Kraj

Popęda: Dyplom jak kula u nogi

Według najświeższego raportu Fed amerykańcy emeryci mają do spłacenia 36 miliardów dolarów. Czy to efekt popularności luksusowych wczasów w Miami? Nie, to ich niespłacone pożyczki studenckie. O paradoksach amerykańskiego finansowania edukacji pisze z Waszyngtonu Agata Popęda.

Kiedy przyjeżdżasz z Europy z podwójnym magistrem, ludzie myślą, że albo pochodzisz z zamożnej rodziny, albo masz ogromny dług do spłacenia. W Stanach Zjednoczonych wykształcony trzydziestolatek bez 20–30 tysięcy dolarów pożyczki studenckiej do spłacenia to rzadkość. Co więcej – według najświeższego raportu Banku Rezerw Federalnych w Nowym Jorku  – amerykańscy emeryci mają do spłacenia 36 miliardów dolarów.

W sumie mówimy o 1 trylionie dolarów długu w pożyczkach studenckich, z czego ¼ to dług zaległy i niespłacony w terminie. Dla porównania – w 2007 roku dług ten wynosił 600 miliardów dolarów. Według CNN Money problemem jest nieodpowiedzialność młodych ludzi, którzy kupują nowe samochody, a potem nie spłacają swoich kart kredytowych i zalegają z ratami za studia. Poza tym – dodają niektórzy – coraz więcej ludzi studiuje, więc nic dziwnego, że dług rośnie; nie ma się czym martwić. Ale coraz więcej Amerykanów zaczyna postrzegać swoje wykształcenie jako problem. Protestujący w ramach Occupy Wall Street absolwenci prestiżowych uczelni przebierają się za galerników – z łańcuchami na szyi i kulami u nóg. Jeśli po to, żeby spłacić studia prawnicze na Harvardzie, trzeba pracować jako tancerka egzotyczna na Time Square, to znak, że z systemem edukacji w USA jest jednak coś nie tak. A jeśli masz 80 lat i 1/3 twojej emerytury jest automatycznie odciągana na spłatę pożyczki studenckiej, którą zaciągnąłeś, mając lat 20, to koncepcja edukacji jako inwestycji w przyszłość przestaje mieć jakikolwiek sens.

Oczywiście, nie wszyscy emeryci są w tej samej sytuacji. Część ludzi wróciła do szkoły w późniejszym wieku, żeby się przekwalifikować (typowy w USA przypadek „drugiej kariery”) i dlatego nie zdążyli spłacić długów przed sześćdziesiątką. Studenci między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym czwartym rokiem życia stanowią 17% całości studiujących. Nie zmienia to jednak faktu, że najwyraźniej ludzie ci najwyraźniej nie znaleźli bezpieczeństwa finansowego w obranym pierwotnie zawodzie. Nawet wziąwszy pod uwagę pewną liczbę ludzi, dla których zmiana zawodu była decyzją czysto personalną, wciąż sygnalizuje to znaczący problem w systemie edukacji. Drugą potężną grupę stanowią emeryci, którzy zaciągnęli pożyczki wspólnie ze swoimi dziećmi lub wnukami, żeby pomóc im w zdobyciu odpowiedniego wykształcenia. Koszty edukacji wciąż rosną. Według „Wall Street Journal” dobre wykształcenie medyczne to około 400 tysięcy dolarów. W końcu – trzecia grupa, dla której istnienia nawet najwięksi optymiści nie znajdują usprawiedliwienia – siedemdziesieciolatkowie, którzy płacą za swoje studia odbyte 50 lat temu. Dla tych ludzi dyplom magistra to brzemię.

Cały problem polega na tym, że nawet ogłoszenie bankructwa nie zwalnia cię z płatności. Swoje długi wleczesz za sobą do grobu, jak malowniczo przedstawia problem William E. Brewer, prezes Narodowego Towarzystwa Prawników zajmujących się Upadłością Konsumencką. Łańcuchy możesz zrzucić dopiero w trumnie. Są ludzie, którzy po dziesięciu latach od otrzymania dyplomu mówią, że gdyby „wiedzieli, że tak będzie”, nigdy nie poszliby do college’u. Czasem to jest kwestia wyboru kierunku. Studia humanistyczne na którymś w uniwersytetów Ligii Bluszczowej (filozofia czy literatura angielska) często kończą się zmianą kariery. Dotyczy to zwłaszcza mężczyzn, którzy chcą założyć rodzinę i jednocześnie spłacać swoje studia. Często odpowiedzią jest wstąpienie do armii, marynarki lub sił powietrznych, które nadal stanowią jeden z najbezpieczniejszych sektorów na rynku pracy.

Jednak nawet ludzie, którzy wybrali kierunki takie jak marketing i zarządzanie, mają problem ze znalezieniem odpowiednio dobrze płatnej posady. W wielu przypadkach odrzucanie ofert mniej płatnych staje się koniecznością – delikwent musi nie tylko się utrzymać, ale także zarobić na miesięczną ratę pożyczki. Bezrobocie sprawia, że tak powszechne jest tzw. zatrudnienie niepełne (underemployment) – poniżej kwalifikacji. Okazuje się rówież, że jeśli chcesz zostać np. pracownikiem socjalnym albo nauczycielem w szkole średniej (a nie prawnikiem w renomowanej kancelarii albo traderem w banku inwestycyjnym), nie masz co marzyć o dobrej szkole. Pożyczka rzędu 100 tysięcy dolarów nie ma sensu, jeśli będziesz zarabiać 35 tysięcy dolarów rocznie. Po kilku latach od otrzymaniu studiów może okazać się, że twoje studia są nie do spłacenia. A niespłacanie pożyczki studenckiej ma poważne konsekwencje. Kupno domu lub mieszkania, otrzymanie kredytu na własny biznes – wszystko to staje się niemożliwe.

Amerykanie są dumni ze swojej etyki pracy – to ona buduje „amerykański sen”. Jedna z jego żelaznych zasad brzmi – pracuj ciężko, a jeśli coś się nie udaje, pracuj jeszcze ciężej. I tu zaczyna się błędne koło. Ludzie, którzy mają problem, żeby związać koniec z końcem, postanawiają zmienić zawód (nowe studia) lub poprawić swoją pozycję w zawodzie (studia wyższego stopnia). A więc rosnąca liczba studentów jest nie tylko – jak chcą amerykańscy eksperci – znakiem, że coraz więcej ludzi chce studiować, ale również sygnałem tego, że recesja, bezrobocie i brak przyszłości sprawia, że ludzie nie widzą innego wyjścia, jak kształcić się dalej.

Podczas gdy dwudziestolatkowie coraz częściej przerywają studia, a trzydziesto- i czterdziestolatkowie mogą przynajmniej łudzić się, że kiedyś będą zarabiać odpowiednio dużo, żeby spłacić swoje długi – emeryci nie mają już żadnej nadziei. Windykatorzy wchodzą nawet na ubezpieczenie społeczne (social security), które stanowi w Stanach Zjednoczonych minimalną emeryturę. A to dopiero początek problemów. Za kilka lat w wiek emerytalny wejdzie niezwykle pokolenie baby boomers, które znacznie powiększy ilość emerytów płacących za „błędy młodości”. Najgorzej jednak będą mieli ci, którzy studiują teraz, zaciągając niebotyczne pożyczki w czasach, gdy czesne za studia rośnie szybciej niż kiedykolwiek. Młodzi ludzie wciąż spodziewają się, że w wieku 62 lat będą mogli pójść na emeryturę, podczas gdy ci, którzy mają 50 lat, już teraz wiedzą, że nie będą sobie mogli pozwolić na podobny luksus. W wielu przypadkach może się okazać, że jedynym sposobem na spłacanie pożyczek studenckich jest praca do osiemdziesiątki.

Graeber: Armia altruistów

czytaj także

Nawet „Washington Post” zgadza się, że raport Banku Rezerw Federalnych obnaża paradoksy i problemy w systemie edukacji USA. Krach rynku nieruchomości zakwestionował tę część „amerykańskiego snu”, jaką jest posiadanie własnego domu – teraz odczarowaniu ulega wizja edukacji jako systemu, dzięki któremu każdy może awansować – wystarczy ciężko pracować, bo szanse wszyscy mają równe. Według raportu brytyjskiej firmy konsultingowej Absolute Stretegy Reaseach, 63% Amerykanów twierdzi, że amerykański system przestał działać, a 58% jest zdania, że nie wszyscy w amerykańskim społeczeństwie mają równe szanse. 77% demokratów i 51% republikanów uważa, że dawny model Ameryki się wyczerpał.

Amerykańscy rodzice przyzwyczaili się do odkładania pieniędzy na college, gdy przyszły student gaworzy sobie jeszcze w pieluchach. Jednak z punktu widzenia Europejczyka można zadawać sobie pytanie o to, czy płatna edukacja sama w sobie nie uniemożliwia równych szans i równego startu w przyszłość, czyli samej esencji demokracji. Edukacja w Ameryce staje się problemem ekonomicznym, nie edukacyjnym. Wybory stają się wyborami ekonomicznymi, nie edukacyjnymi. Prezydent Obama składa mgliste obietnice przyszłych reform, które mają wyznaczyć jakiś pułap i ograniczyć długi studentów. Jednak projekty a wprowadzenie reform w życie to dwie różne sprawy. Doskonale pokazuje to przypadek niesławnej reformy amerykańskiej służby zdrowia. Praca nad nią właśnie idzie na marne w czczych dyskusjach prowadzonych w ostatnich tygodniach w Sądzie Najwyższym.

Należy się obawiać, że tak jak w przypadku Obamacare, jeśli chodzi o edukację Amerykanie będą walczyć – paradoksalnie – o wolność OD swoich praw obywatelskich. A wszystko z obawy przed interwencją państwa.

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij