Kraj

Czy Polska ma coś wspólnego z Doliną Krzemową?

Aby stać się Doliną Krzemową, Polska potrzebuje dobrego klimatu dla biznesu, klarownego prawa, dobrych instytucji naukowych i edukacyjnych, otwartości na imigrantów, przyjaznej polityki wobec mniejszości (etnicznych, narodowych, seksualnych), dużego zaufania społecznego oraz efektywnego państwa opiekuńczego.

 

Goszcząc w kwietniu w USA, premier Mateusz Morawiecki był uprzejmy określić Polskę mianem „europejskiej Doliny Krzemowej”. Krajowe reakcje na to wydarzenie były tak różne, jak różny jest profil poszczególnych redakcji, natomiast pokazały jedno: mało kto rozumie, co pojęcie „Doliny Krzemowej” oznacza i z czym się wiąże.

Co to właściwie jest Dolina Krzemowa?

Tak określa się część Kalifornii położoną pomiędzy San Francisco a San Jose, wzdłuż autostrady 101, na uboczu względem amerykańskich metropolii. Charakteryzuje się ona łagodnym klimatem i żyznymi ziemiami, a co najważniejsze, po II wojnie światowej amerykański rząd i firmy zaczęły lokalizować tu inwestycje związane z wysokimi technologiami.

Zbudowano tam m.in. liniowy akcelerator cząstek elementarnych (SLAC) czy centrum badawcze NASA (Ames Research Center). Przyspieszenie nastąpiło po tym, jak Związek Radziecki wystrzelił Sputnika – Ameryka, próbując nadgonić zapóźnienie, zaczęła intensywnie inwestować w technologie kosmiczne. U postaw sukcesu Doliny Krzemowej tkwią więc inwestycje w badania podstawowe i obronność, a także późniejsze rządowe kontrakty dla firm prywatnych, udzielane przede wszystkim przez Defence Advanced Research Projects Agency (DARPA).

Pomagała bliskość dobrych uczelni. W promieniu stu mil są m.in. Berkeley i Uniwersytet Stanowy San José. Ale sercem Doliny Krzemowej jest Uniwersytet Stanforda, zlokalizowany pomiędzy Menlo Park, Palo Alto a Mountain View – miast doskonale znanych entuzjastom technologii jako siedziby gigantów z branży IT. Absolwentami Stanfordu są m.in. Larry Page i Sergey Brin, założyciele Google; Peter Thiel, założyciel firmy PayPal i inwestor; William Hewlett i David Packard, założyciele HP, i wielu, wielu innych.

Położone w Dolinie Krzemowej powiaty San Jose i Sunnyvale zgłaszają rokrocznie najwięcej patentów w całych USA. Miejscowe uniwersytety i instytuty badawcze potrafią więc nie tylko robić badania naukowe, ale także je komercjalizować. Każda z czołowych uczelni kalifornijskich otoczona jest wianuszkiem inkubatorów lub akceleratorów, które pomagają zamienić odkrycia i publikacje w dobrze prosperujące biznesy.

Kolejny ważny element Doliny Krzemowej to specyficzna kultura. Od początku XX wieku, a zwłaszcza w latach 60., w okolice San Francisco ściągały niespokojne, kontestujące dusze. Do tego pokolenia należeli James Gosling, twórca edytora Emacs i języka programowania Java; Douglas Engelbart, konstruktor pierwszej myszki, a także Steve Jobs, którego przedstawiać nikomu nie trzeba.

Nadchodzi technologiczne trzęsienie ziemi, a lewica rozgrywa wojny sprzed wieku

„If you’re going to San Francisco, be sure to wear some flowers in your hair” – śpiewał w 1967 roku Scott McKenzie. To właśnie w tym mieście odbywały się pierwsze parady gejów, dzielnica Haight-Ashbury była mekką ruchu hipisowskiego, a w tamtejszych klubach muzycznych pierwsze kroki stawiali The Grateful Dead, Jefferson Airplane, Robin Williams i Janis Joplin.

Kiedy młodzi ludzie przeżyli już lato miłości, wypalili, co było do wypalenia, i skonsumowali wolną miłość, poszli do firm technologicznych. W dużej mierze po to, aby zmieniać świat na lepsze, a przy okazji niektórym z nich udało się zrobić wielkie pieniądze. A więc trzeci istotny element Doliny Krzemowej to luźna, tolerancyjna, otwarta na inność, ciekawa świata, skłonna do kwestionowania status quo kultura.

Nadchodzi koniec eldorado informatyków?

Dodajmy, że bardzo przyjazna dla imigrantów – ponad 50% mieszkańców Kalifornii urodziło się poza Stanami Zjednoczonymi, a wśród tzw. jednorożców (start-upów o kapitalizacji ponad 1 mld dolarów) ponad połowa ma wśród założycieli imigranta w pierwszym pokoleniu.

Czwarty element specyficznego mikroświata Doliny Krzemowej to łatwe pieniądze oraz obecność inwestorów wysokiego ryzyka. Od początku istnienia środowiska w Dolinie działali ludzie, którzy skłonni byli zainwestować duże pieniądze w innowacyjne biznesy, nawet ze świadomością, że większość z nich nie wypali – bo te, które wypalą, z nawiązką zrekompensują straty.

Inwestorzy oszaleli na punkcie Kalifornii oraz biznesów IT zwłaszcza w ostatnich dziesięciu latach – sześć najbardziej wartościowych firm świata to firmy z tej branży, z czego trzy położone są pomiędzy San Jose i San Francisco (Google, Facebook, Apple), dwie w Seattle i okolicach (Microsoft i Amazon), a tylko jedna w Chinach.

Mark Zuckerberg stracił kontrolę nad Facebookiem

Ale chyba najbardziej charakterystyczny element Doliny Krzemowej to komputerowy geek. Nieporadny, ale obdarzony wybitnym intelektem dziwak, który nie potrafi sam sobie zrobić zakupów i sprzątania, za to bez mrugnięcia okiem zarządza centrami danych i pisze kod do autonomicznych samochodów. Chodzi w rozciągniętym T-shircie, najlepiej czuje się w towarzystwie komputera, ewentualnie innych geeków, a w kwestiach damsko-męskich pozostaje bezradny jak gimnazjalista. Taki obraz spopularyzowały seriale IT Crowd, Big Bang Theory i Silicon Valley i, szczerze mówiąc, nie odbiega on wiele od rzeczywistości.

Do no evil?

Ciekawe zadania, duże pieniądze i drabina na szczyt – to wszystko plaster miodu, który ściągał i ściąga do Kalifornii młodych, uzdolnionych ludzi spragnionych sukcesu i gotowych na ciężką pracę. Coraz częściej słychać jednak historie, które odsłaniają drugą stronę medalu: wyzysk, oszustwa, dyskryminację oraz wykorzystywanie władzy, posiadanych danych i środków przeciwko społeczeństwu, demokracji i wolności.

Kiedy młodzi ludzie przeżyli już lato miłości, wypalili, co było do wypalenia, i skonsumowali wolną miłość, poszli do firm technologicznych.

Najgłośniejszym przykładem z ostatnich lat jest Facebook. Największa sieć społecznościowa świata stała się obiektem dochodzenia w amerykańskim Kongresie po tym, jak okazało się, że informacje przekazane firmie Cambridge Analytica zostały wykorzystane, aby manipulować opiniami wyborców.

Platforma stała się również największym kanałem dystrybucji fake newsów. Jej potęgę w tym zakresie pokazały chociażby prześladowania ludu Rohingja w Mjanmie (Birmie), gdzie rozpowszechniano nieprawdziwe informacje i koordynowano pogromy muzułmańskiej mniejszości.

Kolejnym przykładem patologii z Doliny Krzemowej jest Uber. Aplikacja, która początkowo miała służyć do ride sharing, czyli podwożenia się, stała się największą firmą taksówkarską świata. Zaniżając ceny, zyskała wielu klientów, a jednocześnie zepchnęła swoich kierowców w półniewolniczą zależność i unikanie podatków, na własne ryzyko oczywiście.

Ale najbardziej bulwersująca jest chyba historia firmy Theranos, której celem miały być proste, tanie i wiarygodne badania krwi. Założyła ją Elizabeth Holmes, dziewiętnastoletnia studentka, a później absolwentka Uniwersytetu Stanforda. W Theranosa zainwestowali m.in. spadkobiercy imperium Walmarta, meksykański miliarder telekomunikacyjny, południowoafrykańscy diamentowi baronowie i Rupert Murdoch.

Rowerem z kebabami przez polski Dziki Zachód

Upadek firmy trwał aż dwa lata – tyle czasu inwestorzy, media i instytucje regulacyjne nie chciały uwierzyć, że atrakcyjna blondynka, najmłodsza miliarderka świata, gwiazda konferencji TED i mediów kolorowych jest zwykłą oszustką, która fałszowała wyniki badań i kłamała w oficjalnych dokumentach.

Nic dziwnego – jedną z zasad Doliny Krzemowej jest „fake it, fake it till you make it” (ściemniaj tak długo, aż stanie się to prawdą). Holmes opanowała do perfekcji pierwszą część tej maksymy, ale nie udało jej się dojść do drugiej – za co dziś grozi jej nawet 20 lat więzienia. Ale mało kto wierzy, że sprawiedliwość dla bogaczy i gwiazd świata start-upów działa tak samo jak dla maluczkich.

Dolina Krzemowa to także społeczne choroby, na przykład plaga bezdomności w San Francisco i okolicach. Nie tylko klas niższych, ale nawet ludzi z sektora IT nie stać na wyśrubowane czynsze w mieście i okolicach. Dla geeków z sektora technologicznego tworzy się więc hotele robotnicze nazwane dla niepoznaki „dormitoriami” i przekonuje, że co prawda jest ciasno i drogo, ale liczy się „kreatywne środowisko pracy”, „społeczność” i w ogóle cała koncepcja jest „amazing” jak, nie przymierzając, pierwszy iPhone.

Tajemnicą poliszynela jest wystawne życie nababów technologicznego biznesu: orgie seksualne, narkotyki, nocne rajdy drogimi samochodami, loty prywatnych odrzutowców na Karaiby tylko po to, aby potańczyć na plaży przy zachodzie słońca. W artykule Ashamed to work in Silicon Valley Olivia Solon opisuje ludzi, którzy świadomie porzucili rzeczywistość wyniszczającej pracy, nieustającej konkurencji, chorych relacji międzyludzkich.

Zdominowana przez młodych, zapracowanych mężczyzn Dolina nie radzi sobie z problemem mizoginii i seksizmu. Wspomniany wyżej Uber zasłynął z afery obyczajowej: Susan J. Fowler, była pracownica, oskarżyła firmę, że wielokrotnie była w niej obiektem dyskryminacji i prześladowania. Kolejny problem to prawa pracownicze. W 2014 roku firmy z Kalifornii zostały ukarane ogromnymi grzywnami za porozumienie zakazujące zachęcania pracowników do zmiany pracy („no cold call”). Porozumienie to, zdaniem amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości, prowadziło do obniżenia pensji i pogorszenia możliwości awansu. Suma zapłaconych kar sięgnęła setek milionów dolarów.

Byt kształtuje nieświadomość. Skąd tylu kuców w IT?

Niegdysiejsze motto firmy Google – „do no evil” (po pierwsze: nie czyń zła) – zarosło dzisiaj patyną. Erin Griffith już w 2016 roku pisała, że „Dolina Krzemowa to nowe Wall Street”, a dowodów na rzecz tej tezy jest coraz więcej. Cienie w Dolinie Krzemowej snują się coraz głębiej – i choć nadal są tam pieniądze, coraz trudniej może być pozyskać utalentowanych ludzi, którzy nagle odkryli, że oprócz tego „co”, „za ile” i „z kim” robią, chcieliby jeszcze wiedzieć, „komu to służy” i „jakie konsekwencje pociąga”. Coraz powszechniejsza jest świadomość, że dżinn został wypuszczony z butelki, a część tych, którzy przyłożyli do tego rękę, zastanawia się, jak sprawić, by ponownie się schował.

Dolina Krzemowa nad Wisłą?

W Polsce na razie nie ma spółki technologicznej wartej ponad 1 mld dolarów, czyli kwalifikującej się do miana „jednorożca”. Możliwe, że w 2019 roku pojawią się pierwsze takie firmy: kandydatami są przede wszystkim Allegro i CD Projekt, kolejne mogą być m.in. Brainly, DocPlanner, być może Estimote.

Czy pojawiła się Dolina Krzemowa, czyli miejsce, gdzie działałyby te same czynniki, co między San Francisco i San Jose? Raczej nie, polskie start-upy zlokalizowane są przede wszystkim w metropoliach – Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Wrocław, Poznań. Sprzyja temu raczej bliskość przyzwoitych uczelni i firm niż zachęty inwestycyjne ze strony państwa – zachęty podatkowe i specjalne strefy ekonomiczne zdają się nie mieć większego wpływu. Start-upy na ogół długo nie osiągają zysków, więc zwolnienia z podatku CIT nie są im do niczego potrzebne.

Na dole cyfrowej drabiny

czytaj także

Na dole cyfrowej drabiny

Mukhisa Kituyi

Niewątpliwie mamy świetnych informatyków, mimo zapaści systemu edukacyjnego. Jest także trochę kapitałów prywatnych wysokiego ryzyka i chętnych inwestorów. Ale brakuje pozostałych czynników. Przede wszystkim dobrych uczelni; te, które są, nie dość, że tłuką się w czwartej i piątej setce rankingów naukowych (dla porównania – w pierwszej są uczelnie z Czech i Estonii, nie wspominając o Niemczech, Szwecji czy nawet Hiszpanii). Nasze uczelnie nie radzą sobie z komercjalizacją badań, a inkubatory – choć istniejące w ich otoczeniu – nie stworzyły efektywnych synergii na styku badania–biznes–państwo.

Analiza danych na temat patentów i znaków towarowych pokazuje, że jesteśmy gospodarką mało innowacyjną, raczej peryferyjną i nawet jeśli patentujemy względnie dużo (choć bez porównania z tak innowacyjnymi gospodarkami jak Izrael czy Korea Południowa), to nasze patenty nie są chętnie wykorzystywane za granicą. Chronimy raczej własność intelektualną wymyśloną za granicą, sami niewiele wnosząc do międzynarodowej wymiany wiedzy i technologii.

Rodrik: Komórka z internetem nie wyciągnie cię z biedy

„Suwerenna modernizacja” w wydaniu aktualnego rządu w niewielkim tylko stopniu przypomina Dolinę Krzemową. W założeniach planu Morawieckiego miała nawiązywać do modelu południowokoreańskiego, gdzie wokół prywatno-państwowych konglomeratów („czeboli”) stworzy się innowacyjne środowisko dla start-upów, wspomagane rządowymi inkubatorami i grantami. Ale na razie wychodzą z tego gierkowskie lata 70.: inwestycje centralne na kredyt, fabryki zarządzane przez politycznych komisarzy i propaganda sukcesu

Niestabilne otoczenie instytucjonalne (np. ubiegłoroczna zmiana wstecz zasad rozliczania grantów z NCBR) nie budują zaufania start-upów i inwestorów do państwa jako partnera w inwestycjach wysokiego ryzyka. Węgry pokazują, jak działa taki partyjno-państwowy kapitalizm: aby zadowolić zagraniczne koncerny samochodowe, przyznano im milionowe granty i wprowadzono tzw. ustawę niewolniczą, pogarszającą warunki zatrudnienia osób pracujących na ich rzecz.

Co po likwidacji OFE? [wyjaśniamy]

Inwestycje w badania podstawowe są na śladowym poziomie, zgromadzone kapitały zaś (np. Polski Fundusz Rozwoju czy przejęte już wkrótce kapitały OFE) posłużą zapewne do „renacjonalizacji” przedsiębiorstw pod dyktando elektoratu, oczekiwań wpływowych grup interesu, wykarmienia partyjnej nomenklatury oraz realizacji chwilowych interesów wyborczych.

Politycy cenią „inwestycje” takie jak lotnisko w Radomiu (ostatnio znacjonalizowane za pieniądze podatnika oraz z zysków innych portów) albo kolejka na Kasprowy Wierch, którą rząd przed wyborami samorządowymi odkupił od prywatnego inwestora, prawdopodobnie z dużym przebiciem, aby premier w góralskim kapeluszu mógł wygłosić parę ciepłych słów o „dziedzictwie narodowym”.

Z planu Morawieckiego na razie wychodzą gierkowskie lata 70.: inwestycje centralne na kredyt, fabryki zarządzane przez politycznych komisarzy i propaganda sukcesu

Tylko ubiegłym roku czternaście europejskich firm stało się „jednorożcami”. Wśród krajów pochodzenia dominowały Wielka Brytania i Niemcy. Bardzo przyjaznym środowiskiem dla technologicznych start-upów jest też Skandynawia – powstały tam m.in. Spotify, Klarna (jej założycielem jest imigrant z Polski, Sebastian Siemiatkowski), Rovio i King Digital (producenci gier). Do Skandynawii zaliczam również Estonię z dwoma flagowymi start-upami: Taxify oraz Skype (aktualnie – własność Microsoftu), oraz bardzo bogatym ekosystemem innowacyjnych firm, najlepszym na świecie systemem edukacyjnym i bardzo wysokim poziomem cyfryzacji usług publicznych.

Europejska Dolina Krzemowa nie mieści się więc między Odrą a Bugiem, rozciąga się raczej w Europie Północnej, od Wielkiej Brytanii, poprzez Niemcy, aż do Sztokholmu, Helsinek i Tallina. Tam należy szukać inspiracji. Kraje te łączy dobry klimat dla biznesu (wszystkie znajdują się w pierwszej dwudziestce najbardziej przyjaznych przedsiębiorcom), klarowne prawo, dobre instytucje naukowe i edukacyjne, otwartość na imigrantów, przyjazna polityka wobec mniejszości (etnicznych, narodowych, seksualnych), duże zaufanie społeczne oraz efektywne państwo opiekuńcze, które sprawia, że łatwo jest podjąć ryzyko, bo wiadomo, że w razie czego upadnie się na socjalną poduszkę i będzie można spróbować jeszcze raz.

Alfabet polskiego wstydu

Dziś nawet u największych entuzjastów technologii, niezależnie od partyjnych barw, próżno szukać świadomości, że rozwój technologii, instytucji oraz kapitału ludzkiego i społecznego są ściśle z sobą sprzężone i inwestycja w te ostatnie może zwyczajnie się opłacać.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Chabik
Jakub Chabik
Informatyk, menedżer, wykładowca
Jakub Chabik (1971) – informatyk i doktor zarządzania, od ćwierćwiecza zarządza wdrożeniami w sektorze nowoczesnych technologii. Pisuje do „Krytyki Politycznej” i miesięcznika „Wiedza i Życie”; w przeszłości publikował w „Harvard Business Review Polska”. Wykłada na Politechnice Gdańskiej. Mieszka i pracuje w Gdańsku.
Zamknij