Minister Czarnek chce wychować nowego obywatela, uwolnionego od potrzeby samodzielnego myślenia i rozterek egzystencjalnych. Takiego, który będzie miał głowę umeblowaną za pomocą tekstów Jana Pawła II. Który będzie uważał, że najlepsze rozwiązania to te, które zadekretuje władza. Rozmowa ze Sławomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Michał Sutowski: Panie prezesie, czy nie uważa pan, że polska szkoła po pandemii potrzebuje zmian radykalnych, zdecydowanych, reform wprowadzanych energicznie i z determinacją – tak jak chciałby to zrobić minister Czarnek?
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego: Nie.
Czyli wszystko jest, jak być powinno?
Nie jest, szkoła nie tylko z powodu pandemii potrzebuje nowego otwarcia w warstwie organizacyjnej, programowej, kadrowej, nie mówiąc już o infrastrukturze. Tyle że akurat nad potrzebnymi zmianami minister Czarnek się nie zastanawia. Przy okazji zakończenia roku szkolnego nie padło z jego ust ani jedno ciepłe słowo na temat ostatniego roku, w którym szkoły wprawdzie były zamknięte, ale nauczyciele w bardzo trudnych warunkach pracowali.
To zanim o tym, czego szkoła potrzebuje, spójrzmy na propozycje Ministerstwa Edukacji i całego rządu. Większy wpływ kuratoriów na wybór dyrektorów szkół, sankcja do trzech lat więzienia za narażenie podopiecznych na niebezpieczeństwo, weryfikacja przez kuratoria każdej propozycji zajęć dodatkowych prowadzonych przez organizacje pozarządowe, obowiązkowość zajęć z religii lub etyki, więcej historii i więcej Jana Pawła II w programie… Nic z tych planów nie odpowiada Związkowi Nauczycielstwa Polskiego?
Wszystkie te pomysły rozmijają się z rzeczywistymi potrzebami i każą raczej czytać zapowiedzi rewolucji konserwatywnej wprost. Co oznacza, że urzędnicy ministerstwa chcą organizować szkołę nie tak, jak życzyłaby sobie większość społeczeństwa, jak tego oczekują rodzice, uczniowie, nauczyciele i samorządowcy, ale raczej kierują te pomysły do wybranej grupy wyborców ekipy rządzącej, co wiernie stoją u boku partii rządzącej w imię narodowo-katolickich idei. Łącznie składa się na pakiet realizujący prywatne i partyjne interesy ministra Czarnka.
A jakie to prywatne interesy ma minister?
Minister ma w perspektywie dwóch lat – a może i krótszej – wybory i musi się jakimś bagażem dokonań wylegitymować przed wyborcami na Lubelszczyźnie, np. dokręceniem prawicowej śruby. Najwyraźniej uznał, że odpowiada im polska szkoła „bierna, mierna, ale wierna”, silnie nasycona wątkami ideologiczno-partyjnymi, w stopniu nieznanym od lat 80. Natomiast interes partyjny rozumiem w ten sposób, że ma to być realizacja postulatów, które w reformie Anny Zalewskiej nie były jeszcze tak silnie obecne, ale które wyraźnie sformułował wicemarszałek Terlecki.
czytaj także
To znaczy?
Że pora zmienić podstawę programową w taki sposób, by wychować nowego obywatela, uwolnionego od potrzeby samodzielnego myślenia i obciążenia rozterkami egzystencjalnymi. Żeby on wiedział, że najlepsze rozwiązania w życiu to te, które władza zadekretuje, i że nie warto się władzy sprzeciwiać. I będzie znać kanon, bez żadnych Twardochów, nie mówiąc o Żulczykach mieszających w głowie, za to z Kossak-Szczucką i Janem Pawłem II, którzy te głowy odpowiednio umeblują.
W sieci krąży taki mem z serialu Czarnobyl: „Dajcie więcej Jana Pawła II, młodzież wytrzyma”. Wytrzyma? A papież umebluje im głowy?
Nie, bo te działania wywołują efekt odwrotny do zamierzonego. Minister Czarnek zachowuje się tak, jakby nie wiedział, że istnieje internet, czyli niewyczerpane źródło alternatywnych informacji. Że różnej jakości, to inna sprawa, niemniej sieć uniemożliwia indoktrynację w starym stylu. Oczywiście, są uczniowie z rodzin, które wychowują w podobnym duchu, i nic nam do tego, ale większość myśli inaczej. Ja znam przypadki szkół, gdzie ze względu na swój sposób prowadzenia zajęć katechetka musiała odejść, bo alternatywą dla jej odejścia było wyjście młodzieży z religii.
OK, ale jak to rozumieć?
Jak minister chce zrobić krzywdę pamięci Jana Pawła II, to niech wprowadzi jeszcze więcej jego pism do kanonu lektur, a jak chcemy wyprowadzić religię ze szkół, to uczyńmy ją przedmiotem obowiązkowym.
Obowiązkowa ma być religia lub etyka. To chyba sensowny pomysł, żeby uczniowie mieli wybór, a nie rezygnowali z obydwu, robiąc sobie godzinę wolną?
Tak, jeśli abstrahujemy od faktu, że w kraju mamy 700 nauczycieli etyki i 22 tysiące szkół.
To się wykształci.
Tak jak Henry Ford, który mawiał, że wyprodukuje samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że będzie czarny, tak minister Czarnek zapowiada, że wykształci, ale pod warunkiem, że w szkole ojca Rydzyka.
A czy państwo nie powinno mieć dobrej możliwości nadzoru pedagogicznego? Ministerstwo w ten sposób uzasadnia wzrost wpływu kuratorów na wybór dyrekcji szkoły. I podkreśla, że przecież autonomia szkół w Polsce dotyczy uczelni wyższych…
Państwo i tak sprawuje rząd dusz nad szkołami, bo przecież treść nauczania określa ustawa z podstawą programową. Pomysł tej reformy nie wynika z utraty przez państwo kontroli nad jakością pracy w szkole – kuratoria doskonale sobie radziły z nadzorem w formule dotychczasowej. Gdyby faktycznie chodziło o udoskonalenie nadzoru pedagogicznego, to potrzebny byłby raczej większy budżet dla fachowych urzędników kuratoryjnych i dodatkowe etaty.
O co więc chodzi?
Minister chce zwiększyć kompetencje podległych sobie kuratoriów po to, by mógł wybierać kadrę kierowniczą według swego upodobania. Polska szkoła dyrektorem stoi, więc chodzi to, żeby ograniczyć niebezpieczeństwo, że zostanie nim ktoś nieprawomyślny. A co do autonomii – zgoda, nie ma mowy o takiej sytuacji jak na uczelniach, gdzie rektorów wybiera ich senat, niemniej takie rzeczy jak programy autorskie nauczania, ale także np. dobór gości, czyli organizacji współpracujących ze szkołą, należały dotąd do dyrektora.
Za zgodą rodziców.
Tak, ale rady rodziców zazwyczaj nie ingerują głęboko w te kwestie, i to zresztą dobrze, bo nie wyobrażam sobie, żeby szkoła miała stać się za ich sprawą miejscem walki ideowo-politycznej i programowej. Po zapowiedzianych zmianach, jeśli Krytyka Polityczna zechce spotkać się z uczniami, to dyrektorka może nawet i odpowie, że to fantastyczny pomysł, ale najpierw będzie musiała zapytać kuratora oświaty.
Powiedział pan o walce ideowo-politycznej, ale przecież szkoła nigdy nie jest zupełnie neutralna. Kiedy chodziłem do liceum, a zdawałem maturę rok po referendum przedakcesyjnym, bardzo silny był wtedy przekaz prounijny, co mi zresztą nie przeszkadzało – a wręcz przeciwnie, niemniej koledzy z Młodzieży Wszechpolskiej, a i tacy u nas byli, mogli czuć się tłamszeni w swoim światopoglądzie. Na spotkania przyjeżdżali też politycy, najczęściej z klucza pro III RP…
Oczywiście, szkoła nigdy nie była zupełnie wolna od polityki czy politycznego wpływu. Niemniej dotąd dyrektorzy mogli zapraszać różnych gości, a nawet różnych polityków – i czy to była Marta Lempart, czy Adam Bodnar, czy minister Zbigniew Ziobro, to uczniowie mieli szansę konfrontować się z różnymi poglądami. A teraz będzie można zaprosić każdą organizację, pod warunkiem, że będzie to Ordo Iuris, i każdego polityka, pod warunkiem, że będzie to polityk Prawa i Sprawiedliwości.
W końcu władza chyba się zmieni.
A no właśnie. My jako ZNP mówimy, że to zły pomysł nie tylko dlatego, że upartyjnia się szkołę w duchu PiS-owskim, tylko że to da podkładkę na przyszłość, żeby po kolejnych wyborach robić podobnie. I każda kolejna osoba będzie mogła skorzystać z modelu szkoły według ministra Czarnka. W efekcie szkoła będzie targana ogromnymi emocjami politycznymi zgodnie z kalendarzem wyborczym.
Minister Czarnek obiecuje wolność? Tak, ale tylko dla religijnych fanatyków
czytaj także
A czy ostatecznie to wszystko i tak nie zależy od nauczycieli? Przecież nawet w PRL po okresie stalinowskim poziom indoktrynacji był bardzo różny, w zależności od poglądów dyrektora czy poszczególnych nauczycieli nawet…
Owszem, na tym poziomie, czyli indywidualnej woli i charakteru nauczycieli, najmocniej chyba realizuje się autonomia przekazu. Tyle tylko, że po zwiększeniu wpływu kuratoriów na dyrekcję nauczycielki dużo częściej będą antycypowały, jakiż to skutek odniesie dla niej taka czy inna wypowiedź na lekcji, a horyzontem będzie oczywiście stan rynku pracy. Niestety, byt określa świadomość, więc nacisk dyrektora: „nie ma mowy, żebyś nie poszedł z klasą na miesięcznicę” będzie działał skutecznie.
Rozumiem, że byt określa, ale przecież w oświacie są wakaty, nauczycieli jest za mało, więc dyrektor, choćby i z politycznego nadania, nie może łatwo powiedzieć, że „mamy pięciu na twoje miejsce”.
Ale chyba nie chcemy, żeby pracować do szkoły przyszli tylko tacy, co nie mają na siebie lepszego pomysłu? Niestety, odwieczna mizerota finansowa w założeniach ministra Czarnka ma zostać podtrzymana, a do tego wizerunek nauczyciela w mediach, zwłaszcza państwowych, jest wprost fatalny.
W jakim sensie?
Mówi się o nas, kiedy jakaś nauczycielka zaklei dziecku usta taśmą, kiedy chcemy podwyżek płac, ewentualnie ile mamy dni urlopu i czemu tak dużo oraz ile godzin pensum i czemu tak mało. Pomija się całkowicie efekty pracy nauczycieli, które to wyniki lokują nasze szkoły w badaniach międzynarodowych na wysokich miejscach. W takich warunkach naprawdę trudno marzyć o lepszym doborze kadr.
Ustaliliśmy, że nie podoba nam się, co chce ze szkołą zrobić minister Czarnek, niemniej dotąd obóz władzy robił ze szkołą, co chciał.
Nie zawsze, bo np. minister Zalewska proponowała zmiany statusu zawodowego, reguł awansu i oceny pracy, ale opór środowiska był na tyle potężny, że nie zostały one wprowadzone. Dziś resort próbuje to zrobić ponownie, ale gdyby poprzedniczce Czarnka się udało, to już dziś bylibyśmy po drugiej ocenie „postawy etyczno-moralnej” wszystkich nauczycieli. Pytanie brzmi, czy dziś jednak ten walec z Lublina nas nie rozjedzie…
I czy nie zweryfikuje was wszystkich pod względem moralnym. Co zrobić, żeby jednak zapobiec czystce? Dotąd co postanowili, to robili – wycofanie sześciolatków ze szkół, likwidacja gimnazjów, złamany strajk…
Reforma sześciolatków, podobnie jak likwidacja gimnazjów miały poparcie tej części wyborców, która de facto nie była interesariuszem, ale głosowała na PiS. I oni bardzo skrzętnie to wykorzystali, czyli nastroje ludzi, którzy sami nie mają dzieci w szkole, ale byli przeciw z różnych powodów, czy to ideologicznych, czy sentymentalnych, i to oni liczyli się w sondażach.
Szkoła z TVP, czyli jak się kończy oszczędzanie na działaniach edukacyjnych
czytaj także
Ale teraz jest jeszcze gorzej, bo dla przeciętnego wyborcy to, czy kurator może więcej, a samorząd mniej, i kogo trzeba pytać o organizacje pozarządowe w szkole, to są jakieś sprawy środowiskowe, technikalia, detale instytucjonalne…
I to niestety zwiększa szanse na sukces reform Czarnka, bo w kolejnych tygodniach ludzie będą mówili raczej o podatkach, o Turoszowie i Polskim Ładzie, a wybór dyrektora nikogo nie obchodzi. Tym bardziej kiedy TVP – bardzo niedoceniana niestety przez nasze środowisko z punktu widzenia przekazu medialnego i ohydnej propagandy – przygotuje odpowiedni grunt. Bardzo ważne będzie też to, jak się zachowa szef „Solidarności”, który decyduje, co zrobi jej Sekcja Oświaty.
Razem mielibyście szanse?
Gdyby w czasie strajku 2019 roku „Solidarność” nie podpisała tego separatystycznego porozumienia, nie byłoby argumentu premier Szydło, że oto zdrowa tkanka środowiska związkowego się z rządem dogadała…
I tylko ZNP warcholi.
Dlatego tym razem planujemy wspólne spotkanie, na neutralnym terenie, w siedzibie Forum Związków Zawodowych – może uda się pokazać, że środowisko oświatowe jest monolitem, oby nie pozorowanym. Bez tego będzie niezwykle trudno, dotychczasowe rozmowy ZNP w Radzie Dialogu Społecznego sugerowały, że za tymi planami stoi cały rząd. Premier Morawiecki powiedział mi wprost, że jak chcemy więcej zarabiać, to musimy więcej pracować, a także poprzeć reformę ministra Czarnka.
Pan mówi o jedności związkowców oświaty, ale tu są przecież jeszcze inni sojusznicy. Jest samorząd, który traci wpływy, no i jest trzeci sektor.
I właśnie z trzecim sektorem chcemy zorganizować obywatelski kongres edukacyjny, z organizacjami w rodzaju Nie dla Chaosu w Szkole, które za sprawą reform Czarnka właściwie przestałyby istnieć w edukacji…
A to dlaczego? Dlaczego przestałyby istnieć?
Bo szkoła ich nie zaprosi, minister Gliński im nie da pieniędzy, a jak wezmą coś z zagranicy, to TVP może powiedzieć, że to agenci Sorosa indoktrynują polskie dzieci. Z nimi zatem, a także z samorządami chcemy zorganizować w lipcu kongres.
czytaj także
Jako koalicję oporu przeciw tej reformie?
Nie, dużo więcej. To nie ma być tylko ściana płaczu, ale też źródło wartości dodanej. Będziemy pracować nad trzema kluczowymi obszarami słabych stron dzisiejszej edukacji. Pierwszy to podstawa programowa, która powinna być wyjęta spod jurysdykcji rządu, tak żeby jej treści były neutralne z punktu widzenia wpływu polityki na edukację.
A konkretnie co to ma znaczyć?
Myślimy o rozwiązaniach zbliżonych do holenderskich, gdzie specjalna rada dyskutuje nad tym, jakich rzeczy ma się uczyć człowiek, żeby przydały mu się za 10 lat. Drugi wątek to wszystko, co się wiąże ze statusem materialnym i prestiżem zawodu, w tym nadzorem jakości pracy i sposobem kształcenia. I wreszcie, trzecia sprawa to finansowanie edukacji, gdzie bardzo ważny będzie udział samorządu.
Ale co z tych prac wyniknie?
Chcemy zaproponować rozwiązania, które przełożą się na propozycje wyborcze w obszarze edukacji i za którymi stała będzie szeroka koalicja środowisk i podmiotów uczestniczących w tym procesie. Nie, nie chcemy się spotkać, żeby wypłakiwać się sobie nawzajem w mankiety.
Rozumiem, że chcecie wypracować odpowiedź na pytanie „co w zamian”, względnie: „co po Czarnku”, ale najpierw musicie powstrzymać to, co jest na stole.
W zeszłym tygodniu spotkaliśmy się w tej sprawie z lewicą, z Koalicją Obywatelską i z PSL. I wszystkie trzy ugrupowania mówią, że musimy coś z tym zrobić, ale arytmetyki się oczywiście nie przeskoczy. Jeśli PiS zdecyduje na twardo, że chce to forsować, możliwość zablokowania projektu będzie niewielka. Może być i tak, że rząd zdecyduje się skupić na kilku kwestiach, a np. kwestię nadzoru kuratorskiego odpuścić…
I co z tego będzie miał?
Zamydli oczy społeczeństwu, że przecież są tacy kompromisowi. A równocześnie przepchnie pozostałe zapisy prawa oświatowego dotyczące pensum, oceny pracy czy awansu zawodowego, tłumacząc przy okazji społeczeństwu w TVP, że nauczyciele mają 70 dni urlopu, i dzieląc środowisko, np. skłócając w sprawie pensum pracowników szkół i pracowników przedszkoli.
Mówimy o związkowcach, trzecim sektorze i samorządzie – a czy do obrony szkoły można włączyć rodziców? Przecież oni też tracą na tej reformie, bo to nie oni będą decydować, kto się w ich szkole może pojawić. I chyba bardzo wielu rodziców wyrobiło sobie zdanie na temat szkoły po pandemii?
Dla wielu rodziców ten rok to była droga przez mękę, ale też wielu zorientowało się, co to znaczy, że ich dzieci chodzą do szkoły. Bo skoro musieli co rano wstawać i walczyć o dostęp do komputera, skoro widzieli, przez ile czasu dziecko siedzi i jak wiele pracuje, ile nauczyciele mu zadają, bo nie mogą zrealizować programu na lekcji – to zaczęli rozumieć, na czym w ogóle praca nauczyciela polega.
Ale taka „droga przez mękę” nie zawsze rodzi sympatię akurat wobec nauczycieli. Może też skłaniać np. do przenoszenia dzieci do szkoły prywatnej, traktowanej jako enklawa lepszej edukacji.
Oczywiście, wielu rodziców bardzo źle przeżyło ten czas, włącznie z eskalacją przemocy domowej. Ministerstwo nie panowało też nad „szarą strefą”, czyli tymi, którzy wypadli z systemu, bo z rodzicami nie można się było skontaktować. Ale jeśli pan mówi o sektorze prywatnym, to trzeba przypomnieć, że reformy ministra Czarnka mają dotyczyć także tego sektora.
I nie będzie dokąd uciekać?
Wielu rodziców może sobie niedługo uświadomić, że nawet ta społeczna enklawa, która tak bardzo przybrała na znaczeniu po reformie Anny Zalewskiej – może upaść. Już dziś w szkołach społecznych trwają dyskusje, co to będzie, kiedy ich programy znajdą się w polu zainteresowania kuratora.
Może to jest szansa na pozyskanie dodatkowych sojuszników do koalicji? Bo przy poprzednich reformach szkoły społeczne i prywatne raczej zyskiwały na odpływie z systemu publicznego.
Tak, ale to jest 5, może 7 proc. wszystkich uczniów. Niemniej rzeczywiście, ta sytuacja stwarza szansę na zupełnie nowe podejście rodziców do szkół publicznych i prywatnych – bo zrozumieją, że mimo iż płacą dodatkowo za naukę, ich szkoła za chwilę nie będzie się różniła od szkoły samorządowej. I to też traktujemy jako jeden z tematów tego obywatelskiego kongresu. Chcemy ludziom pokazać, co tracą: nie tylko trzeciemu sektorowi, w tym szkołom społecznym, ale także rodzicom.
A co pan chce zrobić, żeby najlepsi nauczyciele nie odchodzili do szkół prywatnych lub w ogóle z zawodu? Jeśli szkoła będzie silnie zideologizowana, będą mieli jeszcze więcej motywacji, by odchodzić.
To prawda, że wielu wybitnych odchodzi z zawodu, bo − zwłaszcza mając rodzinę na utrzymaniu − po prostu nie mogą uprawiać wolontariatu. Akurat odejść do sektora prywatnego może być teraz mniej, bo nawet szkoły takie jak Bednarska mogą się czuć zagrożone; nie – że zostaną zamknięte, ale że będą musiały się jakoś układać z władzą, o ile nie zechcą zejść do podziemia edukacyjnego.
Ale co zmienić, żeby najlepsi nauczyciele chcieli uczyć, a uczniowie i rodzice nie chcieli przechodzić do sektora prywatnego?
Wspominałem już o poprawie jakości kształcenia nauczycieli. Wspólnie z ministerstwem i rektorami uczelni powinniśmy zastanowić się, co zrobić, żeby móc przyjmować do zawodu najlepszych z najlepszych. Do tego jednak prestiż zawodu musiałby być zupełnie inny – w Finlandii jest około 60 kandydatów na miejsce w szkole, ale tam pozycja społeczna nauczycielek, podobnie jak w Azji Południowo-Wschodniej, jest bardzo wysoka. I to niekoniecznie zresztą wynika z wysokich płac, na które może nas być jeszcze nie stać.
czytaj także
Bo żeby mieć „najlepszych z najlepszych” i móc ich intensywnie kształcić, trzeba mieć z kogo wybierać.
Oczywiście. Mnie się marzy, żebyśmy już w szkole średniej, poprzez badania socjometryczne i psychologiczne, móc wyłaniać dzieci o szczególnych predyspozycjach do tego zawodu. Bo tu nie chodzi tylko o możliwości intelektualne – kiedy ktoś zwyczajnie nie lubi tego „małego człowieka”, mówiąc Korczakiem, to nie powinien nigdy w szkole pracować. A niestety zdarzają się dziś tacy. I muszę przyznać, że mamy też jako środowisko trochę na sumieniu, bo nieraz za bardzo bronimy tych, których nie zawsze powinniśmy.
Zmierza pan do tego, że nauczyciela, który nie potrafi uczyć, powinno być łatwiej zwolnić?
Jeśli ktoś łamie prawo – np. przyjdzie do szkoły po spożyciu – to sprawa jest prosta, stosunek pracy rozwiązuje się szybko. Podobnie w przypadku naruszenia dobra dziecka, przemocy wobec ucznia. Inaczej nigdy być nie powinno. Ale jeśli ktoś po prostu uczy byle jak, to przepisy prawa nie tyle nawet krępują decyzję dyrektora, ile przewidują tak złożone procedury, że zniechęcają do działania.
Co to znaczy?
Bo trzeba kilka razy wizytować lekcję takiej osoby, potem pisać różne notatki, prowadzić rozmowy – a na końcu w sądzie pracy taki zwolniony nauczyciel najczęściej i tak się wybroni, bo przecież nie tylko od niego zależy efekt edukacyjny. Niestety, ocena pracy nauczyciela to dość żmudna procedura obarczona dużą dawką biurokracji, choćby z powodów ewentualnych postępowań sądowych.
Mówi pan o sprawach zawodowych, ale z punktu widzenia rodziców i uczniów warunki pracy nauczyciela ważne są najwyżej pośrednio.
I dlatego na kongresie będziemy też pracować nad tym, jak mogłaby wyglądać w przyszłości podstawa programowa.
W jakim ona ma iść kierunku?
Aby w szkole mniejsze było parcie na to, że dziecko musi „umieć wszystko”, zamiast uczyć się myślenia i przede wszystkim poszukiwania informacji. Czy ma sens, żeby uczniowie uczyli się na pamięć, że równoleżnik opisany jest stopniami kąta zawartego między płaszczyzną równika a promieniem ziemskim przechodzącym przez dany równoleżnik? Za moich czasów tłumaczono to prościej. I czy warto uczyć akademickiej fizyki z czasów Maxa Plancka, kiedy stan wiedzy głęboko się aktualizuje co kilka, kilkanaście lat?
Szkoła ma zostawić więcej miejsca na samorozwój i kształtowanie osobowości?
Nie do końca, w szkole nie chodzi tylko o dobry klimat. Ja uważam, że szkoła ma uczyć i musi przekazać młodzieży określone kwantum wiedzy potrzebnej do poruszania się w świecie. By potrafiła poszukiwać informacji samodzielnie i rozróżniała rzetelne od bezwartościowych lub manipulatorskich, ale też rozumiała, co z danego zbioru faktów w ogóle wynika.
Suchecka: Szkoły nie są dla nas miejscem edukacji, lecz magazynami do przechowywania dzieci
czytaj także
Ale że interpretacje bez faktów?
Znajomość przebiegu bitwy pod Cedynią czy strojów ówczesnego rycerstwa nie jest niezbędna do szczęścia, ale już np. rozeznanie, czemu Rzeczpospolita się rozsypała w XVIII wieku jako państwo – jak najbardziej. Choćby po to, by móc wyciągać z tego wnioski bardziej bieżące.
Czy w obliczu arytmetyki parlamentarnej zamierzacie polec z honorem w kwestii reform ministra Czarnka? Zejść do podziemia?
Nie zejdziemy do podziemia i będziemy twardo z ministrem walczyć. Największą stawką jest dziś uzmysłowienie i rodzicom, i samorządom, i całemu środowisku, jakie zagrożenie dla uczniów, nauczycieli i wszystkich obywateli stwarza ta reforma. System edukacyjny jakoś okrzepł przez ostatnie 30 lat i mimo dramatycznie niskich nakładów finansowych uzyskujemy w nauczaniu zaskakująco dobre wyniki. Oczywiście, z dobrostanem uczniów, także psychicznym, jest gorzej i zwłaszcza tu jest wiele do poprawienia. Naszym celem jest przebić się do świadomości Polek i Polaków z obrazem szkoły, jaka naprawdę jest i jaka mogłaby być – wbrew czarnej propagandzie uprawianej nie tylko przez media publiczne.