Świat

Žižek: Co wyrośnie z kieszeni pełnej ziaren słonecznika?

Dziś potrzeba nam więcej globalizacji, a nie mniej: potrzebujemy globalnej solidarności i współpracy bardziej niż kiedykolwiek. Jeśli chcemy tylko „bronić Europy”, już zaczynamy mówić językiem Putina i Dugina – że oto mamy prawdę europejską przeciwko prawdzie rosyjskiej.

W Kieszeni pełnej żyta, jednej z powieści Agaty Christie z cyklu o pannie Marple, bogaty londyński biznesmen Rex Fortescue umiera po wypiciu porannej herbaty. Po przeszukaniu jego ubrania okazuje się, że w kieszeni kurtki znajduje się garść żyta. Tytułowa „kieszeń pełna żyta” to słowa dziecięcej rymowanki, do której w powieści odwołuje się zabójca.

W czasie rosyjskiego ataku na Ukrainę w końcu lutego 2022 roku do kieszeni zabitego trafić miały trochę inne ziarna. W Geniczesku, mieście nad brzegiem Morza Azowskiego, starsza Ukrainka stanęła naprzeciw uzbrojonego żołnierza rosyjskiego i zaoferowała mu słonecznik. Miał wsadzić sobie ziarenka do kieszeni – by mogły zakwitnąć, kiedy już zginie, a jego gnijące zwłoki na tej ziemi na coś się przynajmniej przydadzą, karmiąc wschodzącą roślinę.

Jedno tylko, co mnie trochę niepokoi w tym geście, to brak współczucia dla zwykłych żołnierzy rosyjskich, których wysłano do Ukrainy na misję, często bez odpowiednich racji żywnościowych i innego wyposażenia, nieraz w ogóle niewiedzących, gdzie się znajdują i po co – stąd zresztą doniesienia o przypadkach, kiedy nawet miejscowi Ukraińcy dawali im coś do jedzenia. Przychodzą mi do głowy wspomnienia z Pragi w 1968 roku, do której przyjechałem ledwie na dzień przed radziecką inwazją i przechadzałem się po mieście przez kilka dni, zanim w końcu zorganizowano dla cudzoziemców transport. Tym, co mnie od razu wówczas uderzyło, było zdezorientowanie i nędza zwyczajnych żołnierzy, w wyraźnym kontraście do wyższych oficerów, których szeregowi bali się dużo bardziej niż nas, protestujących demonstrantów.

Zwracamy się do was z więzienia, które nazywa się Rosja [list]

Nawet w tak szalonych czasach nie powinniśmy się jednak wstydzić czepiania się ostatnich choćby śladów normalności, ale też odwołań do kultury popularnej. Wspomnę zatem innego jeszcze klasyka Agaty Christie, Niedzielę na wsi z 1946 roku, w której ekscentryczna Lucy Angkatell zaprasza na weekend do swej posiadłości Christowów – Johna, wziętego lekarza z Harley Street, oraz jego żonę Gerdę, wraz z innymi członkami dużej rodziny.

Herkules Poirot (przebywający w pobliskim domku na wsi) również zostaje zaproszony na kolację. Następnego ranka jest świadkiem sceny, która wydaje się w dziwaczny sposób zaaranżowana: Gerda Christow stoi z rewolwerem w dłoni tuż obok martwego ciała Johna, którego krew spływa do basenu. Na miejscu są również Lucy, Henrietta (kochanka Johna) oraz Edward (kuzyn Lucy oraz daleki kuzyn Henrietty). Wydaje się oczywiste, że zabójczynią jest Gerda. Henrietta podchodzi do niej, by wyjąć jej z ręki broń, lecz niby przypadkiem ją wypuszcza. Przedmiot wpada do basenu, a dowód winy zostaje zniszczony. Poirot orientuje się, że wyszeptane przez Johna przed śmiercią słowo „Henrietta” było wezwaniem do jego kochanki, by ochroniła żonę przed pójściem do więzienia za jego śmierć.

Bez żadnego założonego uprzednio planu cała rodzina włącza się w spisek i rozmyślnie zwodzi Poirota na manowce, bo przecież wszyscy wiedzą, że to Gerda jest zabójczynią i próbują ją ratować… Mamy tu do czynienia z odwróceniem standardowej formuły (popełniono morderstwo, jest grupa podejrzanych, którzy mają w nim interes i możliwość jego dokonania, a nawet jeśli osoba sprawcy wydaje się oczywista, detektyw trafia na wskazówki, które obnażają fałsz sceny zbrodni zaaranżowanej przez prawdziwego zabójcę). Tutaj bowiem grupa podejrzanych fabrykuje wskazówki kierujące uwagę na nich samych, aby przykryć fakt, że prawdziwym zabójcą jest właśnie najbardziej oczywista sprawczyni, przyłapana na miejscu zbrodni z rewolwerem w dłoni. A zatem miejsce zbrodni jest celowo zaaranżowane, ale niejako zwrotnie: oszustwo polega właśnie na tym, że wygląda ono na sztucznie ustawione, czyli że prawda maskuje się jako wykreowany pozór. Prawdziwie fałszywe są zatem same „wskazówki” – albo, jak mówi Jane Marple w innej klasycznej powieści Christie, Strzałach w Stonygates: „Nigdy nie lekceważ siły tego, co oczywiste”.

Czy ideologia często nie funkcjonuje właśnie w ten sposób, zwłaszcza dzisiaj? Prezentuje się jako coś tajemniczego, wskazując na jakieś ukryte kulisy zdarzeń po to, by przykryć zbrodnię popełnianą (bądź legitymizowaną) najzupełniej jawnie. Ulubione powiedzenie, które zwiastuje taką właśnie podwójną mistyfikację, to „sytuacja jest bardziej skomplikowana”: oczywisty fakt, na przykład brutalna agresja militarna, jest relatywizowany przez odwoływanie się do jakiejś „dużo bardziej złożonej sytuacji w tle” (która, co za niespodzianka, ma czynić agresję tak naprawdę aktem obrony). Właśnie dlatego na pewnym poziomie powinniśmy ignorować ukrytą „złożoność” sytuacji i zaufać prostym liczbom.

Czy właśnie to samo nie dzieje się obecnie w Ukrainie? Rosja ją zaatakowała, ale wielu ludzi doszukuje się w tym jakiejś „złożoności”. Tak, z pewnością sytuacja jest złożona, ale zasadniczy fakt pozostaje taki: to Rosja to zrobiła. Nasz błąd polegał raczej na tym, że nie traktowaliśmy gróźb Putina wystarczająco dosłownie – myśleliśmy, że tak naprawdę nie zamierza tego zrobić, a swoimi groźbami prowadzi z nami tylko manipulacyjną grę w jakimś strategicznym celu.

„Pamiętajcie, że to nie jest wojna lokalna” [rozmowa z kijowską dziennikarką]

Ironią losu, trudno nie przywołać w tym miejscu słynnego żydowskiego dowcipu przypomnianego przez Freuda: „Dlaczego mówisz mi, że jedziesz do Lwowa, skoro naprawdę jedziesz do Lwowa?”, w którym kłamstwo przyjmuje formę faktycznej prawdy. Oto bowiem dwóch przyjaciół umówiło się na prywatny kod, polegający na tym, że jeśli jedziesz do Lwowa, to mówisz, że do Krakowa, i odwrotnie – w takim układzie powiedzenie prawdy oznacza kłamstwo. Kiedy Putin zapowiedział interwencję wojskową, nie braliśmy jego deklaracji, że chce „zneutralizować” i „zdenazyfikować” całą Ukrainę, wystarczająco dosłownie. Różni „głębocy” stratedzy mogą mu teraz wyrzucać: „Dlaczego mówisz nam, że będziesz okupować Lwów, skoro ty naprawdę chcesz okupować Lwów?”.

Co się zatem dzieje? Przypomnijmy sobie, jak jeszcze dwa miesiące temu wielkim tematem w mediach wciąż była pandemia – teraz niemal zniknęła, na czołówkach jest tylko Ukraina. Lęk jest dzisiaj dużo większy, czuć niemal nostalgię za starymi, dobrymi dwoma latami walki z pandemią.

Ten nagły zwrot pokazuje granice naszej wolności – nikt tej zmiany nie wybrał, ona się po prostu dokonała (choć są już zwolennicy teorii spiskowych, którzy twierdzą, że ukraiński kryzys to kolejny spisek establishmentu, aby dalej utrzymywać stan wyjątkowy i mieć nas pod kontrolą). Chcąc jednak uchwycić różnicę między pandemią a wojną w Ukrainie, musimy rozróżnić dwa rodzaje wolności, czyli „swobodę” i „wolność”. Zaryzykuję i spróbuję skonkretyzować to jako opozycję między tym, co Hegel nazywał wolnością abstrakcyjną i wolnością konkretną. Wolność abstrakcyjna to możność czynienia tego, co się chce, niezależnie od społecznych reguł i obyczajów, gwałcenia ich poprzez eksplozję „radykalnej negatywności”, której przykładem może być rewolta czy sytuacja rewolucyjna; wolność konkretna to wolność podtrzymywana przez zestaw reguł i obyczajów.

Fake newsy o wojnie w Ukrainie zalewają sieć [rozmowa z weryfikatorką treści]

W przypadku antyszczepionkowców wolność wyboru bycia zaszczepionym lub nie to oczywiście formalny rodzaj wolności; odrzucenie szczepienia w efekcie oznacza jednak ograniczenie mojej wolności faktycznej, jak również wolności innych. Moja wolność jest bowiem faktyczna jedynie w ramach pewnej przestrzeni społecznej regulowanej przez zasady i zakazy. Mogę swobodnie spacerować wzdłuż ruchliwej ulicy, ponieważ mogę też rozsądnie założyć, że inni na tej ulicy będą się zachowywać wobec mnie w cywilizowany sposób, zostaną ukarani, jeśli mnie napadną czy znieważą. Mogę realizować swą wolność wypowiedzi i komunikowania się z innymi tylko wówczas, kiedy przestrzegam wspólnie ustanowionych reguł językowych (ze wszystkimi ich dwuznacznościami, włączając w to niepisane reguły przekazu między wierszami).

Rzecz jasna, język, którym mówimy, nie jest ideologicznie neutralny, lecz ucieleśnia wiele stereotypów i uniemożliwia nam formułowanie jasno pewnych nieoczywistych myśli – bo myślenie zawsze zachodzi w języku i niesie ze sobą zdroworozsądkową metafizykę (pogląd na rzeczywistość), ale żeby myśleć naprawdę, musimy myśleć w języku przeciwko niemu samemu. Reguły języka można zmieniać, aby otwierać przestrzeń nowych wolności, aczkolwiek kłopoty z politycznie poprawną nowomową jasno wskazują, że bezpośrednie narzucanie nowych reguł może prowadzić do dwuznacznych rezultatów i rodzić nowe, bardziej subtelne formy rasizmu i seksizmu.

Hegel wiedział jednak bardzo dobrze, że są takie momenty kryzysu, kiedy do gry musi wejść wolność abstrakcyjna. Jak napisał w grudniu 1944 roku Jean-Paul Sartre: „Nigdy nie byliśmy wolniejsi niż pod niemiecką okupacją. Utraciliśmy wszystkie nasze prawa, a przede wszystkim prawo, by mówić. Znieważali nas prosto w twarz […]. I właśnie dlatego Ruch Oporu był prawdziwą demokracją; tak dla żołnierza, jak i jego dowódcy to jedno niebezpieczeństwo, jedno osamotnienie, jedna odpowiedzialność i ta sama bezwzględna wolność w ramach dyscypliny”.

Ta sytuacja, pełna lęku i niebezpieczeństwa, była sytuacją swobody, nie wolności – wolność bowiem ustanowiono, kiedy powróciła powojenna normalność. A w dzisiejszej Ukrainie ci, którzy walczą z rosyjską inwazją, mają właśnie swobodę, ale nie mają wolności. O wolność walczą – a kluczowe pytanie brzmi, jakiego rodzaju wolność zwycięży po tej walce.

Nadworny filozof Putina Aleksandr Dugin dorzuca tu swoje trzy grosze postmodernistycznego relatywizmu historycznego: „postmodernizm pokazuje nam, że każda tak zwana prawda jest kwestią tego, w co się wierzy. My zatem wierzymy w to, co robimy; wierzymy w to, co mówimy. Nie ma innej definicji prawdy. Mamy więc swą wyjątkową, rosyjską prawdę, którą musicie zaakceptować. Jeśli Stany Zjednoczone nie chcą zaczynać wojny, to musicie uznać, że Stany Zjednoczone nie są już wyłącznym panem świata. A wraz z sytuacją w Syrii i w Ukrainie Rosja mówi właśnie: wy już tu nie rządzicie. To jest pytanie o to, kto rządzi światem. Tylko wojna może to rozstrzygnąć naprawdę”.

Natychmiast nasuwa się w tym miejscu pytanie: ale co z ludźmi w Syrii i w Ukrainie? Czy oni też mogą sobie wybrać swą prawdę/wiarę, a może są tylko boiskiem do gry wielkich zawodników? Nawet część lewicowców postrzega Dugina jako przeciwnika globalnego porządku kapitalistycznego i adwokata nieredukowalnej różnorodności tożsamości etniczno-kulturowych. Tyle że ta różnorodność, której Dugin broni, opiera się na tożsamościach etnicznych, nie jest zaś różnorodnością w ramach grup etnicznych – i właśnie dlatego „tylko wojna może rozstrzygnąć”.

Tymczasem rozrost fundamentalistycznych tożsamości etnicznych to ostatecznie rewers globalnego rynku, a nie jego przeciwieństwo. Potrzeba nam więcej globalizacji, a nie mniej: potrzebujemy globalnej solidarności i współpracy bardziej niż kiedykolwiek, jeśli chcemy naprawdę poradzić sobie na przykład z kryzysem klimatycznym. Gilbert Keith Chesterton pisał kiedyś: „Zabierzcie to, co nadprzyrodzone, a zostanie wam tylko to, co nienaturalne”. Powinniśmy przyklasnąć temu stwierdzeniu, ale z intencją przeciwną niż ta, której Chesterton by sobie życzył: powinniśmy zaakceptować fakt, że natura jest „nienaturalna”, jest szalonym spektaklem przygodnych zaburzeń bez wewnętrznego rytmu.

Pod koniec czerwca 2021 roku „gorąca kopuła” – zjawisko pogodowe, w którym front wysokiego ciśnienia nie pozwala na ucieczkę gorącego powietrza, podbijając temperatury i dosłownie gotując cały region – nad północnym zachodem USA i południowym zachodem Kanady sprawiła, że temperatury zbliżały się do 50 stopni Celsjusza, przez co w Vancouver było goręcej niż na Bliskim Wschodzie. Co prawda „gorąca kopuła” była zjawiskiem lokalnym, ale jest przecież rezultatem globalnych zaburzeń wzorców pogodowych, które w oczywisty sposób związane są z ingerencją człowieka w cykle natury – dlatego musimy jej przeciwdziałać globalnie.

Dugin to kremlowski pies łańcuchowy

Przypomnijmy sobie, jak dzień czy dwa po wybuchu wojny Putin w telewizji wezwał ukraińską armię, by obaliła rząd Zełenskiego i przejęła władzę – twierdził przy tym, że z wojskowymi dużo łatwiej byłoby wynegocjować pokój. Może dobrze byłoby, gdyby coś takiego wydarzyło się w samej Rosji, gdzie w 1953 roku marszałek Żukow faktycznie pomógł Chruszczowowi obalić Berię. Czy to jednak znaczy, że powinniśmy demonizować Putina? Nie – żeby stawić mu faktyczny opór, musimy mieć odwagę spojrzeć krytycznie również na siebie.

Bo jakiego rodzaju grę liberalny Zachód prowadził z Rosją przez ostatnie dziesięciolecia? W jaki sposób de facto popchnął Rosją w kierunku faszyzmu – przypomnijmy sobie tylko katastrofalne „doradztwo” ekonomiczne udzielane Rosji w czasach Jelcynowskich. Tak, Putin najwyraźniej przygotowywał się do tej wojny od lat, ale Zachód o tym wiedział, więc ta wojna w żadnym razie nie stanowi niespodziewanego wstrząsu. Są dobre powody, by wierzyć, że Zachód świadomie spychał Rosję do narożnika. Rosyjski strach przed okrążeniem przez NATO daleki jest od paranoicznych wyobrażeń.

Jest nawet jakiś moment prawdy w tym, co powiedział sam Viktor Orbán: „Ale jak do tej wojny doszło? Zostaliśmy wzięci w krzyżowy ogień między wielkimi graczami geopolitycznymi: NATO poszerzało się na wschód, a Rosji coraz mniej się to podobało. Rosja wystosowała dwa żądania: żeby Ukraina zadeklarowała neutralność, a NATO nie przyjęło jej w swoje szeregi. Nie zdecydowano się udzielić Rosji tych gwarancji, więc Rosja postanowiła uzyskać je sama, siłą zbrojną. Na tym polega geopolityczne znaczenie tej wojny”. Oczywiście, ta mała prawda przykrywa wielkie kłamstwo: szalonej geopolitycznej rozgrywki, którą prowadzi Rosja.

Žižek: Jest coś, co Zachód konsekwentnie pomija w swoich kalkulacjach

Jednak nawet w obecnej sytuacji nie powinno być żadnych tabu. Informacjom ukraińskiej strony też nie można zawsze ufać w stu procentach, a sytuacja w Donbasie nie jest zbyt przejrzysta. Co więcej, fala wykluczania rosyjskich artystów zaczyna zakrawać na obłęd. Uniwersytet Bicocca w Mediolanie zawiesił serię wykładów Paolo Noriego o powieściach Dostojewskiego, używając iście putinowskiego argumentu: to zabieg prewencyjny, aby zapobiec niepokojom (zawieszenie, co prawda, odwołano kilka dni później). A przecież kontakty kulturalne z Rosją są w tym momencie ważniejsze niż kiedykolwiek.

No i co z megaskandalem, jakim jest wpuszczanie jedynie Ukraińców z Europy, a nie pozostających w Ukrainie studentów czy pracowników z krajów Trzeciego Świata, którzy również chcą uciec przed wojną? Na Zachodzie mamy też wybuchy rasizmu – korespondent CBS News Charlie D’Agata powiedział w zeszłym tygodniu, że Ukraina „to nie jest miejsce w rodzaju, z całym szacunkiem, Iraku czy Afganistanu, gdzie konflikty szalały od dziesięcioleci. To stosunkowo cywilizowane, stosunkowo europejskie – tak, staram się ostrożnie dobierać słowa – miasto, gdzie nikt by się nie spodziewał, że coś takiego nastąpi”.

Były zastępca prokuratora generalnego Ukrainy David Sakvarelidze powiedział w BBC: „Emocje mną targają, bo widzę, jak zabijani są Europejczycy o niebieskich oczach i blond włosach”.

Francuski dziennikarz Phillipe Corbé stwierdził z kolei: „My nie mówimy tutaj o Syryjczykach uciekających przed bombami syryjskiego reżimu wspieranego przez Putina. Mówimy o Europejczykach wyjeżdżających samochodami, które wyglądają tak samo jak nasze, by ratować życie”.

To prawda, że Irak czy Afganistan były ogarnięte konfliktem przez wiele dziesięcioleci – ale co z naszym współudziałem w tych konfliktach? Dziś, kiedy Afganistan jest faktycznie islamskim państwem fundamentalistycznym, kto jeszcze pamięta, że 30 lat temu był to kraj z silną tradycją świecką, włącznie z potężną partią komunistyczną zdolną przejąć władzę niezależnie od Związku Radzieckiego? Potem jednak interweniował ZSRR, a potem USA – i jesteśmy tam, gdzie jesteśmy.

Przerażenie zachodnich korespondentów i komentatorów tym, co dzieje się w Ukrainie, jest zrozumiałe, ale też głęboko dwuznaczne. Może znaczyć: teraz już widzimy, że okrucieństwo wojny nie ogranicza się do Trzeciego Świata, że to nie jest coś, co możemy sobie wygodnie oglądać na naszych ekranach, to się może wydarzyć również i u nas, więc jeśli chcemy żyć bezpiecznie, musimy z nim walczyć, gdziekolwiek się przydarzy. Ale może to również znaczyć: niech to wszystko pozostanie tam, gdzie było, daleko, bylebyśmy sami się przed nim ochronili.

Putin. Car śmierci

Putin jest zbrodniarzem wojennym – ale czy wiemy to dopiero teraz? Czy nie był już zbrodniarzem kilka lat temu, gdy dla ratowania reżimu Asada rosyjskie samoloty bombardowały Aleppo, największe miasto Syrii, jeszcze bardziej brutalnie, niż teraz robią to w Kijowie? Wiedzieliśmy to już wtedy, ale nasze oburzenie było czysto werbalne i moralne. Dużo silniejsze poczucie sympatii dla Ukraińców, którzy są „tacy jak my”, pokazuje granice podjętej przez Frédérica Lordona próby zakorzenienia polityki emancypacyjnej w poczuciu „przynależności” opartym na czymś, co Spinoza nazywał transindywidualną „imitacją uczuć”. Chodziło o to, że musimy wykształcić w sobie solidarność również z tymi, z którymi nie łączy nas przynależność emocjonalna.

Kiedy prezydent Zełenski nazywa ukraiński opór obroną cywilizowanego świata, nie musi to oczywiście znaczyć, że wyklucza te „niecywilizowane”. Bo co z tysiącami ludzi aresztowanymi w Rosji za antywojenne protesty? Co z faktem, że naziści zdobyli władzę w kraju, który ucieleśnia najwyższą kulturę europejską – i że tam to właśnie „Europejczycy o niebieskich oczach i blond włosach” zabijali? Jeśli chcemy tylko „bronić Europy”, już zaczynamy mówić językiem Putina i Dugina – że oto mamy prawdę europejską przeciwko prawdzie rosyjskiej. Właściwa granica między cywilizacją a barbarzyństwem przebiega wewnątrz cywilizacji i dlatego nasza walka jest uniwersalna. Jedyną prawdziwą uniwersalnością jest uniwersalność tej walki.

„Faszyzm? My jesteśmy gorsi!”

Ukraina należała do najbiedniejszych krajów postradzieckich. Nawet jeśli – oby tak się stało! – Ukraińcy wygrają, ich zwycięska obrona będzie momentem prawdy. Nie wystarczy im bowiem „dogonić Zachód”, skoro sama zachodnia demokracja liberalna jest w głębokim kryzysie. Najsmutniejsze w trwającej w Ukrainie wojnie jest to, że choć globalny porządek liberalnego kapitalizmu wyraźnie przechodzi kryzys na wielu poziomach, sytuację znów się fałszywie upraszcza w kierunku opozycji: kraje barbarzyńsko-totalitarne kontra cywilizowany Zachód. W ten sposób kryzys klimatyczny znika nam z oczu. Jeśli pójdziemy tą drogą, będziemy zgubieni.

Obecny moment nie jest momentem prawdy, kiedy to rzeczy stają się proste, a podstawowy antagonizm jest wyraźnie widoczny. To moment najgłębszego kłamstwa. Jeśli Europa wykluczająca „niecywilizowanych” wygra, wtedy nie będziemy nawet potrzebowali Rosji, by nas zniszczyła. Sami skutecznie do tego doprowadzimy.

**
Z angielskiego przełożył Michał Sutowski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Slavoj Žižek
Slavoj Žižek
Filozof, marksista, krytyk kultury
Słoweński socjolog, filozof, marksista, psychoanalityk i krytyk kultury. Jest profesorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Ljubljanie, wykłada także w European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich. Jego książka Revolution at the Gates (2002), której polskie wydanie pt. Rewolucja u bram ukazało się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej w 2006 roku (drugie wydanie, 2007), wywołało najgłośniejszą w ostatnich latach debatę publiczną na temat zagranicznej książki wydanej w Polsce. Jest również autorem W obronie przegranych spraw (2009), Kruchego absolutu (2009) i Od tragedii do farsy (2011).
Zamknij