Film

Pisząc o „Zielonej granicy”, Twardoch wpada w pułapki, które sam zastawia

Zakładam, że Szczepan Twardoch miał dobre intencje, pisząc tekst o „Zielonej granicy”. Jednak wychodząc od uprawnionej krytyki i trafnych niekiedy spostrzeżeń, osunął się w odmęty popularnych demagogii zbudowanych wokół tematu migracji.

Czy można krytykować film Agnieszki Holland i książkę Mikołaja Grynberga, dotyczące kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy? Jasne, na tym polega debata publiczna i refleksja intelektualna. Sama mam sporo uwag na temat tych dzieł. W obu przypadkach moim głównym rozczarowaniem jest redukcja Podlasia do pozbawionej podmiotowości scenerii dla wiecznych polsko-polskich romantycznych dylematów.

Siegień: „Zielona granica” z perspektywy Podlasia

W tekście dla „Wyborczej” Szczepan Twardoch od krytyki Zielonej granicy i Jezus umarł w Polsce płynnie przechodzi do krytyki postaw inteligencji i klasy średniej wobec uchodźców, migrantów oraz zjawiska migracji w ogóle. Uważa, że ta postawa, hołubiąca własną moralną wyższość, jest nieuczciwa nie tylko wobec uchodźców, ale może nawet bardziej wobec rodzimej klasy ludowej. Wygląda na to, że Twardoch sam uwierzył w narracje, które tak bardzo krytykuje. Przyjął za pewnik to, że emocje i stosunek do migracji z Azji, Afryki czy Bliskiego Wschodu rozkładają się klasowo.

Mamy więc wyraźny podział na promigrancką inteligencję i klasę średnią oraz antymigrancką klasę ludową. Pominę tutaj wielką tajemnicę XXI wieku, czyli co te pojęcia w ogóle w Polsce oznaczają. Ze względu na pochodzenie czy poziom dochodów spora część osób, które określane są jako inteligencja, to raczej klasa ludowa. A w swoją przynależność do klasy średniej większość Polek i Polaków po prostu chce wierzyć, wbrew matematyce. Nie wiadomo więc, kogo tak naprawdę Szczepan Twardoch w tych kategoriach upycha.

Popieram zniesienie bariery na granicy z Białorusią

Z mojego doświadczenia dwóch lat rozmów na temat sytuacji na naszej granicy wynika, że ta bardziej zamożna, uprzywilejowana czy lepiej wykształcona cześć polskiego społeczeństwa nie jest bardziej promigrancka. Co najwyżej potrafi lepiej opakować swoje lęki, rasizm i przyzwolenie na łamanie prawa w różne pseudoracjonalne argumenty, takie jak wojna hybrydowa. To zresztą wspaniały wytrych, który zamiast otwierać, pozwala zamknąć wszelkie dylematy.

Z kolei „klasa ludowa” wcale nie jest z racji swojej klasowej świadomości (czy też podświadomości) nastawiona wrogo wobec migrantów. To największa zmarnowana szansa Zielonej granicy – nie pokazała najzwyklejszych ludzi z Podlasia, którzy niosą pomoc osobom w potrzebie. Być może właśnie dlatego Szczepan Twardoch o nich nie wie. Podążając za narracjami Holland czy Grynberga, wychodzi z założenia, że ci, których nie ma na obrazku, muszą być wobec migrantów nastawieni negatywnie, a co najmniej sceptycznie. Nie wiem, może tak jest u niego na Śląsku, może tam „klasa ludowa”, z którą bliskie kontakty pielęgnuje Twardoch, sra w majtki ze strachu przed migracją. Podlaska aż taka strachliwa nie jest. W końcu te lęki i obawy nie są wynikiem sytuacji na granicy z Białorusią, a przekazu propagandowego.

Co zresztą bardzo istotne, a co też się Twardochowi pokręciło, osią kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej wcale nie jest stosunek do migracji. Osią kryzysu, który trwa od dwóch lat, jest kwestia przestrzegania prawa. Przyznam szczerze, że nie wiem, czy Szczepan Twardoch w tym okresie w ogóle na Podlasiu był, czy ma choćby mgliste doświadczenie tego, jak wygląda życie w państwie policyjnym i nieogłoszonym stanie wojennym. Czy w swojej trosce o „klasę ludową” interesuje się systemem opresji stosowanym tutaj przez służby wszelkich denominacji pod pretekstem zapewniania bezpieczeństwa?

Łatwo się podśmiechiwać z mieszkańców, którzy skarżą się na represyjne działania policji, straży granicznej i wojska, ale jak dwa lata się pomieszka w przygranicznej gminie, gdzie żołnierzom urządzono koszary w budynku szkoły podstawowej, gdzie wojsko jeździ z zakrytymi kartonem rejestracjami, gdzie policja po raz pięćsetny zagląda do bagażnika, to zapewniam, że wcale wesoło nie jest. O bezprawnych zatrzymaniach i szykanach nawet nie wspominam. Nie są one doświadczeniem masowym, ale to dobrze udokumentowane fakty.

Nie ma żadnej instancji odwoławczej, zażalenia na działania funkcjonariuszy można składać do prokuratury, której szefem jest Ziobro. Nie życzę Twardochowi, żeby pod jego domem tygodniami wystawały suki policji, straży granicznej czy tajniaków z kryminalnej lub ABW. Jestem przekonana, że gdyby go to spotkało, nie traktowałby relacji mieszkańców Podlasia z takim lekceważeniem. To, z jaką łatwością organy państwa weszły na ścieżkę represji wobec obywateli, dla wielu z nas jest szokiem i wywołuje nieprzemijający lęk. Kiedy nie robisz nic nielegalnego, a służby traktują cię jak osobę podejrzaną, obserwują cię i inwigilują, to ten lęk jest jak najbardziej uzasadniony.

Za złudne poczucie bezpieczeństwa Polska byłaby w stanie sprzedać Podlasie

Twardoch zarzuca tej swojej wyimaginowanej inteligencji z klasą średnią, że nie oferują żadnego rozwiązania problemu migracji. Co mu zatem przeszkodziło, by w swoim obszernym artykule zaprezentować własne pomysły? Dlaczego oczekuje ich od Holland i Grynberga? Czemu ja jestem o to rozwiązanie notorycznie pytana, kiedy na temat kryzysu i życia przy granicy wypowiadam się w mediach? Czy naprawdę powinnam nosić projekt polskiej polityki migracyjnej w kieszeni tylko dlatego, że chciałabym poszanowania prawa, w tym moich praw obywatelskich? Kiedy w 2021 roku zaczynał się kryzys, nie brakowało gotowości zarówno środowisk eksperckich, jak i aktywistów z doświadczeniem pracy z migrantami, by wspólnie ze służbami szukać rozwiązania.

Pretensje do wyimaginowanych klas uprzywilejowanych o to, że nie oferują rozwiązań, w państwie prowadzącym autorytarną politykę – nawet jeśli tylko na pewnym wycinku swojego terytorium – stanowią fundamentalną pomyłkę odnośnie do tego, kto ma przywilej, a kto go nie ma. Nieważne, ile masz nagród i mercedesów. W państwie, w którym panuje przyzwolenie na przemoc, pieniądze i kapitał kulturowy to fikcja przywileju.

To nie Agnieszka Holland i jej ekipa filmowa wydają polskie wizy za łapówki w konsulatach na całym świecie, to nie ona zaangażowała do budowy kompleksu petrochemicznego Orlenu 10 tysięcy obcokrajowców. Dlaczego Twardoch swoich uwag na temat lęków klasy ludowej nie kieruje wobec rządu Zjednoczonej Prawicy i Daniela Obajtka? Czemu od tego ostatniego nie żąda przedstawienia projektu polityki migracyjnej na dwie dekady do przodu? Czemu w imię troski o lęki ludu nie domaga się na każdym kroku wyjaśnienia afery wizowej i dymisji rządu?

Terroryści i szpiedzy, czyli płoty lekiem na całe zło

Problem z polityką migracyjną w Polsce nie polega na tym, że jej nie ma, a na tym, że samo słowo „migracja” stało się tabu, którego nie można naruszyć, toksycznym aktywem politycznym. Migracja może istnieć w rzeczywistości, ale na poziomie wyobrażeń ma jej nie być, tak jak nie było seksu w Związku Radzieckim. Dlatego nikomu żadna polityka migracyjna nie jest potrzebna. W końcu ponad milion Ukraińców to tylko goście, jak podkreślał Andrzej Duda w Radzie Najwyższej, zwracając się do swojego byłego przyjaciela Wołodymyra Zełenskiego.

Łatwo Twardochowi pisać, że polski rasizm to nie jest rasizm amerykański, więc nie można porównywać i przeszczepiać jego krytyki, ale sam bierze tezy, które powstawały na gruncie francuskim dobrą dekadę temu, np. u takiego Christophe’a Guilluy, i jeden do jednego przeszczepia je na polski grunt. A przecież kontekst migracji do Francji jest nieprzekładalny na te wyzwania, która Polska ma obecnie.

Kto jak kto, ale to właśnie polska klasa ludowa najlepiej posmakowała migracji, najlepiej zna to doświadczenie, bo warunki ekonomiczne w kraju nie pozwalały jej na „mieszkanie i życie wśród ludzi, z którymi współdzieli się język i kulturę”. A dzisiaj w Polsce sytuacja może wyglądać tak, że w powiecie takim jak hajnowski z demograficznej dziury wieje huragan, brakuje pracowników niemal w każdej branży, a i tak ktoś na opuszczonym budynku zostawił napis „Ukraińcy won!”. Mam nadzieję, że Twardoch ma jakieś pomysły na to, jak się uporać z lękiem przed ukrainizacją Polski czy chociażby obawami przed śląskim separatyzmem, choć ich nie prezentuje w omawianym tekście. Albo z ekonomiczną i społeczną degradacją wywołaną strukturą demograficzną Polski, zwłaszcza peryferyjnej.

Czy rzetelne informacje o Rosji są klikalne? [sprawdzamy]

Koniec końców warto by zapytać, czy Twardoch mówi jako klasa ludowa i w jej imieniu? Innymi słowy, czy należy do beneficjentów migracji, czy czuje się migracją zagrożony? Czy może popełnia grzech paternalizmu, jednocześnie używając klasy ludowej jako rekwizytu, w który w paternalistycznym duchu opakowuje własne uprzedzenia, do których nie potrafi się przyznać wprost?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij