Czytaj dalej, Historia

Stopniowalność kolaboracji, stopniowalność oporu [rozmowa z Piotrem M. Majewskim]

Nawet gdyby Zachód zdecydował się zachować przyzwoicie wobec Czechosłowacji, to przy jego ówczesnej doktrynie militarnej i postawie tamtejszych polityków kryzys sudecki i tak zakończyłby się dla Czechów tragedią. Jak w greckiej tragedii – każde wyjście było złe.

Dariusz Zalega: Tradycja i stereotypy wskazują, że Polacy to powstańcy i husaria, a Czesi to Szwejk. Z czego to się bierze?

Piotr M. Majewski: Stereotypy na ogół nie powstają z dnia na dzień. Różne wydarzenia odkładają się w świadomości określonych społeczności i później powstaje z tego taka mieszanka. Jeżeli chodzi o negatywny i pobłażliwy stereotyp Czecha, to on ukształtował się w Polsce częściowo już w XIX wieku. Powstał na zasadzie gry przeciwieństw – Czesi pilnie pracują pod rządami monarchii austriackiej, a Polacy buntują się przeciwko carowi.

Moim zdaniem jednak kluczowy dla zakorzenienia się tego stereotypu w polskiej świadomości był początkowy okres pierwszej wojny światowej, kiedy Czesi zaczęli dezerterować z szeregów armii habsburskiej. Wbrew temu, co się uważa, nie było to zjawisko aż tak częste, ale odbiło się bardzo szerokim echem wśród różnych narodów monarchii. Ponieważ Polacy wybrali inną opcję – to znaczy tworzyli legiony u boku armii austro-węgierskiej, a Czesi z niej dezerterowali, by tworzyć swoje legiony u boku Ententy, prowadziło to do nierozumienia i miało swój efekt uboczny w postaci stereotypu tchórzliwego, wyrachowanego Czecha, bardzo silnego w międzywojniu, a nawet po drugiej wojnie światowej. Teraz jednak jest już on znacznie słabszy. Gdy pytam studentów o stereotyp Czecha, to od 10, 15 lat mało który z nich ma takie skojarzenia.

A Polacy jako husarze i romantycy?

To bardziej skomplikowane. Po części to nasz autostereotyp – i to bardzo silny. Zresztą u Czechów szwejkowski autostereotyp też odgrywa pewną rolę. Czesi lubią się przedstawiać jako Szwejkowie Europy Środkowej, którzy mają swoją specyficzną filozofię życiową. My z kolei uwielbiamy prezentować się jako wojownicy. Wystarczy przejść się latem po ulicy, żeby zobaczyć mężczyzn w koszulkach z husarią albo żołnierzami wyklętymi. Z czeskiej perspektywy nasza historia z mocnym akcentem drugiej wojny światowej i zrywami w okresie komunistycznym umocniła stereotyp buntowniczego Polaka. Z tego, co wiem z mojego prywatnego doświadczenia, Czesi mają do polskiego heroizmu nieco ambiwalentny stosunek – z jednej strony im się on podoba, trochę chyba na zasadzie sympatii do tego, co egzotyczne i dziwne, a z drugiej strony myślą, że to zupełnie nie w ich stylu.

Sam spoglądam na to ze śląskiej perspektywy. Po lekturze uświadomiłem sobie, że Czechy i Górny Śląsk to pierwsze obszary modernizacji kapitalistycznej w świecie słowiańskim. Może to też jest przyczyną tych stereotypów?

Na pewno to są historie porównywalne – pruskiego Śląska oraz Czech. Modernizacja kapitalistyczna przebiegała tam bardzo gwałtownie, więc bardzo szybko zmieniała stosunki społeczne i narodowościowe. Mechanizm działał jak gigantyczna pompa, która z obszarów wiejskich przylegających do powstających metropolii przemysłowych zasysała nadwyżkę ludnościową, a następnie wtłaczała ją do fabryk. Paradoks polegał na tym, że inwestycje były na ogół dziełem niemieckiego kapitału, natomiast rezerwuary siły roboczej były w znacznej mierze albo czeskie, albo polskie. To powodowało, że nagle w gwałtownie rozwijających się miastach pojawiły się różne grupy społeczne, które szybko stały się przedmiotem agitacji zarówno narodowej (czeskiej, polskiej, niemieckiej), jak i socjaldemokratycznej, klasowej.

Na Śląsku musimy obalić mity nie tylko polskie, ale i niemieckie

W efekcie dochodziło do rozszerzenia się konfliktów narodowościowych na te warstwy społeczne, które były wcześniej właściwie neutralne, było im wszystko jedno. Poza tym, skoro organizacje narodowe walczyły o rząd dusz, były skłonne sporo zainwestować, aby uświadomić narodowo miejscową ludność, a to z kolei skutkowało bardzo szybkim rozwojem szkolnictwa, całego aparatu służącego edukacji narodowej.

Na końcu tej drogi mamy już nowoczesne narody: polski, niemiecki, czeski, które ostro ze sobą rywalizowały, a pomiędzy nimi stosunkowo niewielką grupę osób indyferentnych narodowo. To byli na początku XX wieku albo ci, którzy jeszcze się opierali propagandzie narodowej, na przykład Ślązacy – którzy nie mieli sprecyzowanej tożsamości – albo ludzie, którzy mieli różne tożsamości, na przykład polsko-niemiecką, polsko-czeską. W Czeskich Budziejowicach do pierwszej wojny światowej pewna część mieszczaństwa określała się po prostu jako budziejowiczanie. Choć mówili na ogół po niemiecku, to nie uważali się za Niemców. Były to jednak coraz mniejsze grupy.

Więcej obywateli Polski służyło w Wehrmachcie niż w AK

W archiwum policyjnym w Katowicach znalazłem informację o zatrzymaniu w 1932 roku Ślązaka nazwiskiem Czaja, który w rubryce narodowość podał „niezdecydowany”.

To coś innego niż na polskich Kresach Wschodnich, gdzie byli „tutejsi”. Czaja, zapewne też tutejszy, nie był po prostu zdecydowany co do wyboru narodowości, które miał wkoło. Wiedział, że są różne grupy narodowościowe, ale do żadnej nie czuł się przywiązany.

Z pana książek wynika wielka rola Tomasa Garrigue Masaryka. Wydaje mi się, że Masaryk był ewenementem na fali przebudzenia powojennego narodów w naszej części Europy. Przecież on zupełnie odróżnia się od innych przywódców.

I tak, i nie. Masaryk rzeczywiście wyróżniał się jako myśliciel polityczny, czy jak chcą niektórzy – filozof. Był niezwykle postępowy jak na tamte czasy. Stworzył humanistyczną koncepcję czechosłowackości. Z jego punktu widzenia, przynajmniej teoretycznie, nie było przeszkodą, żeby jakiś Niemiec, mówiący po niemiecku Żyd czy Polak należeli do tej wspólnoty…

Taka bardziej obywatelskość.

Rzeczywiście, to bardzo obywatelska wizja czechosłowackości. Oczywiście w praktyce wyglądało to różnie. Jako polityk Masaryk musiał brać pod uwagę realny rozkład sił w obozie czeskim. Jego czechosłowakizm zmieniał się często w oficjalną ideologię państwową, którą Czesi narzucali innym narodom.

Masaryk był poza tym feministą, i to w ogóle jest niesamowite. Gdy się ożenił, w 1878 roku, przyjął jako człon swego nazwiska nazwisko panieńskie żony. Do dzisiaj nie zdarza się to zbyt często w naszej części Europy.

Garrigue?

Tak. To nazwisko jego amerykańskiej żony, którą bardzo szanował. Sam pochodził z rodziny indyferentnej narodowo z południowych Moraw, a Garrigue pochodzili od hugenockiej rodziny, która wyemigrowała do Ameryki w XVII lub XVIII wieku. Pod wieloma względami był więc bardzo nietypowy.

Penn: Symbol zamiast realnej kobiety

czytaj także

Jeżeli jednak przyjrzymy się jego działaniom w praktyce, to bardzo często musiał zawierać kompromisy, jak to politycy. W praktyce firmowana przez niego polityka narodowościowa też nie była idealna. Była natomiast dużo bardziej liberalna, jeśli porównamy ją z innymi państwami tego regionu. Działano w granicach prawa, czechosłowackie państwo rzadko uciekało się do przemocy. Nie zdarzyło się, aby przedstawicieli którejś mniejszości batożono albo palono jej świątynie, co się działo w Polsce wobec Ukraińców. Czechosłowaccy żandarmi dwukrotnie użyli broni przeciwko protestującym robotnikom, ale wywoływało to protesty także w obozie czeskim i nigdy nie stało się normą. Władze czechosłowackie stosowały za to wobec mniejszości cały repertuar drobnych szykan, jak na przykład, wymuszając posyłanie polskich dzieci do czeskich szkół.

Albo polskich kolejarzy przenosząc do środkowych Czech…

Z kolei policjantów niemieckich kierowano raczej na Słowację, a Słowaków na tereny etnicznie niemieckie. Z drugiej strony to są działania, które podejmuje bardzo wiele państw. W Niemczech czy we Francji nauczyciele do dzisiaj dostają przydział do określonych szkół i to nie jest uważane za coś nadzwyczajnego. W państwie wielonarodowym praktyki takie bardzo łatwo mogą stać się jednak instrumentem uprzykrzania życia jednym bądź faworyzowania drugich – a zazwyczaj tym i tym.

Podsumowując: od strony programowej Masaryk rzeczywiście wyprzedzał epokę, był mężem stanu, który chciał nadać temu państwu naprawdę postępowy, humanistyczny charakter, a w praktyce było z tym różnie, ale i tak przeważnie lepiej niż u sąsiadów.

Niemcy obawiali się, że buntownicza postawa Polaków może być zaraźliwa

Chciałbym teraz zapytać o porównanie ścieżek rozwoju Polski i Czechosłowacji w okresie międzywojennym. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Polskę trzeba było posklejać z różnych części, i to słabiej rozwiniętych od Czech. Wydaje mi się, że dwie rzeczy warto podkreślić: w książce Polska bez cudów Maciej Górny przypomina znaczenie reformy rolnej w Czechosłowacji, której zabrakło u nas, a z drugiej strony to dziedzictwo kultury narodowej było u Czechów bardziej egalitarne i demokratycznie, a myśmy przejęli wzory dworkowo-szlacheckie.

Ówcześni Czesi nie mogli budować swojego państwa we współpracy ze starymi elitami, ponieważ stare elity „urodzenia” były zniemczone bądź kosmopolityczne i w XIX wieku tylko niewielka część arystokracji sympatyzowała z czeskim ruchem narodowym. Większość „dobrze urodzonych”, także w następstwie reformy rolnej – którą boleśnie odczuli – zwróciła się ku niemieckości. To zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie ziemiaństwo organicznie związane było z polskością, choć uczestniczyło w życiu politycznym albo robiło kariery wojskowe w państwach zaborczych. U Czechów arystokracja była co najwyżej neutralna wobec ruchu czeskiego, tego, co się działo w obozie mieszczańskim, plebejskim. Czeski ruch narodowy musiał się więc ukształtować obok arystokracji, co najwyżej czasem wchodząc z nią w taktyczne sojusze.

Tak, ale jest jeszcze jeden wątek związany z reformą rolną. Dzięki niej okrzepł i wszedł w relacje rynkowe stan chłopski.

Stawka była jeszcze wyższa. Czechosłowacka reforma rolna należała do najszerzej zakrojonych w całej Europie, podobnie jak w krajach bałtyckich. We wszystkich tych państwach istotnym jej celem – inaczej niż w Polsce – była nie tylko zmiana stosunków społecznych na wsi, ale też rodzaj przewrotu narodowego. Ziemia znajdowała się bowiem w rękach wielkich latyfundystów, mówiących głównie po niemiecku, albo Kościoła katolickiego, który też nie miał w Czechach zbyt dobrej prasy. To w jakimś stopniu pomogło przeprowadzić tak szeroką reformę rolną. Nawet czescy właściciele ziemscy i przemysłowcy musieli się zgodzić na reformę przedstawianą jako rewolucja narodowa.

Czesi stają się Polakami, a Polacy Czechami

Co więcej, szermowano hasłem, że jest to odwet za Białą Górę, czyli za klęskę Czechów w XVII wieku, po której nastąpiła konfiskata majątków czeskiej szlachty. Przeciwko temu żaden uświadomiony czeski patriota nie mógł zaprotestować. Oczywiście mocno protestowali Niemcy i Węgrzy, ale wystarczył konsensus wiążący w tej sprawie czeskie partie, w tym konserwatywne. Reforma ruszyła więc z kopyta, choć nigdy nie została dokończona, gdyż było to gigantyczne przedsięwzięcie. W końcu aż jedna trzecia gruntów rolnych zmieniała właściciela. Na ziemiach etnicznie czeskich reforma zmieniła zupełnie stosunki własnościowe.

Jestem czechofilem, ale takim z dystansem. Fajni ci Czesi, ale nawet dziś widać u nich skrajnie prawicowego Okamurę, nastroje antyunijne czy silnych antyszczepionkowców. Kiedy czytałem pana książki, tak mi się skojarzyło, jak po Monachium resztka tej czeskiej państwowości umiera przed marcem 1939 roku – i wtedy dochodzi do głosu ta zła strona Czechów, antysemityzm, ciągoty autorytarne. Czyżby to jakiś efekt syndromu oblężonej twierdzy?

Myślę, że podglebie ku temu istniało już wcześniej. Pod tym względem Czesi nie różnią się od nas, Polaków. Co najwyżej występują u nich inne okoliczności, inne bywają proporcje różnych zjawisk. Przecież nam też jeszcze pięć lat temu wydawało się, że jesteśmy zupełnie innym społeczeństwem. Tymczasem trochę zmieniły się warunki zewnętrzne, do władzy doszli inni ludzie i nagle okazało się, że można głośno wygłaszać na przykład hasła antysemickie czy rasistowskie.

Prezydent ma Covid, rządu nie ma [podcast Praha Południe]

Podobnie w moim przekonaniu było z Czechami. W Pierwszej Republice, pomimo zmieniających się koalicji rządowych, dominowały tendencje centrolewicowe. Był wielki Masaryk, którego nikt nie ośmielił się krytykować, bo on przyniósł niepodległość. Kiedy doszło do Monachium i rozbioru Czechosłowacji, okazało się, że i państwo, i cała wizja Masaryka legły w gruzach; Zachód odwrócił się od Czechów. Wszyscy przeciwnicy postępowej, proeuropejskiej polityki mogli teraz wyjść z cienia i powiedzieć: proszę bardzo, myśmy przecież uprzedzali od dawna, że to się tak skończy, trzeba powrócić do tradycyjnych wartości, popierać zdrowy egoizm narodowy.

Padło to na podatny grunt, bo dla czeskiego społeczeństwa Monachium i osamotnienie republiki były ogromnym szokiem. Zwykli Czesi też zaczęli sobie kalkulować: czy opłaci się ginąć za republikę, skoro wszyscy mają nas w nosie? Pojawiały się wówczas różne postawy, choć dominowały wyczekiwanie i chęć przystosowania się. Część ludzi zaczęła jednak zachowywać się podle, ujawniły się niewidziany od 20 lat antysemityzm oraz ksenofobia. Widać ją choćby w haśle, które zaraz po Monachium stało się niezwykle popularne: „Mała, ale nasza”. Okrojoną terytorialnie republikę czeską prawica przedstawiała jako wartość, bo pozbyto się z niej obcych.

À propos antysemityzmu: zauważyłem kolejne podobieństwo do Śląska i zaboru niemieckiego – antysemityzm to substytut antyniemieckości. Niemców się boisz, ale też czujesz wobec nich pewien podziw, a powetować możesz to sobie na Żydach – zwłaszcza że i tak należą do kultury niemieckiej.

Dla ziem czeskich to niezwykle charakterystyczne od końca XIX wieku. Dla przeciętnego Czecha Żydzi byli reprezentantami kultury niemieckiej. W samej Pradze jeszcze podczas pierwszej wojny duża część tamtejszych Żydów mocno angażowała się po stronie Austrii. Koszmarne są na przykład karykatury czeskie przedstawiające Masaryka, uważanego przez czeską konserwatywną prawicę za zdrajcę sprawy narodowej, który wysługuje się Żydom i Niemcom. To bez mała ten sam język co później w nazistowskim „Der Stürmerze”. Tak już jest z tymi negatywnymi zjawiskami, że nie zanikają one zupełnie, tylko gdzieś się chowają po kątach.

Czeski antysemityzm rozpalił się ponownie po Monachium, przy czym w dużej mierze był on substytutem nienawiści do Niemców. W czasie Protektoratu Czesi oczywiście już nie utożsamiali Żydów z Niemcami, ale nie czuli też z nimi żadnej solidarności. Większość czeskiego społeczeństwa, podobnie zresztą jak polskiego, reagowała na zasadzie: straszny jest los Żydów, ale to nie nasza sprawa.

Jakimi świadkami Zagłady byli Polacy?

czytaj także

Jakimi świadkami Zagłady byli Polacy?

Zofia Waślicka-Żmijewska

Wracając do Polski: czy w okresie międzywojennym była w ogóle szansa na jakieś porozumienie polsko-czeskie?

W moim przekonaniu nie. Różnice strukturalne i różnice wyobrażeń polskich oraz czeskich elit były na tyle duże, że trudno było znaleźć wspólny język – w każdym razie na pewno od 1926 roku, po zamachu majowym. Józef Piłsudski kompletnie nie poważał Czechów, uważał ich państwo za sezonowe, jakąś nową wersję Austro-Węgier, która też się rozpadnie. I takie dziedzictwo przekazał Józefowi Beckowi, mającemu decydujący wpływ na polską politykę zagraniczną po śmierci marszałka.

Po czeskiej stronie zresztą też nie było lepiej, bo Masaryk również uważał, że Polska w ówczesnych granicach nie przetrwa. Przewidywał utratę nie tylko tak zwanego korytarza pomorskiego, ale i Kresów Wschodnich. Przy takim nastawieniu porozumienie było trudne.

Do tego dochodziły różnice taktyczne: Czechosłowacja stawiała na Ligę Narodów i międzynarodowy tryb rozwiązywania sporów. Polska od początku lat 30. preferowała relacje bilateralne, próbowała dogadać się i z Trzecią Rzeszą, i ze Związkiem Radzieckim. A do tego Polska i Czechosłowacja rywalizowały o pozycję głównego rozgrywającego w tej części Europy, choć oba kraje były sojusznikami Francji. Prowadziło to do totalnego klinczu w ich relacjach, czego nie zmieniło nawet dojście Hitlera do władzy.

Majewski: Polskie elity i opinia publiczna były ogłupione propagandą sukcesu i mocarstwowością

Na stronie IPN możemy przeczytać, że Polska nie brała udziału w rozbiorze Czechosłowacji, a jest to „fałszywa klisza antypolskiej opowieści”. Tłumaczy się, że Warszawa po prostu zareagowała na decyzje podjęte w Monachium. Jednakże już wcześniej rozmowy godzące w czechosłowacką suwerenność prowadził w Berlinie ambasador Lipski. Polacy utrzymywali też kontakty z separatystami niemieckimi z Sudetów.

Taka interpretacja jest po prostu nieprawdziwa historycznie. Nie ulega wątpliwości, że Polska nie brała udziału w konferencji monachijskiej, ale w rozbiorze Czechosłowacji jak najbardziej uczestniczyła. Wykorzystując kryzys, w jakim znalazła się Czechosłowacja po narzuceniu jej dyktatu przez cztery mocarstwa, Warszawa wystosowała przecież niesławne ultimatum i wyegzekwowała to, czego się wcześniej domagała. Wojsko Polskie wkroczyło na Zaolzie, a potem jeszcze na domiar złego zajęliśmy fragmenty Słowacji, co było zupełnie niepotrzebne i tylko zraziło do nas Słowaków…

Oraz akcja „Łom”…

Tak, udzielaliśmy też pomocy węgierskim siłom specjalnym, które starały się opanować Ruś Zakarpacką.

No i czy to było konieczne? Oczywiście nie. Można sobie spokojnie wyobrazić, że Polska nie zajęłaby ani Zaolzia, ani fragmentów Orawy i Spisza i nie zmieniłoby to jej położenia 1 września 1939 roku. Polska polityka była krótkowzroczna, a biorąc pod uwagę interesy strategiczne Polski, możemy powiedzieć, że była ona wręcz samobójcza, gdyż doprowadziła do wzmocnienia Trzeciej Rzeszy i pozwoliła wojskom niemieckim działać z obszaru Słowacji.

Pańską książkę Kiedy wybuchnie wojna? czyta się jak tragedię, której zakończenie już znamy. Jak na tragedię przystało, nie było wtedy dobrej alternatywy.

Nawet gdyby Zachód zdecydował się zachować przyzwoicie wobec Czechosłowacji, to przy jego ówczesnej doktrynie militarnej i postawie tamtejszych polityków, kryzys sudecki i tak zakończyłby się dla Czechów tragedią. Rzeczywiście, jak w greckiej tragedii – każde wyjście było złe. To, które wybrali Czesi, pozwoliło im uratować wiele ludzkich istnień, zachować substancję materialną ich kraju i uzyskać od Hitlera – trzeba to przyznać – dość znośne warunki okupacji. Skutkowało to jednak dyskomfortem psychicznym, poczuciem, że państwo nie stanęło na wysokości zadania. Bardzo długo zresztą nie było wiadomo, czy Czechosłowacja zostanie w ogóle odbudowana po wojnie, bo przecież teoretycznie Czesi sami zgodzili się na pogrzebanie własnej państwowości.

Polacy dokonali innego wyboru. Jego koszty są powszechnie znane – gigantyczne straty ludzkie i materialne. Możemy się spierać, które rozwiązanie było lepsze – ale żadne z nich nie było wystarczająco dobre.

W polityce gwarancję wierności daje wspólnie odczuwana nienawiść

Wróćmy jeszcze do Niemców sudeckich. To jednak społeczność wywodząca się z kultury austriackiej. Przykładowo w Bielsku, gdzie ludność niemiecka miała podobne korzenie, w latach 20. było wiele przykładów dobrej współpracy ponadnarodowościowej. To jednak sieroty Austro-Węgier, inny typ Niemca „pruskiego”. Ogromny wpływ na ich radykalizację prohitlerowską miał przede wszystkim wielki kryzys początku lat 30. Ponownie przez analogię do Śląska widać, jak ten kryzys podważył wiarygodność Polski, a równocześnie powodował wzrost nastrojów pronazistowskich, zwłaszcza wśród bezrobotnych. Podobnie było chyba w społecznościach sudeckich.

Wielki kryzys gospodarczy okazał się morderczy dla państwa czechosłowackiego, dlatego że zbiegły się wtedy dwa niekorzystne zjawiska. Z jednej strony nastąpiła bardzo głęboka pauperyzacja części Niemców, głównie robotników, a z drugiej – do władzy w Niemczech doszedł Hitler, który na kredyt wojenny zaczął realizować program „brunatnego dobrobytu”. To była mieszanka, której Praga nie miała jak się przeciwstawić.

Tym bardziej że na niekorzyść Czechosłowacji działał strukturalny charakter tego kryzysu: uderzył on przede wszystkim w gałęzie przemysłu zlokalizowane na etnicznie niemieckich obrzeżach państwa, we włókiennictwo, przemysł produkujący różne dobra luksusowe (szkło, porcelanę, zabawki, biżuterię, instrumenty muzyczne), na które popyt w czasie każdego kryzysu gwałtownie spada. Na ziemiach etnicznie czeskich znajdował się natomiast głównie przemysł ciężki, maszynowy, zbrojeniowy oraz przetwórczy. W latach 30. na skutek pogarszającej się sytuacji międzynarodowej Praga musiała dokonywać dużych inwestycji zbrojeniowych, przemysł ciężki nie odczuł więc zbyt mocno dekoniunktury. Jeść i pić także trzeba, więc i przetwórstwo przetrwało kryzys stosunkowo dobrze.

Z perspektywy zwykłego Niemca w Sudetach wyglądało to wszystko tak, jakby państwo czechosłowackie celowo inwestowało pieniądze tylko tam, gdzie pracowali Czesi, a Niemców traktowało po macoszemu. Wystarczyło wtedy odpowiednio sformatować kampanię propagandową, aby niemieccy robotnicy skupili się pod wodzą Konrada Heinleina, a potem masowo przeszli wraz z nim do obozu narodowo-socjalistycznego.

Ale czy przed kryzysem były wyczuwalne różnice między Niemcami sudeckimi a tymi z Rzeszy?

Mimo wszystko spora część niemieckiej społeczności w republice była nastawiona wobec niej dość konstruktywnie, co zaowocowało niemiecką obecnością w czechosłowackich rządach od 1926 roku. Dotyczyło to głównie chadeków, ludowców i socjaldemokratów. Postawa taka wynikała z innej kultury politycznej, bardziej nastawionej na kompromis, wyniesionej z polityki austro-węgierskiej.

Zresztą podporządkowanie Niemców Czechosłowacji po 1918 roku nastąpiło inaczej niż u nas na Kresach Zachodnich. W Polsce były powstania, walki, a w Sudetach krew polała się tylko na skutek incydentów, które wymknęły się spod kontroli władz. Przejmowanie tych terenów zazwyczaj wyglądało tak, że do miasta wkraczał oddział wojska czechosłowackiego, jego dowódca udawał się do ratusza i komunikował niemieckiemu staroście przejęcie władzy, starosta oświadczał, że protestuje i się nie zgadza, ale oddawał klucze do miasta. A także rachunki do podpisania, bo niemieckie władze lokalne były wtedy na ogół zadłużone po uszy. Czech podpisywał, podawali sobie ręce, a potem każdy rozchodził się do swoich spraw.

Oczywiście byli wśród Niemców czechosłowackich także radykałowie. Przykładowo, duża część programu politycznego Hitlera przedstawionego w Mein Kampf została przez niego zapożyczona od działacza skrajnie nacjonalistycznej niemieckiej partii z Sudetów Rudolfa Junga. W 1919 roku napisał on książkę Narodowy socjalizm – jego powstanie i cele, której całe fragmenty przepisał Hitler.

Oburzamy się na „Mein Kampf”, ale czcimy własnych antysemitów

W pana książce fascynująca jest przemiana narodowców czeskich. Wcześniej byli bardzo antyniemieccy, a po Monachium coraz bardziej proniemieccy, jakby najważniejsza była ogólnie symbolika i retoryka nazistowska, która ich fascynowała. Zresztą podobnie było i jest w Polsce w przypadku skrajnej prawicy. Model kulturowy: twardy mężczyzna, rzeczywistość: bojówkarze i operetkowi przywódcy.

Czescy narodowcy znaleźli się w trudnej sytuacji, bo nie dość, że wcześniej byli strasznie antyniemieccy, to w dodatku Niemcy o tym doskonale wiedzieli. Po Monachium zmienili więc język i zamiast źle mówić o Niemcach, zaczęli atakować Żydów – o czym już wspominaliśmy. Ten antysemityzm miał być przepustką do współpracy z nazistami. Niemcy na pozór tę ofertę przyjęli, korzystali z usług czeskich faszystów, ale traktowali ich czysto instrumentalnie, czyli korzystali z nich dopóty, dopóki im się przydawali jako środek nacisku na kręgi bardziej umiarkowane czeskiej prawicy oraz na rząd Protektoratu Czech i Moraw. Gdy czescy faszyści stali się niepotrzebni, a dalej zachowywali się głośno i nieprzewidywalnie, Niemcy zamknęli ich w obozach koncentracyjnych.

To było zresztą charakterystyczne dla niemieckiej polityki okupacyjnej w różnych krajach Europy. Stosunkowo rzadko Berlin stawiał na radykałów, wolał znaleźć szersze zaplecze swojego panowania…

„Po pierwsze gospodarka”…

Dokładnie. Tak się bardziej opłacało.

Swoją drogą ciekawe, jak w podobnej sytuacji zachowałaby się nasza skrajna prawica, bo podejrzewam, że podobnie. Ale wrócimy do Czech – brakuje mi w pańskiej książce kwestii znaczenia gospodarki Protektoratu Czech i Moraw w trybach Trzeciej Rzeszy.

Absolutnie się zgadzam. Nie dałem rady zająć się tą kolaboracją gospodarczą, a zasługuje ona na osobne opracowanie. Bez wątpienia Protektorat był bardzo ważnym zapleczem gospodarczym Niemiec, zwłaszcza jeśli chodzi o przemysł zbrojeniowy. Wynikało to z tego, że jeszcze w czasach Habsburgów zlokalizowana tam była bardzo duża część przemysłu zbrojeniowego C.K. monarchii. Mniej więcej dwie trzecie produkcji przemysłowej Austro-Węgier pochodziło z Czech. Potem Czechosłowacja utrzymywała te moce przerobowe, głównie eksportując swoją produkcję. Niemcy oczywiście przestawili ten arsenał na potrzeby Wehrmachtu i przez niemal cały czas wojny produkcja rosła. Protektorat bardzo długo znajdował się w bezpiecznej odległość od frontów, był mniej zagrożony nalotami, toteż przenoszono tam także produkcję z Niemiec.

Naturalnie nie mogło to się odbywać bez współpracy czeskiego przemysłu z okupantem. Czeskie załogi pracowały pod przymusem pośrednim – musiały z czegoś żyć – albo bezpośrednim, bo ponad 400 tysięcy Czechów skierowano na roboty przymusowe do Rzeszy. Robotnicy byli przy tym premiowani kosztem inteligencji czeskiej, na której okupantowi nie zależało. Miała też miejsce współpraca czeskich władz, organizacji gospodarczych i kadry inżynierskiej. To tematy, które czekają na swoje opracowanie.

Przejdźmy więc do kwestii kolaboracji.

Nikt wtedy tego pojęcia w obecnym znaczeniu nie używał. Mówiono po prostu o współpracy. Dopiero w czasie wojny nabiera ono znanego nam znaczenia.

Jak zostać zdrajcą [rozmowa z Agnieszką Haską]

W pana książce widać stopniowalność kolaboracji. Wychodzenie od pragmatyzmu, a potem pogrążanie się – poprzez cynizm aż w zupełne renegactwo.

Obiektywnie rzecz biorąc, bardzo trudno jest wytyczyć sobie granicę tego, co będę robił, a czego nie, gdy decyduję się na współpracę z wrogiem. Łatwo za to przesuwać ją w zależności od zmieniającej się sytuacji. Jeżeli powiedziałem A, dlaczego nie powiedzieć B? Tym bardziej że logika działania drugiej strony nie zakłada przecież, że okupant zadowoli się jednorazowym aktem uległości. On oczekuje, że wraz z hołdem pójdą konkretne działania i na ogół stara się zmaksymalizować swoje zyski. Prowadzi to więc do narastania żądań. Im więcej tych żądań, tym trudniejsza sytuacja okupowanego…

Podobnie jednak można stopniować pojęcie oporu wobec okupacji. Przypomina pan historię potapków, „bikniarzy” w okupowanej Pradze.

To forma oporu, którą w Polsce często się lekceważy, czyli opór społeczny. Tymczasem opór nie ma wyłącznie charakteru zbrojnego, który zresztą przeciwnikowi często jest stosunkowo łatwo wyeliminować. Twardszym orzechem do zgryzienia dla okupanta jest opór cywilny, zwłaszcza gdy ma charakter powszechny i konsekwentny. Znamy takie przypadki w naszej historii, choćby udział w tajnym nauczaniu czy czytanie podziemnej prasy w Generalnym Gubernatorstwie. Istniały wreszcie formy oporu mające wymiar symboliczny, jak właśnie potapkowie, którzy kwestionowali zasady narzucane przez okupanta, chociaż ich motywacje nie były patriotyczne ani polityczne.

Rozmawiamy w Warszawie. Na każdej kamienicy pamiątki po powstaniu 1944 roku. A z drugiej strony to praskie powstanie traktowane jest u nas z przymrużeniem oka.

To element negatywnego stereotypu Czecha. Tymczasem powstania te wybuchły w bardzo podobnych okolicznościach – niemieckie wojska wycofywały się i wydawało się, że są szanse przejęcia kontroli nad stolicą. W przypadku polskim okazało się to iluzoryczne, a w przypadku czeskim też nie było to całkowicie bezproblemowe, ponieważ powstańców praskich uratowało przed klęską przejście na ich stronę części oddziałów kolaboracyjnej armii generała Własowa. Dopiero później Czechom udało się zmusić Niemców do podpisania warunkowej kapitulacji, ale to z kolei nie spodobało się Moskwie. Stalin nie chciał, aby Praga wyzwoliła się sama, bo wiedział, że to stworzy nową jakość polityczną. Z tego powodu zaczęto lansować tezę, że Pragę tak naprawdę wyzwoliła Armia Czerwona i to ona uratowała powstanie.

Jak pan ocenia politykę Edvarda Beneša w tamtym czasie? Był twardym zawodnikiem, ale miał ograniczone pole manewru. Cały czas stąpał po niepewnym gruncie.

Uważam, że dokonał on rzeczy niemal niemożliwej. Ze zmarginalizowanego, przegranego polityka, jakim był po Monachium, gdy wyjechał na Zachód już jako osoba prywatna, powrócił do gry najpierw jako jeden z polityków czechosłowackich, a wreszcie jako prezydent. Co więcej, dokonał jeszcze jednej niesamowitej rzeczy – udało mu się powrócić do wyzwolonego kraju, gdzie karty rozdawał Stalin.

Jeśli porównamy Beneša i polskie władze na uchodźstwie, to widać, że ich losy potoczyły się zupełnie inaczej. W 1939 roku Polacy dysponowali wszelkimi atutami, jakie może mieć rząd na uchodźstwie – mieli sojuszników, konstytucyjny charakter, pieniądze, armię, własne struktury, no i nimb ludzi, którzy jako pierwsi stawili opór Hitlerowi. Czesi nie mieli z tego nic, ale w 1945 roku polskie władze w Londynie pozostaną na lodzie, a władze czechosłowackie z Benešem na czele wrócą do wyzwolonej Pragi. Oczywiście wrócą w warunkach faktycznej dominacji komunistów, choć sam Beneš co do zasady nie miał nic przeciwko współpracy z nimi na uczciwych warunkach.

Można postawić pytanie, co by się stało, gdyby Benešowi nie udało się zrealizować tego planu? Po pierwsze być może po wojnie nie zostałaby w ogóle odbudowana Czechosłowacja, a jedynie małe Czechy, bez Sudetów i związku ze Słowacją. Gdyby Stalin wyklinował Beneša, Czechosłowacja mogłaby też zostać od razu przejęta przez komunistów, bez przejściowej półdemokratycznej formy, jaka istniała w latach 1945–1948.

Szczyt Putin–Biden: stan nowej zimnej wojny

A czy istniała możliwość jakiejś finlandyzacji Czechosłowacji, gdyby nie zaostrzenie kursu zimnej wojny?

Wbrew ugruntowanemu stereotypowi Stalin nie dążył od początku do scenariusza twardej konfrontacji z Zachodem. Liczył na jakąś formę dalszej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, choć oczywiście starał się zabezpieczyć swoje wpływy. Czechosłowacja odgrywała w planach Stalina istotną rolę, bo była miernikiem jego dobrych intencji. O ile od razu zhołdował wszystkie inne kraje tej części Europy, wprowadzając tam brutalne reżimy, o tyle Czechosłowację opłacało mu się traktować jako „okno wystawowe” radzieckiej strefy wpływów. Od układu radziecko-czechosłowackiego w 1943 roku Stalin pokazywał za jego pomocą Zachodowi, że potrafi się dogadywać z mniejszymi sojusznikami, o ile po drugiej stronie znajdują się ludzie rozsądni, jak Beneš, a nie jacyś szaleńcy, jak Polacy. Pamiętajmy, że w 1945 roku Armia Czerwona wycofała się z wyzwolonych ziem czeskich. Być może gdyby nie konfrontacja zimnowojenna, wszystko potoczyłoby się więc nieco inaczej.

**
Piotr M. Majewski – historyk dziejów najnowszych, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2009–2017 był zastępcą dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, gdzie odpowiadał za przygotowanie wystawy głównej. Specjalizuje się w historii Czechosłowacji i stosunkach czesko-niemieckich w XX wieku. Autor książek Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2019) i Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939–1945 (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021). Laureat Nagrody Klio, finalista Literackiej Nagrody Nike. Obecnie pisze dla Wydawnictwa Krytyki Politycznej książkę pod roboczym tytułem Rzecz o kolaboracji.

**
Dariusz Zalega – dziennikarz, reżyser filmów dokumentalnych, organizator wydarzeń kulturalnych. Pasjonat historii Śląska, ruchu robotniczego i czeskich piw. Autor książek Śląsk zbuntowany i Bez Pana i Plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij