Kraj, Nauka

Egoizm klimatyczny Polaków

Postanowiliśmy zbadać, jak COVID-19 wpłynął na postawy Polek i Polaków wobec zmian klimatu. Czego się dowiedzieliśmy? Choćby tego, że mieszkańcy metropolii popierali ograniczenia dotyczące palenia węglem, jeżdżenia samochodem albo jedzenia mięsa. Rozmówcy z mniejszych miejscowości i pochodzący z klas ludowych popierali z kolei ograniczenia podróży lotniczych, luksusowej konsumpcji czy drogich wakacji.

Rok temu spory kawałek świata, z Polską włącznie, zastygł w lockdownie mającym zahamować rozprzestrzenianie się COVID-19. Sytuacja bez precedensu pobudziła wyobraźnię komentatorów i prognostów, którzy od samego początku pandemii próbowali przewidzieć dalekosiężne skutki pojawienia się wirusa SARS-CoV-2. To zresztą naturalne, że w sytuacji dużej niepewności i trudnego do oszacowania zagrożenia ukojenie przynoszą nam przedsięwzięcia intelektualne mające dowieść potęgi rozumu, który nie kapituluje w walce z nieznanym. Nawet niezbyt pomyślne scenariusze pozwalają nam wówczas zachować poczucie sprawczości i pomagają oswajać przyszłość.

A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys

W zgiełku prognoz i analiz nie brakowało jednak głosów optymistów gotowych wypatrzyć dobry omen w najgorszej katastrofie. W pandemii COVID-19 szukali oni szansy na podniesienie naszej gotowości i zdolności radzenia sobie z kryzysem klimatycznym. Powodów do takiego „covidowego optymizmu klimatycznego” wskazano wiele. Pandemia mogła być okazją do refleksji, opamiętania się i poskromienia globalnego konsumpcjonizmu. Ponieważ zaczęła się na jednym z tzw. mokrych targów, przypominała, że wiele chorób odzwierzęcych to efekt przemysłowego chowu zwierząt. Procederu będącego zatem nie tylko problemem etycznym, lecz także zagrożeniem klimatycznym (emisja metanu) i zdrowotnym. Pandemia wreszcie przywróciła do gry państwo, instytucję zdolną w razie zagrożenia narzucić społeczeństwu i gospodarce niewyobrażalne dotąd ograniczenia, ale też zmianę stylu życia. Globalna blokada w 2020 roku pozwoliła też planecie odetchnąć, ograniczając nieco emisje.

Czy da się ochronić klimat bez katastrof i pandemii?

Chętnie sami poddalibyśmy się temu entuzjazmowi, ale jesteśmy naukowcami. Postanowiliśmy więc zbadać, jak COVID-19 wpłynął na postawy Polek i Polaków wobec zmian klimatu. Analizę danych sondażowych z ostatnich lat uzupełniliśmy eksperymentem społecznym i wywiadami fokusowymi z przedstawicielami różnych pokoleń. I oto czego się dowiedzieliśmy.

Lepiej już było (ze świadomością klimatyczną Polaków)

Polacy najbardziej przejmowali się stanem środowiska na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku – dramatyczne zanieczyszczenie atmosfery i rzek, widoczne gołym okiem wymieranie lasów czy wreszcie katastrofa w Czarnobylu w oczywisty sposób dotykały i poruszały nawet tych obywateli, którym daleko było do ekologicznego aktywizmu. Najwyższy poziom obaw o naturę w Polsce zanotowano w 1993 roku (78 proc. według CBOS). W miarę jednak jak rosły typowe dla okresu transformacji codzienne lęki bytowe związane z sytuacją na rynku pracy, zagrożeniem inflacją (a dla konsumentów „drożyzną”) oraz koniecznością odnalezienia się w zupełnie nowej rzeczywistości, niepokój o kwestie tak „abstrakcyjne” jak środowisko (nie mówiąc o klimacie, długo nieobecnym w debacie publicznej) sukcesywnie spadał, osiągając poziom najniższy (40 proc.) w 2006 roku.

Trend odwrócił się dopiero w latach 2016–2018, kiedy zanotowano skok tego wskaźnika o ponad 23 punkty procentowe. Niewątpliwie pomogło nagłośnienie problemu smogu w polskich miastach, jak i rosnące zainteresowanie tematem klimatu w społeczności międzynarodowej, a przez to też w mediach. Najwyższy poziom obaw o środowisko stwierdzono u osób mieszkających w największych miastach (aż 69 proc. wobec 20 proc. na wsi). Najniższy poziom niepokoju wykazywały zarazem osoby najstarsze (65+) i najmłodsze (18–24 lat).

Badanie European Climate Foundation z czerwca 2020 roku, a więc z czwartego miesiąca pandemii, przyniosło już inny obraz. Najwięcej zmieniło się wśród najstarszych badanych (65+) oraz tych do 35 lat. Z tezą, że zmiany klimatyczne mogą przynieść katastrofę, zgadzało się aż 80 proc. najstarszych badanych i znacznie mniej osób do 35. roku życia – choć wciąż sporo, bo 51 proc. Co jednak ciekawe, w porównaniu z najstarszymi ci badani deklarowali mniejszą gotowość do wyrzeczeń oraz zmiany swego stylu życia. Podobne wyniki przyniosły badania CBOS z października 2020: seniorzy z grupy najmniej zatroskanej stanem środowiska jeszcze w 2018 roku już dwa lata później stali się grupą wyrażającą najwięcej obaw.

Skąd te zmiany? Czy specyfika choroby (zagrażającej głównie starszym) lub lockdown, który w ograniczeniach mobilności i konsumpcji nasuwa skojarzenia z postulatami polityki klimatycznej, mogły inaczej wpłynąć na obie grupy wiekowe? Czy seniorzy, którzy poczuli realne zagrożenie życia, zyskali tym samym nową wrażliwość na zagrożenia takie jak katastrofa klimatyczna? A jak wyglądało doświadczenie młodszych? Nie odczuwali oni wprawdzie bezpośrednio zagrożenia życia (co nie znaczy, że faktycznie nie umierali z powodu koronawirusa), jednak ich codzienność zmieniła się najbardziej gwałtownie.

Pytanie brzmi zatem, czy możemy w tym wypadku mówić o zagrożeniu uderzającym bezpośrednio w styl życia? COVID-19 i lockdown wywróciły do góry nogami to, co stanowiło dla wielu jedyny dostępny i znany model życia codziennego. Dyskomfort powstały na skutek ograniczeń pandemicznych (ograniczenia w przemieszczaniu się, niższa konsumpcja) mógł się przełożyć na postawy wobec podobnych zmian, które obywatele kojarzą z ochroną środowiska i zmianami klimatu. Tłumaczyłoby to rosnącą rozbieżność między wysoką świadomością zagrożeń wynikających z kryzysu klimatycznego a niższą gotowością do poświęceń, by mu przeciwdziałać.

„Były cztery pory roku” – katastrofa klimatyczna w narracjach badanych

Postanowiliśmy to sprawdzić. W eksperymencie i fokusach wzięli udział badani z grup wiekowych do 35. roku życia oraz osoby 60+, mieszkające w metropolii i w małym mieście. Jako że realizacja badań przebiegała tradycyjnie, a nie zdalnie, i odbywała się w szczytowym jak dotąd momencie rozwoju pandemii COVID-19 (listopad 2020), zmusiło nas to do rygorystycznego przestrzegania zasad bezpieczeństwa. Ze wszystkimi badanymi rozmawialiśmy o klimacie i polityce klimatycznej, jednak uczestników grup eksperymentalnych poddaliśmy szczególnemu reżimowi bezpieczeństwa sanitarnego (przyłbice oprócz masek, większy dystans, częste wietrzenie sali i dezynfekcje), a rozmowę o klimacie poprzedziliśmy wspomnieniem osobistych doświadczeń pandemii i lockdownu. Wszyscy uczestnicy przed badaniem i po nim wypełniali ankiety z pytaniami o postrzeganie zmian klimatu oraz o akceptację ograniczeń związanych z polityką klimatyczną.

Gdyby państwa zajęły się klimatem tak, jak zajęły się pandemią…

Eksperyment pokazał, że wzrost klimatycznej świadomości i gotowości do poświęceń u osób starszych może nie mieć związku z pandemią. Inaczej u młodszych: tutaj wpływ COVID-19 zdaje się wyraźny. W grupach eksperymentalnych 20- i 30-latków zaobserwowaliśmy wzrost świadomości zagrożenia kryzysem klimatycznym oraz jednoczesny spadek gotowości do poświęceń w walce z nim.

Uczestnicy fokusów przyznawali, że dostrzegają przeobrażenia w funkcjonowaniu natury, które wiążą się ze zmianami klimatu. Jednak szczególnie wyraźnie zaznaczało się to w przypadku osób starszych („Były cztery pory roku. Była wiosna, elegancka, piękna, czy później lato przychodziło, jesień i zima. A teraz nie ma”). Wszyscy rozmówcy wyrażali egzystencjalny niepokój związany z obserwowanymi zmianami: rzeczywistość przestaje być znajoma i przewidywalna. Rytm przyrody się zmienia, natura staje się nieprzyjazna i niebezpieczna. W przypadku starszych przekonanie o zmianach klimatu jest zatem efektem systematycznych obserwacji i wynikiem zmian cieleśnie odczuwanych i doświadczanych w ciągu kilkudziesięciu lat życia. U młodszych jest to raczej wiedza czerpana z różnych źródeł, rezultat konfrontowania własnych obserwacji z doniesieniami medialnymi.

To nas nie dotyczy

Młodszym badanym zmiana klimatu wydaje się zjawiskiem odległym, czują się – co zrozumiałe – zdrowi, silni i niemal nieśmiertelni. Kryzys klimatyczny to kwestia niedotycząca ich bezpośrednio – przynajmniej na razie. Bardziej zagrożone są ich zdaniem inne pokolenia, mieszkańcy innych krajów, inne gatunki. Zmiany w większym stopniu niż w Polsce zachodzą „gdzieś na świecie”.

Oto co m.in. mówili:

„Z tego, jak to się wszystko zmienia, jak naprawdę to globalne ocieplenie wszystkim szkodzi, a co najgorsze, ma fatalny wpływ na zwierzęta. Część z nich całkowicie może wyginąć”.

„Jakoś tak, jeżeli myślę o zmianach klimatu, to […] nie tak lokalnie, tylko bardziej mi się kojarzy globalna skala, czyli […] te doniesienia o topniejących lodowcach albo jakichś pożarach gdzieś tam. Tak że faktycznie jest tak, że ten klimat tutaj u nas też się ociepla, ale jakoś na to nie patrzę tak… Z jednej strony patrzę negatywnie, bo to może oznaczać jakieś takie przykre konsekwencje w przyszłości, natomiast, no jest po prostu wygodniejsze z perspektywy…”

Co więcej, tylko wśród młodszych badanych pojawiło się stanowisko wskazujące na przekonanie, że „jakoś to będzie”, a zmiany klimatu nie są specjalnie groźne.

„Ja na przykład uważam, że te całe zmiany klimatu, jako sama zmiana klimatu, nie są tak złe. Bo to jakoś tam natura się przestawi i my się nauczymy żyć w innym klimacie albo po prostu przeprowadzimy do nieco innego miejsca na Ziemi” – mówiła młoda osoba.

Z naiwnością – będącą pokoleniowym przywilejem – młodzi wyznają wiarę w to, że nieograniczona mobilność przestrzenna będzie uniwersalnym prawem człowieka, a głęboka zdolność adaptacji do zmieniającego się otoczenia powszechną kompetencją ludzkiego gatunku. Pytani o to, kogo kryzys klimatyczny dotknie najbardziej, wskazywali osoby starsze i schorowane (sic!). Można to interpretować jako przykład stosowania psychologicznych mechanizmów obronnych: doskonale wiemy bowiem, że to młodzi, a nie starsi, doświadczą najbardziej negatywnych skutków zmian klimatu. Ci drudzy po prostu nie dożyją wystąpienia radykalnych skutków skumulowanych zmian, spodziewanych w latach 50. tego stulecia. Jednak badani „zapominają” o tej niewygodnej dla nich prawdzie i wolą bardziej martwić się o innych niż o siebie.

„W ciemnym labiryncie”

Starsi rzadziej podawali w wątpliwość odpowiedzialność człowieka za zmiany klimatu. Czasem przyjmowali postawę, którą można nazwać swoistą moralnością klimatyczną, a nawet dopatrywali się w zmianach klimatu kary za ludzką chciwość.

„Sama natura nie stworzyła nic takiego, co by nam zagrażało. To człowiek wymyślił plastik, wymyślił samochody, wymyślił ropę. Znaczy, ropa była w ziemi […] człowiek to jest największy wirus świata” – mówiła jedna ze starszych osób.

W mieście z betonu nie ma żadnej przyszłości

Tego typu głosów trudno się doszukać w grupach 20- i 30-latków. Tych badanych cechował też większy sceptycyzm wobec autorytetów naukowych oraz wzmożona ostrożność w formułowaniu definitywnych opinii.

Młoda osoba wspominała: „Oglądałam na przykład kilka programów i były zupełnie rozbieżne jakieś tezy, […] jedni naukowcy twierdzili, że właśnie są jakieś cyklicznie powtarzające się zjawiska, […] inni właśnie mówią, że to są te zmiany klimatu, na które mamy wpływ, że to jest nasza wina. No i nie wiem, prawda pewnie jest gdzieś tam pośrodku”.

To efekt zasadniczej transformacji źródeł uwiarygodnienia wiedzy bazującej na informacjach pozyskiwanych z rozmaitych źródeł online i bardziej tradycyjnych. Wciąż – przynajmniej w deklaracjach – oczekujemy, że informacje udostępniane w rozmaitych mediach będą prawdziwe, jednak znikają ośrodki, które dawniej stanowiły gwarant wiarygodności. Uderzająca w narracjach rozmówców jest nieobecność szkoły jako źródła wiarygodnej wiedzy na temat katastrofy klimatycznej. Problemem nie jest tu nawet treść programu nauczania, co programowy brak nauczania (zarówno o klimacie, jak i weryfikowania informacji w sieci). Szkoła sprzed pandemii przetrzymywała młodzież w klasach i ograniczała im dostęp do smartfonów, by po kilku latach wypuszczać ją do „ciemnego labiryntu” sieci. Pandemia zmieniła w jej sytuacji tyle, że zniknęły zamknięte w budynkach klasy i ograniczenia korzystania z urządzeń elektronicznych. Zostało już tylko poczucie zagubienia.

Hipokryzja klimatyczna Polaków

Na jeden z fokusów z wielkomiejskimi seniorami trafiły osoby lepiej wykształcone i reprezentujące styl życia właściwy klasie średniej. Grupa ta okazała się najbardziej zatroskana o pogarszający się stan planety. Ochoczo piętnowała egoistyczne zachowania rodaków („palenie opon w piecu”) i mieszkańców innych krajów. Liczne podróże dawały uczestnikom szerszy ogląd rzeczywistości i podnosiły wrażliwość na przejawy kataklizmu.

Jedna ze starszych osób z dużego miasta mówiła: „Bo to jest prawda, jest prawda [zmiana klimatu], bo ja byłem na biegunie. Lodowce cofnęły się, tak jak nas ostrzegają, że lodowce będą się topić, cofnęły się prawie 3 kilometry, czoło lodowe poszło w głąb tych ziem”.

Inną podróżniczkę z tej grupy poruszyła zagłada norweskich lodowców i los reniferów. „Najgorszym widokiem to było w temperaturze plus 30 stopni w Norwegii, na północy Norwegii, stado reniferów. Po prostu w upale… to jest bardzo przykry widok” – mówiła.

Kwadrans później, kiedy z tematu skali i doniosłości zmian klimatycznych przeszliśmy do sposobów zapobiegania katastrofie, te same osoby wykazały się największym zdecydowaniem w odrzuceniu pomysłów wprowadzenia limitu podróży lotniczych, konsumpcji mięsa, jak i limitów rocznego zużycia benzyny. Proponowane rozwiązania zostały przez naszych rozmówców porównane z sytuacją w Albanii za rządów Envera Hodży i we współczesnej Korei Północnej. Jak mówiła jedna z osób: „Takie są czasy i każdy z nas, myślę, nawet nie marzył, że tak będzie w zasadzie dobrze, jak jest. Mówię «dobrze» umownie, no bo jest cena, jaką płacimy za to dobro, ale no to jak mamy teraz znowu wszyscy wrócić do ograniczeń, no to życie byłoby nic niewarte. No byłoby tak, jak w Korei mają”.

O co chodzi z tym ograniczaniem latania?

czytaj także

Wygląda na to, że pamiętająca PRL wielkomiejska klasa średnia jeszcze nie nacieszyła się podróżami oraz intensywną konsumpcją i nie chce zrezygnować z tego, do czego ma dostęp dopiero od niedawna. Co więcej, ten uzyskany styl życia wiąże się z pewnym systemem wartości, którego porzucenie oznaczałoby zanegowanie dotychczasowego życia.

Można tu jednak zauważyć bardziej ogólny wzór. We wszystkich grupach uderzająca była tendencja do bardziej entuzjastycznych reakcji na te ograniczenia, które faktycznie nie dotykały samych mówiących oraz sprzeciwu, jeśli zmiany miałyby realny wpływ na ich codzienne życie. Mieszkańcy metropolii popierali zatem ograniczenia dotyczące palenia węglem, poruszania się samochodem, a nawet spożycia mięsa. Rozmówcy z mniejszych lokalizacji i pochodzący z klas ludowych bardzo popierali z kolei ograniczenia prywatnych i służbowych podróży lotniczych („osobiście bym się zgodził, bo ja unikam samolotów”), a także luksusowej konsumpcji, drogich wakacji itp.

„To tak, jak powiedziałem na wstępie, to wszystko się dzieje dla luksusu, dla zbytku człowieka. Bo skoro było […] ogłoszenie pandemii, zamknięcie świata i ludzie mogli żyć bez tego miesiąc czy dwa, czy ile tam było […] bez latania, bez niczego, czyli można żyć. Można, można. Więc jak człowiek nie chce dobrowolnie się poddać karze, no to trzeba mu to umożliwić, no i przynajmniej na te dwa miesiące zamykać człowieka i wtedy świat odetchnie trochę” – usłyszeliśmy.

My, Polacy, postsarmaci…

Obok takiej klasowej blame game, czyli przerzucania na innego winy za sytuację, kolejną strategią zdejmowania z siebie odpowiedzialności za los planety lub wyrazem poczucia braku sprawczości jest opowieść pod hasłem: „wszystkiemu winny jest system”. Szejkowie, Niemcy, państwo, biznes, samorządy – zlewają się w jeden system, czyli „tamtych na górze”, którzy o wszystkim decydują lub nawet są w zmowie, a w każdym razie na koniec i tak wszystko obracają na swoją korzyść. W tak funkcjonującym świecie oddolne działania czy decyzje jednostek nie mają większego znaczenia. Gotowość do poddania się ograniczeniom mającym służyć poprawie sytuacji klimatycznej jest przy tym osłabiana przez nieufność Polaków wobec własnego państwa – wzmocnioną miesiącami niekonsekwentnych działań związanych z przeciwdziałaniem pandemii. Współgra to z wyraźnym sarmackim kodem kulturowym („każdy zakaz jest głupi”) i rosnącym indywidualizmem młodszych pokoleń.

Zarówno dla młodszych, jak i dla starszych najbardziej przekonującą formą wprowadzania ograniczeń – a często jedyną akceptowalną przez nich – jest manipulowanie cenami dóbr takich jak woda, energia itp. Wydają się one mniej dotkliwe i bezpośrednie (choć w naturalny sposób prowadzą do wzrostu niesprawiedliwości i nierówności klimatycznych: bogatszy może truć bardziej) – stwarzają bowiem iluzję wyboru i sprawczości. W neoliberalnej rzeczywistości to jednostka ma w swoich rękach swój los, wpływa na swój poziom dochodów, a następnie może zdecydować, na co je przeznaczyć. Szczególnie silne przywiązanie do tak rozumianych wartości zaobserwowaliśmy w młodszych grupach.

Warto to podkreślić także w kontekście lutowego badania CBOS-u, wedle którego po raz pierwszy od 20 lat liczba młodych deklarujących lewicowe poglądy wyprzedziła tych przywiązanych do prawicy. Czym jednak jest dla nich lewicowość? Niechęć wobec Kościoła, prawicy i patriarchatu (co sugeruje masowe uczestnictwo młodych w protestach ulicznych na jesieni 2020 roku) może wynikać z przywiązania przede wszystkim do wolności i autonomii osobistej. Z punktu widzenia polityki klimatycznej może się jednak okazać, że zmiana postaw to bardziej wyzwanie niż szansa.

W społeczeństwie polskim, dla którego wciąż ważne są sarmackie, a więc indywidualistyczne, wymierzone we władzę kody kulturowe, które zarazem wciąż czuje się „wyposzczone” po czasach PRL-u oraz nakręcone konsumpcyjnie przez neoliberalny kapitalizm, ramy ograniczeń (limit podróży, limit konsumpcji) mogłyby być dla polityki klimatycznej nieprzekraczalną przeszkodą nawet bez doświadczenia pandemii. W sytuacji popandemicznej, kiedy przywiązanie do proklimatycznych rozwiązań (rozumianych jako ograniczenia) staje się wątpliwe nawet wśród młodszych i lepiej wykształconych Polaków, odwoływanie się do ograniczeń wydaje się dla polityki klimatycznej zabójcze.

Katastrofa klimatyczna bez winka i pysznej kawusi

W świetle wyników omawianych badań postawy proklimatyczne powinny być w Polsce prezentowane jako element zmian stylu i modelu dobrego życia, ale w zgodzie z aspiracjami dotyczącymi jego jakości. Z pewnością nie jako wyraz przymusu samoograniczeń, ascezy czy kolejnych – po kryzysie lat 80. i transformacji – wyrzeczeń wymuszonych „koniecznością historyczną”, ewentualnie moralnym szantażem związanym z odpowiedzialnością moralną za los najbardziej poszkodowanych.

To o tyle możliwe, o ile konsumpcja – niezbędna do przetrwania, życia w określonym komforcie czy nawet budowy statusu – niekoniecznie musi dotyczyć towarów czy usług wysokoemisyjnych; również mobilność może mieć charakter ekologiczny. Również organizacja pracy, komunikacji zbiorowej, przestrzeni miast czy inwestycji adaptacyjnych nie musi być traktowana w kategoriach wyłącznie uciążliwych kosztów, lecz raczej instrumentu radzenia sobie wspólnoty ze zmianami i budowania infrastruktury materialnej dla jednostek, rodzin i społeczności lokalnych.

Istotnym wyzwaniem z pewnością będzie sceptycyzm Polek i Polaków wobec idei postwzrostu (degrowth), aczkolwiek paradoksalny „przywilej zacofania” Polski w obszarze energetyki czy transportu może, przynajmniej w krótkim okresie, rozwiązywać ten problem. Ogromna skala koniecznych nakładów pracy i kapitału w obszarach zielonej infrastruktury i usług zostawia bowiem duże pole manewru polityce klimatycznej, która będzie przyjazna zarazem dla pracowników, przedsiębiorców i obywateli.

Przeczytaj cały raport Nie nasza wina, nie nasz problem. Katastrofa klimatyczna w oczach Polek i Polaków

Wolisz czytać w e-booku? Pobierz go stąd

Raport jest publikacją Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie we współpracy z Fundacją Pole Dialogu. 

Zofia Bieńkowska – doktorantka socjologii na UW, badaczka w Instytucie Antropologii Społecznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Piotr Drygas – doktorant socjologii na Uniwersytecie Warszawskim.

dr hab. Przemysław Sadura – socjolog i publicysta. Wykładowca na Wydziale Socjologii UW. Kurator merytoryczny Instytutu Studiów Zaawansowanych Krytyki Politycznej.

Piszemy o kryzysie klimatycznym:

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij