Czytaj dalej, Historia

Na Śląsku musimy obalić mity nie tylko polskie, ale i niemieckie

W chorzowskiej Hucie Batory w drugiej połowie lat 30. robotnicy poskarżyli się dyrektorowi, że nie mają odzieży roboczej. Dyrektor odpowiedział: „Moi fornale chodzą w workach i są zadowoleni”. I coś takiego mówi jakiś facet ze środkowej Polski śląskiemu robotnikowi. Rozmowa z Dariuszem Zalegą, autorem książki „Bez pana i plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska”.

Zbigniew Rokita: Na Śląsku zewsząd słychać, że kiedyś było lepiej, ale „Poloki rozdupcyły”. Jaki był region sto lat temu? Z jednej strony mówi się, że był nowoczesnym przemysłowym centrum, a z drugiej mamy opowieść zapisaną w książce Janoscha Cholonek – o robotniczym brudzie i biedzie.

Dariusz Zalega: Obydwie opowieści są prawdziwe. Bo rzeczywiście tutejsze zagłębie węglowe – a pas węglowy łączył Górny Śląsk niemiecki i austriackie górnośląskie Zagłębie Ostrawsko-Karwińskie – było wówczas największym skupiskiem robotników i przemysłu w Europie Środkowej…

…między Zagłębiem Ruhry i Donbasem.

Tak, choć Donbas dopiero miał się rozwinąć. Z drugiej strony w ostatnich dekadach przed wybuchem pierwszej wojny światowej, po zjednoczeniu Niemiec, rola niemieckiego Górnego Śląska malała. Znajdował się w klinie granicznym obok Austrii i Rosji, stąd obawiano się tu inwestować. Ale niechęć do inwestycji brała się też z taniości tutejszej siły roboczej.

Tej cholonkowej, ledwo wegetującej.

To zamknięty krąg niskich pensji i coraz mniej doinwestowanego przemysłu. Udało się z niego wyjść dopiero w 1945 roku – ale tylko dlatego, że to był już zupełnie inny Śląsk. Region został brutalnie spolonizowany. Autochtoni zamykali się w swoim świecie lub licznie wyjeżdżali do Niemiec. Jednakowoż Śląsk był kołem zamachowym odbudowy Polski. Mówiło się nie bez kozery o śląskiej Katandze. O pracę było łatwo, rosły osiedla mieszkaniowe, choć dopiero po czasie – podobnie jak na Zachodzie – uświadomiono sobie zagrożenia ekologiczne.

Co do warunków życiowych – Cholonek miał być otrzeźwieniem po arkadyjskich wizjach Śląska… Takie wizje panowały w śląskich środowiskach stłamszonych przez polską, dominującą narrację.

Prześniona emancypacja górnośląskich kobiet

Wizje te znamy choćby z twórczości Kutza.

Tak. O ile warunki życia na Śląsku – czy na wsi, czy dla robotników – były lepsze niż w Kongresówce, o tyle już w porównaniu z resztą Niemiec ten region nie wypadał dobrze. Pojawiły się tu problemy takie same jak w innych, szybko uprzemysławiających się regionach. Cholonka można by napisać o każdym z tych miejsc, bo wszędzie mamy do czynienia z migracjami, zerwaniem więzi społecznych, oddaleniem się od rodziny, sąsiadów, Kościoła, wykorzenieniem, alkoholizmem itd. Szybciej buduje się fabrykę, niż tworzy struktury społeczne.

Co to przyniosło?

Reakcją jest wytworzenie się nowej śląskiej kontrkultury robotniczej, z magmy wyrasta nowe społeczeństwo. Robotnicy w drugim pokoleniu już chętnie czytają, budują poczucie godności. To ostatnie jest szczególnie ważne – oni chcieli być traktowani na równi z pozostałymi obywatelami.

Jak zmieniało się położenie tutejszego robotnika czy robotnicy na przestrzeni ostatniego stulecia?

Przede wszystkim pod koniec XIX wieku w Królewskiej Hucie (późniejszym Chorzowie) nie mieszkało jeszcze zbyt wielu robotników. Robotnicy mieli swój świat, a ludzie w mieście swój. Dzisiejsze śląskie miasta to na ogół historyczne centra, do których przyłączono osady robotnicze. W innych przypadkach wsie rozrastały się, aż stawały się miastami – to przypadki Świętochłowic czy Zabrza. Przy chorzowskim rynku jest budynek, w którym w 1881 roku doszło do pierwszego wielkiego buntu robotniczego na pruskim Górnym Śląsku.

Kto protestował?

Załoga kopalni węgla kamiennego Königsgrube. Buntów było coraz więcej, robotnicy przychodzili do zorganizowanego tu przez socjalistów biura udzielającego porad prawnych, uczyli się żądać swoich praw. Królewska Huta obrasta kopalniami, hutami, zakładami. Rok 1918 przyniósł pewne propolskie przebudzenie, ale ono miało swoją specyfikę. W listopadzie w Królewskiej Hucie odbył się wielki wiec, na którym ludzie z okolicznych osad domagali się wolnej Polski, ale z zastrzeżeniami.

Eugeniusz Kopeć pisał kiedyś, że Ślązacy byli „jedyną grupą regionalną narodu polskiego”, która podporządkowała się Warszawie, wysuwając swoje pacta conventa. Chcieli dwóch rzeczy: aby nie spadł ich poziom życia i aby możliwy był dla nich awans społeczny.

Po pierwsze, tutaj urodziła się wizja polskości bardziej egalitarnej, demokratycznej. To ją zapewne miał na myśli Korfanty, kiedy przemawiając w październiku 1918 roku w Reichstagu, domagał się niepodległej Polski. Ta polskość miała być demokratyczna, w opozycji do polskości szlacheckiej, która później zdominowała międzywojenną Polskę. Wizja Polski szlacheckiej łączyła piłsudczyków i endeków, była żywa w Kongresówce i Galicji, mniej na Górnym Śląsku pruskim czy Śląsku Cieszyńskim. Ślązacy się więc zdziwili – oto powstaje Polska inna, niż oni sobie wyobrażali.

Oni uwierzyli w obietnicę, że w Polsce nie będą obywatelami drugiej kategorii nie tylko narodowościowo, ale i ekonomicznie. Postaw się w roli osiemnastolatka z Chorzowa, który ma iść z karabinem i umierać za Polskę, a sam nie do końca wie, co to znaczy być Polakiem.

A czy nie jest tak, że wielu powstańców śląskich lepiej wiedziało, przeciwko komu walczy niż za kogo? I że nie sprzeciwiali się w pierwszej kolejności etnicznym Niemcom, ale panom, właścicielom fabryk? Ów pan jeszcze dwa pokolenia wcześniej mógł w domu mówić po śląsku, ale awans wymagał na ogół zniemczenia się.

Podoba mi się ten fragment z Pokory Twardocha, w którym brat Aloisa idzie do powstań, bo mu naopowiadali, czego to w tej Polsce nie będzie: samorządy robotnicze, spółdzielnie itd. Twardoch uchwycił istotę powstań śląskich.

Czyli omamienie?

Raczej niespełnione nadzieje. Nie oceniam tych ludzi, bo oni nie wiedzieli, jak potoczy się historia.

W 1922 roku zjawia się tu Polska. Co dzieje się dalej z punktu widzenia robotnika?

Latem robotnicy witają wkraczające polskie władze, a jesienią te władze strzelają do nich podczas strajku robotniczego w Hajdukach – robotnicy chcieli wrzucić swojego dyrektora do pieca martenowskiego w późniejszej Hucie Batory.

Beylin: Rewolucje demokratyczne skonfiskowała nam sanacja, komuniści, a potem Kościół

Zaczyna się też korupcja na tle narodowościowym: i po stronie niemieckiej, i polskiej.

To znaczy?

My ci załatwimy robotę, a ty poślesz dziecko do polskiej szkoły itd. Ta korupcja dotyczyła głównie miast i największych zakładów.

Dochodzi ponadto do zderzenia różnych mentalności. Niemiecki dyrektor zakładu wiedział, że pewnych rzeczy robić nie wypada. Polski – już nie. Na przykład w chorzowskiej Hucie Batory w drugiej połowie lat 30. robotnicy poskarżyli się dyrektorowi, że nie mają odzieży roboczej.

A on co na to?

Odpowiedział: „Moi fornale chodzą w workach i są zadowoleni”. I coś takiego mówi jakiś facet ze środkowej Polski śląskiemu robotnikowi. Oczywiste, że wywołał gniew. Polonizacja często do tego prowadziła: nie do modernizacji, tylko do konfliktów.

W tym mikrokosmosie byli też komuniści. Zasiadający w 1924 roku w radzie miejskiej Hindenburga komuniści głosowali za zmianą miasta (późniejszego Zabrza) na Leninburg. Wiele piszesz w swojej książce o komunistach – trzeciej sile w Republice Weimarskiej. Na Górnym Śląsku też byli tak silni?

Oczywiście, ale zacznijmy od listopada 1918 roku.

Rewolucja listopadowa.

Rewolucja niemiecka. W Polsce na ogół widzimy historię tego regionu w kluczu: pierwsza wojna światowa, a następnie powstania śląskie. Tymczasem u schyłku wojny Górny Śląsk jest jednym z głównych ośrodków rewolucji niemieckiej. Komunistyczną Partię Górnego Śląska założono kilka dni wcześniej niż Komunistyczną Partię Niemiec. Według policji w połowie 1919 roku KPGŚl. liczyła aż 20 tysięcy członków, co czyni Górny Śląsk jednym z mateczników ruchu komunistycznego. Wielu jego działaczy to młodzi, zradykalizowani robotnicy.

Czas od jesieni 1918 roku − kiedy cesarz uciekł, a cesarstwo upadło – do lata 1919 roku, czyli pierwszego powstania śląskiego, jest w Polsce słabo zbadany. A to był taki taniec na wulkanie, kiedy niemieckie władze w Berlinie bardziej niż polskich działaczy narodowych obawiały się komunistów. Ale i później w dwóch z trzech części Górnego Śląska – czechosłowackiej i niemieckiej – to komuniści dominują w środowiskach robotniczych. Dzieje się tak aż do roku 1933 w Niemczech i 1938 w Czechosłowacji. W wyborach 1924 roku komuniści w powiatach gliwickim czy bytomskim zdobywali do 50 proc. głosów.

Dlaczego?

W Niemczech, ale i w Czechosłowacji do komunistów przyłączało się wiele osób rozczarowanych konfliktami narodowymi i państwami narodowymi, jakie tu powstały. Niejeden komunista to były powstaniec czy legionista − jak przywódca komunistów w Zagłębiu Ostrawsko-Karwińskim Karol Śliwka.

Nie wysiadł na przystanku Niepodległość. Na polskim Górnym Śląsku komuniści nie byli jednak tak silni.

Na międzywojennym polskim Górnym Śląsku – w przeciwieństwie do czechosłowackiego i niemieckiego – konflikt klasowy nałożył się na konflikt narodowy. Granie tą kartą opłacało się i niemieckiemu kapitałowi, i polskim władzom.

W międzyczasie wybory samorządowe wygrał blok niemiecki, co pokazało skalę rozczarowania nowymi polskimi władzami.

Owszem. Później rozczarowanie to pogłębi kryzys 1929 roku. Jestem przekonany, że większość robotników po tej stronie Śląska była Polską w 1939 roku zmęczona. Część jesienią tego roku walczyła po polskiej stronie, część witała Niemców kwiatami, większość pozostawała bierna. Polska historiografia nie potrafi sobie z tymi nastrojami poradzić.

Więcej obywateli Polski służyło w Wehrmachcie niż w AK

Sam jesteś z Zabrzegu – śląskiej pohabsburskiej miejscowości. W swoich książkach przedstawiasz perspektywę nie tylko dzisiejszego poniemieckiego Śląska, ale i tej drugiej, poaustriackiej części: Cieszyna, Ostrawy, Bielska czy Frydka. Trudno gra się tak na dwóch fortepianach – a w międzywojniu nawet na trzech.

Z jednej strony tak, ostatni raz Górny Śląsk stanowił całość przed wojnami śląskimi, a więc na początku XVIII wieku. Z drugiej jednak strony nie piszę o całym historycznym Górnym Śląsku, bo pomijam np. Śląsk Opawski. Skupiam się na tej jego części – czy poaustriackiej, czy poniemieckiej – którą łączy pas węglowy, a poprzez to wielokulturowość, robotniczość czy dominacja niemieckiej elity.

A różnic było przy tym sporo. Na przykład przed pierwszą wojną światową z lepiej rozwiniętego gospodarczo Śląska niemieckiego głównie emigrowano (w ramach tzw. Ostflucht kilkaset tysięcy osób), a na Śląsk austriacki imigrowano.

Teraz pracujesz nad całościową ludową historią Śląska. Inaczej pisze się ludową historię Śląska niż Polski?

Ta ostatnia oparta jest głównie na chłopach. Nasza – na robotnikach. O pańszczyźnie już mało kto tu pamięta. Społeczeństwo przemysłowe przeorało ten region.

Nie wiem, czy na pewno możemy mówić tu o ludowej historii. Ty tworzysz raczej historię robotniczą. Większość moich przodków pracowała na roli i mnie jako Ślązakowi trudniej odnaleźć się w opowieści miejsko-robotniczej.

Zdaję sobie sprawę, że historia robotników rolnych na Górnym Śląsku – których było tu jeszcze na początku XX wieku więcej niż robotników przemysłowych – jest nieopowiedziana. Mnie jednak fascynuje świat hut, kopalń, zakładów. Jednocześnie pamiętaj, jak bardzo te światy się przenikają. Ludzie czasem migrowali do miast, a czasem pracowali w zakładach, ale po zmianie wracali do domu, do krów, byli chłoporobotnikami. Poza tym na Śląsku pojęcia miasta i wsi znaczyły nieraz co innego niż w „rdzennej” Polsce.

Zaremba: Koniec bigosowego socjalizmu

A co znaczyły?

Zabrze otrzymuje prawa miejskie w 1922 roku, będąc największą wsią Europy. Z kolei polskie Świętochłowice czy Siemianowice, będąc wciąż formalnie wsiami, miały przed drugą wojną wyższy poziom skanalizowania czy elektryfikacji niż Warszawa.

Czy PRL i zainteresowanie ówczesnej historiografii klasami niższymi przybliżył nas do zrozumienia śląskich chłopów i robotników?

Masa badaczy zajmowała się historią ludową Śląska, ale skażeni byli jedną rzeczą.

Jaką?

Przede wszystkim perspektywą polskocentryczną.

Zapomniałem, że u nas nawet komunizm był nacjonalistyczny.

Wszystko podporządkowali polskości Śląska. Można więc to czytać, ale uważnie. Jest też istotna dla badacza różnica między Śląskiem a resztą Polski: jest tu więcej źródeł pisanych, bo poziom analfabetyzmu był wśród robotników stosunkowo niski.

Jest jeszcze jedna różnica: ludowa historia Polski stała się ostatnio modna, pisze ją wiele osób, a historią ludową Śląska zajmuje się mało kto – trudno się z tym tematem przebić.

Naprawdę?

Po pierwsze, my tutaj musimy obalić mity nie tylko polskie, ale i niemieckie, co stanowi jeszcze większe niż w przypadku demitologizowania wyłącznie polskich wyobrażeń wyzwanie – dominacja historii konfliktu narodowego przesłania po obu stronach ludową historię. Po drugie, historia Górnego Śląska została opanowana przez konflikt polsko-niemiecki i trudno wyjść z tego dyskursu. Ale czy zastanawiałeś się w ogóle nad tym, po co jest historia ludowa?

Po co nam ludowa historia Polski?

Po co?

Żeby wszystkie warstwy społeczne mogły mieć swoje mitologie. Z jednej strony chodzi o przywrócenie tym ludziom godności. Z drugiej o pokazanie innych systemów wartości.

Systemów wartości?

Prowadzę profil Zbuntowany Śląsk. Opublikowałem tam ostatnio historię z 1905 roku o koksowni w Łazach – to niedaleko Karwiny. Racjonalizację produkcji chciano osiągnąć poprzez zwolnienie kilkunastu robotników i zmuszenie pozostałych do jeszcze cięższej pracy. Wieczorem w gospodzie Eichnera odbyło się spotkanie robotników, „na którym nie brakło ani jednego koksiarza”. Następnego dnia rano robotnicy oświadczyli majstrowi, że nie pójdą do roboty, dopóki dyrektor Schwarz nie przywróci kolegów do pracy. Koksownia stanęła. Schwarz do nich dzwoni i mówi: „Dostalibyście podwyżkę po 20 halerzy, a wy się przejmujecie tymi zwolnionymi?”. Ale oni strajkowali dalej, dyrektor ostatecznie ustąpił, cofnięto zwolnienia. To ich system wartości, który pewnie już nie wróci, ale my tego potrzebujemy na Śląsku.

Czego?

Wielkiej narracji. Ludzie lubią wielkie narracje i potrzebujemy innych poza religijnymi i nacjonalistycznymi.

Słuchając tego, coś sobie uświadomiłem. Im mniejszego obszaru pisze się ludową historię, tym łatwiej zbliżyć się do tego ludu – np. do owych kilkunastu ludzi zwolnionych w Łazach. W twoich gawędach nie ma wielkich podmiotów zbiorowych, tylko ludzie z imionami i nazwiskami.

Tak, w tym wszystkim chodzi też o wyjście poza anonimowość.

A czy w przeciwieństwie do Polaków nie musimy odkłamać sobie nie tylko dołów społecznych, ale i elit? Polacy znają swoich Radziwiłów i Potockich, a na Śląsku o Donnersmarkach czy Ballestremach po 1945 roku mówiło się niewiele.

A ja mam poczucie, że w latach 90. w kółko o nich opowiadano, ale już nie o hajerach, czyli górnikach. Historię robotników utożsamiano z „komuną”. Jeszcze innym tematem jest zresztą nasze dawne mieszczaństwo, które w przeciwieństwie do najbogatszych kosmopolitów było raczej narodowe – działał tu syndrom pogranicza, który wyostrza tożsamości narodowe. Dla mnie jednak sednem śląskości jest lud.

Dzieci znikały w prewentorium, były wykreślane z dziennika, a potem wracały

Wróćmy do historiografii PRL. W swojej książce co rusz powołujesz się na wydawane wówczas pozycje.

Porównaj liczbę i jakość prac, które powstały w dziedzinach socjologii historycznej czy historii gospodarczej regionu za PRL i po 1989 roku. Tych ostatnich jest bardzo mało. Śląskiem za PRL zajmowano się chętniej niż w ostatnich dekadach. Będę bronił historiografii PRL-owskiej, o ile czytasz ją ze zrozumieniem. Ja jestem przywiązany do konkretów, do statystyk, a oni tego podali całą masę.

Historiografia PRL to temat na osobną rozmowę. Mogłoby się bowiem wydawać, że np. w podręcznikach szkolnych z nią zerwaliśmy, tymczasem do rewolucji doszło tylko w dwóch tematach: Rosja i Kościół katolicki. Reszta z grubsza została.

Wielu historyków, którzy dziś są po „narodowej” stronie, również publikowało za PRL. Na szczęście, nawet w złej pracy możesz znaleźć ciekawe przypisy czy dane.

A twoim zdaniem skąd bierze się bum na ludowość?

W Polsce było do niedawna jak w serialu Czarnobyl – dajmy więcej, ludzie to wytrzymają.

Więcej czego?

Historii martyrologicznej, heroicznej, żołnierzy wyklętych itd. Ludzie tego jednak nie wytrzymują i poszukują korzeni. Historia jest ważna i nie możemy jej odpuścić, ale nie udawajmy, że opisujemy ją obiektywnie. Nie wierzę w obiektywną historię, historyk powinien być rzetelny, a nie obiektywny. W starciu między rządzonymi i rządzącymi zawsze będę po jednej stronie.

**
Dariusz Zalega – dziennikarz, reżyser filmów dokumentalnych, organizator wydarzeń kulturalnych. Pasjonat historii Śląska, ruchu robotniczego i czeskich piw. Autor książek Śląsk zbuntowany i Bez Pana i Plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska.

Zbigniew Rokita – reporter, specjalizuje się w tematyce Europy Wschodniej, autor książek Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium (Czarne 2020) i Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku (Czarne 2020).

Książka Dariusza Zalegi Bez Pana i Plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa RM.

*
Piszemy o ludowej historii Polski:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij