają takowe nie tylko uchodźcy z Iraku czy Syrii, ale też najubożsi w Polsce. Smartfon stał się po prostu niezbędny do funkcjonowania w XXI wieku. Coś jak buty albo spodnie.

W bieżącym roku rozwarstwienie ekonomiczne zapewne znów wzrośnie, a płaca minimalna realnie spadnie. Według GUS w kwietniu wynagrodzenia w „pozostałej działalności usługowej”, popularnej wśród pracowników niewykwalifikowanych, wzrosły nominalnie tylko o 6,3 proc., czyli realnie także poszły w dół. Realna wartość 500+ maleje, Polski Ład już w pierwotnej wersji okazał się wyjątkowo łaskawy dla najlepiej zarabiających, a w nowelizacji jeszcze im dołożono nowy przywilej.

Ikonowicz: Podatkowa walka klas

Korekta liberalizmu trwała więc zaledwie kilka lat, po których Polska wróciła na ścieżkę wzrostu nierówności. Transfery społeczne mogą je zmniejszyć tylko na chwilę. Trwały egalitaryzm ekonomiczny mogą zapewnić jedynie powszechne związki zawodowe, układy zbiorowe i progresywny system podatkowy, obejmujący nie tylko dochody, ale też majątek (nieruchomości i spadki). Niestety na żadne z nich się nie zanosi, gdyż politycy od prawa do lewa mają do tych rozwiązań powszechną awersję, tkwiącą w ich głowach jeszcze od lat 90.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij