Kraj

Jeśli PiS znów wygra, cała Polska stanie się Podlasiem

Skupione na Podlasiu polskie służby pracowały w pocie czoła, ale niestety nie zatrzymały żadnego przemytnika. A nie, przepraszam, zatrzymały aktywistkę, której stawiają druzgocący zarzut, że pomogła w nielegalnym przekroczeniu granicy 13 osobom. Nie zatrzymano też tych wszystkich terrorystów, gwałcicieli i morderców, o których z telewizora mówili ludzie pokroju Kamińskiego i Błaszczaka.

Chyba jeszcze nigdy wynik wyborów parlamentarnych tak bardzo nie zależał od Podlasia. Jednocześnie nie jestem przekonana, czy w tych wyborach mieszkańcy i mieszkanki Podlasia ma szansę, żeby wybrać dla siebie przyszłość.

Jedna z kandydatek z listy KO ma proste hasło wyborcze, którego odbiór może utrudniać jedynie to, że jest po angielsku. Brzmi: „The Future”. Dla tych, którym bliski jest duch progresywizmu i wiara w to, że można razem budować lepszą Polskę i świat, mogłoby to być pociągające. Ale tak się składa, że kandydatka startuje na Podlasiu, a tutaj „The Future” brzmi złowrogo. Bo przyszłość jakby już jest i nie ma jej jednocześnie.

Na Podlasiu PiS używa bezpieczeństwa do walki politycznej [rozmowa]

W porównaniu z innymi regionami Polski żyjemy w przyszłości, w czasowym przyspieszeniu, bo tutaj najlepiej wyklarowały się metody działania państwa rządzonego przez Zjednoczoną Prawicę. Wiemy już, jak będzie wyglądać kraj, jeśli obecny rząd dostanie od wyborców kolejną kadencję. Dla Polski to wciąż political fiction, dla nas najbardziej namacalna rzeczywistość. Kiedy opowiadam o tym znajomym z daleka, widzę, jak na ich twarzach odmalowuje się niedowierzanie, często przeradzające się w zaprzeczenie. Bo na pewno nie jest tak źle.

Zabiorę was w krótką podróż w tę potencjalną przyszłość.

Zamknijcie oczy, rozluźnijcie się i uruchomcie wyobraźnię. Przez niewielkie przygraniczne miasteczko mkną kolumny aut, jest policja, jest wojsko, są rosomaki. Możecie pomyśleć, że jadą bronić polskiej rubieży, ale nie, jadą, bo pod płotem będzie stać prezydent z ministrem. W tym samym czasie kawałek dalej żołnierze niszczą drzewa w rezerwatach, w tym w rezerwacie ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego.

Zapytacie, jakie wojsko – spokojnie, nie okupacyjne, a polskie. Czemu to robi? Bo może. Państwo ma prawo do obrony, na wojnie z migrantami nie czas żałować róż, gdy… Ach, lasy. Lasy co prawda nie płoną, nie tak jak na południu Europy. Puszcza Białowieska cieszy się z zawieszenia broni, czyli harwesterów, ale jej obrońcy nie mogą spać spokojnie. Za to otulina i inne lasy produkcyjne w regionie cięte są bez opamiętania, choć oczywiście zgodnie z planem urządzenia lasu. Sprzedaż drewna jako surowca to bardzo intratny biznes, opanowany przez jedną firmę o nazwie Lasy Państwowe. Ale kasy w zalesionych gminach jakoś nie widać.

Za złudne poczucie bezpieczeństwa Polska byłaby w stanie sprzedać Podlasie

Przygraniczne samorządy, choć bogate w surowiec, na który jest popyt, są biedne jak myszy kościelne, a raczej cerkiewne, bo akurat na naszym kawałku Podlasia Kościół katolicki nie ma rządu dusz, jego wyznawcy są w mniejszości.

Tam, gdzie piszczy bieda, najlepiej działa polityczny szantaż i przekupstwo. Cerkiew dostała miliony na remonty, a że zgniłego Zachodu boi się bardziej niż putinowskiej Rosji, to udało jej się nawiązać nić porozumienia z rządzącą partią. W jednej gminie wójt prosi szefostwo domu kultury, by nie wyświetlało Zielonej granicy, bo przepadną centralne środki. W innej jest nieco bardziej liberalnie, bo film można wyświetlić, tylko nie przed wyborami. Do kolejnej przyjeżdża jakiś wiceminister, z pompą wręcza samorządowcom bony na miliony z Polskiego Ładu. Ci na zamkniętej części imprezy piją toast za jego zdrowie i za to, żeby PiS wygrał wybory. Wszystko dzieje się na kilka dni przed nimi, ale nikt nie ma poczucia obciachu. Nie przeszkadza nawet to, że część z nadskakujących funkcjonariuszom rządu samorządowców ma swoje polityczne korzenie w SLD.

Żołnierze zagłosują na Podlasiu

Stare podziały można chyba wyrzucić do kosza. Wyznacznik poparcia politycznego jest jeden, i są nim pieniądze. Trzynastki i czternastki dla emerytów w regionie, w którym dominują seniorzy, wystarczają za cały program wyborczy. Dzieci została garstka, więc w szkole podstawowej można urządzić koszary dla żołnierzy. Wójt jest z siebie dumny, że ogarnął taki deal. W końcu może sobie pozwolić na poważne inwestycje rozwojowe, jak wylanie asfaltu na gminnych drogach, co ma zachęcić młodych ludzi do powrotu na te wyludniające się w zastraszającym tempie tereny. Jeśli wasza wyobraźnia pracuje na wysokich obrotach, to może poczuliście w tej chwili zapach drogowej smoły, a razem z nim nieodpartą chęć, by przeprowadzić się do gminy, w której nie ma nawet jednego bankomatu, a sklep by się już dawno zamknął, gdyby nie migranci. Ale nie, migranci w nim nie kupują, chociaż pewnie by kupowali, gdyby mogli. Ale to dzięki nim jest wojsko, a wojsko to dobry i stabilny klient.

W lasach „magicznego” Podlasia leżą ciała

Żołnierzy jest bardzo dużo, widać ich na każdym kroku, właściwie to wszyscy już trochę mieszkamy w koszarach. Bronią Polski przed prowokacjami wrogiego reżimu, a zwłaszcza wagnerowców. Ale kiedy z Białorusi przylatują helikoptery i ostentacyjnie wiszą nad Białowieżą, to armia pierwsza wyrywa się z oświadczeniem, że naruszenia przestrzeni powietrznej Polski nie odnotowano.

Na kogo żołnierze zagłosują w wyborach? Te kilka tysięcy przyjdzie do naszych komisji wyborczych, co w nielicznych ludnościowo gminach znacząco wpłynie na wyniki. Czy ludzie w mundurach, którzy za turnusy na Podlasiu dostają solidne dodatki, które rozłażą im się potem w lokalnych supermarketach, będą lojalni wobec swojego dowódcy, pana Błaszczaka? Oby nie zabrakło kart wyborczych, bo nie wiadomo, czy miejscowe komisje przygotowały się na tylu dodatkowych wyborców.

Nie pytaj, i tak nikt nie odpowie

Nikt już nie pyta, po co to wojsko właściwie tu jest, co robi i czy te setki kilometrów, które codziennie robią rosomaki, to nie jest czasem bezsensowne przepalanie pieniędzy. Rządowi potrzebna jest dekoracja, więc minister Błaszczak wydał rozkaz i już. Nikt nie pyta o sens, bo nie ma kogo zapytać, tu już dawno nikt z ludźmi nie rozmawia. Rządzący przyjeżdżają co najwyżej na służbowo-wojskowe ustawki, najlepiej pod płotem. Nikt nie pyta, bo jak zapytasz, to przestajesz być patriotką, albo gorzej, możesz się w jednej chwili okazać zdrajcą.

Zwłaszcza jeśli jesteś z mniejszości. Napięta sytuacja z łukaszenkowskim reżimem to dobra okazja, by porobić kulturowe porządki. Kuratorium zmusza szkoły mniejszości białoruskich do zmian w statucie, które w zasadzie sprawią, że przestaną być szkołami mniejszości. A dzieje się to przy akompaniamencie nielicznych, ale głośnych pisowskich działaczy i innych narodowców, którzy grzmią, że polskie dzieci są poprzez istnienie szkół mniejszościowych dyskryminowane.

Rozwijającą się w ostatnich latach prężnie branżę turystyczną nadwerężyła pandemia, a dobiła strefa stanu wyjątkowego, która przekształciła się potem w dziwaczną strefę z zakazem przebywania. Tu musicie się na chwilę skupić, bo pewnie trudno wam sobie wyobrazić, że wasze mieszkanie nagle staje się miejscem, do którego nie możecie zaprosić rodziny albo znajomych. Że musicie się wylegitymować, żeby w ogóle dotrzeć do domu. Albo lepiej. Albo na przykład mieszkacie w Katowicach, a tu nagle nie możecie przez rok jeździć do Gliwic. Niemożliwe? Hehe.

Przerażający cyrk czy realne zagrożenie?

Wakacje 2023 roku przejdą na Podlasiu do historii jako lato z Wagnerem. Turyści dzwonili, by odwoływać rezerwacje, bo się boją. Bo w telewizji mówią, że wagnerowcy napadną. Tyle że ci wagnerowcy byli właśnie w telewizji, a nie na Podlasiu. To telewizora należy bać się w tym kraju najbardziej, nie podróży na przygraniczne tereny. Zresztą mimo tak wielkiego zagrożenia, nad którym rozwodzili się regularnie premier, minister obrony, a nawet sam nowogrodzki car Jarosław Kaczyński, nas, mieszkających tuż przy granicy, nikt nie instruował, jak się zachować w sytuacji zagrożenia. Nie mamy nawet spakowanych kryzysowych bagaży, które pozwoliłyby szybko i ze wszystkim, co niezbędne, opuścić domy, gdyby do niebezpiecznych prowokacji jednak doszło.

Przyznam, że zastanawiam się nad tym regularnie. Czy najważniejsze osoby w państwie tak bezczelnie kłamałyby na tak poważny temat? Czy wojsko siedziałoby w leśnych szałasach, organizowało koszary w szkołach podstawowych i wypalało benzynę, gdyby istniało realne zagrożenie? Chyba nie, prawda? Gdyby sytuacja była poważna, nie robiliby przecież takiego cyrku. Wiec powinnam czuć się spokojna, ale jakoś mnie ta logika nie uspokaja.

Strefa rozszczepienia: uchodźcy z dwóch granic na podlaskiej wsi [reportaż]

Mija kolejny rok i okazuje się, że nawet pisane na kolanie rozporządzenie ministra o strefie z zakazem przebywania nie jest potrzebne, by wprowadzać ograniczenia dla obywateli. Wystarczy dużo wojska i policji, atmosfera nieogłoszonego stanu wojennego murowana. Żołnierze mieli pilnować granicy, ale zamaskowani kominiarkami i w towarzystwie wozów bojowych urządzają sobie przemarsze po wsiach i miasteczkach. Policja z kolei miała… w sumie nie wiem, co miała policja. Może miała robić dokładnie to, co robiła, czyli irytować ludzi. Wyobrażacie sobie, że codziennie w drodze do pracy, urzędu, lekarza czy jadąc w odwiedziny do starszych rodziców, musicie za każdym razem się zatrzymać i otworzyć bagażnik, żeby udowodnić, że nie jesteście przemytnikami.

Przez dwa lata trwania tak zwanego kryzysu migracyjnego wszystkie skupione tu tak licznie polskie służby pracowały w pocie czoła, ale niestety nie zatrzymały żadnego przemytnika i nie rozbiły żadnej przemytniczej siatki. A nie, przepraszam, zatrzymały aktywistkę, której stawiają druzgocący zarzut, że pomogła w nielegalnym przekroczeniu granicy 13 osobom.

Nie zatrzymano też tych wszystkich terrorystów, gwałcicieli i morderców, o których z telewizora mówili ludzie pokroju Kamińskiego i Błaszczaka. Służby działają na tyle nieudolnie, że migranci żadnego przestępstwa jeszcze nie popełnili, czym szczególnie rozczarowują panów z działu propagandy. Szlak migracyjny udało się zaś zamknąć tak skutecznie, że aż trzeba wprowadzać kontrole na granicach z państwami strefy Schengen. Każda z nich ma w sobie potencjał na realizację w przyszłości podlaskiego scenariusza. Coraz więcej strachu, coraz więcej kontroli, coraz więcej inwigilacji.

Militaryzacja jako kroplówka z narkotykiem

Możecie zapytać, gdzie w takim razie jakiejś lokalne elity kulturalne, intelektualne, czemu nie grzmią, czemu śpią? Wyobraźcie więc sobie, że dziennikarka jednego z miejscowych mediów zwraca się do kilku osób z mającego siedzibę w stolicy województwa uniwersytetu z prośbą o wywiad na temat wyborów w lokalnym kontekście, ale wszyscy po kolei odmawiają. Trudno się dziwić, jeśli konferencjami naukowymi na tej uczelni interesuje się tajemniczy Departament Analiz Systemu Bezpieczeństwa Państwa. Zajmowanie się polityką jest niebezpieczne, a przecież każdy chce mieć pracę. Ludzie mają dzieci, kredyty, lepiej się nie wychylać. By mówić otwarcie, co się myśli, trzeba mieć wsparcie w bliskich i najlepiej solidne zaplecze finansowe, by nie być uzależnioną od sieci układów i współzależności.

Poza tym wszystko jak wszędzie na polskiej prowincji. Brak transportu publicznego, dogorywające szkoły, brak kanalizacji, problem z wykonywaniem pracy zdalnej, bo zasięg internetu słaby (w powszechnym przekonaniu zakłóca go wojsko, żeby utrudnić migrantom przetrwanie). Sieci energetyczne w opłakanym stanie, co utrudnia rozwój OZE. Demografia w zapaści. Żadnych perspektyw rozwojowych, przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. Nawet jedynka Lewicy z regionu idzie do Sejmu z projektem militaryzacji Podlasia. A militaryzacja, z całym szacunkiem dla armii, to stagnacja. Podobnie jak każda inna forma funkcjonowania oparta na centralnych, budżetowych środkach. To kroplówka z narkotykiem, bez którego w pewnym momencie nie da się dalej funkcjonować, uzależniająca politycznie cały region od rządowego widzimisię. To nie jest przyszłość na miarę Podlasia.

Pisząc o „Zielonej granicy”, Twardoch wpada w pułapki, które sam zastawia

I choć nie ma takiej siły politycznej, która by mnie oczarowała swoją ofertą dla regionu, to wam radzę z całej siły: głosujcie. Bo jak nie zagłosujecie, to w przyszłości wszyscy spotkamy się na Podlasiu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij