Od 30 lat najważniejszą kwestią edukacyjną w Polsce jest nauczyć dzieciaki matematyki i zdawania testów międzynarodowych. Ale nikt nie uczy, jak być obywatelem i obywatelką, a także świadomą swych praw i szanującą innych jednostką – opowiadają Marzanna Pogorzelska i Paweł Rudnicki autorzy książki „Przecież jesteśmy! Homofobiczna przemoc w polskich szkołach – narracje gejów i lesbijek”.
Paulina Januszewska: Jeden z rozdziałów państwa książki brzmi: „Dlaczego szkoła potrzebuje zła?”. Jaka jest odpowiedź na to pytanie?
*Marzanna Pogorzelska: Szkoła potrzebuje zła, by konserwować dominujący porządek: patriarchalny, konserwatywny, religijny, seksistowski i homofobiczny. Dlaczego? Bo, cytując klasyka, taki mamy klimat, a szkoła robi wszystko, by go nie zmieniać. Tak jest po prostu wygodniej, ponieważ nie trzeba korzystać z krytycznego myślenia ani weryfikować swoich konserwatywnych poglądów. Z moich obserwacji i rozmów z uczniami i uczennicami szkół wynika, że przytłaczająca większość nauczycieli i nauczycielek takie właśnie przekonania ma.
Homofobiczne?
MP: Tak. Homofobia, której poświęciliśmy naszą książkę, jest wisienką na torcie odpornego na zmiany systemu – wyrasta z niego i jednocześnie go napędza. Dzięki niej ów system może dalej bezpiecznie trwać. Nauczyciel lub nauczycielka pilnując status quo opartego na binarnym podziale płci, heteroseksualności jako jedynie słusznej formie relacji, funkcjonuje w szkole bez narażania na szwank swojej reputacji i komfortu. Nie znajdzie się na celowniku dyrekcji czy rodziców przeciwnych wprowadzaniu „jakichś liberalnych ideologii”.
Młodzież LGBT najczęściej poniżają ich rówieśnicy. Ale to dorośli sankcjonują tę nienawiść
czytaj także
**Paweł Rudnicki: Szkoła, która po prostu trwa, nie zauważa różnorodności i się nie zmienia, jest absolutnie wygodna dla rządzących. Ale też dla wszystkich, którzy czerpią korzyści z faktu, że społeczeństwo jest odciśnięte ze sztancy, a więc przewidywalne. Szkoła potrzebuje zła, czyli dyscyplinowania osób „odstających” np. od „heteroseksualnej normy”, w celu utrzymania ładu i porządku, w którym wszyscy – chcąc nie chcąc – byliśmy wychowywani i socjalizowani. Badanie tego problemu osadziliśmy w niezbyt popularnych w Polsce gałęziach nauki, czyli w pedagogice krytycznej i emancypacyjnych pedagogiach. Ich głównym zadaniem jest próba zrozumienia, dlaczego rzeczywistość edukacyjna nie wygląda tak, jak mogłaby.
A mogłaby wyglądać lepiej? W Polsce?
PR: Owszem, bo mamy do tego narzędzia. Otwarta, tolerancyjna i szanująca różnorodność szkoła nie jest jakąś utopijną wizją czy projektem, z którego opracowaniem musimy czekać na arcygenialny umysł czy pedagogicznego wielkiego reformatora. Taką szkołę moglibyśmy nawet już dawno mieć. Nasza książka w zasadzie nie byłaby potrzebna − wystarczyłoby, byśmy przestrzegali dokumentów obowiązujących w UE, np. Karty Praw Podstawowych czy standardów antydyskryminacyjnych.
Widzimy jednak, że w naszym kraju dyskusje o społeczeństwie, kulturze, sytuacji jednostek, w szczególności tych z różnych grup mniejszościowych, wciąż rozbijają się o absolutny fundament, jakim jest respektowanie praw człowieka. Pokazaliśmy, jak to wygląda na przykładzie osób o orientacji innej niż heteroseksualna, które nie mają sojuszników w szkole ani w żadnej innej instytucji publicznej.
Piszą państwo, że szkoła jest odzwierciedleniem społeczeństwa i systemu, w którym ona funkcjonuje. Nie jest więc zaskoczeniem, że rzeczywistość edukacyjna homofobią stoi, skoro obecny obóz rządzący sankcjonuje nienawiść wobec środowisk LGBT+. Ale poprzednie ekipy też niewiele uczyniły, by uczynić szkoły przyjazne gejom i lesbijkom. To błędne, zamknięte koło. Da się z niego wyjść?
PR: To zasługa nie tylko obecnego rządu, który zrobił wiele, by utrudnić życie osobom LGBT+, ale w zasadzie od 30 lat w polskiej szkole, jednak też szerzej – w polskim społeczeństwie – „nie było czasu ani miejsca”, by przeprowadzić debatę na temat funkcjonowania mniejszości – związanych nie tylko z orientacją psychoseksualną, ale również z pochodzeniem etnicznym czy stylem życia. Polska szkoła i jej włodarze po 89’ roku przyjęli, że najważniejszą kwestią edukacyjną jest nauczyć dzieciaki wiedzy instrumentalnej, łatwo sprawdzalnej w egzaminach zewnętrznych i międzynarodowych. I to oczywiście jest istotne. Ale niewiele osób uczy, jak być obywatelem i obywatelką, a także świadomą swych praw i szanującą innych jednostką. Wspomniany rok 1989 nie okazał się w tym kontekście żadną magiczną datą. Przed nią i po niej – szkoła jest tak samo konserwatywna.
czytaj także
I tak już będzie zawsze?
MP: W dłuższej perspektywie nie możemy liczyć, że zmiana przyjdzie z góry i dokona się za sprawą ministerialnych rozporządzeń i wytycznych, które zakażą używania dyskryminującego języka czy nakażą karanie homofobicznej agresji w szkole. Nie będziemy też jeszcze długo drugą Szwecją czy innym krajem, w którym jest oczywiste, że nauczyciel nie może pozwolić sobie na dyskryminację, na brak reakcji na przemoc na szkolnym korytarzu, bo straciłby pracę. Skoro tak, to pozostają działania indywidualne.
PR: To może zabrzmieć jak truizm, ale instytucje, w tym szkołę, tworzą ludzie. Dlatego identyfikujemy sytuację zmiany rzeczywistości edukacyjnej nie z odpowiedzialnym za nią ministerstwem, nie z programami kształcenia, ale z osobami, które w tej szkole pracują. Wierzymy w światłych nauczycieli i nauczycielki, bo w historiach – niekiedy bardzo dramatycznych i brutalnych – naszych respondentów i respondentek zawsze pojawia się jakiś człowiek, który staje się sojusznikiem osób LGBT i wnosi do ich szkolnego życia jakiś przełom.
Dzieciaki nie mają podstawowej wiedzy. Ich zdrowie jest rozgrywane politycznie [rozmowa]
czytaj także
Na przykład?
PR: To może być nauczycielka, która potrafi zapytać: „Co u twojego chłopaka lub dziewczyny?”, przeczuwając, że ktoś jest w związku nieheteronormatywnym. To koleżanka, która w niespodziewanej sytuacji zagrożenia przemocą homofobiczną staje w obronie swojego kolegi geja. To polonista, który omawiając biografie pisarzy i pisarek, mówi o ich orientacjach psychoseksualnych. Wreszcie – to po prostu ktoś, kto drobnym nawet komentarzem pokazuje, że szkoła i społeczeństwo nie są czarno-białe.
Co jeszcze powinni robić nauczyciele?
MP: Wydaje mi się, że nauczyciel bardzo by pomógł, prowadząc nie tyle wielkie akcje antyhomofobiczne czy antydyskryminacyjne, ile najzwyczajniej w świecie pokazując swoją otwartość i empatię. Z własnego doświadczenia i rozmów, które przeprowadziliśmy, wiem, że wystarczy sygnał: „O, wczoraj była parada równości, szkoda, że tak daleko i nie udało mi się pojechać”. Tak samo może zadziałać chociażby pochwała ucznia lub uczennicy za przygotowanie prezentacji, gazetki o homofobii czy wzmianka o małżeństwach jednopłciowych na lekcji.
Polska – kraj, w którym rzetelnej edukacji odmawia dzieciom rzecznik ich praw
czytaj także
I to działa?
MP: Tak, bo osoby niehetoronormatywne są szczególnie wyczulone na takie przekazy i bez trudu wyłapują ów drobny niuans. Od razu wiedzą, że do takiego nauczyciela czy nauczycielki można przyjść, zwierzyć się, poprosić o pomoc. Jeden gest czy słowo potrafią czynić cuda. A jeśli ktoś nie umie wyjść z własną inicjatywą, to niech przynajmniej reaguje na przejawy przemocy, bo tu widać ogromne zaniechania – i to nie tylko na tle homofobicznym. Świetnie obrazuje to wypowiedź jednego z naszych rozmówców: „Nauczycielka potrafiła mieć pretensję, że jakąś spinkę miałem we włosach, a nie zwracała uwagi na kogoś, kogo inni bez przerwy wyśmiewają, bo pochodzi ze wsi”. Nie muszę chyba dodawać, że krzywda tych, którzy słyszeli niewybredne uwagi na temat swojej orientacji, również spotykała się z milczącym przyzwoleniem nauczycieli i nauczycielek.
A przecież wystarczyłoby, usłyszawszy „ty pedale” (to wyzwisko pada na korytarzach i w klasach bez przerwy), jasno powiedzieć: „Nie pozwalam na takie zachowanie, to jest obraźliwe, to rani”. I znowu – dla wszystkich jest to czytelny sygnał, że nauczycielka lub nauczyciel nie daje zgody na przemoc, zaś dla ucznia lub uczennicy homoseksualnej – to silny przekaz wsparcia.
A co zrobić z awanturującymi się rodzicami lub nieprzychylną dyrekcją?
MP: Realizując kampanię na rzecz różnych mniejszości, można powołać się na przepisy, zawarte w takich dokumentach jak Karta Nauczyciela albo Ustawa o systemie oświaty. One mówią jasno: nauczyciele mają promować tolerancję i szacunek między ludźmi. To podstawa prawna, która daje duże możliwości i na którą ja sama, kiedy jeszcze pracowałam w szkole, powoływałam się przy każdej okazji – również wtedy, gdy rodzice przychodzili z pretensjami, że na korytarzu wisi plakat, na którym dwóch mężczyzn trzyma się za ręce. Ale trzeba pamiętać też, że świadomi i odważni nauczyciele i nauczycielki potrzebują wsparcia z zewnątrz – od mediów, od organizacji pozarządowych.
PR: Potrzebujemy nauczycielek i nauczycieli, którzy chcą rozpoznać rzeczywistość trochę szerzej niż ona jest pokazana w podręcznikach i niż wymagają tego kuratorium czy organy prowadzące. Jeśli nie wiedzą, jak to zrobić, mogą korzystać z pomocy organizacji pozarządowych. Tam znajdą treści dydaktyczne, materiały pomocnicze, szkolenia, a także całą rzeszę wolontariuszy, pracowników młodzieżowych, edukatorów gotowych do współpracy. Skoro państwo nie działa tak, jak powinno, trzeba wykorzystać zasoby obywatelskie. Poza tym jest jeszcze jedna ważna grupa odpowiedzialna za postawy kadry nauczycielskiej.
czytaj także
Kto?
MP: Wykładowczynie i wykładowcy akademiccy, którzy powinni poruszać tematy mniejszościowe i na nie uwrażliwiać. Ja i Paweł kształcimy przyszłych nauczycieli i nauczycielki i wiemy, że to jest możliwe, niestety bardzo często studenci i studentki z takimi zagadnieniami spotykają się zazwyczaj raz w życiu – na naszych zajęciach. Z myślą zaś o tych, którzy w ogóle nie mają do takiej wiedzy dostępu, napisaliśmy naszą książkę.
PR: Kierujemy ją do nauczycieli i nauczycielek po to, by zobaczyli, jak wygląda przemoc homofobiczna, jak na nią reagować i jakich zachowań unikać. Przede wszystkim jednak staraliśmy się pokazać czytelnikom perspektywę uczniów i uczennic LGBT.
Wypowiedzi tych osób i nasze interpretacje pokazują jak wielowymiarowa jest przemoc wymierzona w mniejszości.
Szkoła powinna się opowiedzieć po stronie prawa, przeciw przemocy
czytaj także
O ile np. fizyczną jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, o tyle przemoc symboliczna wobec gejów i lesbijek, której poświęciliście państwo sporo miejsca w książce, bywa trudna do wychwycenia. Na czym polega?
MP: Przejawia się np. w tym, co tabuizujemy. Myślę, że najbardziej uderzające jest to, jak w szkole traktuje się homoseksualność. Znacząca część naszych respondentów i respondentek nie pamięta, by ten temat był w ogóle poruszany na jakimkolwiek etapie nauki, podczas gdy hetersoseksualne wzorce są powszechne.
Dlatego jeden z rozdziałów naszej książki zatytułowaliśmy „Uczniowie i uczennice w heteroseksualnym markecie”. W tym markecie można wybrać tylko te role, te działania i ten język, które są heteroseksualne. Każdy inny rodzaj jest napiętnowany albo nie istnieje. Przemoc, która nie jest bezpośrednim powiedzeniem „ty pedale”, napluciem w twarz czy rzuceniem kanapką w kogoś, również rani.
PR: Heteronormatywność kształtuje się już na poziomie takich komunikatów, jak te o przyszłości, kiedy nauczyciel czy nauczycielka mówi: „Kiedy będziesz miał dziewczynę/żonę…” do chłopaka, „będziesz miała chłopaka/męża” do dziewczyny, nie pozostawiając miejsca na inne opcje. W przemocy symbolicznej najgorsze jest to, że ma ona ogromny wpływ na dalsze życie uczniów i uczennic, a nie jest przez nich wychwytywana w czasie, kiedy się pojawia. Podkreślają to nasi rozmówcy i rozmówczynie, wskazując również, że gdyby kilka lat temu dysponowali wiedzą o sobie i swojej seksualności, którą mają obecnie, to ich życie w szkole wyglądałoby zupełnie inaczej. Wiedzieliby, że cisza również może być w swoim przekazie homofobiczna.
A co z językiem, którego używają nauczyciele i nauczycielki?
MP: O ile cisza jest jest bardzo symboliczna, to już sposób, w jaki nauczyciele mówią o homoseksualności, znajduje się albo na pograniczu przemocy werbalnej, albo nią jest. Zidentyfikowaliśmy język grzeszności (łączenie orientacji homoseksualnej z sodomią lub patologią) czy nawet język pogromowy („homoseksualizm trzeba tępić”). Tutaj największy wkład w kształtowanie perspektywy homofobicznej mają katecheci i księża. Ale nie tylko. Język dyskryminacyjny to żyzna gleba, wzmacniana każdym komentarzem nauczyciela/ki o „ciepłych siostrach” i „ciepłych braciach” czy stwierdzeniem „a co ty jakiś nienormalny jesteś, że się do niego przytulasz?”.
Język dyskryminacyjny to żyzna gleba, wzmacniana każdym komentarzem nauczyciela/ki o „ciepłych siostrach” i „ciepłych braciach”.
W odbiorze nauczycieli są to niby niewinne, neutralne stwierdzenia, tworzą one jednak bardzo mocne podłoże, kontekst, dając zielone światło dla innych homofobicznych komentarzy i tego, co się potem dzieje na korytarzach czy salach gimnastycznych.
Jak radzą sobie z tym uczniowie i uczennice?
PR: Przyjmują rozmaite strategie unikania, bo nie chcą być widoczni ani prowokować otoczenia. Tak naprawdę próbują zniknąć, aby nie razić swoją odmiennością tych wszystkich, którzy mogą stać się wobec nich agresorami. Szkolny ukryty program każe się ukrywać, a jednocześnie trwać w stanie wiecznej gotowości na atak. To kosztuje uczniów i uczennice mnóstwo energii i wysiłku psychiczno-emocjonalnego. Muszą np. pilnować pory, w której mogą udać się do toalety.
Dlaczego?
PR: Jeden z naszych rozmówców załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne tylko wtedy, gdy był pewien, że w łazience nikogo nie spotka, ponieważ bał się wyzwisk i przemocy fizycznej. I to nie jest rzadkość. Szkoła działa w taki sposób, że osoba, która jest nieheteroseksualna, musi zadać sobie trud i zorganizować swój rozkład dnia w taki sposób, by pojawiać się w miejscach, w których potrzebuje się pojawić, bez narażenia się na poniżenie.
Zdarza się, że prowadzący wychowanie do życia w rodzinie wstydzą się słowa „seks”
czytaj także
I to jest moim zdaniem clou przemocy homofobicznej. Tzw. normalsi nie muszą odpowiadać sobie na pytania, jak mają się zachowywać, by być bezpieczni. Normatywność przygotowuje ich do życia w bezpieczeństwie w różnych obszarach, w których intuicyjnie wręcz wiedzą jak się poruszać. Geje i lesbijki nie mają tej możliwości.
MP: Albo – tu mamy do czynienia z drugą strategią przetrwania – stają się nadwidoczni, tak przerysowują swój wizerunek, by nikt nie miał wątpliwości, kim są. A na każdą zaczepkę reagują ostrą czy wręcz agresywną odzywką, która atakującego ma po prostu wbić w ziemię. Niestety ta pewność siebie bywa tylko pozorna i jest równie wycieńczająca psychicznie czy emocjonalnie, co milcząca asekuracja.
Podczas lektury państwa książki bardzo uderzyło mnie to, jak w szkole mówi się o ciele i relacjach w ogóle. Nauczyciele nie potrafią nazwać po imieniu genitaliów, a na akt seksualny mówili pełni zmieszania i lęku „to”. Jak na dłoni widać, że…
MP: …nie mamy w szkole żadnej edukacji seksualnej. Nauczyciele i nauczycielki nie mają pojęcia, czy i jak wolno im rozmawiać o seksualności. Oczywiście są różne szkoły i zdarza się, że za choćby wzmiankę o seksie kadrę pedagogiczną spotykają nieprzyjemności.
Szkoła działa w taki sposób, że osoba, która jest nieheteroseksualna, musi zadać sobie trud i zorganizować swój rozkład dnia w taki sposób, by pojawiać się w miejscach, w których potrzebuje się pojawić, bez narażenia się na poniżenie.
Tymczasem, gdyby nauczyciele wykazali więcej akceptacji i inicjatywy, byliby bliżej ze swoimi uczniami i uczennicami, byliby lepiej przez nich odbierani. Mamy do czynienia ze strachem, ale i niewiedzą. To widać także na poziomie mówienia o homoseksualności.
To znaczy?
MP: Mam nieodparte wrażenie, że nauczyciele i nauczycielki, o których mówili nasi rozmówcy i rozmówczynie, nie wiedzieli tak naprawdę, czy homoseksualność jest okej czy jest zboczeniem albo chorobą.
PR: Niestety ofiarami tej ignorancji są kolejne pokolenia młodych ludzi. Brak edukacji seksualnej nazwałbym też długiem generacyjnym nauczycielskim, ponieważ ten rodzaj wiedzy całkowicie pomija się w programach nauczania na wszystkich etapach kształcenia od lat. I trzeba tu podkreślić, że nie tylko seksualność w szkołach i na uczelniach jest wielką nieobecną.
A co jeszcze?
PR: Zmiany klimatyczne, migracyjne, rasizm, język antydyskryminacji, transformacje w stylach życia, czyli relacje międzyludzkie, związki, formaty i rekonstrukcje rodzin. Skoro dziś w szkole rodzina patchworkowa jest tematem nieoczywistym, czy wręcz tabuizowanym, to co dopiero mówić o rodzinach tęczowych? Najwyraźniej ci, którzy tworzyli wytyczne dla pedagogów, nie myśleli o otaczającej rzeczywistości, lecz swoim długiem generacyjnym postanowili „się podzielić”.
Katolicka organizacja „walczy z pedofilią”, szerząc pseudonaukę
czytaj także
MP: Nauczyciele przyjęli taki sposób myślenia, w którym wszystko, co związane czy to z osobami LGBT, czy to z klimatem łączy się z polityką, a przecież tego tematu w ich mniemaniu w szkole poruszać nie wolno.
To skąd się bierze przekonanie o konieczności dążenia do apolityczności?
PR: Moim zdaniem myli się polityczność, będącą działaniem i zabieraniem głosu w sprawach istotnych indywidualnie lub zbiorowo, z partyjniactwem. Nie ma nic złego w tym, że szkoła jest polityczna, bo powinna przecież przygotować przyszłych obywateli i obywatelki do uczestnictwa w życiu publicznym. Problem tkwi gdzie indziej – w tym, że szkoła jest ideologiczna, ponieważ z jednej strony powiela dyskursy neokonserwatywne, a z drugiej – kapitalistyczne. Uczy, jak utrzymać tradycyjne porządki, a jednocześnie – jak konkurować. Nie ma tam miejsca na obywatelską świadomość, różnorodność lub samodzielność myślenia.
Wśród tych tradycji dużym kultem otacza się role płciowe. W wyznaniach waszych respondentek i respondentów poraża, jak bardzo wciąż szkoła kultywuje toksyczną męskość. Widać też, że sprawcami najbrutalniejszych aktów przemocy w większości są chłopcy.
MP: Hegemoniczna męskość, wyznaczająca też ramy stereotypowo i przedmiotowo pojmowanej kobiecości, absolutnie nie znosi żadnych odstępstw od normy. Dlatego czyjaś prawdziwa lub domniemana homoseksualność działa w szkole jak papierek lakmusowy, który ma wskazać, jak bardzo ktoś odstaje od reszty.
Od chłopców wymaga się ciągłego i intensywnego eksponowania męskości postrzeganej w kategoriach siły, agresji, sprawności fizycznej. Przy czym rodzaj sportu nie jest obojętny.
czytaj także
Jedna z wypowiedzi w naszej książce ujawniła np., że wprawdzie piłka nożna zdejmowała jakiekolwiek „podejrzenia” o bycie gejem, ale już gra w koszykówkę uważana była za „trochę pedalską”. Taniec zaś, a nawet niektóre sporty lekkoatletyczne czy pływanie, uznawane były za „niemęskie”. Dlatego nasi respondenci próbowali za wszelką cenę wkupić się w łaski swoich kolegów.
W jaki sposób?
MP: Uczyli się nazwisk piłkarzy i gry w piłkę, uczestniczyli w bójkach, a nawet wchodzili w związki heteroseksualne i nagłaśniali je tylko po to, by nikt niczego się nie domyślił. We wzorcu kreowanym przez toksyczną męskość nie wypada też np. zbyt dobrze się uczyć, pisać wierszy, śpiewać. Dziewczęta trzeba „posiadać”, jednocześnie wyrażać się o nich z pogardą, słabszych uczniów – piętnować i wyśmiewać.
Nie jest to jednak nic zaskakującego. Hegemoniczna męskość stanowi główny składnik patriarchalnego sosu, w którym działa szkoła, i objawia się tym, że jesteś mężczyzną i to okazujesz albo cię nie ma i jesteś skazany na jakąś formę ostracyzmu towarzyskiego. To ogromny problem, z którym szkoła nic nie robi.
Zaradni twardziele są twardzi i zaradni. Po co im społeczeństwo?
czytaj także
A u dziewcząt jak to wygląda?
PR: Tak samo, bo nauczyciele mocno wspierają oparty na biologii dogmatyzm podziału społecznych i kulturowych ról płciowych. Dziewczyna, która nie realizuje tego wzorca, zostaje nazwana chłopczycą i za każdym razem jest to określenie pejoratywne. Nasze rozmówczynie jasno podkreślały, że otoczenie miało ogromny problem z ich funkcjonowaniem i spychało je do kategorii „nie-dziewczyn”. A jednocześnie zewsząd słyszały komunikaty, że są predestynowane w pierwszej kolejności do zamążpójścia i urodzenia dziecka.
MP: W Polsce, gdzie nie ma edukacji seksualnej, ale jest dominacja religii, nie rozumiemy pojęć fundamentalnych, jak np. gender. Gdy pytałam o to moich studentów i studentki – przyszłą kadrę pedagogiczną – odpowiadali, że gender to „homoniewiadomo”, „przebieranie mężczyzn za kobiety i odwrotnie”, „zatarcie ról płciowych”. Słowem – padały absolutne nonsensy, wzięte rodem z przekazów wygłaszanych z ambon.
Gdy pytałam o to moich studentów i studentki – przyszłą kadrę pedagogiczną – odpowiadali, że gender to „homoniewiadomo”, „przebieranie mężczyzn za kobiety i odwrotnie”.
Ale wiele zależy też od typu szkoły. Państwa książka jasno wskazuje, że edukacją rządzi w Polsce klasizm.
PR: Niestety podziały są aż nadto widoczne. Aż tak wielkiego znaczenia nie ma geografia, bo Warszawa czy Krosno wcale nie muszą się od siebie bardzo różnić. Ale już prestiżowe liceum i szkołę zawodową dzieli ogromna przepaść. Tam, gdzie kapitał społeczny – kulturowy i ekonomiczny – jest niski, dzieją się rzeczy straszne. Panuje większe przyzwolenie na agresję, której sygnalizację nauczyciele i nauczyciele zbywają np. stwierdzeniem, że „chłopcy już tacy są, muszą rywalizować, realizacją tej rywalizacji jest przemoc słowna i fizyczna”.
Sytuację gejów i lesbijek determinuje więc absolutnie klasistowski podział szkół na lepsze i gorsze, prywatne i publiczne. I proszę też zwrócić uwagę, że nawet tzw. placówki z tradycjami, uchodzące za konserwatywne, dzięki wysokiemu kapitałowi socjoekonomicznemu wśród uczniów i nauczycieli częściej niż pozostałe szkoły uwzględniają w swoim działaniu etos różnorodności, gwarantują pewnego rodzaju bezpieczeństwo systemowe.
Szkoła musi przeprosić ucznia za homofobię. Pierwszy taki wyrok w Polsce
czytaj także
A czy homofobii byłoby w szkole mniej, gdyby nauczyciele i nauczycielki byli lepiej wynagradzani? Może wówczas nie baliby się utraty pracy i chętniej dokształcaliby się w zakresie edukacji antydyskryminacyjnej?
MP: Na pewno im wyższy prestiż nauczyciela, tym większa selekcja w tym zawodzie i lepsza recepcja w społeczeństwie. Część rozmówców i rozmówczyń – zwłaszcza tych z placówek prywatnych, gdzie nauczyciele i nauczycielki są lepiej wynagradzani– ma lepsze wspomnienia ze szkoły niż pozostali. Niestety – tak było i przed transformacją, i po niej – nauczyciele i nauczycielki to czasem osoby wybierające tą ścieżkę zawodową całkiem przypadkiem. Ale pani pytanie jest słuszne i my zadajemy je również w naszej książce: jak nauczyciele i nauczycielki mają zadbać o innych i okazywać empatię, jeśli sami czują się sfrustrowani, niedocenieni oraz – np. po zeszłorocznym strajku – zupełnie zlekceważeni czy wręcz upokorzeni?
PR: Do strajku dorzuciłbym jeszcze pandemię.
To znaczy?
PR: Wydaje mi się, że oba te kryzysy pokazały, jakie są mankamenty szkoły i jej programu oraz jak traktujemy ludzi, którzy są nam absolutnie niezbędni do codziennego funkcjonowania. Myślę o nauczycielach, ale też pracownikach sfery publicznej, np. publicznej ochrony zdrowia. Uważam, że w sytuacjach przełomowych – a w takiej właśnie się znajdujemy – należy postawić pytanie o to, jak powinny wyglądać usługi publiczne, jaka powinna być nowa szkoła.
czytaj także
Czas zasiąść do poważnej debaty i dowiedzieć się, dlaczego nie sprawiamy, że ludzie, którzy pracują ciężko i wykonują najbardziej potrzebne społecznie zawody, są tak słabo wynagradzani, oraz dlaczego praktycznie wygłuszano lub deprecjonowano ich głosy, potrzeby i wołania o zmianę przez ostatnie 30 lat.
Pandemia naprawdę ma szansę coś zmienić?
MP: Mamy silne trendy homofobiczne, seksistowskie i patriarchalne, ale wierzę, że w końcu nadejdzie moment, kiedy ich stężenie osiągnie masę krytyczną, sytuacja polityczna ulegnie zmianie i wahadło się przechyli w drugą stronę.
PR: Trudno przewidzieć, co się wydarzy, zwłaszcza że my – pisząc tę książkę – wpadliśmy nieoczekiwanie w oko cyklonu. W Polsce rozpętano wojnę przeciwko osobom LGBT+.
czytaj także
Nie można było tego przewidzieć?
PR: Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że zajdzie to aż tak daleko. Ultrakonserwatywne, miejscami radykalne dyskursy uczyniły osoby nieheteroseksualne wrogami publicznymi numer jeden. Ludzie w każdym wieku, w każdej grupie społecznej i w każdej miejscowości zaczęli o sobie myśleć w kategoriach albo sojuszników, albo – co wydaje się niestety częstsze – przeciwników środowisk LGBT+, Przyczyną jest brak elementarnej wiedzy społecznej, dlatego uważam, że koncentracja na edukacji jest najbardziej kluczowa w tej chwili. Ale to musi wyglądać inaczej niż dotychczas. Przede wszystkim pedagogika musi zostać w rękach pedagogów, edukatorów – ludzi znających się na edukacji, a nie polityków.
*Marzanna Pogorzelska – przez wiele lat nauczycielka języka angielskiego i opiekunka Szkolnej Grupy Amnesty International w I Liceum Ogólnokształcącym w Kędzierzynie-Koźlu. Obecnie jako wykładowczyni, związana z anglistyką w Instytucie Językoznawstwa Uniwersytetu Opolskiego, na której to uczelni pełni także funkcję Pełnomocniczki ds. równego traktowania. Realizatorka licznych projektów dotyczących przeciwdziałania dyskryminacji, adresowanych zarówno do środowiska akademickiego jak i lokalnego. Autorka publikacji z zakresu komunikacji międzykulturowej, gender i teorii krytycznej. Polska laureatka Nagrody im. I. Sendlerowej „Za naprawianie świata” w 2010 roku, Europejskiej Nagrody Tolerancji oraz nagrody „Hiacynt” (2008).
**Paweł Rudnicki – dr hab., pedagog, politolog, profesor na Wydziale Studiów Stosowanych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej; wiceprzewodniczący Rady Akademickiej DSW oraz dyrektor Szkoły Doktorskiej DSW. Naukowo zajmuje się pedagogiką krytyczną, edukacją alternatywną oraz edukacyjnymi wymiarami działań organizacji pozarządowych i grup nieformalnych. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi zajmującymi się tematyką m.in. edukacji globalnej, edukacji antydyskryminacyjnej oraz praw człowieka. Autor monografii: Oblicza buntu w biografiach kontestatorów… (2009) oraz Pedagogie małych działań. Krytyczne studium alternatyw edukacyjnych (2016).