Gospodarka, Weekend

Gdy gwarantowany dochód zakończy erę pracy, nadejdzie czas surferów

Surfujący robotnik

Klasycy liberalizmu przekonywali, że społeczeństwo musi zagwarantować wszystkim środki do życia – bez względu na gotowość do pracy. Dlatego urzędnicy nie mogą być „inkwizytorami”, którzy dyskryminacyjnie dzielą potrzebujących na godnych (pracowitych) i niegodnych wsparcia (leniwych). Praca jest wartością kluczową, ale nie może być przymusowa.

Na początek miligram marksistowskiego banału. Dominujące w danym społeczeństwie wartości są wartościami klas panujących, którym sekundują rozpanoszone symbole. Na przykład banknot z inskrypcją „In God We Trust” – albo reichsmarka ze swastyką.

Jednak nie tylko waluta spełnia funkcję symboliczną, to samo dotyczy polityki pieniężnej i socjalnej. Finansowe ramy socjalu są zawsze ideologiczne, ponieważ odzwierciedlają hierarchię hegemonicznych wartości. Dlatego w państwie jednoznacznie rasistowskim ubezpieczenia społeczne będą zarezerwowane wyłącznie dla białych (casus RPA). Zaś w przypadku mniej oczywistym państwo dobrobytu (USA) wykluczy „tylko” część czarnych obywateli z programów pomocowych (Deborah E. Ward, The White Welfare State).

Z kolei tam, gdzie rządzi ideologia zapierdolu, a źle opłacana praca w złych warunkach ma status krowy: świętej, lecz ciągle dojonej przez pracodawców – zasiłki dla bezrobotnych będą dyskryminacyjne. Zostaną zaprogramowane tak, by stygmatyzować beneficjentów jako pasożytów i zniechęcać ich do korzystania z pomocy publicznej.

Na szczęście istnieje też druga strona medalu. Polityka pieniężna i socjalna nie musi konserwować najbardziej archaicznych form wyzysku i dyskryminacji. Może symbolizować aspiracje progresywne, a nawet rewolucyjne. Przykład? Universal Basic Income (UBI) – gwarantowany dochód podstawowy.

Bezpieczne zatrudnienie, elastyczna praca, równość płci. Tak Unia Europejska uczy PiS polityki społecznej

Co to za bestia i jak ją reklamować?

UBI oznacza pewną sumę pieniędzy wypłacaną ludziom bez żadnych warunków wstępnych. To program regularnych wypłat, ślepy na kolor skóry, wyznanie, płeć, preferencje seksualne, gotowość do pracy oraz inne biopolityczne znaki szczególne.

„Rozbrajająco piękna i prosta idea” – w ten sposób reklamuje ją Philippe Van Parijs, wpływowy ideolog UBI. Ale niech nas nie zwiedzie hasło „rozbrojenia”. Z pozoru pokojowe, kryje w sobie wywrotową istotę. Jej plany są ryzykowne, dla wielu karkołomne. Bo tym, co trzeba rozbroić, będzie system wyzysku, który pasożytuje na przymusie pracy najemnej (przymus wynika stąd, że niepracującym odmawia się środków do życia). Co ważne, rozbrojenie nastąpi w wyniku uzbrojenia ideologii wrogich przymusowi.

Jedną z nich jest właśnie UBI, ideologia rewolucjonizująca relacje społeczne i stosunki produkcji w celu wolnościowym. Chodzi o to, żeby uwolnić ludzką kreatywność, uwięzioną przez kult zapierdolu. Bezwarunkowy dochód podstawowy miałby wyzwolić ludzi z dotychczasowego kieratu, upośledzającego ich fizycznie i umysłowo – dając im czas na swobodne myślenie o nowych formach samoorganizacji (ekonomicznej, politycznej, kulturowej). Na tym polegałby społeczny zwrot inwestycyjny z UBI-rewolucji.

Kiedy za metafizykę zaczynają odpowiadać firmy technologiczne, czyli co nas czeka w 2023 roku [rozmowa]

Jak jednak ją propagować w Polsce przeoranej zapierdolem? Formuły z grubsza są dwie.

Pierwsza inwestowałaby w prostą agitację rodem z elementarza Falskiego. Ula ma UBI i lubi Ubika. Ubik ma czerwonego konika. Ula z Ubikiem, konikiem i osobami koleżeńskimi z Koła Konstruktorów lubią tuningować Uboty. UBI pozwala im myśleć o założeniu ubałtyckiego Ubera. Uber dla ubinautów surfujących do Ubisynii!

Takie czytanki, oprócz futurystycznej poezji, powinny uwzględniać dane empiryczne. Z danymi jednak mamy problem. W 2022 roku eksperci z The International Public Policy Observatory opublikowali raport analizujący 38 programów pilotażowych, które zakończyły się albo wciąż trwają w krajach OECD. Niestety programy zostały tak zaplanowane, a ich wyniki tak opisane, że wnioskom brak jednoznaczności. Trudno ocenić, czy zarejestrowane skutki faktycznie wynikają z wprowadzenia UBI, czy są rezultatem innych czynników, pracujących w społecznym tle.

Niemniej nawet w tej sytuacji widać pozytywne zmiany. Przykład? Rośnie przedsiębiorczość beneficjentów. Niełatwo natomiast ocenić, w jakim stopniu, ponieważ tylko 13 proc. testów zawierało informacje o korelacji między pobieraniem świadczenia a przedsiębiorczością. Dotyczy to również subiektywnego dobrostanu. Jego poziom wzrasta wśród ludzi otrzymujących UBI – ale jedynie 52 proc. „pilotów” przedstawiło dowody na związek między świadczeniem a poczuciem zadowolenia z życia.

Mimo tych niejasności hipoteza wyjściowa broni się, czasem nawet umacnia. Ludzie wyposażeni w bezwarunkowy dochód bardziej dbają o własne zdrowie i mają lepsze samopoczucie. Zazwyczaj nie zalegają też na sofach, lecz aktywizują się ekonomicznie i społecznie (m.in. w ramach wolontariatów).

Aby zweryfikować tę hipotezę empirycznie, powinniśmy zatem uruchamiać lepsze programy testowe. Potrzeba więcej testów odgórnych (rządowych), bo dziś dominują oddolne (samorządowe). Trzeba je planować na dłużej niż na przykład rok–dwa i kierować do bardziej reprezentatywnych grup społecznych. Należy też ujednolicić metodologię, zwłaszcza rejestrację i analizę wyników. Niezbędne jest przy tym budowanie większościowego konsensusu wokół postulatu systemowego eksperymentowania z UBI.

W tym kontekście kluczowa będzie wola polityczna, oddolna i odgórna. Ona z kolei powinna krystalizować się w ramach demokratycznej i pogłębionej debaty. Tak dochodzimy do formuły drugiej. Zapleczem prostej agitacji musi być wielowątkowa dyskusja (filozoficzna, etyczna, ekonomiczna, estetyczna, ideologiczna), odzwierciedlająca złożoność problemu.

Moim zdaniem warto grać z taką formułą – nawet w Polsce. Choć dewastuje nas propaganda przymusowej pracy najemnej, ocalało tu chyba wystarczająco wielu wolnościowców, zdolnych do wejścia w nowatorską wymianę idei.

Na świecie niestrudzenie animuje ją właśnie van Parijs. Zaczął czterdzieści lat temu jako pionier wołający na puszczy z trzech pozornie sprzecznych pozycji: komunistycznej, ekologicznej i libertariańskiej. Dzisiaj brytyjski magazyn „Prospect” pasuje go na jednego z najważniejszych filozofów „epoki covidowej”. Nie bez przyczyny – van Parijsowi udaje się bowiem salto mortale. Pogodzenie radykalnej filozofii wolności z solidaryzmem społecznym; ideologii dostatku z ekologią? Jak najbardziej.

Od siebie dodam coś jeszcze. Filozofia van Parijsa mogłaby zająć również czwarty przyczółek: popkulturowy. W związku z tym proponuję eksperyment. Zapoznając się z van Parijsem, przypomnijmy sobie Philipa K. Dicka. Ula ma UBI i lubi Ubika? Stawiam ubicoiny przeciwko zapierdolcom, że z tej zabawy wyjdzie coś więcej niż pusta gra słów.

Na pohybel wielonarodowym wampirom. Jakiej popkultury potrzebuje lewica?

Lekcja materializmu historycznego

Być może nieprzypadkowo Ubik rozgrywa się w 1992 roku, a van Parijs pisze najbardziej rewolucyjne teksty właśnie na początku lat 90. To przecież czas, kiedy komunizm dogorywa, a Zachód funduje sobie regres do kapitalistycznego brutalizmu.

Dick stworzył proroczą satyrę na tę zapaść. W Ubiku prywatyzacja przybiera tak barbarzyńskie formy, że trzeba wrzucać monetę do własnej lodówki, żeby ją w ogóle otworzyć. Podobnie z drzwiami do domu – żądają haraczu za każdym razem, gdy chcecie wyjść i wrócić.

W tym świecie, gdzie za wszystko musimy na każdym kroku płacić, pojawia się najbardziej inspirująca postać powieści. Pat Conley – tricksterka i seksbomba – przybywa z tajemniczego „kibucu Topeka”, w którym „wszystko jest bezpłatne” (mimo to kibuc przynosi dochód, ponieważ do wspólnej kasy „wpłacamy więcej, niż pobieramy”). Bohaterka ucieleśnia nie tylko ekonomiczny czar komunizmu, lecz także jego moc dziejową. Ma zdolność zbawienną, a jednocześnie demoniczną: umie zmieniać przeszłość, manipuluje przyszłością. Ale wraz z rozwojem akcji Pat traci supermoce i staje się materialistką historyczną. Nie ma już magicznego wpływu na bieg dziejów – może je tylko analizować.

Od Gierka i Chomejniego do czerwonego Batmana: Polska w spirali nieustających przyspieszeń

Na szczęście materializm historyczny nie jest całkiem bezsilny. Siła analizy to umiejętność odkrywania sensu procesów historycznych. W świecie Ubika jednym z nich okazuje się kolaps kapitalizmu. Zanikają jego zasoby oraz siły witalne, a deficytowi twórczej energii towarzyszy rosnący popyt na reakcyjne fantazje. Rezultatem jest powrót specyficznej idei bezpłatności – marzenie o „lodówce”, do której darmowy dostęp będziemy mieć tylko „my”. Możemy odzyskać państwo opiekuńcze, ale dopiero po rozprawieniu się z „Żydami i czarnuchami”. Ze wszystkimi, którzy „żyją tu jako uchodźcy, korzystając z zasiłków państwowych”. Welfare state? Tak, tyle że stygmatyzujące, dyskryminacyjne, w istocie faszystowskie.

Ubik a UBI

Wróćmy do van Parijsa. Po klęsce „realnego socjalizmu”, skonfrontowany z ekshumowanym socjaldarwinizmem – filozof znalazł się w położeniu podobnym do bohaterki Ubika. W prawdziwym świecie nie tylko sama idea komunistyczna straciła mesjańsko-mefistofeliczny seksapil, zbankrutowały również jej realne emanacje instytucjonalne. Upadły marksistowskie „kibuce”: kraje demokracji ludowej, ZSRR, RWPG i Układ Warszawski. Jednocześnie neoliberalizm zaczął inscenizować dyskryminacyjne nagonki. Atakowano gastarbeiterów zarabiających „na czarno”, zasiłkowców rzekomo zbijających kokosy – wszystkich, co wyciągali łapy po krwawicę „uczciwie i ciężko pracujących”.

W konfrontacji z ofensywą tego reakcjonizmu ludzie przytomni rozumieli, jak wielkie zagrożenie dla wolności (egzystencjalnej i obywatelskiej) oraz sprawiedliwości (dystrybucyjnej, a w konsekwencji ogólnospołecznej) – stanowi ideologia neoliberalnej stygmatyzacji. Jej rdzeniem była obłąkańcza nienawiść do „socjalu”. Należało ją więc skutecznie kontrować przy pomocy głęboko przemyślanej polityki socjalnej. Maksymalnie egalitarnej, a zarazem wolnościowej; nowatorskiej, ale czerpiącej z najlepszych tradycji lewicowych i liberalnych, które w przeszłości zwalczały piętnowanie, ucisk i wyzysk.

Van Parijs uznał, że motorem animującym tę politykę powinien być bezwarunkowy dochód gwarantowany. Tutaj dygresja: polityka potrzebuje idealistów (neofitów, proroków, agitatorów) – lecz równie ważni są promujący ją materialiści historyczni. Ideę należy uprawomocnić, ukazując jej genealogię historyczną. W interesującym nas przypadku chodzi o pokazanie, jak głęboko zakorzeniony jest UBI w tradycji inwestującej w wolność i sprawiedliwość.

Piętnastogodzinny tydzień pracy? Czemu nie?!

czytaj także

Tak wkracza epicka monografia Basic Income. A Radical Proposal for a Free Society and a Sane Economy (2017), napisana przez van Parijsa z Yannickiem Vanderborghtem. Szczególnie interesujące są w niej dwa rozdziały analizujące „prehistorię” i „historię” UBI. Autorzy prezentują poglądy pionierów filozofii pomocy publicznej, ubezpieczeń społecznych oraz dochodu gwarantowanego. Przy czym stale powraca pytanie o tendencje stygmatyzacyjno-dyscyplinarne z jednej strony, a wolnościowe z drugiej – zakodowane w pionierskich ideach.

Tytani pre/historii

Modelowy pionier to Juan Luis Vives (1492–1540). Renesansowy humanista, twórca pierwszej teorii pomocy publicznej, sformułowanej w traktacie O wspomaganiu ubogich (1531).

Przekonania Vivesa są amalgamatem postępowości i konserwatyzmu. Progresywne jest przekonanie, że „ubodzy” mają prawo do systemowego wsparcia ze strony władz publicznych. Ale cały system okazuje się paternalistyczny i nadzorczy. „Biednym” trzeba pomagać, jednocześnie stale ich kontrolując. To potencjalne pasibrzuchy, musimy więc „badać, czy wszyscy prowadzą życie oszczędne i wstrzemięźliwe”. Konieczne będzie też pilnowanie lgnących do piwiarń. „Jeśli nie poskutkuje jedno i drugie upomnienie, powinno się ich ukarać”. Równie ważny jest monitoring seksualny: „Należy bardzo dokładnie przyglądać się starym kobietom, pierwszorzędnym mistrzyniom stręczycielstwa”. Najlepsze narzędzie dyscypliny? Obowiązkowa praca. Dzięki niej okiełznamy „złe obyczaje” zaopiekowanych.

Pomoc „prehistoryczna” ograniczała się do świadczeń w naturze (schronienie, jedzenie, ubranie). Przez to więziła „biednych” w dyscyplinarnych formatach (dom pracy przymusowej, ascetyczna dieta, zgrzebna odzież). Wolnościowy przełom „historyczny” następuje dopiero pod koniec XVIII wieku. Wówczas pojawiają się pomysły na transfery w gotówce – od razu w formie dochodu gwarantowanego.

Najpierw występuje Thomas Paine (1737–1809), jeden z ojców założycieli USA, uczestnik rewolucji francuskiej. W pamflecie Agrarian Justice (1796) proponuje utworzenie publicznego funduszu, który jednorazowo wypłaciłby 15 funtów szterlingów każdemu, kto ukończył 21 lat (30 funtów pozwoliłoby parze młodych ludzi na kupno krowy oraz narzędzi potrzebnych do uprawy 1 akra ziemi). Dodatkowo każda osoba po osiągnięciu 50. roku życia otrzymywałaby raz w roku 10 funtów aż do śmierci.

Propozycję tę zradykalizował brytyjski rewolucjonista Thomas Spence (1750–1814). Jego pamflet The Rights of Infants (1797) proponował UBI każdemu: od kołyski aż po grób. W tej wizji każdy magistrat, zarządzany przez komitet kobiet (Spence był radykalnym feministą), powinien przeznaczać nadwyżki budżetowe na regularne wypłaty, dzielone równo między „wszystkie dusze” zaludniające demokratyczną „parafię”.

Z perspektywy van Parijsa i Vanderborghta projekty te mają istotne zalety. Są bezwarunkowe, bo niezależne od płci, statusu społecznego i gotowości do pracy – nie przekształcają więc beneficjentów w przedmioty piętnującego monitoringu. Co ważne, dochód równościowo dystrybuowany, ale nie kontrolowany przez władze, to kapitał, którym każdy może swobodnie obracać. Dzięki niemu zyskujemy suwerenność egzystencjalną i obywatelską.

Egalitarna wolnościowość stanowi też rdzeń pierwszego socjalistycznego projektu UBI w historii. Powstał on w 1848 roku, w tym samym brukselskim tyglu, z którego wyłonił się Manifest komunistyczny. Projekt był dziełem furierysty Josepha Charliera (1816–1896), systematycznie przezeń rozwijanym w kolejnych dekadach. Charlier postulował bezwarunkową „dywidendę” dla wszystkich obywateli, wypłacaną w transzach kwartalnych.

Dzięki niej – po pierwsze – robotnik nie będzie już musiał „giąć karku przed kapitałem”. Teraz to kapitał zostanie zmuszony do negocjacji z robotnikami „na równych prawach” (L’Anarchie désarmée par l’équité, 1894). Po drugie, rezultatem równości okaże się wolność. Dywidenda zagwarantuje każdemu jednostkową autonomię, wyzwalając wszystkich z tyranii, jaką tworzyła przymusowa zależność jednych od drugich (La Question sociale, 1894).

Quiet quitting: Uroki niezapracowywania się na śmierć

W tym samym czasie klasyczny liberalizm igrał z podobnymi ideami, szkicując swoją filozofię polityki socjalnej. W 1848 roku ukazują się Zasady ekonomii politycznej Johna Stuarta Milla (1806–1873). Mill wprawdzie nie wspomina Charliera, chwali jednak furieryzm jako najbardziej zaawansowaną formę socjalizmu. A van Parijs i Vanderborght (VPV) rekonstruują poglądy autora Zasad w ten sposób, żeby przypisać im podtekst UBI-podobny.

Mill uważał, że społeczeństwo musi zagwarantować wszystkim środki do życia – bez względu na gotowość do pracy. Dlatego urzędnicy nie mogą być „inkwizytorami”, którzy dyskryminacyjnie dzielą potrzebujących na godnych (pracowitych) i niegodnych wsparcia (leniwych). Praca jest wartością kluczową, ale nie może być przymusowa. Ludzie będą aktywni, gdy zapewnimy im odpowiednie minimum materialne, jednocześnie motywując ich do pracy w ramach systemu zachęt (np. atrakcyjnych płac) – a nie przymusów. VPV sugerują, że konsekwencją takiej polityki społecznej musi być liberalna akceptacja UBI. Amen.

A teraz awangardowy kurs ubideologii

Ubideologia to ideologia UBI. Po co ten neologizm? Żeby uhonorować jej nowatorstwo. Ważniejsze jednak wydaje się pytanie, czy ubideologię można skompresować w pigułce. Jeśli tak, to pigułką byłoby credo: „Za zagadnienie społeczne, które przyszłość winna rozstrzygnąć, uważaliśmy kwestię, jak połączyć największą jednostkową swobodę działania ze wspólną własnością surowców świata i z równym udziałem wszystkich w zyskach płynących z połączonej pracy”.

Wbrew pozorom nie napisali tego van Parijs z Vanderborghtem ani Marks z Engelsem. To znowu John Stuart Mill, tym razem w swojej Autobiografii (1873). Co jednak znamienne, słowa te stały się mottem jednego z najbardziej awangardowych esejów van Parijsa, zatytułowanego Why Surfers Should Be Fed: The Liberal Case for an Unconditional Basic Income (1991).

Autor propaguje w nim UBI, inscenizując zarazem brawurową obronę tytułowych surferów, czyli „leni”, którzy nie godzą się na harówkę lub nie chcą pracować wcale. Nie wolno ich jednak piętnować, należy raczej „dokarmiać”. Oni również powinni mieć udział w konsumpcji zysków – jeśli chcemy żyć zgodnie z zasadami egalitarnej i wolnościowej sprawiedliwości.

Wybór motta jest logiczny, ponieważ sprawiedliwość ma w tym przypadku duszę liberalną, a nawet libertariańską. Jej istotę stanowi przekonanie, że każdy powinien mieć ekonomiczną możliwość swobodnego wyboru drogi życiowej, zgodnie z własnymi potrzebami. Mało tego, społeczeństwo powinno przyznawać ludziom bezwarunkowe granty na ich potrzeby. W takim układzie UBI to jakby wyprawka, posag, bezzwrotny kredyt na drogę. Ale właśnie stąd wynika ideologiczne zaskoczenie: uniwersalny grant koresponduje też z komunizmem. Bo przecież „każdemu według jego potrzeb” to klasyczna zasada Marksowska (Krytyka Programu Gotajskiego). Co więcej, do marksizmu i libertarianizmu dochodzi jeszcze ekologia. Pryncypialna, lecz unikająca antykonsumpcyjnej zapiekłości – sprzymierzona z pozytywnymi wyobrażeniami dostatku, obfitości, nadmiaru.

Kapitalizm żeruje na ciałach kobiet

czytaj także

Ubideologię tworzy więc kilka prowokacyjnie sprasowanych warstw. Całość jest syntezą progresywnych tradycji, wolną od epigonizmu, animowaną pomysłowym futuryzmem. Warto przeskanować jej fascynującą złożoność, zanim pochylimy się nad surferami.

Obrona obfitości

Skanning zacznę od ekologii. Van Parijsowi – materialiście – wydaje się oczywiste, że w społeczeństwie przyszłości problemem bazowym będzie dewastacja środowiska i rosnący deficyt zasobów naturalnych.

Już w 1989 roku filozof dostrzega zagwozdkę strategiczną. Z deficytu wyniknie spadek wydobycia surowców i zapotrzebowania na pracę. Czyli bezrobocie. Ono zaś wzrośnie dodatkowo, kiedy wkroczy automatyzacja eliminująca kolejne grupy z rynku pracy. Ekologia znajdzie się wówczas w potrzasku. Z jednej strony nie będzie wołać o wzrost zatrudnienia, bo byłoby to niemoralne (zagłada gatunków), ekonomicznie zaś bezsensowne (odpowiedni poziom produkcji można zaprogramować dzięki wydajnej automatyzacji). Z drugiej – nie zechce zostawić bezrobotnych na pastwę losu. Wyjście awaryjne? UBI.

Recepta ta została przedstawiona w In Defence of Abundance (1989). To esej ważny nie tylko dlatego, że bezwarunkowy grant rozwiązuje zagwozdkę ekologiczną. Równie istotna okazuje się kwestia tytułowej obfitości. W stosunku do niej ekolog konwencjonalny sugerowałby podejście surowo antykonsumpcyjne. Zasoby maleją, trzeba więc myśleć o diecie, a nie o dostatku. Ale van Parijs uważa inaczej, ponieważ wierzy w futurystyczną prawomocność maksymy „każdemu według jego potrzeb”. Próbuje zatem ocalić dla potomnych ideę dostatku. UBI nie może być grantem głodowym – powinien iść w parze z jak największą obfitością.

Ekologiczny socjalizm bez wzrostu – tego trzeba Polsce i światu [rozmowa z Jasonem Hickelem]

Jak jednak racjonalnie ustalić jej osiągalny próg, zwłaszcza w konfrontacji z rzadkością zasobów? Możliwe są trzy poziomy: słaby, mocny i absolutny. Obfitość absolutna zapanuje wówczas, gdy społeczeństwo nie będzie już musiało pracować (całą robotę odwalą roboty), a każda jednostkowa zachcianka zostanie spełniona. Taki stan rzeczy to w pełni rozwinięty komunizm. Z kolei na poziomie niższym króluje obfitość mocna. W tym przypadku nikt wprawdzie nie pracuje, ale zaspokajane są wyłącznie najważniejsze potrzeby zamiast nadmiarowych zachcianek. I wreszcie poziom najniższy, gdzie rządzi dostatniość słaba w ramach zrównoważonego rozwoju. Tutaj zaspokojenie należy się wszystkim potrzebom i społeczeństwo nie zmusza nikogo do pracy. Niemniej praca niektórych grup zawodowych jest niezbędna, więc chętni otrzymują dodatkowe gratyfikacje i przywileje.

Z meandrycznych kalkulacji i wykresów wychodzą van Parijsowi ciekawe wnioski. Ideał pełnego komunizmu może być nieosiągalny. Za to w świecie ekologicznie zrównoważonym możliwe będzie osiągnięcie progu pierwszego. Dostatek okaże się relatywnie słaby (w porównaniu z ideałem), lecz obfity na tyle, by każdemu zagwarantować wolne i wygodne życie. W tym kontekście autor obrony obfitości lawiruje między ekstremizmami swoich protoplastów. Thomas Spence postulował wypłaty zapewniające każdemu „luksusy” (The Rights of Infants, 1797). Z kolei Joseph Charlier chciał ustroju, który da „wszystkim chleb, ale nie trufle” (Solution du problème social ou constitution humanitaire, 1848). Van Parijs natomiast planuje ekonomię wypośrodkowaną – dlatego interesuje go status wspomnianych surferów; tych, co konsumują „na gapę” i spędzają życie na sofie lub plaży. Zaraz weźmiemy ich pod lupę, ale jeszcze przez chwilę podyskutujmy o komunizmie.

Gwarancja pracy? To ma sens tylko na pierwszy rzut oka

Obrona komunizmu

„Widoki są beznadziejne” – tak van Parijs podsumował socjalizm w 1985 roku. Historia ZSRR i bloku wschodniego mówiła sama za siebie: reżim realnego socjalizmu okazał się politycznie represyjny i ekonomicznie niewydolny. A jednak w tej sytuacji „brak powodów do niepokoju, cynizmu i przygnębienia”. Wciąż bowiem możemy ocalić futurystyczny komunizm.

Jak? Na to pytanie odpowiada esej A Capitalist Road to Communism, napisany razem z Robertem J. van der Veenem. Tytuł jest prowokacyjny, a sedno okaże się wręcz bluźniercze z punktu widzenia lewicy konserwatywnej (fetyszyzującej klasę robotniczą). W skrócie: realnemu komunizmowi nie będzie potrzebny alians z socjalizmem.

Dlaczego? Odpowiedź wynika z definicji proponowanych przez autorów. Ich zdaniem ekonomia socjalistyczna jest nierozerwalnie związana z dogmatem kolektywnej własności środków produkcji. Tymczasem w gospodarce realnie komunistycznej istotna będzie nie tyle kolektywizacja kapitału, ile zbiorowa kontrola nad dystrybucją produktu (np. PKB). Dlatego prawdziwi komuniści powinni zachować własność prywatną, pozwalając kapitalistom w miarę swobodnie alokować zasoby. Tym, co należy kontrolować rygorystycznie, jest natomiast redystrybucja wszystkich zwrotów inwestycyjnych.

Van Parijs i Veen wychodzą tu z pozycji Marksowskiej. Socjalizm redystrybuuje w myśl zasady „każdemu według wykonanej pracy”, a komunizm zgodnie z zasadą „każdemu według jego potrzeb”. Kluczowym narzędziem redystrybucji powinien być oczywiście UBI.

Ikonowicz: Bajka o klasie średniej, prawda o rozwarstwieniu

W tym kontekście wariant komunizmu marksistowskiego ma wiele istotnych zalet. Czas pracy ulegnie skróceniu i wzrośnie jej jakość. Poprawi się stan środowiska, m.in. dlatego, że ludzie mniej pracujący będą w mniejszym stopniu eksploatować przyrodę. Wysokość UBI pozwoli zaspokoić podstawowe potrzeby. Równocześnie jednak mocno wzrosną podatki, spadnie produkcja, przyjdzie stagnacja płacowa.

Mimo to marksistowska skórka może być warta wyprawki. Ale według van Parijsa i Veena taki scenariusz – powiedzmy: komunistycznie ostrożny – okaże się zbyt antywzrostowy. Inwestujący za mało w poprawę jakości życia. Ubideolodzy prezentują więc dwie krzywe Laffera, z których wynika, że wydajniejszy byłby model bardziej dynamiczny (a zarazem ryzykowniejszy z perspektywy lewicy mniej przychylnej ideologii wzrostu materialnego). To komunizm wyposażony w odważną motorykę kapitalistyczną. W jego ramach podatki będą niższe, a produkcja znacznie wyższa. Zarazem wysokość UBI wyraźnie przeskoczy poziom dochodu niezbędnego do zaspokojenia potrzeb podstawowych. Pojawi się nadwyżka pozwalająca uwzględnić niektóre potrzeby nadmiarowe. A zatem cała naprzód.

Obrona surferów

Zwrot kapitalistyczny w filozofii van Parijsa jest zwrotem wolnościowym, inspirowanym przez liberała Johna Rawlsa. Nie ma tu miejsca na streszczenie czysto ekonomicznych aspektów tej inspiracji, zwłaszcza że donioślejsze będą jej konsekwencje etyczne.

Rawls stworzył wpływową teorię sprawiedliwości kooperatywnej i z tej perspektywy krytykował bezwarunkowy dochód gwarantowany. Zasadniczo chodziło o to, że w społeczeństwie zbudowanym na fundamencie sprawiedliwej współpracy każdy z nas ma nie tylko prawa, lecz również obowiązki. Jeśli inni pracują, ja także powinienem. „Dlatego ci, którzy chcą całymi dniami surfować w Malibu, muszą się sami utrzymać i nie mają prawa do świadczeń socjalnych” (The Priority of Right and Ideas of the Good, 1988).

Tak wkraczają do gry – nareszcie – inkryminowani surferzy. Van Parijs broni ich przy pomocy etyki wolności, którą nazywa „realnie libertariańską”. Społeczeństwo, które poważnie traktuje autonomię jednostki, nie może faworyzować ani dyskryminować żadnego modelu życia. Co więcej, powinno zagwarantować wszystkim realne możliwości inwestowania w spersonalizowane modele egzystencjalne. Tradycyjny liberalizm (np. Rawlsowski) gwarantuje swobodę jedynie formalną – autonomia faktyczna zostanie zapewniona przez libertarianizm, który najpierw „nakarmi” surferów, a dopiero później podyskutuje z nimi o ich ewentualnych obowiązkach.

Taka właśnie kolejność odmierzania praw i powinności stanowi bazę etyki dystrybucyjnej, bardziej inkluzywnej i wolnościowej niż kooperatywna – dlatego bliskiej van Parijsowi. Jej sedno? Powinniśmy najpierw zapewnić ludziom godne życie, bez inkwizytorskich warunków wstępnych, a dopiero potem oczekiwać od nich wkładu w życie społeczne (Basic Income. A Radical Proposal for a Free Society and a Sane Economy).

Dlatego UBI należy się również surferom – tym bardziej że nie chodzi tylko o nich. Wyobraźmy sobie kogoś, kto chciałby opiekować się np. niedołężną matką. Pragnie umieścić ją na plaży, doglądać tam przez pięć dni w tygodniu, a w weekendy odpoczywać, surfując. Czy inkwizytor z Ośrodka Pomocy Społecznej powinien przenieść matkę do przytułku, a surfera skierować do kopania rowów? A może warto żyć w społeczeństwie gwarantującym obojgu (na początek choćby w teorii) bezwarunkowy grant na godziwą i wolną egzystencję?

Uogólniając: dylematy tego rodzaju będą dotyczyć wszystkich zawodów i aktywności niedocenianych przez neoliberalny rynek pracy. Robotnicy wykluczeni przez automatyzację, wolontariusze zaangażowani w opiekę nad bliskimi, zbuntowana młodzież grająca w kapelach garażowych, wynalazca bez żyłki do interesów, niekomercyjna artystka „wkręcona w action painting” – im wszystkim pomógłby UBI (Why Surfers Should Be Fed).

Praca do śmierci? Francuzi się na to nie zgadzają

Jeżeli popieramy taki model wsparcia, lista uprawnionych musi być szeroka na tyle, by uwzględnić też „leni”, którzy nigdy nie wejdą w kooperację z innymi. Jeśli bowiem ich wykluczymy, politykę społeczną prędzej czy później zdewastuje socjaldarwinizm (radź sobie sam, leniu) lub ideologiczny nadzór (zapierdalaj według naszych przykazań).

Van Parijs to wróg kapitalistycznego darwinizmu oraz instytucji inkwizytorskich. Wzywa więc do rewolty przeciw nim – w imię dobrobytu ludzi rzekomo bezużytecznych i dlatego wykluczonych z konsumpcji socjalnej (Why Surfers Should Be Fed).

„Nazywają mnie Ubik, ale nie to jest moje imię”

Jak wyglądałoby życie poza dominującym schematem podziału pracy? To jeden z problemów zaszyfrowanych w Ubiku. Bohaterem zbiorowym powieści jest bowiem grupa pracowników korporacyjnych, wyrzuconych poza nawias ekonomiczno-polityczny, w jakim dotychczas harowali. Dick w związku z tym sugeruje odpowiedź: Nie ma życia!

Bohaterowie są materialnie martwi, resztkami sił wegetują już tylko ich szczątkowe świadomości, tonące w regresywnych fantazjach. Zejściem na dno piekła okazuje się wtórny upadek w kapitalizm rasistowski i faszystowski. Ale uwaga: nie musimy sczeznąć na dnie, ponieważ agonii towarzyszy szansa na odrodzenie. Symbolizuje ją tytułowy Ubik. To tajemnicza substancja, która może przeniknąć każdego i zrewitalizować wszystkich.

Niestety wraz z tonięciem dochodzi też do regresji Ubika. Symbol tego procesu to lodówka bezpłatna dla białych antykomunistów i zatrzaśnięta na amen przed „czarnuchami”. Mimo to nawet w tym piekle Ubik mógłby przejść transformację progresywną. Jak ją opisać, jaki kryptonim jej nadać? Dick nie odpowiada – ja natomiast mam siłę, by odpowiedzieć za niego. Imieniem nadanym Ubikowi powinien być UBI.

Miejmy się jednak na baczności. Caveat emptor – niech kupujący uważa. Taką maksymę wytatuowała sobie na przedramieniu komunistka Pat Conley. Słusznie, bo UBI nie będzie czarodziejskim aerozolem, lekiem na całe zło. Nie inwestujmy weń pochopnych nadziei; to wprawdzie konieczny, lecz niewystarczający warunek powrotu do myślenia o lepszym świecie. Klucz do zatrzaśniętych drzwi. Kiedy je wreszcie odryglujemy, inny świat stanie otworem. Ale cała rewolucyjna walka, zabawa w budowanie go na sensownych zasadach – dopiero przed nami.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij