Świat

Łaska technofeudała, czyli Elon Musk kroi Ukrainę

Swoją kuriozalną propozycją tak zwanego pokoju Elon Musk doskonale zobrazował naturę współczesnego technofeudalizmu. Najpierw łaskawie zapewnił Ukrainie ważną usługę cyfrową, zgrywając dobrotliwego bogacza, a po chwili zaczął stawiać arbitralne warunki, zupełnie oderwane od realiów społecznych, fizycznych i politycznych.

W systemie feudalnym najgorsze nie jest to, że podporządkowanym źle się żyje, bo niektórym może powodzić się całkiem nieźle. Co też jest często przytaczanym argumentem różnych zwolenników dawnych systemów hierarchicznych – na przykład piewców I RP, którzy lubią dowodzić, że w Rzeczpospolitej Szlacheckiej wielu zniewolonym polskim chłopom żyło się znacznie lepiej niż na Zachodzie. Feudalizm jest koszmarny dlatego, że życiowe powodzenie zależy nie od powszechnych praw obywatelskich, demokratycznych instytucji oraz zasług i kompetencji, lecz od łaski pana. Jego widzimisię decyduje, czy ktoś jest na górze, czy na dole.

Oczywiście, te decyzje często były podyktowane obiektywnymi czynnikami. W feudalizmie za zasługi również można było dojść całkiem wysoko, dostać ziemię, tytuł albo warunki do rozwoju talentów pod okiem mecenasa. Panowie lubili okazać łaskę utalentowanym przedstawicielom niższych warstw społecznych. Nie tylko dlatego, że dzięki temu mogli poczuć się lepiej: otaczanie się ludźmi sprawnymi umysłowo, którzy mogli im ułatwić dążenie do wybranych celów, również leżało w ich interesie. Nie zmienia to faktu, że ostateczna decyzja spoczywała w osobistej gestii innego człowieka i zależała od jego nastroju albo kaprysu. I to było właśnie najbardziej uwłaczające.

Leszczyński: Każdy kontakt chłopa z dworem i elitą opierał się na tym, że chłop musiał coś oddać

Współczesny kapitalistyczny technofeudalizm oczywiście jest nieporównywalnie lepszy niż ten, dajmy na to, XVII-wieczny. Aktualni panowie są cywilizowani i zwykle dość grzeczni, a przede wszystkim raczej nie biją podwładnych ani nie skazują na kary cielesne. Przekonują, że ich misją jest polepszanie bytu ludzkości; zresztą wiele z oferowanych przez nich narzędzi jest całkiem użytecznych, a w niektórych sytuacjach nawet niezbędnych. Problem w tym, że ich użyteczność i dostępność finalnie zależy od arbitralnych decyzji technofeudałów albo zatrudnionych przez nich ludzi, którzy podejmują decyzję na nie wiadomo jakich zasadach.

Najpierw marchewka, potem kij

Jak wiadomo, łaska pańska na pstrym koniu jeździ, czego dowodem zachowanie jednego z czołowych technofeudałów: Elona Muska. Najpierw zapewnił on Ukrainie starlinki, czyli internetowe łącza satelitarne, które dla zaatakowanego państwa jest obecnie na wagę złota. Podobno stracił na tym 80 mln dolarów, o czym nie omieszkał przypomnieć. Prawdopodobnie jednak za starlinki dla Ukrainy zapłacił rząd USA. Nawet jeśli Musk dostał pieniądze tylko za część z nich, trudno powiedzieć, żeby na tym faktycznie stracił. 80 mln dolarów to dla niego grosze, przecież jego majątek sięga 200 miliardów. Gdyby przed wojną jakaś firma marketingowa zaproponowała mu akcję promocyjną Starlinka, która za 80 mln dolarów rozreklamuje jego system na całym świecie, pewnie wziąłby to w ciemno. Zresztą już sam fakt, że prywatna spółka kolonizuje niebo tysiącami satelitów, jest dosyć problematyczny – oględnie mówiąc.

Być jak Elon Musk. Mesjasz czy patoinfluencer kapitalizmu?

Po wykonaniu tego gestu wspaniałomyślności technofeudał Musk poczuł się tak pewnie, że postanowił przedstawić własną, arbitralną koncepcję zakończenia wojny w Ukrainie. Krym miałby przypaść Rosji, gdyż należał do niej od 1783 roku, gdy carat dokonał aneksji Chanatu Krymskiego. Przyszłość pozostałych bezprawnie anektowanych przez Rosję terytoriów miałaby zależeć od wyniku referendum pod okiem niezależnych obserwatorów ONZ. Ukraina powinna zapewnić Krymowi dostęp do źródeł wody, a Kijów powinien pozostać neutralny.

Musk zapewnia, że jego propozycja to wyraz troski o Ukraińców, bo eskalacja konfliktu doprowadzi do tragedii w Ukrainie, a potencjalnie grozi nawet konfliktem jądrowym. Świeżo upieczony geopolityk zauważył również, że Rosja ma trzy razy więcej ludności niż Ukraina, więc jej zwycięstwo, gdyby doszło do masowej mobilizacji, jest właściwie przesądzone.

Zróbmy referendum w piekle

W propozycji Muska absurd goni absurd, co jest dosyć typowe dla sytuacji, w której jeden średnio poinformowany człowiek postanawia wydać arbitralną opinię, choć nikt go o nią nie prosił. Dlaczego właściwie cezurą historyczną, która miałaby zadecydować o przyszłości Krymu, ma być akurat 1783 rok? Dlaczego nie jakikolwiek inny? Może na przykład 1954, gdy Krym przypadł Ukraińskiej SRR? Przecież to też było dosyć dawno. Zresztą to ostatnie Musk nazywa „błędem Chruszczowa”, co dosyć dobrze pokazuje jego optykę.

Musk zapewne uznał, że Krym należy do Rosji, bo należał do niej dłużej niż do Ukrainy. Tylko że jeszcze dłużej, bo trzysta lat, był zależny od Imperium Osmańskiego. Może więc należy oddać Krym Turcji? Wikłanie się w historyczne daty przy współczesnych konfliktach zbrojnych prowadzi do takich właśnie absurdów. Decydująca powinna być wyłącznie zasada nienaruszalności granic, którą Rosja złamała już w 2014 roku, a następnie na pełną skalę 24 lutego. I póki Moskwa nie zaprzestanie łamania tej zasady, Ukraina ma pełne prawo prowadzić wojnę obronną, a Rosja powinna być obłożona ciężkimi sankcjami międzynarodowymi, a właściwie międzynarodową izolacją.

Referendum na anektowanych terenach pod okiem ONZ to podobnie kuriozalny pomysł. W jaki sposób przeprowadzić uczciwe głosowanie na terenach przeoranych wojną? Jakie właściwie terytoria powinno ono obejmować – formalne granice obwodów, czy tylko tereny okupowane przez Rosję? Dlaczego Ukraina miałaby się potencjalnie godzić na oddanie terenów, których Rosja nawet nie była w stanie podbić albo musiała z nich czmychać w wyniku ukraińskiej kontrofensywy?

Jak w ogóle na tych terenach stworzyć listę wyborców? Ludzie stamtąd są wywożeni w głąb Rosji, ponad 4 miliony uchodźców z Ukrainy otrzymało pomoc w krajach Unii, a kolejne miliony to uchodźcy wewnętrzni. Struktura społeczna wschodniej Ukrainy jest obecnie zupełnie przeorana. W takich warunkach żadnego referendum nie można uznać za wiążące, nawet jeśli byłoby pilnowane przez tysiące obserwatorów z ONZ.

Panowie, policzmy ludzi

Kwestię przynależności państwowej Donbasu wspaniałomyślny Musk chciałby zostawić w gestii bliżej nieokreślonego ludu, ale przynależność międzynarodową samej Ukrainy już nie. Kijów powinien być neutralny, nawet jeśli zdecydowana większość Ukraińców chciałaby dołączyć do Unii albo nawet NATO. Dlaczego akurat w tej kwestii demokracja już ma nie mieć prawa głosu?

Niepodległe państwa mają pełne prawo decydować o organizacjach międzynarodowych, do których chcą dołączyć. Kto jeszcze miałby być, według Muska, neutralny – może cała Europa Środkowo-Wschodnia? Przecież nam również kremlowscy propagandyści regularnie grożą bronią jądrową, a państwa bałtyckie wprost nazywają nazistowskimi. Oczywiście dla świata najlepiej byłoby, gdyby neutralna została sama Rosja, ale niestety to akurat technofeudałowi do głowy nie przyszło.

Kolejny etap katastrofy

Musk zaocznie określił również wynik wojny. Jak na technofeudała przystało, posłużył się czystą arytmetyką. Skoro Rosja ma trzy razy więcej ludzi, to musi mieć trzy razy większe szanse, to chyba oczywiste. Technofeudał nie bierze pod uwagę takich kwestii jak nastroje społeczne albo morale żołnierzy. Dla niego ludzie to liczby w Excelu. W rzeczywistości Ukraina może zmobilizować nie mniej żołnierzy niż Rosja, z której, po ogłoszeniu mobilizacji, wyjechało kilkaset tysięcy osób. Ukraińcy rwą się do walki o swój kraj, a Rosjanie rwą się do ucieczki ze swojego zamordystycznego państwa – oczywiście wyłącznie z troski o swoją skórę. I sam ten fakt sprawia, że nominalna przewaga Rosji w liczbie ludności traci na znaczeniu.

Jeff, Polskę dajmy tutaj

Elon Musk swoją kuriozalną propozycją tak zwanego pokoju przez przypadek doskonale zobrazował problem obecnego technofeudalizmu. Najpierw łaskawie zapewnił ważną usługę cyfrową, zgrywając dobrotliwego bogacza, a po chwili zaczął stawiać arbitralne warunki, zupełnie oderwane od społecznych i fizycznych realiów. Przekonany o swoje wybitności technofeudał potrafi wydawać arbitralne werdykty, hipotetycznie wpływające na życie milionów ludzi, na podstawie przypadkowych dat i danych dostępnych w Wikipedii. Krym przydzielił Rosji na mocy jednej z niezliczonych dat historycznych, wynik wojny wyliczył z nominalnej liczby ludności obu państw, a międzynarodową przynależność Kijowa wskazał, bo tak mu akurat przyszło do głowy.

Warufakis: Kapitalizm odchodzi, nadciąga technofeudalizm

Oczywiście propozycja Muska nie wpłynie na przebieg wojny. Na szczęście nie zabrnęliśmy jeszcze tak daleko. Jak na razie technofeudałowie decydują o nieco bardziej trywialnych kwestiach: o zasadach dostępu do największych cyfrowych platform handlowych czy pozycjonowaniu stron w wyszukiwarkach. Jeśli jednak społeczność międzynarodowa będzie pozwalać na postępującą oligopolizację cyfrowej infrastruktury, to może za kilkanaście lat Jeff Bezos z Elonem Muskiem będą też decydować o granicach państw i modelu ich rządów. A jeśli nie zgodzimy się z przypadkowym werdyktem technofeudałów, to nie będziemy mieli internetu, tak jak kiedyś ci bardziej krnąbrni chłopi nie mieli ziemi, więc przymierali głodem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij