Kraj

Jana Shostak: Dlaczego krzyczę?

Jana Shostak

O godzinie 18.00 przez minutę Jana Shostak krzyczy pod budynkiem przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. Staje w biało-czerwono-białej sukience na rogu Świętokrzyskiej i Jasnej w Warszawie i krzyczy. Jest artystką i aktywistką, a sama mówi, że czuje się obywatelką świata o polsko-białoruskich korzeniach.

Urodziła się i wychowała w Grodnie. Ponad 10 lat temu przyjechała na studia artystyczne do Krakowa. Kiedy w Polsce politycy straszyli uchodźcami, Shostak proponowała, żeby do słownika wprowadzić słowa „nowak” i „nowaczka”, które mają odnosić się do osób uciekających przed wojną i innymi zagrożeniami. Próbowała porozmawiać z papieżem – podczas jednej z jego pielgrzymek na transparencie wypisała numer telefonu i prośbę o kontakt. Papież nie zadzwonił. Próbowała rozmawiać też o papieżu, wystawiając na rynku w Krakowie portret Franciszka.

Od kilku lat pracuje wspólnie z Jakubem Jasiukiewiczem nad filmem Miss Polonii. Zaczęła brać udział w konkursach piękności, żeby móc opowiedzieć szerokiej publiczności o nowakach i nowaczkach. Po latach pracy wie, że film Miss Polonii, komedia dokumentalna, będzie też portretem patriarchatu. W czasie pracy nad filmem zdobyła tytuł wicemiss województwa zachodniopomorskiego. W roku 2020 została laureatką stypendium ministra nauki i szkolnictwa wyższego dla wybitnych młodych naukowców. Jest doktorantką na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu.

Spotkaliśmy się z Janą, żeby zapytać, co można osiągnąć krzykiem. Jak polityczne niepokoje w Mińsku wpływają na życie Białorusinów i Białorusinek w Warszawie? Oraz jak artystka reaguje na seksistowskie komentarze, z którymi regularnie mierzy się w swojej pracy artystycznej.

Minuta krzyku dla Białorusi. Fot. Jakub Szafrański

Dawid Krawczyk: Dlaczego krzyczysz?

Jana Shostak: Krzyczę, bo czuję się bezradna. Bo czuję się wkurwiona, zmęczona i mam poczucie, że nie słychać nas wystarczająco głośno. Krzyczę, bo milczeliśmy przez 27 lat.

A od kiedy krzyczysz?

Od sierpnia 2020 roku. Pojechałam do swojego rodzinnego Grodna na wybory. Tam chciałam zagłosować, bo nie wierzyłam, że głosy z Polski w ogóle zostaną policzone. Później spędziłam 10 dni na protestach, ale postanowiłam wrócić, bo w Polsce jest moje życie, tutaj jestem bardziej przydatna. Po powrocie zostałam poproszona o nagranie krótkiej wypowiedzi, która miała trafić do szwedzkiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ze względu na ogrom dezinformacji Szwedzi zbierali wtedy świadectwa od ludzi, którzy osobiście brali udział w protestach. Nagrałam swoją wypowiedź, suche fakty, a na końcu dodałam do tego krzyk. Miałam poczucie, że wyrzuciłam z siebie taką pełną śmieciarkę emocji, które nazbierałam w czasie protestów. Musiałam zostawić na miejscu swoją rodzinę, bo jeszcze wtedy nie chcieli wyjeżdżać. Pamiętam z tamtego czasu poczucie winy i szok, którego doświadczyliśmy.

Szok?

Tak, bo najpierw byłam pewna, że to się skończy tak jak w 2010 roku. Wtedy zaczynałam studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale przyjechałam na protesty zaraz po wyborach. Głosować jeszcze nie mogłam. Jednego dnia na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy osób, ale już w następnych dniach to było kilkaset osób, które ganiało się z OMON-em w te i we w tę. Więc najpierw byliśmy w szoku, że zeszłoroczne protesty nie ustają, że trwają tak długo, a później byliśmy w coraz większym szoku, kiedy reżim przekraczał kolejne granice. Odcięcie dostępu do internetu to był moment, w którym wiele osób zdało sobie sprawę, że nie docenia tego, co może zrobić ta władza.

Wcześniej, w 2011 roku, dwie niewinne osoby zostały skazane na śmierć za zamach w mińskim metrze. Ludzie skazywani byli na kilkanaście lat więzienia pod zarzutami posiadania marihuany, a w politycznych sprawach fabrykowano dowody. Ale okazało się, że ten reżim stać na więcej.

„Nie podporządkowuj się”. Z Niną Bahinską, symbolem białoruskich protestów, rozmawia Sławomir Sierakowski

Gdy byłaś na miejscu, w Białorusi, i brałaś udział w protestach, to informacje o akcjach solidarnościowych organizowanych w Polsce miały dla ciebie znaczenie?

Kiedy byłam tam, to rzeczywiście świadomość, że świat widzi to, co się dzieje, podnosiła na duchu. Ale kiedy już wróciłam, to widziałam, że tych działań jest za mało. Jakby to hasło „Mińsk, Warszawa – wspólna sprawa” było tylko hasłem, a podświetlenie zamku na biało-czerwono-biało załatwiało sprawę.

Przyznam, że sama przez 11 lat funkcjonowania w Polsce tylko na początku miałam dużo do czynienia z ludźmi z Białorusi. Bardzo szybko się zintegrowałam i wrosłam w ten świat sztuki i kultury. W 2020 roku jednak stałam się aktywistką, zaczęłam angażować się we wsparcie dla osób z Białorusi – wykorzystując swoje kontakty, staram się łączyć osoby, które mają odpowiadające sobie potrzeby, jak na przykład ludzi z Białorusi, którzy chcą poćwiczyć język polski, z Polakami, którzy szukają nowych znajomości.

Mówisz, że dopiero teraz masz poczucie, że stałaś się aktywistką, ale przecież twoje prace artystyczne zawsze były wyraźnie zaangażowane społecznie. Zaproponowałaś, żeby słowo „uchodźca” zamienić na „nowak” i „nowaczka”.

To miała być praca, której celem było wprowadzenie słownego zamiennika dla stygmatyzującego określenia „uchodźca”. W zamyśle miał to być gest wobec osób zmuszonych do ucieczki. Ale po tym, jak praca zaczęła płynąć na kolejnych medialnych falach, okazało się, że to bardziej praca dla Polaków. Jedna z etymologii najpopularniejszego polskiego nazwiska jest taka, że kiedy chłop uciekał od jednego posiadacza do drugiego, to był nazywany właśnie nowakiem, więc to trop, że wszyscy jesteśmy nowaczkami i nowakami.

Jeśli chodzi o to poczucie bycia aktywistką, to pamiętam konkretny dzień, 9 września. Do Warszawy przyjechała Swiatłana Cichanouska. Pojechałam na Krakowskie Przedmieście, bo po prostu chciałam ją zobaczyć i wesprzeć transparentem „Świetlana przyszłość”. Na miejscu był premier Morawiecki, który miał jej przekazać symboliczne klucze do nowej siedziby. Jak zobaczyłam premiera, zaczęłam krzyczeć w jego stronę, bo przypomniała mi się sytuacja z granicy polsko-białoruskiej. Kobiety przede mną nie wpuścili do Polski, bo miała wizę turystyczną i z powodu pandemii COVID-19 nie mogła wjechać. Morawiecki obiecywał wsparcie dla wszystkich Białorusinów i Białorusinek, a w rzeczywistości do kraju mogli wjeżdżać tylko ci z polskimi korzeniami (z wizą na podstawie karty Polaka), wizą humanitarną (co zazwyczaj jest biletem w jedną stronę) lub wizą roboczą.

Podszedł do mnie wtedy szef kancelarii premiera Michał Dworczyk, zostawił swój numer telefonu i poprosił o wysłanie SMS z opisem, w czym problem. Po dwóch dniach oddzwonił z informacją, że miałam rację, a rząd podjął działania, żeby umożliwić wjazd Białorusinom i Białorusinkom na wizie turystycznej.

Krzykiem udało się załatwić coś konkretnego.

Wtedy tak, ale minuta krzyku, którą praktykuję, ma być symbolem, formą pomnika dla Białorusi. Zazwyczaj pomnik to wspólna przestrzeń, wspólne miejsce, ja chciałam, żeby to był wspólny czas. Dlatego przychodziłam przed budynek przedstawicielstwa Komisji Europejskiej i krzyczałam przez minutę o 18. Od zeszłego roku z przerwami zrobiłam to kilkadziesiąt razy, czasem dołączali do mnie inni ludzie, widziałam, że taka krzykoterapia jest im potrzebna. O tym rzadko się mówi, ale ciągłe zaangażowanie w sprawy Białorusi, śledzenie bez przerwy tego, co się dzieje na wszystkich kanałach na Telegramie, jest bardzo wyczerpujące.

Pod Pałacem Kultury i Nauki powstała manifestacja dla Białorusi – co niedziela o 14. Po wyroku na Antoninie Kanawałowej i Siarhieju Jaraszewiczu (pięć i pół roku więzienia) wspólnie powtórzyliśmy minutę krzyku. To małżeństwo, ona zbierała podpisy dla Cichanouskiej, była koordynatorką sztabu w mińskim województwie, a on był jednym z administratorów chatu „Armia z narodem”, na którym udostępniane były nagrania żołnierzy, którzy zrzucali swoje mundury.

Widziałam, jak było to potrzebne mojej sąsiadce – babci (matce Antoniny), która z dwoma wnukami zmuszona była do wyjazdu z Białorusi w celu uchronienia dzieci przed domem dziecka.

Matka Pratasiewicza: Błagam was, pomóżcie mojemu synowi

Po tym, jak reżim Łukaszenki porwał samolot z Ramanam Pratasiewiczem na pokładzie, a później aresztował go razem z Sofią Sapiegą, znowu zaczęłaś krzyczeć. Jak dowiedziałaś się o tej sprawie?

Byłam właśnie po castingu na „królową Polski”, czyli do konkursu miss „Queen of Poland”. Policzyłam, że to już 13. casting na misskę, w którym brałam udział – takie poświecenie na rzecz filmu dokumentalnego Miss Polonii, nad którym pracuję wspólnie z Jakubem Jasiukiewiczem. Miałam się przejść, zrobić zdjęcia, ubrać w strój kąpielowy i wypełnić długi formularz ze zdaniami do dokończenia. Było na przykład takie: „Aż mnie ciarki przechodzą, gdy pomyślę, że…”

Co odpowiedziałaś?

Aż mnie ciarki przechodzą, gdy pomyślę, że w Białorusi nadal będzie trwać dyktatura. A zaraz później dowiedziałam się o samolocie. To jedna z tych chwil, w których zdajesz sobie sprawę, że stajemy się Koreą Północną.

Kiedy pomyślę o tym wszystkim, co dzieje się w Białorusi, jak o filmie, to rzeczywiście w tej parze bohater–antybohater Łukaszenka i administratorzy kanałów na Telegramie są dla siebie przeciwstawni. Z jednej strony dyktator, z drugiej osoby, które dają platformę, żeby ludzie mogli informować o tym, co się dzieje na ulicach. Raman i Sciapan [założyciele kanału Nexta – przyp. red.] dali poczucie sprawczości Białorusinkom i Białorusinom, co ośmieliło cały naród do udziału w protestach.

Porwanie Ryanaira: A co, jeśli Białorusi już nie ma i graniczymy tam z Rosją?

Kiedy krzyczałaś pod ambasadą Białorusi w Warszawie, nie wszyscy skupili się na twoim krzyku. Posłanka Lewicy Anna Maria Żukowska napisała pod zdjęciem, na którym stoisz w sukience z głębokim dekoltem: „Dlaczego nie mam wrażenia, że naprawdę chodzi jej o Białoruś?”. Jak na to zareagowałaś?

Z początku mnie to rozśmieszyło. To chyba efekt tych lat pracy nad filmem Miss Polonii, gdzie jednocześnie jestem współreżyserką i bohaterką. Dlatego traktuję siebie czasem jak taki tani materiał roboczy. Ale później starałam się to jakoś zrozumieć, zanalizować i przyznam, że nie rozumiem, dlaczego to napisała. Gdyby była jakimś rosyjskim trollem i prowadziła akcje mające na celu podkopanie działań wspierających Białoruś, to rozumiem, ale jak nie jest, to po co to pisze?

Miałam wrażenie, że jest takie porozumienie, że działamy ponad podziałami i wspólnie stajemy w obronie Białorusi. Zwłaszcza że chodzi teraz o tak krytyczny moment, jakim było porwanie samolotu i aresztowanie Ramana. Doszło do aktu międzynarodowego terroryzmu. A zamiast skupienia się na tym, żeby wymóc sankcję na reżimie, uznać go za organizację terrorystyczną, rozpoczyna się jakaś dziwna dyskusja o cyckach.

Sierakowski: Czy polskie służby zrobiły wszystko, żeby chronić białoruskich opozycjonistów?

W tym, co nazywasz białoruską rewolucją, kobiety odgrywają szczególną rolę.

Trzeciego dnia protestów na ulice Mińska i innych miast wyszły kobiety z białymi kwiatami. Pamiętam, że to był taki moment oddechu. Ciągle jest to coś, co wspominam ze łzami w oczach. Wcześnie nigdy nie uwierzyłabym, że moje rodzinne miasto weźmie tak aktywny udział w protestach. Kierowcy jeździli po ulicach i trąbili, mój tata zepsuł klakson od tego trąbienia. To był czas jakiejś niesamowitej radości i nadziei w ludziach. Przez chwilę poczułam się jak w lepszym świecie.

Teraz, prawie rok po tych wydarzeniach liczysz, że ta nadzieja na koniec reżimu Łukaszenki jeszcze wróci?

Ile czasu zajęło Polsce zwalczenie reżimu? Lata. Ukraina potrzebowała nie jednego, ale kilkunastu zrywów. Wszyscy wiemy, że bierzemy udział w ultramaratonie. To, co dzieje się w związku z porwaniem samolotu, jest kolejnym rozdziałem tej rewolucji. Głównymi rozgrywającymi powinny być teraz osoby zmuszone do ucieczki z kraju. Wszędzie poza granicami Białorusi mogą krzyczeć i nagłaśniać to, co się wydarzyło. Teraz jest nasza kolej, żeby wywrzeć taką presję międzynarodową na reżim Łukaszenki, żeby zostały nałożone na niego dotkliwe sankcje.

***
W piątek, 28 maja, Jana Shostak rozpoczęła akcję #DekoltDlaBiałorusi. „Siostry feministki i bracia feminiści, w staniku i bez! Oraz wszyscy, którym sytuacja w Białorusi nie jest obojętna! Białorusini i Białorusinki potrzebują naszej pomocy w walce z reżimem. Potrzebują naszego krzyku, bo ich protesty przestały być słyszane, a ludzie są zastraszani i uciszani torturami i więzieniem. Ponieważ w ostatnich dniach mój dekolt zwrócił uwagę mediów, chcę to „wykorzystać” dla Białorusi. Nagłośnijmy, zapisując na naszych dekoltach, nazwy 16 polskich firm córek wspierających reżim, których bojkotu się domagamy” – napisała w poście na Facebooku, gdzie oprócz apelu zamieściła również pełne nazwy spółek, do których bojkotu wzywa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij