„Mieczysław F. Rakowski” to kawał politycznej biografii, za którą jego autorowi należą się brawa. Nie bójcie się, proszę, pieczęci IPN na okładce, bo jakkolwiek słusznie dzisiejszy IPN kojarzy się z najbardziej toporną polityką historyczną, ta książka nic nie ma z nią wspólnego.
Dobra biografia polityka potrafi przez historię bohatera opowiedzieć historię społeczną i polityczną. Niedoścignionym wzorem w tym gatunku są dla mnie dwie pozycje. Pierwsza to klasyczna biografia Benjamina Disraelego z 1966 roku, autorstwa Roberta Blake’a. Życie wiktoriańskiego premiera Wielkiej Brytanii staje się w niej punktem wyjścia do precyzyjnego studium socjologicznego angielskich elit XIX wieku, ale też barwnego obrazu polityki parlamentarnej; dodajmy, że chodzi o czas między pierwszą reformą wyborczą z 1832 roku a drugą, z 1867, która zmieniła reprezentującą niewielką mniejszość Izbę Gmin w masową, demokratyczną instytucję.
Druga to biografia Alexandra Hamiltona autorstwa Rona Chernowa. W historii życia pierwszego amerykańskiego sekretarza skarbu odbijają się spory dzielące Amerykę w momencie jej narodzin, wielkie ideowe dyskusje i stojące za nimi koalicje regionalnych, ekonomicznych i tożsamościowych interesów.
Mieczysław F. Rakowski. Biografia polityczna dra Michała Przeperskiego może nie w pełni dorównuje tym dwóm przykładom: bywa zbyt sucha, zbyt przyklejona do archiwów, zbyt ostrożna w formułowaniu ogólniejszych sądów politycznych. Niemniej jednak autor wykonał kawał historycznej roboty, pisząc książkę pozwalającą lepiej zrozumieć nie tylko samego bohatera, ale także jego czasy – Polską Rzeczpospolitą Ludową.
Biografia Rakowskiego jak mało która nadaje się na punkt wyjścia do przekrojowego portretu PRL. Ostatni I sekretarz PZPR spędził w Polsce Ludowej niemal całe dorosłe życie, przechodząc przez wszystkie szczeble kariery w aparacie, od młodego oficera polityczno-wychowawczego w czasach powojennych po zwijającego sztandar lidera rządzącej krajem partii. Po drodze jest szefowanie „Polityce”, jednemu z najważniejszych tygodników społeczno-politycznych w kraju – pozycja naczelnego pisma czyni z Rakowskiego postać istotną politycznie, a przez to zmuszoną prowadzić nieustanną grę o wpływy.
Rakowski zostawił też po sobie potężne dziedzictwo publicystyczne i diarystyczne. Zwłaszcza dzienniki polityka, regularnie prowadzone przez niemal całą jego karierę, stanowią bezcenny wgląd w rzeczywistość elit władzy minionego ustroju.
Ciekawych wątków w biografii „ostatniego pierwszego” jest aż nazbyt wiele, jego biografia łatwo mogłaby utonąć w szczegółach. Przeperski unika jednak tej pułapki, budując swoją opowieść o Rakowskim wokół dwóch głównych wątków: społecznej historii awansu chłopskiego syna na szczyt elity politycznej i intelektualnej oraz historii Rakowskiego jako partyjnego „liberała” – ze wszystkimi paradoksami tej politycznej tożsamości.
czytaj także
Między Partią a Salonem
Awans społeczny Rakowskiego jest czymś niezwykłym, nawet na tle generalnego otwarcia kanałów mobilności społecznej w PRL – i to w dwóch wymiarach. Pierwszy to dystans, jaki pokonuje ostatni pierwszy sekretarz: od chłopskiego dziecka z Kowalewka-Folwarku niedaleko Nakła do dziennikarskiej gwiazdy PRL i samych szczytów władzy.
Droga z kujawskiej wsi do kierowania partią i państwem robi wrażenie, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że Rakowski nie wychowuje się w domu wiejskiej biedoty. Jego ojciec jest zaradnym gospodarzem z Wielkopolski, biegle posługuje się językiem obcym, aktywnie udziela się społecznie i politycznie (przed wojną jest o krok od kandydowania do Sejmu), jest autorytetem w swojej społeczności. Dobrobyt rodziny podkopuje jednak wielki kryzys gospodarczy i jego skutki, a ostatecznie niszczy go wojna.
We wrześniu 1939 roku Niemiec z sąsiedniej wsi przejmuje gospodarstwo Rakowskich, a jeszcze w październiku tego samego roku ojciec 13-letniego wówczas Mieczysława zostaje zamordowany przez Niemców. Rodzina przenosi się do Poznania, gdzie młody Rakowski podejmuje pracę jako goniec, a następnie robotnik w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego. Tam – za sprawą starszych kolegów – po raz pierwszy styka się z socjalizmem i wstępuje na ideową drogę, która uformuje całe jego dorosłe życie.
czytaj także
Drugi interesujący aspekt awansu Rakowskiego to „podwójna elitarna socjalizacja” polityka, dokonująca się tyleż w elicie partyjnej, ile artystyczno-inteligenckiej, w środowisku z przekąsem nazywanym przez jego przeciwników „Salonem”. Pierwsze są oczywiście instytucje partyjne: Centralna Szkoła Oficerów Polityczno-Wychowawczych w Łodzi, Ludowe Wojsko Polskie, Partyjna Szkoła Dziennikarska przy KC PZPR, sam Komitet Centralny, gdzie po służbie w wojsku w styczniu 1949 roku Rakowski podejmuje etatową pracę, wreszcie partyjny Instytut Kształcenia Kadr Naukowych (później Instytut Nauk Społecznych).
Warto zaznaczyć pewne różnice: szkoła wojskowa i dziennikarska miały kształcić janczarów systemu, a więc osoby, które będą gotowe walczyć piórem, słowem, a w razie potrzeby i innymi środkami o jego ortodoksję, specjalnie się nad nią nie zastanawiając. Sam Rakowski wyrażał później żal, że „wychowano go na janczara”.
IKKN był na tym tle instytucją wyjątkową, miał bowiem kształcić ścisłą elitę intelektualną partii. Wśród jego wykładowców znajdowały się takie późniejsze tuzy polskiej nauki jak młodzi Leszek Kołakowski i Bronisław Baczko. Studiujący tam w pierwszej połowie lat 50. Rakowski nie ma jednak temperamentu filozofa i historyka idei, idzie więc zupełnie inną drogą niż ta dwójka. Niemniej pobyt w IKKN zapoznał go także z myślą, która wychodząc wprawdzie od marksizmu, daleko odbiegała od stalinowskiej ortodoksji (tematem jego prac byli niemieccy socjaldemokraci).
czytaj także
Równie ważny co studia okazał się związek ze skrzypaczką Wandą Wiłkomirską. Para poznaje się na wyjeździe w NRD w 1952 roku i szybko bierze ślub, a dla młodego Rakowskiego ten związek będzie miał konsekwencje szersze niż tylko osobiste. Jak w wywiadzie rzece Jajakobyły wspomina Jerzy Urban, Rakowski „jako mąż swojej żony został wprowadzony do środowiska intelektualnego, artystycznego”. I właśnie to środowisko staje się drugim, obok partii, punktem odniesienia dla młodego działacza partyjnego, w naturalny sposób poszerza jego horyzonty i dostarcza nowych wzorców aspiracji.
W efekcie w latach 60. Rakowski nie tylko redaguje „Politykę” i prowadzi rozgrywki polityczne w PZPR, ale też znajduje siłę, ambicję i czas, by napisać i wystawić sztukę teatralną. Powszechnie uważaną za nieudaną, ale zawsze sztukę.
Sama „Polityka”, pismo założone, by równoważyć wpływy zbyt rewizjonistycznego i niepokornego „Po prostu”, a więc by przeciągać inteligencję na pozycje głównego, dość zachowawczego nurtu popaździernikowych przemian, staje się na przełomie lat 50. i 60. środowiskiem łączącym Partię z Salonem. Jedną nogą tkwi w KC, ale drugą w Studenckim Teatrze Satyryków i podobnych grupach warszawskiej bohemy. Pod patronatem i za namową Rakowskiego w „Polityce” zbierają się najlepsi dziennikarze w kraju, znający Zachód i zainteresowani jego polityką i kulturą.
Co ciekawe, dla niego samego najbardziej interesującym krajem zachodnim są Niemcy. Jeszcze w 1945 roku jako młody robotnik Rakowski wstępuje do wojska, by „mścić się na Niemcach”, a w IKKN pisze pracę kandydacką „dowodzącą”, że niemiecka socjaldemokracja „zdradza klasę robotniczą” i służy kapitalistom oraz imperialistom. Ale już pod koniec lat 50. jako redaktor nawiązuje relacje z zachodnioniemieckimi dziennikarzami, a przez nich także z politykami, głównie z SPD. Często wyjeżdża do Niemiec Zachodnich, rozmawia z tamtejszą prasą, a nawet występuje w telewizji.
Z czasem staje się jednym z głównych ekspertów PZPR od Niemiec Zachodnich, redaguje stanowiska władz PRL w kluczowych sprawach na odcinku niemieckim, a jednocześnie jest kimś, kogo te władze używają do nieformalnej komunikacji z liderami politycznymi i medialnymi RFN. Obok świata warszawskiej bohemy Niemcy Zachodnie i szerzej, Zachód, to kolejny ważny punkt odniesienia dla Rakowskiego, poszerzający jego horyzonty poza te ściśle partyjne.
Paradoks partyjnego liberała
Przeperskiego nie interesują obyczajowo-towarzyskie konsekwencje funkcjonowania Rakowskiego między STS-em a KC, konsekwentnie pisze bowiem biografię polityczną swojego bohatera. Choć czasem żal barwnych anegdot, jakie z pewnością udałoby się opowiedzieć, rozwijając inne wątki, to polityczny wymiar specyficznego usytuowania Rakowskiego na przecięciu dwóch światów także jest fascynujący.
Serial TVP o Osieckiej warto oglądać tylko dlatego, że jest o Osieckiej
czytaj także
Dla partii bowiem Rakowski jako „liberał”, słuchany i czytany przez inteligencję, jest jednocześnie zasobem i problemem. Zasobem, bo „Polityka” to wentyl bezpieczeństwa dla „konstruktywnej krytyki” systemu i medium docierające tam, gdzie nie sięga twardy partyjny przekaz. Problemem z kolei, bo drażni twardogłowy aparat i sieje niepotrzebny ferment. Przeperski drobiazgowo rekonstruuje, jak przez całe lata 60. naczelny pisma prowadzi grę, która ma ocalić środowisko „Polityki” przed różnymi naciskami płynącymi z partii, zagrożeniami i prowokacjami.
Opiera się przy tym głównie na osobistej, „ojcowsko-synowskiej” relacji z Gomułką, próbuje też jednak zabezpieczyć inne fronty. Szuka na przykład dojścia do śląskiej ekipy „technokratów” Gierka – początkowo bez powodzenia – a nawet usiłuje rozmawiać ze skupioną wokół Moczara grupą „partyzantów”, choć ich styl bycia, nacjonalizm, antysemityzm i kombatanctwo stoją na przeciwnym biegunie tego wszystkiego, co reprezentuje „Polityka”.
Te polityczne pasjanse nie zawsze się Rakowskiemu układają: jego posada kilkakrotnie wisi na włosku, na parę tygodni zostaje nawet odwołany z funkcji naczelnego, szybko jednak wraca do kierowania pismem. Nieraz musi, ratując całość, poświęcić swoich najlepszych ludzi.
Salon oraz szersza, inteligencka grupa czytelników „Polityki” traktują pismo jako głos rozsądku i względnego liberalizmu w sferze publicznej PRL. W 1968 roku „Polityka” to jedna z bardzo niewielu gazet, która nie przyłącza się do antyinteligenckiej i antysemickiej nagonki. Redakcja między innymi odmawia wykonania polecenia z Biura Prasy KC: nie godzi się na publikację starego, pochodzącego z 1924 roku tekstu Antoniego Słonimskiego O drażliwości Żydów. Słonimski atakował w nim ortodoksyjnych Żydów polskich i ich, jego zdaniem, irracjonalny opór przed asymilacją. Po doświadczeniu Zagłady, w środku antysemickiej nagonki, której ofiarą padał też sam Słonimski, publikacja tego tekstu byłaby aktem podłości.
W związku z tą postawą po ’68 akcje „Polityki” i Rakowskiego osobiście stały w świecie warszawskiej inteligencji wyżej niż kiedykolwiek wcześniej i kiedykolwiek później.
czytaj także
Jednak Rakowski, jak w wielu miejscach pokazuje jego biograf, gdy tylko zmuszony był wybierać między lojalnością wobec opinii środowiska warszawskiego salonu a oczekiwaniami ze szczytów KC, wybierał niemal zawsze te drugie. Dlaczego? Częściowo z pragmatycznej kalkulacji: przez cały PRL Rakowski marzy bowiem, by przejść z robienia „Polityki” do robienia polityki prawdziwej, wielkiej – a tej, jak uważa aż do końca PRL, nie da się w powojennych warunkach robić poza partią.
Poza tym pozostaje patriotą Polski Ludowej. Jest głęboko przekonany, że to właśnie jej zawdzięcza awans społeczny, słynna stała się zresztą jego wypowiedź na spotkaniu ze stoczniowcami z Gdańska, gdy mówił, że gdyby nie PRL, „pasałby krowy”.
Pozycja partyjnego liberała, który nie wyobraża sobie innej Polski niż PRL ani innej polityki niż ta wewnątrz partii, stawiała Rakowskiego na coraz bardziej paradoksalnych pozycjach, zwłaszcza w latach 80. Doskonale ilustruje to scena z 3 maja 1982 roku, którą Jerzy Urban tak relacjonuje w swoim Alfabecie: „Stan wojenny. Wicepremier [Rakowski] wygłasza w Sejmie przemówienie deklarujące swobody twórcze, tolerancję, przedstawia filozofię demokratycznego otwarcia. Pod Sejm podchodzą demonstranci, ZOMO ich rozgania. Posłowie i publiczność biegną do okien oglądać to widowisko. Ci, którzy zostali, komentują wypadki uliczne, szmer na sali. […] Słowa wicepremiera ulatywały za sprawą ścierających się na ulicy sił”.
W tamtym momencie Rakowski od dawna nie jest już traktowany przez liberalną inteligencję PRL jako jej człowiek we władzy.
Przesilenie sierpnia ’80 z jednej strony umożliwia przejście Rakowskiemu z funkcji naczelnego ważnego tygodnika na posadę wicepremiera, z drugiej jednak wykopuje rów między nim a niepartyjną inteligencją, który nigdy nie zostanie już zasypany.
Rozpada się także zespół „Polityki”, gdyż wielu dziennikarzy uznaje, że sierpień ’80 zmienia wszystko i niejako wyczerpuje sens gry w ramach systemu, którą od końca lat 50. prowadził ich tygodnik. Choć, jak pokazuje Przeperski, kryzys politycznej tożsamości pisma i jego środowiska tak naprawdę zaczyna się już w drugiej połowie lat 70., gdy staje się jasne, że reformy Gierka – bliskie przecież linii pisma – bynajmniej nie zakończyły się sukcesem.
Rakowski z kolei postawy opozycji z lat 80. postrzega jako skrajnie naiwne. Ma jej za złe, że nie docenia wysiłku takich partyjnych liberałów jak on, że formułuje nierealne żądania, że wreszcie, nie jest w stanie wykazać się minimalną odpowiedzialnością za państwo. Szczególnie zniechęca się do Wałęsy, „politycznego Nikifora”, jak go nazywa prywatnie.
Nie było spisku, była polityka [rozmowa z Adamem Leszczyńskim]
czytaj także
Czy socjalizm Rakowskiego był w ogóle możliwy?
Śledząc wszystkie zakręty biografii Rakowskiego w książce, naturalnie zadajemy sobie pytanie: w jakim stopniu ta biografia wyznacza granice reformowalności PRL? Oddając raz jeszcze głos wspomnieniu Urbana: „Przez ćwierć wieku [Rakowski] trzymany był w przedsionku politycznej sceny. […] Sięgnięto po niego w fazie ostatecznego kryzysu realnego socjalizmu. Czym było gorzej, tym dopuszczano go wyżej. Już mógł być tylko grabarzem władzy państwowej sprawowanej przez PRL, a potem samej PZPR. […] Gdyby posłuchano go i w porę dopuszczono do władzy, to reformy rozpoczęlibyśmy przed sierpniem albo stałby się on polskim Dubczekiem”.
czytaj także
Czy zatem możliwy byłby polski socjalizm spod znaku „Polityki” i Rakowskiego? Bardziej liberalny – choć pewnie ciągle oparty na monopolu jednej partii – bardziej gospodarczo racjonalny, bardziej przyjazny aspiracjom inteligencji? Czy dałoby się tu zbudować jakąś przysłowiową Skandynawię nad Wisłą? Choćby taką na miarę naszych skromnych możliwości, oczywiście w wersji trochę bardziej socjalistycznej niż ta prawdziwa i bardziej zgrzebnej, z nieprzekraczalną geopolityczną zależnością od Moskwy w pakiecie? Z obrazu, jaki rysuje Przepierski, wynika, że raczej nie – a to ze względu na mnóstwo zewnętrznych i wewnętrznych uwarunkowań. Chętnie poczytałbym książkę, która w bardziej swobodnym, publicystycznym tonie próbowałaby jednak bronić trochę innego stanowiska.
Z pewnością, gdy Rakowski w 1988 roku obejmuje urząd premiera, jego horyzontem nie jest już ambitna reforma systemu, ale ratowanie Polski przed niekontrolowaną implozją, zwłaszcza gospodarczą. Rząd Rakowskiego, próbując ratować układ władzy, kładzie podwaliny pod jego demontaż. Przyjmuje np. ustawę Wilczka, uwalniającą swobodę działalności gospodarczej w Polsce, urynkawia ceny żywności, otwiera też drogę do prywatyzacji państwowego majątku, także przez zaufanych towarzyszy. Obrady Okrągłego Stołu razem z wyborami czerwcowymi wysadzają zaś w powietrze drugi po gospodarce nakazowo-rozdzielczej fundament systemu PRL – monopol PZPR na władzę polityczną.
czytaj także
Dokąd ostatecznie chciał dojść gabinet Rakowskiego w latach 1988–1989? Czy na horyzoncie była jakaś inna, bardziej socjaldemokratyczna wersja transformacji? A może „wariant chiński” – rynkowy kapitalizm pod władzą monopartii? Z tego, co pokazuje Przeperski, wynika, że nikt specjalnie nie myślał wtedy w tak długoterminowej perspektywie, chodziło głównie o gaszenie pożarów.
Zresztą, nawet gdyby ktoś u władzy faktycznie marzył o „wariancie chińskim”, to zdaniem biografa nigdy nie wchodził on w Polsce w rachubę. W Chinach jego założycielskim momentem, obok rynkowych reform Deng Xiaopinga, była bowiem masakra na placu Tiananmen – w Polsce końca lat 80. na szczęście nikt nie miał ochoty ani realnej siły, by próbować takiego wariantu.
Ostatecznie, zamiast odnowić polski socjalizm, Rakowski kończy epokę PRL i wyprowadza sztandar PZPR. Nowa Polska nigdy nie okazała mu wdzięczności za jego rolę w pokojowym przejściu między systemami. Ani za to, co przez lata robił, by PRL był lepszym miejscem do życia.
Sam Rakowski patrzył z kolei na III RP z poczuciem wielkiego zgorzknienia i rozczarowania. Krytykował jej rzeczywistość na łamach swojego pisma „Dziś” – funkcjonującego na dalekich marginesach debaty publicznej. Trochę brakuje mi w książce Przeperskiego analizy publicystycznych wypowiedzi Rakowskiego z tej właśnie epoki. Ciekawie byłoby zrewidować jego pisma z tego okresu – co w nich jest wyłącznie narzekaniem nostalgika za PRL, nierozumiejącego nowej rzeczywistości, a co broni się w kontekście współczesnych krytycznych dyskusji o transformacji.
Mimo tej i innych wspomnianych wad Mieczysław F. Rakowski to kawał politycznej biografii, za którą jego autorowi należą się brawa. Nie bójcie się, proszę, pieczęci IPN na okładce, bo jakkolwiek słusznie dzisiejszy IPN kojarzy się z najbardziej toporną polityką historyczną, ta książka nic nie ma z nią wspólnego. Najlepszą odtrutką na zły polityczno-historyczny mit jest rzetelnie uprawiana historia – zawsze ciekawsza od legend pisanych w tę czy inną stronę. Książka Przeperskiego jest taką historią.