Kraj

Popieram zniesienie bariery na granicy z Białorusią

Symbolicznie płot na granicy z Białorusią jest wyrazem porażki i bankructwa polskiej polityki wschodniej, w szczególności polityki wobec reżimu Łukaszenki, czyli „takiego ciepłego człowieka”, który jeszcze w latach 90. rozpuszczał przeciwników politycznych w kwasie, a mimo to kolejne rządy chciały robić z nim interesy i klepać się po plecach.

Nie ma dla mnie nic bardziej oczywistego niż odpowiedź na ostatnie „pytanie referendalne”, ogłoszone dzisiaj rano przez Mariusza Błaszczaka. Oczywiście, że popieram zniesienie bariery na granicy z Białorusią. Wręcz marzę o jej rozebraniu i nadejściu czasu, kiedy jej fragmenty posłużą w podlaskich gospodarstwach np. jako zbrojenie na budowie. Takiej stali nikt nie pozwoli się przecież zmarnować.

Jestem za zniesieniem bariery na granicy z Białorusią, bo nie ma żadnej bariery. Nie wiem zresztą, dlaczego Błaszczak nie nazwał tego, co stoi na granicy po imieniu. Bo stoi tutaj płot, który nie stanowi przeszkody dla człowieka. Stanowi za to barierę dla zwierząt zamieszkujących ostatni naturalny las w Europie, ale kogo by to obchodziło. Od 2017 roku wiemy, że rząd Zjednoczonej Prawicy nie lubi przyrody, a Puszczy Białowieskiej w szczególności.

Front leśno-bagienny, czyli ekologia a obronność [rozmowa]

Popieram rozbiórkę płotu granicznego, bo rząd PiS w ciągu ostatnich tygodni dał wiele razy do zrozumienia, że płot nie działa. W 2022 roku, mniej więcej o tej porze, kiedy budowa tej „bariery” była na ukończeniu, Mateusz Morawiecki prężył się, ogłaszając, że Polska zamknęła wschodnioeuropejski szlak migracyjny. A Stanisław Żaryn od służb specjalnych podbijał stawkę, oświadczając, że z takim oto płotem nielegalne przedostanie się do Polski stało się niemożliwe. Czy wiedzieli, że kłamią?

A mury u Pana Boga za piecem rosną

Minął zaledwie rok i okazało się, że „presja migracyjna” – bo straż graniczna nie lubi mówić o ludziach, więc woli tworzyć takie frazeologiczne potworki – jest tak duża, że komendant SG prosi o wysłanie wojska na granicę. A minister obrony decyduje, że wyśle nie tysiąc, nie dwa, a całe 10 tysięcy, otwarcie przyznając się, że będzie to mniej więcej tyle ile w 2021 roku. Czyli wtedy, kiedy nie było płotu. A mówiąc jeszcze bardziej wprost: do ochrony płotu potrzebna jest taka sama liczba wojska i innych służb co do ochrony granicy bez płotu.

Budowa płotu od początku była bajką na propagandowy użytek. W tę propagandę uwierzyli co niektórzy mieszkańcy terenów przygranicznych, także ci związani z branżą turystyczną. Można ich zrozumieć, bo rząd, decydując o budowie tego płotu, sugerował, że rozwiąże on wszystkie problemy, że znowu będzie tak, jak było. Skończą się uchodźcy w lesie, skończy się policja na skrzyżowaniach, będzie można znowu żyć jak u Pana Boga za piecem.

Ale tak jak wizja Podlasia z filmów Bromskiego ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, tak i wizja przywrócenia dawnego porządku okazała się z gruntu fałszywa. Ostrzegali przed tym badacze migracji, którzy od lat przyglądają się różnym konstrukcjom wznoszonym na granicach.

Zasada ich działania jest prosta. Ponieważ nie ma takiej bariery, której człowiek nie byłby w stanie pokonać, to wkrótce po wybudowaniu płotu/muru/zapory pojawia się konieczność ich rozbudowywania, umacniania i doskonalenia. Kiedy banalne podkopy i wiązane z cienkich pni drzew drabiny okazały się wystarczające jako sposoby na pokonanie polskiego płotu, od rządu i mundurówki słyszeliśmy zapewnienia, że to tylko dlatego, że nie zainstalowano jeszcze „bariery elektronicznej”. A jak już będzie bariera elektroniczna, to już naprawdę mysz się nie prześlizgnie.

Kiedy powstała także bariera elektroniczna, a ludzie wciąż idą przez granicę, to okazało się, że problemem są rzeki. Niedawno podczas wizyty na w Kodniu nad Bugiem Jarosław Kaczyński ogłosił więc budowę dodatkowych umocnień właśnie na odcinkach rzecznych. Co będzie po rzekach? Możliwości jest wiele, cały czas na stole leży żelazna kurtyna aż do samych chmur, czyli projekt bezpieczeństwa prezydenta Dudy.

Straż graniczna pilnuje nie tej granicy, co trzeba

Tymczasem szlak migracyjny przez Białoruś i Polskę ma się dobrze, wręcz kwitnąco. Tu na Podlasiu, w regionie Puszczy Białowieskiej, mieszkańcy się po prostu do uchodźców przyzwyczaili. Mijają dwa lata od początku kryzysu humanitarnego, a ludzi z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji cały czas widujemy w naszych lasach, na polach i łąkach. Wielu z nich udaje się dotrzeć na Zachód, świadczą o tym chociażby niemieckie statystyki, które mówią nawet o tysiącach osób, które docierają do Niemiec przez Białoruś i Polskę.

Straż graniczna woli udawać, że to się nie dzieje, w końcu w oficjalnej narracji istnieją tylko próby nielegalnego przekroczenia granicy, które są przez straż graniczną udaremniane. Kiedy reporter Wirtualnej Polski zapytał rzeczniczkę SG Annę Michalską o niemieckie doniesienia, ta zasugerowała, że może chodzić o osoby, które przekraczają granicę Białorusi z Litwą i stamtąd kierują się do Niemiec. Logika podpowiada więc, że służby pilnują nie tej granicy, co trzeba, bo droga przecież, tak czy siak, prowadzi przez Polskę. Być może płot stoi nie tu, gdzie trzeba, skoro niekontrolowana migracja dociera do Polski przez Litwę.

Ale kto by się przejmował logiką. W końcu Polska graniczy z Rosją, ale o tę granicę Polek i Polaków rząd w referendum pytać nie chce. A co z kryzysem migracyjnym na tamtej granicy, który ogłaszał jesienią minionego roku Mariusz Błaszczak? („Ekspercką” rolę Marka Budzisza w tej historii pominę milczeniem). Jak się miewa tamta zapora? Czyż nie jest imponująca?

Może PiS nie chce o tamtej granicy przypominać, bo trzeba byłoby przyznać, że jest otwarta, działa, normalnie obsługuje ruch osobowy i handlowy, a polskie towary spokojnie trafiają do obwodu królewieckiego? Zmiana nazwy tutaj niewiele wniosła, w kaliningradzkich marketach wciąż można kupić piwo z polskich browarów, a przejście w Grzechotkach w sytuacji braku połączeń lotniczych między Rosją i Unią Europejską stało się drogowym hubem dla Rosjan, którzy wracają z Europy do kraju, ale i dla tych, którzy mają dokumenty pozwalające wjeżdżać do UE. Może polscy obywatele chcieliby się w tej sprawie wypowiedzieć i zaproponować swoje projekty żelaznej kurtyny?

Największe osiągnięcie PiS-u

Referendum to polityczny humbug, a jedyna logika, która nim rządzi, to logika przedwyborczej propagandy i desperacji w chęci utrzymania władzy. Kiedy uchodźcy się polskim widzom przejedli, to rząd dostał od losu „polityczne złoto” w postaci wagnerowców w Białorusi. Wokół Grupy Wagnera premier i ministrowie rozkręcili absurdalną kampanię strachu, bez żenady przejmując narracyjne schematy samego Prigożyna i wikłając się w zaoczną dyskusję z Putinem i Łukaszenką.

Terroryści i szpiedzy, czyli płoty lekiem na całe zło

Tymczasem nigdy nie chodziło o żadnych wagnerowców, wzmożone kontrole i straszenie prowokacjami zaczęło się w regionie przygranicznym już na początku czerwca. Ostatnie pytanie referendalne rozwiało wątpliwości co do tego, że z Prigożynem czy bez granica polsko-białoruska miała odegrać rolę scenografii w kampanii wyborczej. Tysiące policjantów i żołnierzy bez skrupułów zatrudniono w tym politycznym spektaklu, a my, mieszkańcy, chcąc nie chcąc, musimy być w nim statystami, chociaż to my ponosimy realne koszty tej produkcji.

Rząd PiS-u jest chorobliwie zafiksowany na granicznym płocie. Ta inwestycja jest perłą w koronie i największym osiągnięciem ośmiu lat rządów politycznej formacji Kaczyńskiego. Kiedy podejmowano decyzję o jego budowie, której koszt szacowano na około 1,6 miliarda złotych, nie słuchano nikogo. Nie było żadnych uzgodnień, żadnej oceny środowiskowej, mimo że na znaczącym odcinku płot przebiega przez Puszczę Białowieską, czyli unikalny obiekt dziedzictwa przyrodniczego, wpisany na listę UNESCO.

Nie było też przetargu, po prostu jakaś gabinetowa decyzja i jeden podpis ministra ustaliły, że będzie go wykonywać Budimex, przedstawiany często w mediach jako polska firma, chociaż z większościowym hiszpańskim udziałowcem. Dlaczego wtedy nie ogłoszono referendum, by zapytać obywatelki i obywateli, czy chcą budowy płotu? I z jakiej stali ma powstać, i z jakiego cementu podmurówka (lubię wiejską legendę, która krąży tutaj na Podlasiu, że cement na podmurówkę przyjechał z Białorusi, bo był to jeden z towarów, które Polska masowo importowała z tamtej strony granicy), i dlaczego akurat Budimex, a nie na przykład firma szwagra?

Pytając o poparcie dla zniesienia płotu, a nie na przykład o poparcie dla jego istnienia obóz rządzący próbuje zasugerować, że płot równa się polska racja stanu. I że są jakieś siły, które są tej racji stanu przeciwne, które chciałyby nasz kraj bariery ochronnej pozbawić. To nic innego niż zwykły polityczno-emocjonalny szantaż, skierowany zarówno do opozycji, jak i do wyborców z głębi Polski, przekonanych przez propagandę, że płot rzeczywiście jakieś funkcje obronne spełnia. Ci, którzy mieszkają w jego pobliżu, są już dawno tych złudzeń pozbawieni.

Pytanie numer cztery jest zatem pytaniem o gotowość podtrzymywania zbiorowej iluzji o bezpieczeństwie i zagrożeniu. Iluzji, w którą wiele osób chce wierzyć wbrew faktom i logice, bo przecież w ciągu minionych miesięcy mieliśmy nieraz okazję się przekonać, że płot nie stanowi bariery ani dla rosyjskich rakiet, ani tajemniczych balonów, ani białoruskich śmigłowców.

Mur na granicy dewastuje przyrodę i demokrację

Płot to tylko narzędzie eskapizmu, bo pozwala uniknąć poważnej dyskusji o problemach polskiej armii, brakach w obronie powietrznej i niedostatkach (mówiąc bardzo delikatnie) floty. I o politycznej instrumentalizacji wojska i mundurówki. Podobny eskapizm wyraża trzecie, rasistowskie i ohydne pytanie pisowskiego referendum, które jest jedynie wyrazem niechęci do zmierzenia się z wyzwaniami teraźniejszości, o przyszłości nie wspominając. Migracje, legalne czy nie, nie skończą się nawet wtedy, kiedy sto procent ludzi w Polsce zaznaczy odpowiedni kwadracik w biuletynie. Ale dyskusja o polityce migracyjnej stała się w Polsce gorącym, a nawet toksycznym kartoflem, którego nikt nie chce dotykać, zwłaszcza w kampanii wyborczej. Właśnie tak działa szantaż.

Chciałabym, żeby pojawili się politycy i polityczki, którzy powiedzą wprost, że się na ten szantaż nie godzą. W przypadku czwartego pytania sprawa jest naprawdę prosta. Symbolicznie płot na granicy z Białorusią jest wyrazem porażki i bankructwa polskiej polityki wschodniej, w szczególności polityki wobec reżimu Łukaszenki, czyli „takiego ciepłego człowieka”, który jeszcze w latach 90. rozpuszczał przeciwników politycznych w kwasie, a mimo to kolejne rządy chciały robić z nim interesy i klepać się po plecach.

Rząd PiS-u nie był tu wyjątkiem. Mateusz Morawiecki w 2016 roku jeździł do Mińska, spotykał się z Łukaszenką i cieszył się na dwustronną współpracę, a Polskę widział jako bramę na Wschód dla UE, która razem z Białorusią jako bramą na Zachód dla Unii Eurazjatyckiej mają przed sobą wspaniałe perspektywy.

Sierakowski wśród protestujących: W Białorusi pękła bariera strachu

Demontaż płotu na granicy z Białorusią powinien być więc oczywistym i niepodlegającym dyskusji celem polskiej polityki zagranicznej, czy miałoby to nastąpić w niedalekiej, czy w nieco bardziej odległej przyszłości. Brak płotu to przywrócenie jedności nie tylko przyrodniczej, ale i kulturowej na polsko-białoruskim pograniczu; to znak, że mamy po drugiej stronie granicy wolną, demokratyczną Białoruś, z którą można budować partnerskie relacje. Wszystkie siły polityczne w Polsce powinny do tego dążyć. Ale to istnienie płotu i wymyślanie nowych barier zapewniają rację bytu prawicy, bo pozwalają żonglować społecznymi lękami i fałszywym poczuciem bezpieczeństwa.

Mam nadzieję, że opozycja nie da się znowu wkręcić w żarna kampanii wyborczej PiS i będzie zachęcać wyborców przynajmniej w tym prostym pytaniu do głosowania „TAK”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij