Czytaj dalej

W polityce gwarancję wierności daje wspólnie odczuwana nienawiść

Czechosłowacki poseł w Warszawie Juraj Slávik odbył wyjątkowo nieprzyjemną konwersację z Tadeuszem Kobylańskim, wysokim urzędnikiem polskiego MSW. Kobylański nieustannie przerywał Slávikowi i nie dawał mu dojść do słowa. Traktował czechosłowackiego posła ze słabo skrywaną pogardą szlachcica opędzającego się od natrętnego chudopachołka. Fragment książki Piotra M. Majewskiego „Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu”.

3 czerwca, piątek, Praga

Komedia Ducháček to załatwiDucháček to zařídí, Webový portal Národního filmového archivu o české audiovizi, http://www.filmovyprehled.cz/cs/film/395841/duchacek-to-zaridi (dostęp 10.11.2017), która tego wieczoru miała premierę w kinie Alfa, stała się z miejsca przebojem. Tytułowy bohater, grany przez niezwykle popularnego Vlastę Buriana, poczciwy pracownik kancelarii prawnej, ze staromodnymi wąsami à la marszałek Piłsudski, sprawnie rozwiązuje w imieniu jej właściciela, młodego adwokata Fauknera, skomplikowane sprawy majątkowe. Niełatwo mu jednak poradzić sobie z przypadkiem zubożałej arystokratycznej rodziny panów z Rispaldic, która utrzymuje się na powierzchni jedynie dzięki pensji wypłacanej jej przez pryncypała Ducháčka, rzekomo z tytułu zarządzania majątkiem, a w rzeczywistości, w największej tajemnicy, z własnej kieszeni. Mecenas Faukner jest bowiem bez pamięci zakochany w Julii z Rispaldic, w której postać wcieliła się ponętna Adina Mandlová.

Niestety, prawnik zostaje odrzucony przez jej matkę, a zadłużonym arystokratom grozi licytacja majątku, wymuszona przez chciwego bankiera Zámoszkiego. Obrotny Ducháček znajduje jednak wyjście nawet z tej, wydawałoby się, beznadziejnej sytuacji i historia kończy się happy endem. Zámoszki okazuje się oszustem, rodowa posiadłość zostaje uratowana, a Faukner żeni się z Julią.

W filmie znalazło się wszystko to, co w ówczesnej komedii być powinno: popularni aktorzy, zabawne dialogi, nieżyciowi, lecz w gruncie rzeczy poczciwi arystokraci, zły bankier, miłość, która na koniec przezwycięża bariery społeczne. Czesi ruszyli do kin, aby choć na chwilę oderwać się od coraz bardziej przygnębiającej polityki i przynajmniej na ekranie zobaczyć historię ze szczęśliwym zakończeniem. Każdy chciałby przecież mieć takiego Ducháčka, który rozwiąże za niego wszystkie problemy. Przyjemności nie mógł zmącić nawet fakt, że czeska komedia była w istocie remakiem niemieckiego filmu sprzed kilku lat Der Herr Bürovorsteher, w roli głównej z łudząco podobnym do Buriana Felixem Bressartem, obecnie przebywającym już zresztą w Hollywood, bo ze względu na żydowskie pochodzenie zabrakło dla niego miejsca w Wielkoniemieckiej Rzeszy. Cóż, w roku 1938 od polityki nie dało się uciec nawet w kinie.

Tego samego dnia, w którym na srebrnym ekranie w Pradze można było po raz pierwszy zobaczyć zabawne perypetie Ducháčka, mecenasa Fauknera i rodziny z Rispaldic, czechosłowacki poseł w Warszawie Juraj Slávik przesłał do Zamini [Ministerstw Spraw Zagranicznych -przyp. red.] obszerny raportČZP 1938/I, dok. 335, depesza J. Slávika z 03.06.1938, s. 493–496" na temat wyjątkowo nieprzyjemnej konwersacji, jaką odbył dwa dni wcześniej na balu w ogrodzie ambasady Stanów Zjednoczonych w Alejach Ujazdowskich z Tadeuszem Kobylańskim, wysokim urzędnikiem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jednym z najbliższych współpracowników szefa tego resortu, pułkownika Becka.

Dyskusja ta kosztowała Slávika sporo zdrowia, bo mimo że jego rozmówca pochodził z ziemiańskiej rodziny, miał za sobą karierę oficerską w kawalerii, a prywatnie był skoligacony z prezydentem Mościckim, wobec czechosłowackiego dyplomaty od dawna zachowywał się w sposób ostentacyjnie nieuprzejmy, wręcz chamski. Slávik, znając proniemieckie i prowęgierskie sympatie, z którymi otwarcie obnosił się naczelnik Wydziału Wschodniego MSZ, widział w nim złego ducha ministra Becka. Właśnie dlatego, mimo że zwykle unikał Kobylańskiego, tym razem, zamiast odwrócić się na pięcie i odejść, cierpliwie wysłuchiwał kolejnych impertynencji, usiłując się zorientować, czego w najbliższym czasie będzie się można spodziewać po Polakach.

Kobylański nieustannie przerywał Slávikowi i nie dawał mu dojść do słowa. Traktował czechosłowackiego posła ze słabo skrywaną pogardą szlachcica opędzającego się od natrętnego chudopachołka. Wykpiwał zarzuty o wspieranie słowackich autonomistów, co wytykał mu mocno już zirytowany Slávik, przypominając o niedawnym fetowaniu Sidora i podróżującej przez Polskę delegacji amerykańskich Słowaków. Witaliśmy i gościliśmy przyjaciół naszych przyjaciół, nie miało to żadnego podtekstu politycznego – odparł bezczelnie polski dygnitarz, gdy Slávik zapytał, jak zareagowano by w Warszawie, gdyby władze czechosłowackie uroczyście przyjmowały w Pradze przedstawicieli polskiej opozycji albo mniejszości ukraińskiej. Nie przeszkodziło to Kobylańskiemu oskarżyć chwilę potem Czechosłowacji o tolerowanie antypolskiej agitacji komunistycznej i szykanowanie polskiej mniejszości na Śląsku Cieszyńskim.

Jak zostać zdrajcą [rozmowa z Agnieszką Haską]

Nie spodobała mu się także majowa mobilizacja armii czechosłowackiej. Polska nie zamierza tolerować takiej koncentracji sił w pobliżu swoich granic i w najbliższych dniach podejmie odpowiednie przeciwdziałania – pogroził. Gdy Slávik ironicznie zapytał, czy w Warszawie ktokolwiek naprawdę obawia się ataku ze strony Czechosłowacji, jego rozmówca odparł lodowato, że nie obchodzą go powody, dla których wprowadzono środki bezpieczeństwa. Rzeczpospolita i tak odpowie na nie po swojemu.

Wyzywające zachowanie Kobylańskiego, które Slávik słusznie uważał za barometr postawy polskiej dyplomacji, nie wskazywało na jakiekolwiek rozpogodzenie w przewidywalnej przyszłości. Czechosłowacki dyplomata składał to nie bez racji na karb polskich uprzedzeń, chociaż w przypadku jego rozmówcy, o czym nikt wówczas w Warszawie nie wiedział, w grę mogły wchodzić jeszcze inne powody wrogości do Republiki. Dziesięć lat wcześniej, będąc attaché polskiego poselstwa w Moskwie, tonący w długach Kobylański, który słynął z hulaszczego życia, szantażowany ujawnieniem homoseksualnego skandalu z jego udziałem, został prawdopodobnie zwerbowany przez radziecki wywiad wojskowyP.P. Wieczorkiewicz, Łańcuch śmierci. Czystka w Armii Czerwonej 1937–1939, Warszawa 2001, s. 687.. Jeśli było to prawdą, ostentacyjne demonstrowanie sympatii dla Niemiec i Węgier, a z drugiej strony nienawiści do sprzyjającej bolszewikom – jak utrzymywał – Czechosłowacji zapewniało mu obecnie doskonały kamuflaż dla jego szpiegowskiej działalności.

Muzeum refleksyjne, czyli sprzeczne z polską racją stanu

Zdrajca nie musiał nawet wiedzieć, że przy okazji pomaga realizować misterny plan swoich mocodawców. Związek Radziecki i Czechosłowację łączył wprawdzie sojusz, ale nie było to (a już na pewno nie ze strony Kremla) małżeństwo z miłości. Zresztą w polityce znacznie większą gwarancję wierności daje zwykle wspólnie odczuwana nienawiść, a pod tym względem Stalin miał zupełnie inną hierarchię niż Czesi.

Oczywiście także on obawiał się i nienawidził hitlerowskich Niemiec, ale z jego punktu widzenia znajdowały się one na razie bezpiecznie daleko, oddzielone kordonem państw bałtyckich i Polski. To właśnie te kraje zajmowały pierwszą pozycję na liście wrogów radzieckiego dyktatora, gdyż blokowały mu swobodny dostęp do europejskiej szachownicy. Litwa, Łotwa i Estonia były w strategicznym rozrachunku pomijalne, bo Sowieci mogli je w każdej chwili nakryć czapkami, lecz rozległa, bojowo nastawiona Polska, do tego związana sojuszem z Francją, przedstawiała twardszy orzech do zgryzienia.

Czesi stają się Polakami, a Polacy Czechami

Wizja wplątania się przez nią w wojnę z Czechosłowacją musiała być dla Kremla wyjątkowo kusząca. Idąc z odsieczą Czechom, Armia Czerwona mogłaby w takich okolicznościach pomaszerować na Warszawę nie tylko bez protestów Zachodu, ale być może nawet z jego błogosławieństwem.

Taka gra była warta świeczki, a Polacy wręcz się palili, aby wziąć odwet na nielubianych przez siebie Czechach. Groteskowe przekonanie o własnej mocarstwowości odebrało im zdolność realistycznej oceny sytuacji. Wystarczało, by Kobylański utwierdzał swego szefa w przekonaniu o słuszności antyczechosłowackiej polityki i systematycznie zapewniał go, że Związek Radziecki nie stwarza dla Rzeczypospolitej jakiegokolwiek zagrożenia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij