Grupy społeczne zainteresowane uregulowaniem kwestii eutanazji nie wyjdą na ulice. A na żadną siłę polityczną nie mogą liczyć.
Tekst Kingi Dunin to jeden z artykułów poświęconych eutanazji, które powstały w odpowiedzi na trwającą na Węgrzech debatę o prawie do samobójstwa wspomaganego, zainicjowaną przez konstytucjonalistę Dániela Karsaiego. Na krytykapolityczna.pl piszemy dziś także o tym, jak eutanazja działa w Holandii (ponad 20 lat po jej legalizacji), co na ten temat sądzą Francuzi, a Ignacy Dudkiewicz, filozof, bioetyk i redaktor naczelny Magazynu Kontakt, przywołuje pytania związane z potencjalnymi konsekwencjami zmiany prawa. Zapraszamy do lektury.
**
W 2007 roku Janusz Świtaj zwrócił się do sądu o odłączenie go od respiratora i zaprzestanie terapii, co w jego wypadku było równoznaczne ze śmiercią. Kiedy miał niespełna osiemnaście lat, uległ wypadkowi motocyklowemu i przez następne czternaście był niemal całkowicie sparaliżowany, w niewielkim mieszkaniu opiekowali się nim rodzice przy minimalnej pomocy instytucjonalnej. Ta nagłośniona medialnie historia rozpoczęła w Polsce – jak się okaże, nie na długo – dyskusję nad możliwością prawnej legalizacji eutanazji. Potem pojawiła się kolejna taka prośba – matka prosiła o eutanazję dla swojego syna, od dwudziestu czterech lat pozostającego w stanie wegetatywnym.
czytaj także
Rok później premier Donald Tusk zaproponował wpisanie do ustawy bioetycznej tzw. testamentu życia. Chorzy mieli zyskać prawo do decydowania, czy chcą być poddawani uporczywej terapii. Wezwał również do ogólnopolskiej debaty w tej sprawie. Przez pewien czas ukazywały się rozmaite teksty na ten temat, odbywały się publiczne dyskusje. Ich kształt był przewidywalny. Prawica i konserwatyści mówili o świętości życia, o starszych osobach masowo zabijanych w Holandii i „równi pochyłej” – wprowadzenie „testamentu życia” miało w krótkim czasie doprowadzić do takiej sytuacji jak w Holandii. Liberalno-konserwatywne centrum wzywało do zaprzestania wojen kulturowych i niepotrzebnych światopoglądowych sporów. Liberalna część sceny publicznej próbowała przybliżyć społeczeństwu temat. Logika tego sporu jest dość jasna: liberalny indywidualizm chce pozostawić jednostce pole do decyzji, czy dotyczy to śmierci, czy urodzenia dziecka, konserwatywna prawica chce mieć kontrolę nad ciałami obywateli – od poczęcia aż po grób.
Poza tą jedną deklaracją premiera żadna z partii politycznych nigdy nie podjęła tematu. W tym czasie przeprowadzono kilka sondaży opinii publicznej. Ostatni w 2013 roku. Poparcie dla eutanazji wzrastało, chociaż wciąż brakowało jej precyzyjnej definicji. W tym ostatnim sondażu CBOS w pytaniu o podanie przez lekarza środków przyspieszających śmierć ciężko i nieuleczalnie choremu, cierpiącemu pacjentowi, jeśli jest w pełni świadomy i sam o to prosi, uznało to za zdecydowanie dopuszczalne lub raczej dopuszczalne 53 proc. respondentów, za zdecydowanie bądź raczej niedopuszczalne – 39. Co ciekawe, mniej aprobaty zyskała rezygnacja z uporczywego leczenia. Zapewne decydowały o tym złe opinie i brak zaufania do ochrony zdrowia.
czytaj także
A jak potoczyły się dalej losy Janusza Świtaja? Pomocy udzieliła mu zajmująca się problemami osób z niepełnosprawnością fundacja znanej aktorki Anny Dymnej. Zorganizowano zbiórkę na specjalistyczny wózek umożliwiający mu wydostanie się z domu. Zrobił maturę, skończył wyższe studia, napisał książkę o sobie i obecnie jest pracownikiem tej fundacji. Stało się to argumentem na rzecz tezy, że niepotrzebna jest eutanazja, a wystarczy społeczna troska.
Nieco inna jest sytuacja osób terminalnie chorych proszących o dobrą śmierć. Teoretycznie powinni być objęci opieką paliatywną, kiedy nie prowadzi się już terapii, a jej celem, poza leczeniem bólu, jest zapewnienie choremu oraz jego rodzinie maksymalnego komfortu psychicznego i duchowego. Dopuszczalna jest też sedacja terminalna – pozbawienie chorego świadomości, o ile agonia powoduje cierpienie. Równie teoretycznie powtarza się stale, że medycyna powinna traktować pacjentów holistycznie, a nie tylko skupiając się na zdrowiu fizycznym.
Spójrzmy więc na to z punktu widzenia praw pacjenta i zobowiązań lekarza. Obowiązujący Kodeks Etyki Lekarskiej stwierdza w art. 2:
„Największym nakazem etycznym dla lekarza jest dobro chorego – salus aegroti suprema lex esto. Mechanizmy rynkowe, naciski społeczne i wymagania administracyjne nie zwalniają lekarza z przestrzegania tej zasady”.
W 2011 roku Sąd Najwyższy rozpatrywał zupełnie inną sprawę, dotyczącą refundacji pozastandardowego świadczenia, i orzekł, że dobro pacjenta stoi ponad przepisami administracyjnymi. Powstaje oczywiście pytanie, kto ma określać, co jest tym „dobrem chorego”. Zwykle definiują je lekarze na podstawie wąskiej wiedzy medycznej i należy do tego również ratowanie życia. Czy jednak w sytuacji, w której medycyna ma już niewiele do zaproponowania, prawo do określenia, co jest dobrem dla chorego, nie powinno należeć do niego, a czasem nawet do jego rodziny? Wówczas eutanazja na określonych zasadach stałaby się jedną z uregulowanych praktyk medycznych, tak jak jest właśnie w Holandii. Niepotrzebne byłyby wtedy sądowe batalie o prawo do śmierci, o których od czasu do czasu czytamy w mediach.
czytaj także
Na koniec pozostaje pytanie: czemu w Polsce nie jest prowadzona debata na ten temat i dlaczego nie mają tego w programie partie liberalne i lewicowe?
Od ponad trzydziestu lat dwa inne problemy zyskały widoczność społeczną i reprezentację polityczną: aborcja i prawa mniejszości seksualnych. I aborcja wciąż jest zakazana, a związki jednopłciowe nie doczekały legalizacji, chociaż ostatnio pojawiła się nadzieja na zmiany. Walczyły o nie osoby młodsze, często bezpośrednio zainteresowane. Grupy społeczne zainteresowane uregulowaniem kwestii eutanazji nie wyjdą na ulice. A na żadną siłę polityczną nie mogą liczyć.