Świat

Insulina za darmo, czyli na Twitterze bez zmian. Ściema goni ściemę

Trudno nie zareagować entuzjazmem zarówno na pomysł, by insulina potrzebna rzeszy ludzi do przetrwania była darmowa, jak i fakt, że molochy farmaceutyczne dostają po głowie i kieszeni na giełdzie. Problem w tym, że pierwsza informacja jest nieprawdziwa, a druga to tylko jedna z wielu konsekwencji opublikowania tej ściemy. Oszuści wprowadzeniem opinii publicznej w błąd zaszkodzili nie tylko koncernom, ale też zwykłym ludziom. Mogli to zrobić, bo działali na przejętym przez Elona Muska Twitterze. 

Kilka dni temu na naszych łamach Tomasz S. Markiewka pisał o tym, że przejmowanie przez „miliarderów-egocentryków kontroli nad potężnymi kanałami komunikacji” to droga do zagarniania przez nich władzy, a przy okazji demontażu demokracji oraz opartym na szerzeniu dezinformacji, podgrzewaniu konfliktów i fobii manipulowania społeczeństwem. 

Mniej Muska, więcej humanistów!

Tylko naiwni mogliby uwierzyć w to, że Elon Musk na kupionym przez siebie Twitterze jako zwolennik i samozwańczy obrońca, a raczej „absolutysta” wolności słowa, a nie spędzającej liberałom i prawicy sen z powiek politycznej poprawności, zawróci z tego niebezpiecznego kursu.

Kolejne kraksy na przejętym przez słynnego feudała portalu społecznościowym nie tylko dowodzą braku zainteresowania Muska dobrem ludzkości, ale także podają w wątpliwość jego rzekomy geniusz, smykałkę do interesów oraz kompetencje do zarządzania czymkolwiek. Niektórzy Twitterowi wieszczą nawet bankructwo.

Fejki fejkami, ale kasa musi się zgadzać

Znaczek fałszywej jakości

Na pewno wielkim niewypałem jest proces weryfikacji kont na Twitterze, którego wiarygodność i skuteczność nie odbiega w zasadzie od tego, co reprezentuje sobą nowy właściciel ćwierkającego medium. Ale po kolei. 

Po Muskowym restarcie Twittera platforma zmieniła zasady eliminacji fałszywych kont. Wcześniej oszustów odsiewano za sprawą przyznawania specjalnych niebieskich znaczków tylko tym twitterowiczom, których profil został sprawdzony. Teraz z takiego symbolu może korzystać każda osoba, która ma dostęp do telefonu, karty kredytowej i 8 dolarów miesięcznie – tyle kosztuje subskrypcja wprowadzona przez Muska i mająca rzekomo walczyć z podszywaniem się pod prawdziwe osoby i firmy.

Stało się zupełnie odwrotnie. Twittera zalała powódź fake kont, spośród których ogromna część miała służyć jedynie podśmiewaniu się ze znanych polityków czy celebrytek. Czarny internetowy humor nie ominął chociażby George’a W. Busha, na którego przejętym profilu umieszczono zdanie: „tęsknię za zabijaniem Irakijczyków”. O ile jednak nad niesmacznymi żartami można spuścić zasłonę milczenia i przejść w miarę obojętnie, o tyle nad konsekwencjami finezji oszustów dotykających na przykład kwestii zdrowia publicznego znacznie trudniej zapanować. 

„Mamy przyjemność ogłosić, że insulina będzie darmowa” – taki wpis pojawił się na profilu farmaceutycznego giganta Eli Lilly & Co., który prawie 100 lat temu jako pierwszy zaczął wytwarzać insulinę na masową skalę i do dziś pozostaje jej wiodącym producentem. Wiadomość o – jak się okazało – nieprawdziwych planach firmy rozeszła się po internecie z prędkością światła, a także dotarła do najważniejszych graczy na amerykańskiej giełdzie. Ci z obaw o przyszłość swojego kapitału zareagowali wycofaniem lub zmniejszeniem swoich udziałów nie tylko w korporacji Eli Lilly, ale także w firmach jej najważniejszych konkurentów. 

Przedsiębiorstwo, które padło ofiarą scamu, opublikowało sprostowanie i przeprosiny dopiero po siedmiu godzinach od wypuszczenia feralnego dla niej tweeta. W ciągu doby jej akcje zmalały o 20 dolarów. W sumie swoje straty Lilly szacuje obecnie na blisko 20 mld dolarów.

W imię wolności słowa Elon Musk pogrąży Twittera

A cierpią, jak zwykle, najbiedniejsi

Zwykle nie ronimy łez nad losem koncernów, zwłaszcza że główny obok Muska bohater tego tekstu, jak słusznie zauważył Bernie Sanders, od dekad zarabiał krocie na windowaniu cen swojego produktu.

„Powiedzmy sobie jasno, Lilly powinno przeprosić za podnoszenie ceny insuliny o ponad 1200 proc. od 1996 roku, do 275 dolarów, podczas gdy produkcja kosztuje zaledwie 10 dolarów. Wynalazcy sprzedali swój patent w 1923 roku za dolara, by ratować życie, a nie po to, żeby dyrektor generalny Eli Lilly mógł się nieprzyzwoicie bogacić” – napisał lewicowy polityk na – a jakże – Twitterze. Elon Musk – jak rasowy przedsiębiorca broniący racji podobnych sobie – odpowiedział mu, że koszty produkcji i kwota, za jaką sprzedaje się insulinę, jest bardziej złożona, niż sugeruje Sanders. 

Szkoda tylko, że giełdowe turbulencje spowodowane przez nieszczelne zabezpieczenia Twittera mogą wpłynąć, a w niektórych miejscach już wpłynęły na niższą dostępność produktu i wzrost cen za fiolkę insuliny, które już przed twitterowymi rewelacjami potrafiły osiągać w USA nawet 300 dolarów (bez wykupionego ubezpieczenia, co za oceanem nie jest rzadkością). Nie musimy chyba dodawać, że dla osób, zwłaszcza cukrzyków, których nie stać na zakup, nieprzyjęcie hormonu może skończyć się śmiercią. 

Widzimy, co dzieje się, gdy potężne narzędzia komunikacji przejmują geniusze-pozerzy, którzy najpierw zwalniają niemal całą ekipę (3,7 tys. osób) z kupionej platformy, a potem wprowadzają niekontrolowane przez kogokolwiek kompetentnego rozwiązania techniczne.

Oczywiście istnieją teorie, według których tego typu działania Muska to nic innego jak szansa dla tworzenia spekulacji na rynkach i stwarzanie kryzysów potrzebnych do realizacji czyichś konkretnych interesów. Może więc należałoby przyznać, że Musk faktycznie jest geniuszem, tyle że działającym po stronie zła?

Epitety nie mają tu jednak znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że afera ze znaczkami wiarygodności (których kupno w ramach subskrypcji zostało już, rzecz jasna, wycofane) łaskawie nie obeszła się z innymi biznesami miliardera, jak SpaceX i Tesla. Na ich kontach można było przeczytać na przykład, że wyzyskują dzieci. Chciałoby się rzec, że to idealny moment, by obnażyć prawdziwą twarz korporacji i znanych osób, które projektują naszą rzeczywistość.

Cytowany przez „New York Timesa” Graham Brookie, dyrektor Digital Forensic Research Lab w think tanku Atlantic Council, badającym dezinformację w sieci, studzi ów entuzjazm i wskazuje, że na twitterowym chaosie jako społeczeństwo przede wszystkim tracimy. Handel informacją sprawia, że ta traci na wartości, niektórzy zaś „rozpowszechniają kłamstwa tylko po to, by zarobić pieniądze”. 

Ta sama idea przyświeca Muskowi, po którym raczej nie widać zatroskania problemami, jakie wywołały jego decyzje. Właściciel Twittera chwali się raczej rekordami w liczbie wejść na swoją platformę, a do tego doskonale wie, że od teraz należące do niego medium społecznościowe nie jest informacyjną, quasi-demokratyczną agorą, lecz prywatną firmą, która z uwagi na nieszczelne regulacje prawne nie musi nikomu spowiadać się z tego, co i jak robi. Nie musi też na zawołanie upubliczniać swoich finansów ani tłumaczyć się z dokarmiania bandy trolli, których miał się ponoć pozbyć.

Jest szansa, że dzięki temu Twitter, który nigdy nie był wolny od informacyjnego ścieku, upadnie. Ale zanim to nastąpi, beztroska Muska może doprowadzić do niejednej katastrofy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij