Kraj

Nie zesrajcie się z tym domniemaniem niewinności

Mężczyźni oskarżeni o przemoc seksualną są niewinni, dopóki nie zostanie im udowodniona wina. Kobiety, które mówią, że doświadczyły przemocy, są winne (rzucania fałszywymi oskarżeniami) – dopóki nie udowodnią, że mówią prawdę.

„A co z domniemaniem niewinności?” – czytam pod każdym postem czy artykułem dotyczącym przemocy seksualnej ze strony mężczyzny będącego osobą publiczną, w którym wskazane zostało nazwisko sprawcy. Zazwyczaj to nie jeden, a dziesiątki, setki, a nawet tysiące podobnych komentarzy. Kiedyś próbowałam wyczerpująco na nie odpowiadać, potem tylko przewracałam oczami. W końcu zaczęłam odpisywać: nie zesraj się. Brzydko? Chamsko? Owszem, ale powołam się tutaj na zasadę ograniczonej cierpliwości – wobec tych, które i którzy pod płaszczykiem troski o praworządność dołączają do nagonki na ofiary przemocy, stając po stronie sprawców.

Wsparcie strony pokrzywdzonej to nie skazanie oskarżonego

Domniemanie niewinności to przede wszystkim zasada prawa karnego obowiązująca w postępowaniu karnym. Nie zobowiązuje mediów do milczenia na temat oskarżeń. Nie określa też, której ze stron ma wierzyć opinia publiczna. Ani kogo ty masz wspierać.

Oznacza, że w świetle prawa osoba, która nie została prawomocnie skazana, jest uznawana za niewinną. Zgodnie z doktryną zasada wykracza poza postępowanie karne. Media nie mogą przesądzać o winie, jeśli nie zapadł wyrok skazujący (przynajmniej przed sądem pierwszej instancji), określać podejrzanego ani oskarżonego o gwałt mianem gwałciciela czy przestępcy seksualnego. Obowiązuje to wszystkie środki masowego przekazu. Za nagięcie tej zasady nie grożą im jednak sankcje karne. Domniemany sprawca może złożyć pozew dotyczący naruszenia dóbr osobistych – ale nawet wówczas nie musi dowieść, że nie popełnił zarzucanego czynu. Wystarczy, że w postępowaniu karnym nie udowodniono mu winy, a jego dobra osobiste bądź dobre imię ucierpiały.

Ilu jeszcze takich Weinsteinów?

Domniemanie niewinności jest gwarancją prawa do obrony i sprawiedliwego procesu, ochrony niewinnej osoby przed skazaniem. Zobowiązuje organy procesowe do ostrożności w stosowaniu środków przymusu, poszukiwania i przedstawienia dowodów winy. Ale sprawcy przestępstw nie zawsze są skazywani. W przypadku przemocy seksualnej – bardzo rzadko.

Większość postępowań dotyczących gwałtu kończy się umorzeniem. Umorzenie nie oznacza, że strona pokrzywdzona kłamała. Częstym uzasadnieniem jest brak jednoznacznych dowodów na to, że doszło do przestępstwa. W sądzie nie wystarczy wysokie prawdopodobieństwo. Wszelkie wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego – dotyczy to wszystkich państw europejskich. A w sprawach dotyczących przemocy seksualnej prawie zawsze jest miejsce na wątpliwości. Gwałciciel rzadko gwałci przy świadkach, jeszcze rzadziej przy kamerach. Wszystkie inne dowody można łatwo podważyć, zwłaszcza mając dostęp do najlepszych prawników.

W krajach, w których od ofiary domaga się, by udowodniła, że stawiała fizyczny opór (a więc nie wystarczy werbalny sprzeciw) – tak jak w Polsce – takie sprawy umarza się ze względu na brak znamion czynu zabronionego. Tymczasem jedną z najbardziej typowych reakcji na gwałt jest zamrożenie – to biologiczny mechanizm obronny, mający zapobiec eskalacji przemocy (np. pobiciu, zabójstwu).

Większość gwałtów w Polsce jest legalna. Czy jutro się to zmieni?

Domniemanie winy kobiet

Kobiety, które wysuwają oskarżenia wobec sławnych mężczyzn – nawet jeśli robią to publicznie – nie łamią zasady domniemania niewinności. Nie łamią jej dziennikarze, którzy docierają do kolejnych (domniemanych) ofiar. Mają w obowiązku dopełnić rzetelności, tak jak zrobili to na przykład autorzy tekstu o Tillu Lindemannie, wokaliście Rammsteina, opublikowanego w „Die Welt”. Nie tylko wysłuchali kobiet mówiących o przemocy z jego strony i kilkunastu świadków, ale nagrali je, przeanalizowali zapisy rozmów sprzed miesięcy i lat, które poddali ekspertyzie (by sprawdzić, czy nie są podrobione).

Praworządności nie zagraża skierowanie do pokrzywdzonej słów „wierzę ci”, „masz moje wsparcie”, „to nie twoja wina”. Nie są one równoznaczne z wydaniem wyroku – to może zrobić jedynie sąd.

Internetowi obrońcy domniemania niewinności oskarżonych nie upominają się o przestrzeganie prawa, bo treści, które komentują, zwykle go nie naruszają. Domagają się za to kneblowania mediów, ograniczania wolności słowa i zamykania ust skrzywdzonym.

Martwi ich, a nierzadko doprowadza do furii, gdy osoby – będąc w mniejszości – wspierają domniemane ofiary. Nie martwi, że kobiety mówiące o doznanej przemocy doświadczają masowej nagonki, dostają życzenia i groźby śmierci, gwałtów. A przy każdej tego typu sprawie proporcje są podobne – większość komentujących wierzy oskarżanym i ich broni, atakując oskarżające. Dlatego ofiary milczą, zaś te, które przerywają milczenie, nierzadko się wycofują.

Standardem jest, że w tym samym komentarzu autor (lub autorka, kobiety nie ustępują tu mężczyznom) zawodzi o domniemaniu niewinności i domniemywa winę – to znaczy kłamstwo – osoby, która powiedziała o swoim doświadczeniu przemocy. „Mam nadzieję, że dostanie taki wyrok za fałszywe oskarżenia, że się nie pozbiera”, „za takie coś powinna dostać surowszą karę, niż grozi za to, o co oskarża” – czytam przy okazji każdej medialnej sprawy dotyczącej nadużyć seksualnych.

I nie mówimy tu o kobietach skazanych za fałszywe oskarżenia. Ani takim, przeciwko którym toczy się w tej sprawie postępowanie. Tylko o tych, które ośmieliły się powiedzieć głośno, że zostały skrzywdzone.

bell hooks o #metoo: Patriarchat nie ma płci

Okazuje się, że mężczyźni oskarżeni o przemoc seksualną są niewinni, dopóki nie zostanie im udowodniona wina. Ale kobiety, które mówią, że doświadczyły przemocy, są winne (rzucania fałszywymi oskarżeniami) – dopóki nie udowodnią, że mówią prawdę.

Umorzenie to nie uniewinnienie

Badacze szacują odsetek fałszywych oskarżeń o przemoc seksualną na 2–10 proc. Najczęściej występują one w przypadku rozwodów, walki o dzieci lub majątek. I z pojedynczymi wyjątkami nie wiążą się z poważniejszymi konsekwencjami.

W Stanach Zjednoczonych między 1989 a 2017 rokiem tylko 52 mężczyzn skazanych za napaść seksualną i aż 790 skazanych za morderstwo zostało następnie uniewinnionych, bo oskarżenia okazały się fałszywe. Przy czym zgłaszanych gwałtów jest osiem razy więcej niż morderstw.

Ale gdy media napiszą o osobie podejrzanej o morderstwo, do sekcji komentarzy nie zlatuje się tłum skandujących hasła o domniemaniu niewinności. To dzieje się wyłącznie w przypadku mężczyzn oskarżonych o przemoc wobec kobiet.

Tymczasem przytłaczająca większość faktycznych gwałcicieli nie trafia za kratki. W Polsce ok. 90 proc. ofiar gwałtów (podobnie jest w innych państwach europejskich, a także w USA) nie zgłasza się na policję. Boją się i nie wierzą, że sprawca zostanie ukarany. Spośród zgłoszonych spraw ok. 65–70 proc. kończy się umorzeniem, a 30–40 proc. skazanych otrzymuje wyroki w zawieszeniu. To znaczy, że do więzienia trafia ok. 2 proc. wszystkich gwałcicieli. W Niemczech tylko w 10 proc. spraw dotyczących gwałtu zapada wyrok skazujący. Fałszywe oskarżenia stanowią tam ok. 5 proc.

Co, jeśli oskarżenie o napaść seksualną jest fałszywe? – pyta wielu komentujących. Nawet jeśli nie jest, to najpewniej nie uda się niczego udowodnić, a sprawca będzie bez przeszkód kontynuował karierę. Ba, większość osób będzie przekonana, że dowiódł swojej niewinności, a oskarżające go kobiety kłamały (choć kłamstwo nie zostało im udowodnione).

Dziewczyny mają dość klepania po dupach. Ja też

Czy to znaczy, że każdego oskarżonego mężczyznę powinniśmy uznawać za winnego? Nie, ale uczciwie byłoby zaakceptować fakt, że brak wyroku skazującego nie oznacza, że oskarżająca kłamała. I że jeśli nie została skazana za fałszywe oskarżenia, to sprawę należy uznać za niewyjaśnioną. Również uniewinnienie – dużo korzystniejsze dla oskarżonego niż umorzenie – nie musi oznaczać, że stwierdzono fałszywe oskarżenie. Wystarczy wykazać, że brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego lub że nie spełnia on znamion przestępstwa (jak np. większość przypadków molestowania w Polsce, które ujęte jest tylko w Kodeksie pracy).

Nie trzeba atakować podejrzanego czy oskarżonego. Wystarczy nie atakować domniemanej ofiary. Ona i tak doświadczy głównie braku zaufania, odbierania wiarygodności na wszelkie możliwe sposoby, nękania i gnojenia. A szanse na sprawiedliwy wyrok ma minimalne.

„Na pewno chce coś ugrać”

Lwia część komentariatu jest przekonana, że oskarżając znanego mężczyznę, kobieta ma coś do ugrania. Zwykle chodzi o karierę lub pieniądze. Która kobieta zrobiła karierę na oskarżeniach o przemoc? Nie wiadomo. Wiadomo, ilu sprawców kontynuuje kariery pomimo oskarżeń – przytłaczająca większość. Łącznie z Romanem Polańskim, co do którego nie ma wątpliwości, że zgwałcił 13-letnią dziewczynkę. Chris Brown kontynuuje karierę (w tym roku zaliczył międzynarodową trasę koncertową) mimo wyroku za pobicie Rihanny (pięć lat więzienia w zawieszeniu i roboty społeczne). Dr. Dre, który pobił wiele kobiet, wydaje single, płyty, gra koncerty i ma rzesze oddanych fanów. „25 lat temu byłem młodym chłopakiem, który za dużo pił i nie miał żadnego planu na życie” – tłumaczył się.

Niczego nie nauczyły nas też sprawy Cosby’ego, Weinsteina czy Epsteina. Ich ofiary latami milczały. Głównie ze strachu. Od swoich menadżerów i innych osób, z którymi dzieliły się swoim doświadczeniem, słyszały, że oskarżając, mogą zaszkodzić tylko sobie. Przeciwnicy byli zbyt potężni.

Cosby’ego oskarżyło 50 kobiet. Zarzuty wszystkich poza jedną uległy przedawnieniu, aktor został skazany w tylko jednej sprawie, dotyczącej odurzenia i molestowania 16-latki. Wyszedł z więzienia po dwóch latach. Sąd Najwyższy Pensylwanii uzasadnił to „uchybieniami procesowymi”. W świetle prawa Cosby jest niewinny, choć szansa na to, że wszystkie oskarżające go kobiety kłamały, jest bardzo niewielka.

Weinsteina oskarżyło ponad 100 kobiet. Większość spraw została umorzona lub zarzuty uległy przedawnieniu. Na obronę producenta poszły grube miliony: opłacał wybitnych prawników, przekupił koncerny medialne, by nie zezwalały na publikacje wyników śledztw dziennikarskich lub żeby publikowały artykuły oczerniające ofiary. Wynajął byłych agentów Mossadu, którzy je śledzili i nękali, a jedna nawet „zaprzyjaźniła” się z oskarżycielką, by Weinstein miał dostęp do informacji o planowanych przez nią krokach. Umorzona została sprawa o molestowanie, w której pokrzywdzoną była Ambra Gutierrez, pomimo nagrania przyznania się sprawcy do winy. Zostało zrobione na zlecenie policji, w ramach prowokacji – a następnie przez nią zniszczone. Wyroki skazujące zapadły w kilku na ponad setkę spraw. Czy to znaczy, że pozostałe kobiety kłamały? Oczywiście, że nie.

Dlaczego kobiety oskarżają publicznie? Po pierwsze wiedzą, że szanse na skazanie są minimalne. A nawet gdyby wierzyły, że się uda, takie sprawy zwykle trwają latami. W tym czasie sprawca może krzywdzić kolejne osoby. Mówią o swoim doświadczeniu publicznie, bo to często jedyny sposób, by uchronić inne potencjalne ofiary.

Śledztwa dziennikarskie bywają nudne [O filmie „Jednym głosem”]

Tak, fałszywe oskarżenia się zdarzają. Chris Brown został skazany za pobicie Rihanny, a kilka lat później fałszywie oskarżony przez inną kobietę o mierzenie do niej z broni. Sąd oczyścił go też z zarzutów w sprawie o gwałt, a biorąc pod uwagę dowody, które dostarczył, brak zaufania wobec oskarżycielki zdaje się uzasadniony (trwa postępowanie dotyczące zniesławienia). Przed skazaniem uchroniła go zasada domniemania niewinności, a fandom i opinia publiczna stanęły za nim murem. Ani fałszywe oskarżenia, ani wyrok nie przerwały jego kariery.

Lindemann nie zostanie skazany, nawet jeśli jest winny

W maju tego roku posypały się oskarżenia pod adresem Tilla Lindemanna, wokalisty Rammsteina. Dotyczą głównie seksualnego wykorzystywania odurzonych kobiet. Co mogą zyskać te, które o tym opowiedziały? Sławę? Większość pozostaje anonimowa – ich nazwiska znają tylko dziennikarze śledczy, z którymi rozmawiały, pozna je prokuratura. Pieniądze? Motywacja niezbyt rozsądna, biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie będą musiały wydać ogromne pieniądze na obrońców, gdy zostaną pozwane o zniesławienie.

Jak Shelby Lynn, 24-latka z Irlandii, która dała początek fali oskarżeń przeciwko Lindemannowi. Dziewczyna twierdzi, że na imprezie po koncercie Rammsteina w Wilnie została odurzona, gdy piła alkohol z wokalistą. Następnie jego pracownik miał zaprowadzić ją pod scenę, zapewniając, że Lindemann nie oczekuje od niej seksu. Jednak oczekiwał. Według Shelby muzyk wściekł się, gdy odmówiła, ale pozwolił jej odejść. Potem dziewczynie urwał się film. Dopiero po powrocie do hotelu odkryła, że ma ciało pokryte sińcami i krwiakami. Nie wskazała Lindemanna jako sprawcy, przyznając, że ze względu na odurzenie nie pamięta, jak powstały jej obrażenia.

Litewska policja najpierw odmówiła przyjęcia zgłoszenia, a potem – gdy sprawą zainteresowały się media – przyjęła je tylko po to, by po niespełna trzech tygodniach odmówić wszczęcia postępowania. I to bez przesłuchania kluczowych świadków. Tymczasem Lindemann pozwał Shelby. Tysiące fanów Rammsteina nękają dziewczynę, wysyłają życzenia śmierci, grożą. Zdecydowana większość stoi za zespołem murem. Podobnie jak reszta opinii publicznej.

Korwin-Piotrowska: Jeszcze nigdy tak wyraźnie nie objawił nam się w Polsce mentalny dziadocen

Inne (domniemane) ofiary Lindemanna mówią o budzeniu się podczas brutalnego seksu z nim, intensywnym krwawieniu po, odurzeniach i wywieraniu przez niego presji na stosunek. Berlińska prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko muzykowi.

A co z domniemaniem niewinności? Ma się świetnie. Lindemann prawie na pewno nie zostanie skazany. Sprawy zostaną umorzone, a opinia publiczna uzna to za ostateczny dowód na to, że oskarżające go kobiety kłamały. Szanse na skazanie są tym mniejsze, że do przestępstw miało dochodzić przy okazji koncertów na całym świecie, więc prokuratury musiałyby działać indywidualnie.

Firmy mają prawo się odciąć

Tysiące ludzi oburzają się, że wytwórnia wydająca płyty Rammsteina zawiesiła współpracę, wydawnictwo poezji Lindemanna zerwało ją, Rossmann ogłosił wycofanie ze sprzedaży perfum Rammsteina (a jednak wciąż znajdziemy je w sklepach). Decyzje te uzasadniono nie tylko oskarżeniami, ale też nie budzącymi wątpliwości informacjami na temat czynów legalnych, ale wątpliwych moralnie. Jak ta, że muzyk przez wiele lat opłacał osoby, które rekrutowały w sieci kobiety – nawet trzykrotnie młodsze od niego – na swoje imprezy, pełne alkoholu i narkotyków. Nie były informowane o ich seksualnym charakterze. Dopiero na miejscu, w trakcie i po koncercie dowiadywały się, że zostały zaproszone nie na imprezę Rammsteina, ale spotkanie z Lindemannem. Osoby pracujące przy trasach zespołu opowiedziały mediom, że pod sceną zawsze znajdowało się „pudełko do ssania” (suck box), gdzie prowadzono kobiety w przerwach podczas koncertów.

Wydawnictwo poezji Lindemanna uznało też, że w obliczu powyższych faktów – jak i oskarżeń wysuwanych przez co najmniej kilka kobiet – wokalista sam wyśmiał ideę „oddzielania twórcy od dzieła”. A jego dzieła to między innymi wiersz o upodobaniu do odurzania i gwałcenia nieprzytomnych kobiet, film pornograficzny, na którym bije kobiety, pokazuje ich zakrwawione uda. To też publikowane w sieci wizerunki samodzielnie wykonanych manekinów dzieci, nagich, z nożem wbitym w genitalia, maskach gazowych i z olbrzymimi sztucznymi penisami przymocowanymi do ciała.

Niemiecka prokuratura wszczyna postępowanie, a fani chcą klękać przed Rammsteinem

Zawieszenie czy zerwanie współpracy nie oznacza wydania wyroku. Wydawnictwa, marki i wytwórnie mają prawo uznać, że już to, co wiemy na pewno, wystarczy, by nie chcieć mieć z Lindemannem do czynienia. To samo dotyczy opinii publicznej.

Ale bez obaw. Po tym, jak sprawy zostaną umorzone, muzyk dostanie nowe kontrakty i wróci jako męczennik, cały na biało. To, co kobiecie nigdy nie uszłoby na sucho, po znanym mężczyźnie spłynie jak po kaczce. Na razie Rammstein bez przeszkód kontynuuje europejską trasę koncertową.

Nie ma sprawiedliwego procesu bogatego z biednym

W ubiegłym tygodniu ruszyła zbiórka pieniędzy na pomoc prawną dla osób, które prawnicy Rammsteina zastraszają pozwami, próbując zamknąć im usta. To nie tylko domniemane ofiary przemocy ze strony Tilla Lindemanna, ale też świadkowie, którzy publicznie zadeklarowali, że na podstawie własnych z nim doświadczeń uważają nadużycia za prawdopodobne. Albo po prostu opisali mediom coś, co rzuca na wokalistę złe światło.

By bronić swoich interesów oraz dobrego imienia Rammstein opłacił najlepszych prawników – kancelarie z Berlina i Hamburga. Próbują uciszyć nawet dzienniki opisujące sprawę. O ile jednak tytuły takie jak „Die Welt” są na takie okoliczności przygotowane, również finansowo, osoby prywatne zostają na lodzie. Jasne, w Niemczech, tak jak w Polsce, przysługuje obrońca z urzędu, ale to jak wystawić zabiedzoną, wykupioną od rzeźnika kobyłę, by stanęła do wyścigu ze świetnie odżywionym championem, który między treningami oddaje się masażom przy akompaniamencie Mozarta. Każdy ma konia, który go reprezentuje, więc jaki problem?

Niemiecka organizacja pozarządowa postanowiła choć trochę wyrównać szanse między osobami, które mówią o przemocy ze strony Lindemanna, a nim samym. „Nie ma sprawiedliwego procesu bogatego z biednym” – piszą niemieckie influencerki, zachęcając do wpłat.

Tymczasem pod wpisami na ten temat setki osób prują się: a co z domniemaniem niewinności? W tak wypaczonej formie pojęcie to funkcjonuje w sieci. Już nawet pomoc w opłaceniu adwokata uznawana jest za złamanie tej zasady.

„Moda na fałszywe oskarżenia”

Żyjemy w świecie, w którym gwałt jest tak powszechny, że wystarczy, by o swoim doświadczeniu opowiedział ułamek procenta wszystkich ofiar, a ludzie, zamiast zdać sobie sprawę ze skali problemu, stwierdzą, że widocznie zapanowała moda na fałszywe oskarżenia.

W świecie, w którym ok. 90 proc. zgwałconych nie zgłasza się na policję – bo wiedzą, że to one będą obwiniane (pewnie prowokowały, pragną uwagi, mszczą się za odrzucenie, chcą kasy – zawsze to samo). Bo boją się, że nikt im nie uwierzy. I zwykle mają rację. Często boją się zemsty ze strony sprawcy. Tym bardziej jeśli jest osobą posiadającą władzę, wpływy czy znajomości, które mógłby wykorzystać, by ponownie je skrzywdzić.

Wiedzą, że będą rozliczane z każdego słowa i gestu. Podczas pracy nad książką o gwałtach w Polsce spotkałam się m.in. z podważaniem wiarygodności ofiary przez biegłych sądowych, którzy uznali, że za dużo gestykuluje. Miała nagranie przyznania się sprawcy do winy. Sprawa została umorzona.

Inna pokrzywdzona była zbyt zaangażowana w gromadzenie dowodów (robiła to, bo prokuratura olewała temat). W wielu innych sprawach dowody były uznawane za niewystarczające, nawet jeśli kobieta miała wyniki obdukcji i nagranie audio całego zajścia.

Wszystkie jesteśmy Amber Heard – chociaż żadna z nas tego nie chce

Czytałam akta sądowe, w których biegli uznawali ofiary za niewiarygodne, bo niewiele z całego zajścia pamiętały (zostały odurzone albo trauma wyparła wspomnienia, co jest bardzo częste). Albo pamiętały za dużo, zbyt wyraźnie – więc na pewno układały sobie scenariusz od dawna.

Czytałam uzasadnienie decyzji o umorzeniu postępowania w sprawie kobiety zgwałconej nocą w bramie przez obcego człowieka. Obdukcja wykazała obrażenia pochwy i ślady pobicia. Sprawca powiedział, że chciała brutalnego, przygodnego seksu. To wystarczyło.

Wspierałam ofiary gwałtów, którym sąd nie uwierzył, bo leczyły się psychiatrycznie – nawet jeśli było to konieczne właśnie w wyniku przemocy. I takie, które się nie leczyły, choć tego potrzebowały, wiedząc, że obrońcy sprawcy wykorzystają to przeciwko nim.

Rozmawiałam z kobietami, które bezpośrednio po gwałcie poszły na policję i poddały się obdukcji, a biegli stwierdzali, że prawdziwa ofiara jest zbyt straumatyzowana, by działać tak racjonalnie.

Gdzie jesteście, gdy prawo nie chroni ofiar?

Każdego roku miliony kobiet na świecie i setki tysięcy w Europie doświadczają brutalnej przemocy seksualnej. Przytłaczająca większość sprawców jest bezkarna, dzięki czemu mogą dalej krzywdzić. A ja po raz kolejny czytam, jak komentariat rozdziera szaty nad zasadą domniemania niewinności i sprawą Johnny’ego Deppa (której wynik nie jest tak oczywisty, jak się większości wydaje, ale o tym powstało już wiele artykułów).

Gdzie są ci „obrońcy praworządności”, gdy większość spraw dotyczących gwałtów jest umarzana, bo nawet wyniki obdukcji i nagranie z przyznaniem się sprawcy do winy nie są dla prokuratur i sądów wystarczające?

Gdzie są, gdy bogaci i sławni mężczyźni przekupują świadków, media, płacą za zastraszanie ofiar, które i tak się ich boją?

Gdzie są, gdy sądy opierają swoje wyroki na opiniach biegłych sądowych, z których większość to ludzie z łapanki, bez elementarnej wiedzy na temat mechanizmów przemocy i działania traumy, bo za tak marne pieniądze nikt kompetentny nie chce się w tym babrać, a ustawa o biegłych jest martwa? Bo tak to wygląda w Polsce.

Depp vs Heard: kilka rzeczy, których nie rozumiemy na temat przemocy domowej

Gdzie są, gdy sprawcy dostają obrońców z urzędu, a ofiary, jeśli ich nie stać, zostają bez pełnomocnika – przez co często nie wiedzą, że ich prawa są łamane? Bywa, że sąd zmusza je do składania zeznań przy gwałcicielu i jego prawniku, nie są informowane o terminach kolejnych rozpraw, a sędzia czy prokurator podczas przesłuchania wprost zarzucają im kłamstwo.

Gdzie są? Pod artykułami dotyczącymi znanych mężczyzn oskarżanych o przemoc, szczując na osoby pokrzywdzone.

Bo „obrońcami domniemania niewinności” rzadko kieruje faktyczna, wynikająca z niezrozumienia tego zapisu troska o praworządność. Ale wierzę, że tacy istnieją – i to do nich kieruję ten tekst. Zwykle jednak chodzi o uciszanie ofiar i obronę status quo, zgodnie z którym arbitralnie odmawia im się wiarygodności, a sprawcy mogą gwałcić i molestować w poczuciu całkowitej bezkarności.

Co do zasady wierzę kobietom, które mówią, że doznały przemocy. „Wierzę” to nie „wiem”. Wspieram, bo żyję w świecie, w którym ofiara jest na przegranej pozycji. W którym walkę „słowo przeciwko słowu” najczęściej wygrywa sprawca. W którym gwałty są powszechne, fałszywe oskarżenia bardzo rzadkie, podobnie jak wyroki skazujące przemocowców. W którym to ofiara traktowana jest jak podejrzana – przez organy ścigania i sprawiedliwości, opinię publiczną, często też własne środowisko i bliskich. Zwykle jednak zostawiam sobie miejsce na wątpliwości.

Komentariat martwi się i wkurza, że oskarżony mężczyzna może stracić kontrakty, ale nie martwi się, że większość gwałcicieli chodzi wolno, a wielu krzywdzi kolejne kobiety. Że ofiary milczą, bo boją się właśnie takich reakcji, z jakimi spotykają się te, które przerywają milczenie. Co, jeśli oskarżenia są fałszywe? Oskarżony nie zostanie skazany i będzie kontynuował karierę jakby nigdy nic, opowiadając w mediach, jak to został pomówiony i dowiódł swej niewinności (nawet jeśli niczego nie dowiódł). A co, jeśli – jak w przytłaczającej większości przypadków – są prawdziwe? Cóż, w większości przypadków to samo.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Patrycja Wieczorkiewicz
Patrycja Wieczorkiewicz
redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca w KrytykaPolityczna.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i Polskiej Szkoły Reportażu. Współautorka książek „Gwałt polski” (z Mają Staśko) oraz „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (z Aleksandrą Herzyk).
Zamknij