Kraj

Gwarancja pracy? To ma sens tylko na pierwszy rzut oka

Wartości i cele stojące za gwarancją zatrudnienia bez wątpienia są słuszne. Cele te można jednak osiągnąć za pomocą tradycyjnych rozwiązań, które w Polsce są traktowane po macoszemu. Z kolei naukowcy proponują, by rozwiązania gwarancji zatrudnienia obejmowały takie zajęcia, które ktoś już wykonuje, albo takie, do których trzeba konkretnych umiejętności.

Debata ekonomiczna w Polsce stopniowo skręca w lewo i być może już za kilka dekad to wolnorynkowcy będą uważani za dziwaków, którzy proponują rozwiązania wzięte z kosmosu, niespinające się finansowo i szkodliwe z punktu widzenia rozwoju i dobrobytu.

Oczywiście progresywne postulaty ekonomiczne również dzielą się na dobre i złe, przemyślane i stworzone na poczekaniu. Znajdziemy wśród nich także pomysły słuszne, choć jednocześnie wątpliwe. Do tych ostatnich zalicza się gwarancja zatrudnienia, która weszła już na stałe do polskiej debaty publicznej i polecają ją nie tylko niszowi lewicowcy, ale też pracownicy naukowi czołowych uczelni ekonomicznych w naszym kraju.

Przedsiębiorcy, przestańcie już kłamać z tym waszym długim czasem pracy

Raport o wymownym tytule Praca prawem, nie towarem autorstwa pięciu młodych naukowców z UE w Krakowie (Bachurewicz, Biga, Frączek, Kędzierski, Możdżeń) przedstawia możliwości wprowadzenia w Polsce tak zwanej publicznej opcji pracy – co jest chyba lepszą nazwą omawianego rozwiązania. Gwarancja zatrudnienia kojarzy się z niemożnością zwolnienia słabego pracownika, a przecież mowa jest o czymś zupełnie innym. W rozwiązaniu tym chodzi o stworzenie możliwości zdobycia pracy w sektorze publicznym dla każdego, kto chce znaleźć zatrudnienie, ale z różnych przyczyn nie może. Pomysł ten na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo sensowny, jednak po głębszej analizie traci wiele swoich walorów. Niestety autorzy raportu UE w Krakowie tych wątpliwości nie rozwiewają.

Bez pracy nie z powodu braku pracy

O gwarancji zatrudnienia pisaliśmy już w Krytyce szerzej, więc tutaj pokrótce przypomnijmy główne założenia. Chodzi o stworzenie sieci placówek lokalnych, które z pieniędzy państwowych zapewniałyby każdemu chętnemu pracę na etacie za pensję minimalną. Gminy znają lokalne uwarunkowania i potrzeby, wiedziałyby więc, w jakich obszarach życia społecznego należy stworzyć takie dodatkowe miejsca pracy. Państwo nie ma takiej dokładnej wiedzy, ale ma pieniądze, więc może spokojnie to sfinansować.

Autorzy raportu słusznie wskazują, że z wykorzystaniem potencjału pracowników w Polsce wcale nie jest idyllicznie. Chociaż mamy drugie najniższe bezrobocie w UE, to pod względem wskaźnika zatrudnienia zajmujemy dopiero 14. miejsce w UE. Stosunkowo wiele osób w wieku produkcyjnym jest biernych zawodowo, a więc poza rynkiem pracy i statystykami bezrobocia. Warto też dodać, że większość bezrobotnych to osoby długotrwale pozostające bez zatrudnienia. Właśnie dla nich miałaby zostać stworzona publiczna opcja pracy.

Tutaj pojawia się jednak pierwsza wątpliwość. Krakowscy naukowcy nie tłumaczą, w jaki sposób gwarancja zatrudnienia miałaby się przełożyć na zwiększenie wskaźnika aktywności zawodowej. Nie ma żadnej gwarancji, że osoby będące bierne zawodowo skuszą się na taką propozycję. Przecież większość z nich pozostaje poza rynkiem pracy z powodów innych niż trudność ze znalezieniem zatrudnienia. To nie tylko przewlekle chorzy czy poważnie niepełnosprawni, ale też między innymi osoby wykonujące nieodpłatną pracę opiekuńczą we własnym gospodarstwie domowym. Młode matki zajmujące się dziećmi, córki opiekujące się zniedołężniałymi matkami.

Barierą dla aktywności zawodowej takich osób nie jest brak pracy, bo tej akurat jest w Polsce niemało, ale fatalnie rozwinięte usługi opiekuńcze. Te publiczne są zwykle trudno dostępne, a te prywatne zbyt drogie. Wiele Polek – bo głównie kobiety zajmują się w Polsce bezpłatną pracą opiekuńczą – jest uziemionych w domu z powodu niskiej jakości usług opiekuńczych państwa.

Godna praca w czasie wojny i w czasie pokoju

czytaj także

Deprofesjonalizacja usług publicznych

W tym momencie zwolennicy gwarancji zatrudnienia mogą zauważyć, że ich pomysł zmierza właśnie do rozwoju usług publicznych – czy też raczej społecznych. W raporcie pojawia się sporo przykładowych zawodów, w których mogliby się sprawdzić beneficjenci publicznej opcji pracy. Wśród nich znajduje się między innymi opieka nad małymi dziećmi oraz seniorami, ale też prowadzenie lokalnych domów seniora czy animowanie czasu wolnego osób starszych.

I tu pojawia się kluczowa wątpliwość – czy na pewno osoby długotrwale bezrobotne mają kompetencje, żeby zajmować się obcymi dziećmi lub seniorami? Świadczenie instytucjonalnej opieki nad najmłodszymi oraz często już zniedołężniałymi osobami starszymi wymaga konkretnych umiejętności, także interpersonalnych, oraz wiedzy. Takich kompetencji nie mają również te osoby, które na co dzień świadczą nieodpłatną pracę opiekuńczą w domu. Zajmowanie się własną wiekową matką, którą się doskonale zna i wytworzyło bliską relację, jest czymś zupełnie innym niż zajmowanie się obcymi seniorami. Inny jest poziom komfortu, bliskości czy swobody zachowania.

Pytanie też, czy ludzie na pewno chcieliby oddawać swoje dzieci lub seniorów pod opiekę w gruncie rzeczy – z całym dla nich szacunkiem – przypadkowych osób, które akurat trafiły do lokalnego punktu zatrudnienia gwarantowanego, gdyż nie miały innej pracy. Poza tym w opiece istotne jest wytworzenie więzi między opiekunem a podopiecznym. Jeśli opiekunowie będą się nieustannie zmieniać, to takie relacje się nie wytworzą, za to podopieczni będą żyć w dyskomforcie.

W placówkach gwarancji zatrudnienia siłą rzeczy będzie ogromna rotacja, gdyż – jak sami zwolennicy tego rozwiązania to określają – chodzi tu o stworzenie „pracodawcy ostatniej instancji”. Bezrobotny zaczepia się tu na okres, gdy nie potrafi znaleźć czegoś lepszego. Gdy tylko znajdzie – co może nie być trudne, mowa jest przecież o pracy za pensję minimalną – to szybko zrezygnuje ze świadczenia trudnych usług społecznych za niewielkie pieniądze.

20 lat skręcania w lewą stronę

Bez wątpienia Polska potrzebuje rozwoju publicznych usług opiekuńczych, które byłyby tanie i łatwo dostępne. Równocześnie jednak należy dążyć do ich profesjonalizacji. To wtedy najmłodsze dzieci będą się odpowiednio rozwijać, nadrabiając braki w wychowaniu w rodzinnym domu, i wtedy seniorzy będą spędzać starość w komforcie. Niestety rozwój usług opiekuńczych w ramach gwarancji zatrudnienia będzie oznaczać ich deprofesjonalizację.

Zawody, które już istnieją

W raporcie znajdziemy jednak też inne propozycje prac gwarantowanych. To na przykład pielęgnacja parków miejskich, sprzątanie ulic, sadzenie drzew czy wywożenie śmieci wielkogabarytowych. To oczywiście bardzo potrzebne rzeczy, problem w tym, że już zajmują się tym odpowiednie podmioty. Przecież w miastach istnieją zakłady zieleni miejskiej, jak również przedsiębiorstwa gospodarki komunalnej zajmujące się odpadami. Nie trzeba wymyślać koła na nowo, ono już istnieje.

Według autorów raportu bezrobotni mogliby też zakładać i prowadzić ekologiczne farmy produkujące zdrową żywność. Zapewne większość z nich bez problemu w pracy na takiej farmie by się sprawdziła, jednak prowadzić ją muszą osoby, które się na tym znają. Trzeba będzie je najpierw znaleźć i zatrudnić i to na pewno za pensję znacznie wyższą niż minimalna. Ekologiczna uprawa żywności to nie jest projekt, który można zorganizować bez odpowiedniego przygotowania się do tematu i zdobycia wiedzy.

Zasadniczo proponowane tu zajęcia dzielą się na takie, które ktoś już wykonuje, i takie, do których trzeba konkretnych umiejętności. Co więcej, autorzy proponują też, by beneficjenci opcji pracy zajmowali się przystosowywaniem pustostanów do zamieszkania. Tylko że tym powinny się zajmować firmy wykończeniowe i budowlane, które w najbliższym czasie będą miały bardzo mało pracy z powodu krachu na rynku kredytów hipotecznych oraz zatrzymania inwestycji publicznych w wyniku braku pieniędzy z KPO. Gwarancja zatrudnienia wchodziłaby więc w pole ich działalności, tymczasem jednym z głównych założeń tego programu jest niekonkurowanie z sektorem prywatnym – między innymi po to, żeby nie powodować presji na obniżkę płac.

Premie zimowe albo strajk. Czego jeszcze domagają się kurierzy Pyszne.pl?

Uzupełnienie, a nie podstawa

W przypadku gwarancji zatrudnienia powstaje jeszcze pytanie, czy nie zamieni się ona w przymus pracy. Autorzy raportu wyraźnie zaznaczają, że mowa jest tylko o opcji, z której można skorzystać, ale nie trzeba. Problem w tym, że sami również wskazują, że program ten będzie można sfinansować z pieniędzy trafiających dziś do bezrobotnych. „[…] środki publiczne wypłacane obecnie jako świadczenia dla bezrobotnych mogą być przekierowane jako jedno ze źródeł finansowania gwarancji zatrudnienia” – czytamy w raporcie.

Siłą rzeczy pieniędzy będzie mniej dla tych, którzy zamiast korzystać z publicznej opcji pracy, wolą poświęcić więcej czasu na szukanie odpowiedniego zatrudnienia. A przecież obecne zasiłki dla bezrobotnych już teraz są koszmarnie niskie. Owszem, autorzy całkiem celnie zauważają, że Fundusz Pracy, z którego wypłacane są zasiłki, w latach przed pandemią notował ogromne nadwyżki – liczone w miliardach złotych. To efekt doskonałej sytuacji na rynku pracy, która w nadchodzących latach może się zmienić.

W placówkach gwarancji zatrudnienia mieliby też pracować obecni urzędnicy z powiatowych urzędów pracy i inni pracownicy instytucji zajmujących się pomocą społeczną. Skoro duża część zasobów zostanie przekierowana na utrzymanie działalności placówek gwarancji zatrudnienia, to inne formy wspierania bezrobotnych oraz ubogich siłą rzeczy trafią na boczny tor. Nie będzie więc bezpośredniego przymusu pracy, ale pośrednia presja na bezrobotnych na korzystanie z gwarancji zatrudnienia może powstać.

Wartości i cele stojące za gwarancją zatrudnienia bez wątpienia są słuszne. Cele te można jednak osiągnąć za pomocą tradycyjnych rozwiązań, które w Polsce są traktowane po macoszemu. Siłę przetargową pracowników należy wzmacniać, rozpowszechniając układy zbiorowe. Nadwyżki z Funduszu Pracy powinno się spożytkować na znaczące podniesienie zasiłku dla bezrobotnych i objęcie nim większości osób pozostających bez pracy – obecnie to zaledwie kilkanaście procent. Usługi publiczne i społeczne należy wzmacniać, ale równocześnie je profesjonalizując, a nie traktować jak zajęcie, które może wykonywać każdy bez żadnego przygotowania. Gdyż wtedy ludność nie będzie chciała z nich korzystać i staną się jedynie wydmuszką, celem samym w sobie.

Nie chcemy pracowników drugiej kategorii

Lokalne placówki zatrudnienia społecznego mogłyby oczywiście powstawać w tych gminach czy powiatach, w których zidentyfikowano realne potrzeby. Bez wątpienia w niejednej gminie przyda się na przykład bar mleczny, w którym można by zatrudnić wybranych bezrobotnych. Gwarancja zatrudnienia nie powinna jednak być podstawą polityki społecznej, lecz jej lokalnym uzupełnieniem. Wtedy być może spełniałaby pożyteczną funkcję.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij