Jana Shostak: nie-anioł, który idzie w bagno

Jana Shostak przełamuje panujące w polskiej polityce tabu. Otwarcie mówi o aborcji, fatalnej polityce migracyjnej i płocie na białoruskiej granicy.
Jana Shostak. Fot. facebook.com/jana.szostak

Najgorzej być w awangardzie, mówi Jana Shostak, bo kiedy wypowiada swoje poglądy, to właśnie ona dostaje po uszach. Ale wie, że dwa lata później to, o czym mówiła, staje się społeczną normą. Już kilka razy zmieniła polską rzeczywistość, teraz chce robić to w Sejmie.

Jest taka białoruska piosenka, śpiewa ją Źmicier Wajciuszkiewicz. Zaczyna się od słów: „Jana, jana nie anioł”. To gra słów, bo białoruskie „jana” oznacza zaimek „ona”, który brzmi identycznie jak popularne imię, czyli Jana. A Jana Shostak na pewno nie okazała się politycznym aniołem, ani tym bardziej różowym cherubinem (jak śpiewa dalej Wajciuszkiewicz), który miał ozdobić listę Koalicji Obywatelskiej w podlaskim.

Mimo to jej start w wyborach to jeden z najciekawszych wątków w polskiej polityce. W ostatnich dniach żadna kandydatura i miejsce na liście nie było tak żywo dyskutowane jak Jarosława Kaczyńskiego, Romana Giertycha i właśnie Jany Shostak, która przełamuje panujące w polskiej polityce tabu. Nie drżąc przed wahaniami sondażowych słupków, otwarcie mówi o aborcji, fatalnej polityce migracyjnej i płocie na granicy polsko-białoruskiej. Kto by uwierzył, że akuszerem tego fascynującego politycznego fenomenu był nie kto inny, a Michał Dworczyk.

Białorusini chcą głośno mówić o swojej kulturze, o języku

Ale po kolei. Zamiar startu w wyborach parlamentarnych polsko-białoruska artystka i aktywistka Jana Shostak ogłosiła uroczyście ze sceny festiwalu Tutaka, na Podlasiu. Organizatorzy mówią, że to „największe spotkanie Białorusinów poza granicami Białorusi”. Jana Shostak pochodzi z Białorusi, ale jest Polką, mieszka i pracuje w Polsce od 2010 roku. Ma polskie obywatelstwo, zresztą inaczej nie mogłaby startować do Sejmu. Ale podobnie jak wiele innych Polek i Polaków z Białorusi Jana nie odcięła się od swojego pochodzenia. A jej białoruska tożsamość objawiła się z całą mocą w 2020 roku.

Dzisiaj wydaje się to odległą przeszłością, ale to był rok, kiedy w Białorusi wybuchła pokojowa, obywatelska rewolucja, której celem było odsunięcie Łukaszenki od władzy w procesie wyborczym. W dużym skrócie: nie udało się. Reżim zdławił masowe protesty, zaczęła się trwająca do dziś epoka brutalnych represji. Jana Shostak brała udział w tej rewolucji, a gdy szanse jej powodzenia były już właściwie żadne, wróciła do Polski. Uznała, jak dzisiaj mówi, że „bardziej przyda się tu niż w więzieniu”.

Na festiwalu Jana wystąpiła w swojej słynnej sukni, składającej się z nadrukowanych zdjęć białoruskich więźniów politycznych, ofiar powyborczych represji reżimu Łukaszenki. W styczniu 2022 roku odbierała w niej Paszport Polityki w kategorii sztuki wizualne. Jury przyznało jej nagrodę za „perfekcyjne łączenie sztuki i społecznego aktywizmu” oraz „za najbardziej doniosły głos i najbardziej symboliczny dekolt w polskiej sztuce”. Z dekoltem chodzi o to, że Jana na proteście pod ambasadą Republiki Białoruś nie miała stanika, miała za to głęboki dekolt. Prawicowych komentatorów od razu przestał obchodzić los białoruskich więźniów politycznych, od tej pory interesowały ich już tylko sutki aktywistki.

Występując na scenie na festiwalu Tutaka, Jana Shostak wskazała palcem na osobę, której podobiznę miała tuż przy słynnym dekolcie, blisko serca. To Aleś Puszkin, artysta, który odsiadywał polityczny wyrok i niedługo przed festiwalem zmarł, bo w więzieniu nie otrzymał pomocy medycznej. Uczestnicy festiwalu chwilę wcześniej uczcili jego pamięć minutą ciszy. Jana ogłosiła minutę krzyku.

Jana Shostak: Dlaczego krzyczę?

To właśnie ten krzyk zaprowadził ją do polityki. Bo we wrześniu 2020 roku do Polski przyjechała Swiatłana Cichanouska. Razem z premierem Mateuszem Morawieckim wyszła na Nowy Świat, żeby spotkać się ze zgromadzoną tam społecznością białoruską. O tym, że sprawa białoruska to „polityczne złoto”, dowiemy się dopiero później, w lipcu 2021 roku, z domniemanych maili Michała Dworczyka, szefa kancelarii premiera, które wymieniał ze swoim przełożonym. Ale jesienią 2020 roku trwała już intensywna obróbka.

Tyle że jakaś młoda kobieta z tłumu zaczęła wtedy krzyczeć na premiera, że nie jest dobrze, bo polskie władze nie pomagają wystarczająco Białorusinom uciekającym z kraju przed represjami, że są problemy z wizami, że straż graniczna zawraca na granicy, bo obowiązują ograniczenia antycovidowe. Sama była świadkiem, jak polscy pogranicznicy nie wpuścili osoby, która próbowała wjechać do Polski na podstawie turystycznej wizy Schengen.

– To nie był agresywny krzyk, po prostu chciałam wykrzyczeć ten problem, na który nikt nie zwracał uwagi – opowiada Shostak o tamtym wydarzeniu. – Wtedy podszedł do mnie Michał Dworczyk i poprosił, żeby do niego o tym wszystkim napisać. Tak zrobiłam. Parę dni później odezwał się do mnie i przyznał, że to był błąd ze strony służb. Wysłuchali mnie, przyznali rację. Wydali oświadczenie, że obywatele białoruscy mogą przekraczać granicę na podstawie różnych wiz.

Wtedy po raz pierwszy zrozumiała, że jest już nie tylko artystką, ale i aktywistką, a jej działania mają przełożenie na politykę. – Pozwalają chociażby w minimalnym stopniu zmieniać rzeczywistość – mówi.

Krzyk stał się jej znakiem firmowym. Krzyczała pod ambasadą Białorusi, gdy reżim Łukaszenki groźbą i manipulacją ściągnął na lotnisko w Mińsku lecący z Grecji do Wilna samolot Ryanair z Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie. Na zdjęciach z tego wydarzenia za plecami Jany Shostak widzimy m.in. Roberta Biedronia, który jest członkiem komisji spraw zagranicznych w Parlamencie Europejskim i pracuje w delegacji ds. stosunków z Białorusią.

Porwanie Ryanaira: A co, jeśli Białorusi już nie ma i graniczymy tam z Rosją?

Krzykiem Jana Shostak wyrażała sprawiedliwy gniew i ból, a zarazem wzywała do działania. Bo choć minuta milczenia ma za sobą wielką i godną tradycję, to w Białorusi milczenie nie kojarzy się dobrze. To wyraz bierności, ulegania reżimowi, braku obywatelskiej kultury.

– Do 2020 roku byłam polską artystką, ale w 2020 stałam się polsko-białoruską aktywistką. Dzięki Swiatłanie Cichanouskiej i Maszy Kaleśnikawej poczułam wiarę w Białoruś i dumę z tego, że kraj, z którego pochodzę, już nie milczy.

Tymczasem o krzyku Jany Shostak zrobiło się głośno.

– Politycy chcieli się ze mną spotykać, zaproszono mnie do Sejmu, Senatu – opowiada. – Chociaż czasami miałam wtedy wrażenie, że tak naprawdę zapraszają mnie to tylko po to, żeby porobić sobie ze mną zdjęcia.

Rzeczywiście, w sieci można odnaleźć sporo śladów poparcia dla akcji Jany Shostak, płynących z różnych stron politycznej debaty. Dopiero dzisiaj Suwerenna Polska Ziobry próbuje zrobić z niej wariatkę, udostępniając nagranie jej krzyku i sugerując, że to coś nienormalnego – ale to nowość. Wtedy popyt na białoruskie złoto był duży. Jana wykorzystała go tak, że prosiła polityków, by jej te wspólne zdjęcia przesyłali. W ten sposób zebrała bazę kontaktów, które wykorzystywała do wywierania presji w sprawach dotyczących Białorusi.

W kuluarach festiwalu Tutaka Jana Shostak od początku deklarowała, że planuje start z list Koalicji Obywatelskiej. Podczas naszej późniejszej rozmowy przyznała, że zapisała się do partii Zielonych. Kiedy była jeszcze na całego zaangażowana w pomoc ofiarom represji w Białorusi, nawiązała dobry kontakt z Urszulą Zielińską, od 2022 roku przewodniczącą Zielonych. Z relacji Jany wynika, że Zielińska była najbardziej responsywna i jako posłanka interweniowała np. w sytuacjach dotyczących procedur granicznych stosowanych wobec uchodźców z Białorusi.

Kardynalny błąd opozycji? Sterczewski: To brak odwagi

– Poza tym wierzyłam w postulaty partii Zielonych, którą współzakładał artysta Joseph Beuys – opowiada Shostak. – To pozwoliło mi postrzegać moje polityczne zaangażowanie jako symboliczną kontynuację tego nurtu łączenia sztuki i polityki.

Kiedy na podlaskim festiwalu ogłaszała swój start, miejsca na listach nie były jeszcze ustalone. Na dobrą sprawę wciąż nie są, partie mają na to czas do 6 września. W końcu jednak zapadła decyzja o starcie i Jana Shostak uzyskała deklarację, że otrzyma 13. miejsce na liście KO w okręgu podlaskim.

Wystarczyło jednak, by Jana otwarcie wypowiedziała swoje zdanie o aborcji, by w KO się zagotowało. Poszło o wywiad dla Onetu, w którym wyraziła poparcie dla dostępności aborcji do końca ciąży. Jeszcze tego samego dnia okazało się, że skreślono ją z listy. Sama zainteresowana dowiedziała się o tym z mediów.

Informację ogłosiła Małgorzata Kidawa-Błońska, stwierdzając, że stanowisko KO w sprawie aborcji jest inne, a „ta osoba nie jest już na liście”. Dodała, że „polityka to nie są happeningi, to jest bardzo poważna sprawa”. Trudno nie dostrzec w tej sytuacji ironii losu, że to akurat Kidawa-Błońska, ośmieszona przez własnych partyjnych kolegów w 2020 roku, kiedy została niedoszłą kandydatką na prezydentkę, chce teraz uczyć Janę Shostak, czym jest poważna polityka.

Jak szybko wylecieć z listy KO? Obrażając uczucia antyaborcyjne

– Prawo do usunięcia ciąży do 12. tygodnia nie ma uzasadnienia medycznego, to takie konserwatywne widzimisię – odpowiada Jana, kiedy pytam ją o wywiad z Tadlą. – Jeśli ktoś potrzebuje aborcji na późniejszym etapie, to powinien mieć taką możliwość.

Myli się jednak każdy, kto sądzi, że poszło tylko o wypowiedź o aborcję, którą niektóre media z góry uznały za „fatalną”, pokazując w ten sposób, jak silne są w Polsce ramy obowiązującego dyskursu. Chodzi też o to, że Jana Shostak od początku deklaruje, że do Sejmu idzie przede wszystkim po to, by tworzyć politykę migracyjną i integracyjną – czyli tę, której w Polsce w ogóle nie ma. A ona jako „nowaczka” miała okazję się o tym dobitnie przekonać.

Osobiste doświadczenia pogłębiła, działając na rzecz obywateli Białorusi uciekających z kraju przed represjami i od lutego 2022 roku – na rzecz ukraińskich uchodźców wojennych. To ona wykreowała słowa „nowak” i „nowaczka” jako pozytywne określenia osób pochodzących spoza Polski, by odejść od stygmatyzujących „uchodźców” czy nawet „migrantów”. Był to jeden z jej artystycznych projektów, które miały zmieniać rzeczywistość.

Tymczasem Koalicja Obywatelska żadnej polityki migracyjnej nie potrzebuje. Donald Tusk zdecydował, że dżumę należy leczyć cholerą, i zaczął mówić rasistowskim językiem, słowem „bomba” przywołując skojarzenia z terroryzmem. Wielokrotnie przebił tym skonstruowaną przez polskie służby „presję migracyjną”. Dlatego gdy Jana Shostak stwierdziła w rozmowie z białostocką „Wyborczą”, że przydałby się audyt działania płotu granicznego i jego wpływu na środowisko, ludzi i region, Robert Tyszkiewicz wysmarował tweeta, w którym stwierdził, że Jana wywodzi się ze środowiska NGO-sów, więc ma inną wrażliwość, ale stanowisko KO w sprawie płotu jest jednoznaczne: jak wygrają wybory, to będą go uszczelniać.

Tusk mówi po rasistowsku

czytaj także

Dziwna to deklaracja jak na posła z Podlasia, który chyba musi sobie zdawać sprawę, jak degradujący dla regionu jest wpływ płotu. Ale chyba bardziej dziwi przekonanie Tyszkiewicza, że istnieje jakaś wrażliwość aktywistyczna, taka trochę niepoważna, a obok niej istnieje jakaś inna wrażliwość, czy może po prostu jej brak, oznaczający polityczny pragmatyzm. Tymczasem NGO-sy w Polsce nie zajmują się właściwe niczym innym niż łataniem dziur, które powstają dzięki niekiedy koniunkturalnym, a niekiedy po prostu skrajnie głupim i absurdalnym decyzjom polityków. Z płotem granicznym jest dokładnie tak samo, a segregacja rasowa uchodźców/migrantów musiała wywołać opór takiej osoby jak Jana Shostak.

Tak czy siak, trzynastka na liście KO nie okazała się szczęśliwa. Może politycy nie znali po prostu Jany Shostak? Może postrzegano ją jako kwiatek do kożucha, atrakcyjny w dwójnasób, bo jako Polkę z Białorusi, przekonującą dla migrantów z Białorusi, być może też z Ukrainy, którzy mają już paszporty i będą, niektórzy pewnie po raz pierwszy, głosować w polskich wyborach, ale i dla tej części Polaków, którą wciąż podnieca kresowy akcent. Migrantka, czyli obca, ale jednak swoja, polska, biała, z katolickiego domu.

Chociaż polszczyzna Jany nie jest nienaganna, to akcentu wcale u niej nie słychać, a jej postawa i poglądy nie wypełniają kresowych mitów o polskich dzieciach z Grodna. Jednak zgrzyt z programem i strategią wyborczą KO był w przypadku Shostak ewidentny i od początku rodził wątpliwości, czy to właściwa osoba na właściwej liście. Zakończyło się zderzeniem czołowym.

Polityczny potencjał Jany Shostak nie jest jeszcze stracony. Tego samego dnia, kiedy Koalicja zaczęła wygumkowywać jej kandydaturę, Robert Biedroń złożył jej przez telefon propozycję startu z listy Lewicy. Dziś to już oficjalna wiadomość: wystartuje z 11. miejsca w okręgu poznańskim.

– Dla mnie to taka akademia polityki – mówi Shostak. – Mogę obserwować, jak to dzieje się od środka. Kiedy pytam ją, czy jej zdaniem polscy wyborcy są gotowi na to, by do polityki wchodzili migranci, Białorusini, Ukraińcy, ale też inni, to z uśmiechem odpowiada: – Póki nie spróbujemy, to nie dowiemy się, czy są gotowi, czy nie.

Jana wspomina, jak w 2021 roku wyszła z białoruską biało-czerwono-białą flagą na warszawską Paradę Równości. Część społeczności białoruskiej w Polsce ją za to mocno krytykowała. Dwa lata później duża grupa Białorusinek i Białorusinów niosła w kolejnej Paradzie wielką flagę.

– Białorusini w Polsce zrozumieli, że są tu mniejszością i z czym to się wiąże – wspomina. Jaki to ma związek z jej startem w wyborach?

– To przykład taki, że ja dosłownie dostaję po uszach, a za dwa lata wszystko już jest normą. Jestem świadoma tego, że awangarda zawsze ma najgorzej. Ale jest w tym też pewna wygoda. Bo jak się jest artystką współczesną i coś się nie uda, to zawsze można powiedzieć, że to była sztuka, że to był projekt artystyczny.

Popieram zniesienie bariery na granicy z Białorusią

Lubi porównywać się do sufrażystek. Przypomina, że decyzją Sejmu rok 2023 to rok Aleksandry Piłsudskiej, zaciętej feministki.

– Kiedy mówiłam o starcie w wyborach starszym, zmęczonym rzeczywistością kobietom z Podlasia, odrzekły: a nawoszta idziesz tudy, tam je samo bagno! A to moja prośba do was: wyślijcie mnie w bagno!

**

Jana Shostak – polsko-białoruska artystka, aktywistka, feministka i polityczka. Urodziła się w 1993 roku w polskiej rodzinie Grodnie, tam się wychowała. Od 2010 roku mieszka i pracuje w Polsce. W 2020 roku zaangażowała się w pokojową białoruską rewolucję. Jest współzałożycielką ruchu Partyzantka, uznanego przez władze Białorusi za organizację ekstremistyczną. Laureatka Paszportu Polityki, który otrzymała w styczniu 2022 roku za łączenie sztuki i aktywizmu. W 2023 roku ogłosiła, że zamierza startować w wyborach do Sejmu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij