Świat

Fake newsy o wojnie w Ukrainie zalewają sieć [rozmowa z weryfikatorką treści]

Konta, użytkownicy i grupy, które przed inwazją publikowały treści antycovidowe i antyszczepionkowe, teraz przodują w produkowaniu prorosyjskiej i antyukraińskiej propagandy – mówi nam Natalia Sawka, dziennikarka i weryfikatorka treści z Agence France-Presse.

Paulina Januszewska: Według niedawno opublikowanego raportu Fundacji Digital Poland ponad 80 proc. Polaków spotkało się z dezinformacją i fake newsami. Nie ulega wątpliwości, że w obecnej sytuacji wojny w Ukrainie skala działań mających na celu wprowadzić społeczeństwo w błąd znacząco rośnie. Czy jesteśmy w stanie określić, jak bardzo się zmieniła i czy ataki noszące znamiona wojny informacyjnej przybierają bardziej wysublimowane formy niż dotychczas?

Natalia Sawka: To jak najbardziej jest mierzalne i na bieżąco rejestrowane. Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych wskazuje, że od 3 do 4 marca w tematach: #Ukraina #wojna #Rosja odnotowano około 22 tys. przypadków prób dezinformacji, z czego 95 proc. pochodziło z kanałów związanych z negowaniem pandemii COVID-19 i konieczności szczepień.

Bez wątpienia mamy więc do czynienia z nasileniem akcji dezinformacyjnych i widzimy, że te konta, użytkownicy i grupy, które przed inwazją publikowały treści antycovidowe i antyszczepionkowe, teraz przodują w produkowaniu prorosyjskiej i antyukraińskiej propagandy. To między innymi stamtąd pochodzą coraz częściej pojawiające się w sieci wiadomości związane z dyskryminacją nieukraińskich uchodźców. Celem jest wywołanie dezorientacji i chaosu informacyjnego, a w dalszej mierze także napięć społecznych – wykorzystuje się je na dwa sposoby.

Jakie?

To sprawdzona technika w dezinformacji nastawionej na dzielenie społeczeństw. Z jednej strony treści te służą szerzeniu nienawiści na podłożu rasowym, a z drugiej – dyskryminacyjne intencje i akty przypisuje się organom rządowym, które za pośrednictwem ministerstw, straży granicznej i policji zdążyły już zdementować te doniesienia.

Hańba i zagrożenie. Kto doprowadził do wybuchu agresji w Przemyślu?

Czy od momentu, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, wydarzyło się coś takiego, z czym do tej pory nie spotkałaś się w swojej pracy?

Na pewno nastąpił duży wysyp filmów i zdjęć, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się prawdziwe, bo pokazują działania wojenne. Problem w tym, że nie są to wydarzenia pochodzące z ostatnich dni, lecz sprzed kilku lat, a więc udostępniane w niewłaściwym kontekście. Przykładem może być krążące w mediach społecznościowych nagranie z opancerzonym transporterem, który w nocy jechał ulicami Kijowa i został obrzucony koktajlami Mołotowa. Okazało się, że to wideo wykonano w 2014 roku w czasie protestów na Majdanie.

Również popularna była na Instagramie rzekomo najnowsza okładka magazynu „Time” z portretem Władimira Putina przypominającym Adolfa Hitlera. Okazało się, że okładka jest projektem graficznym autorstwa Patricka Muldera. W mediach społecznościowych pojawiają się także stwierdzenia, że Ukraina od 1991 roku nie zarejestrowała swoich granic w Organizacji Narodów Zjednoczonych, tymczasem tak naprawdę żadne państwo nie musi rejestrować swoich granic w ONZ. Największy serwis pornograficzny na świecie, Pornhub, rzekomo blokował rosyjskich użytkowników i wyświetlał im ukraińską flagę, co ostatecznie okazało się nieprawdą. Myślę, że przyjmując dziś wszystkie treści dotyczące wojny w Ukrainie, trzeba być cały czas ostrożnym.

Na co warto zwrócić szczególną uwagę, by ustrzec się przed powielaniem fałszywych informacji?

W dobie pandemii, a teraz wojny, bardzo często w sieci pojawiają się posty i publikacje, które są napisane niepoprawną polszczyzną, zawierają dużo błędów gramatycznych, stylistycznych itp., wynikających między innymi z tego, że słownik w Google Translate nie jest w stanie wychwycić niuansów językowych. A właśnie tego typu narzędzi używają osoby specjalnie tworzące materiały dezinformacyjne i zarazem zwykle nieznające języka polskiego. Jeśli widzimy tak nieskładny komunikat, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest on wykorzystywany w celach manipulacyjnych.

Czy social media to w ogóle wiarygodne źródło informacji?

Przy obecnej skali dezinformacji nie możemy ich tak traktować. Bardzo często może nam się wydawać, że post, który zbiera mnóstwo lajków i udostępnień, jest zgodny z prawdą. To błąd, bo lajki można bez trudu kupić. Jednocześnie należy pamiętać, że każdy może się pomylić.

Media tradycyjne też?

Im zdarza się to zdecydowanie najrzadziej. Warto jednak uważać nawet wtedy, gdy daną treść rozpowszechnia ktoś, komu ufamy: członkowie naszej rodziny, przyjaciele, celebryci, influencerzy, których śledzimy, albo osoba publiczna, która nie zajmuje się profesjonalnie zdobywaniem i przekazywaniem informacji. Myślimy wtedy często, że skoro tylu naszych znajomych coś udostępnia, to na pewno jest to prawda. Co więcej, kiedy coś czytamy i widzimy, że to idealnie pasuje do naszego światopoglądu czy sposobu myślenia, łatwo wtedy w to uwierzyć i uznać, że jest to autentyczne. W takich momentach lepiej zachować ostrożność, zastanowić się, skąd pochodzi dane zdjęcie czy wideo, i powstrzymać się od udostępniania dalej.

Można też zadać sobie pytanie: czy gdyby okazało się fałszywe, mogłoby to komuś zaszkodzić? W kwestii dezinformacji nie można myśleć, że jest się czyimś celem. Jest się jedynie narzędziem, tak zwanym pożytecznym idiotą.

Trzeba być czujnym cały czas?

Warto po prostu zapytać osobę podającą informację, skąd ją ma, i sprawdzić źródło. W tej chwili często spotykamy się z treściami ukraińskojęzycznymi, które są przekazywane dalej bez znajomości tego języka, albo z takimi, które są całkowicie nieprawdziwe. Przykład? Zdjęcie pomnika Matki Ojczyzny z utworzonym z dronów napisem głoszącym: „Rosyjski okręcie wojenny, pierdol się” udostępniane z komentarzem: „tak wygląda Kijów teraz”. Notabene: to zdanie powiedzieli żołnierze broniący Wyspy Węży, na której wszyscy Ukraińcy mieli bohatersko zginąć, ale dziś wiemy, że na szczęście żyją, co zostało potwierdzone zarówno przez stronę ukraińską, jak i rosyjską. Wróćmy jednak do fotografii. Podpisano ją: „tak wygląda Kijów teraz” i ochoczo rozpowszechniano w mediach społecznościowych. Jednak o pokazie dronów w stolicy Ukrainy w ostatnich dniach nie informowały ani agencje prasowe, ani duże media.

Ta wojna toczy się też na opowieści. Na tym froncie Ukraina wygrywa

To kto wypuścił tę informację?

Zdjęcie opublikowała firma zajmująca się takimi pokazami. Jednak nigdzie nie pisali, że pokaz odbył się niedawno. Skontaktowaliśmy się z jej przedstawicielami i dowiedzieliśmy się, że jest to jedynie wizualizacja projektu, który chcieliby zrealizować w Dniu Zwycięstwa, obchodzonym przez Ukraińców 9 maja.

Ale czy to faktycznie jest to aż tak szkodliwe?

Oczywiście w czasie wojny chcemy pokazać, że solidaryzujemy się z tymi, którzy najbardziej odczuwają jej skutki. Takie komunikaty często podnoszą na duchu, ale w ogólnym rozrachunku przyczyniają się do zwiększenia klimatu dezinformacji, a na tym właśnie zależy Rosji. Udostępnianie fałszywych informacji, starych zdjęć czy filmów pełni funkcję propagandową, a nie informacyjną. Podważa zaufanie do jednego z głównych fundamentów demokracji liberalnej, jakim są wolne i niezależne media, które zawierają swego rodzaju kontrakt ze społeczeństwem. Ten kontrakt jest spełniony tylko wtedy, kiedy przedstawiciele mediów informują swoich obywateli rzetelnie i przekazują im tylko zweryfikowane informacje. Zrywając ten kontrakt, podważają sens swojego istnienia.

Ta wojna to nie tylko wojna Putina wypowiedziana Ukrainie – to jest też wojna Putina z demokracją liberalną. Rosyjski prezydent nie ma poszanowania dla wolnych mediów czy weryfikacji informacji. Rości sobie monopol na komunikowanie treści o rzeczywistości. Jednak w demokracji liberalnej władza nie ma takiego monopolu . Opis rzeczywistości należy do ludzi i debaty publicznej. Do ludzi, którzy przekazują tę odpowiedzialność dziennikarzom.

Jeśli ktoś, kto ma zaufanie społeczeństwa, raz udostępni nieprawdziwą informację, to niszczy zaufanie do siebie oraz zaufanie do całej branży dziennikarskiej. Tak, jak oczekujemy od medyków, że nie narażą naszego zdrowia i życia, tak słusznie oczekujemy od dziennikarzy jednej podstawowej rzeczy – żeby nie kłamali i żeby mówili prawdę.

„Pamiętajcie, że to nie jest wojna lokalna” [rozmowa z kijowską dziennikarką]

Jak się odnaleźć w tym szumie informacyjnym?

Jeśli czujemy się osamotnieni i nie potrafimy zdecydować, co jest prawdą, a co nie, komu ufać, a komu nie, warto w tych czasach korzystać tylko z wiarygodnych i renomowanych mediów oraz agencji prasowych. Osoby znające język angielski mogą zaobserwować na Instagramie czy Twitterze Reutersa, AFP, Associated Press, BBC – te agencje dysponują środkami, które pozwalają im wysłać własnych korespondentów, fotoreporterów, dziennikarzy na miejsce wydarzeń. To osoby, które zbierają informacje od bezpośrednich świadków zmagań wojennych czy przekraczania granicy przez uchodźców. Dziennikarze biorą pełną odpowiedzialność za treści, które przekazują. W związku z tym ich obowiązkiem jest weryfikowanie pozyskiwanych danych.

Z tego wniosek, że zdobycie wiarygodnej informacji kosztuje.

Owszem, dlatego niektóre, dobre jakościowo treści są płatne, aczkolwiek niektóre tytuły, jak Polityka Insight, udostępniły swoje teksty, analizy i inne materiały dotyczące wojny w Ukrainie poza paywallem.

Jeśli natomiast ktoś jest zainteresowany fact-checkingiem na własną rękę, może się też tego nauczyć, korzystając z licznych dostępnych w sieci narzędzi, jak TinEye czy InVid, i sprawdzić, czy widoczne na nagraniach miejsca to faktycznie te, gdzie toczą się walki. Innym sposobem może być zweryfikowanie broni używanej w tych zmaganiach.

Polecam także zaobserwowanie w mediach społecznościowych kont polskich korespondentów wojennych, jak Paweł Pieniążek z „Tygodnika Powszechnego”, Piotr Andrusieczko z Outriders czy Wojciech Bojanowski z TVN 24. Ale też dobrym źródłem informacji są dziennikarze eksperci znający politykę wschodnią i języki: rosyjski czy ukraiński. W tym miejscu szczególnie polecam Twittera Wiktorii Bieliaszyn, która publikuje w „Gazecie Wyborczej”.

A co zrobić w przypadku, gdy wiadomość podają media, których nie znamy?

Możemy je zweryfikować na stronie Media Bias i sprawdzić, jak ta strona została oceniona i w jakim kontekście publikuje swoje treści, czy dopuszczała się manipulacji w przeszłości. Przede wszystkim jednak chciałabym zaapelować do czytających nas osób, by chętniej korzystały z portali weryfikujących fakty.

Nie robią tego?

Z raportu Dezinformacja oczami Polaków, o którym wspomniałaś na początku naszej rozmowy, wynika, że jedynie 22 proc. respondentów spotkało się z działalnością fact checkerów, a tylko 5 proc. korzysta z ich wiedzy. Szkoda, bo w naszych tekstach często pojawiają się porady, jak weryfikować treści. Jestem świadoma tego, że wiele osób czyta jedynie nagłówki albo explainery, które zawierają krótkie wypunktowane zdania, dlatego długie artykuły na portalach fact-checkingowych mogą nie cieszyć się dużą popularnością. Jednak mam nadzieję, że uda nam się wypracować taką formę, która będzie lepiej i szerzej docierać do społeczeństwa.

Mogłabyś polecić jeszcze jakieś dobre źródła wiedzy?

Tak. O sytuacji w Ukrainie świetnie opowiadają twórcy podcastu Ośrodka Studiów Wschodnich, ale też takie kanały, które zajmują się tematyką międzynarodową, czyli Dział Zagraniczny Maćka Okraszewskiego oraz Raport o Stanie Świata Dariusza Rosiaka, a także Po prostu Wschód Piotra Pogorzelskiego. Nie zapominajmy jednak o higienie informacyjnej, rozważnym podchodzeniu do tego, co dzieje się w sieci, a także przyglądaniu się swoim emocjom.

Co masz na myśli?

Bardzo wiele przekazów ma na celu wzbudzanie strachu, paniki i sensacji. Na rękę jest to również siewcom dezinformacji, bo w sytuacji stresowej łatwiej o popełnienie błędu, ostre reakcje itp. Czasami trzeba wyłączyć telefon czy telewizor, wyjść z domu i przewietrzyć głowę, by trzeźwo ocenić sytuację. Przede wszystkim jednak apeluję o korzystanie ze sprawdzonych źródeł, a takimi są wolne, niezależne media, czyli fundamenty dojrzałej liberalnej demokracji, do której aspirujemy i której najchętniej chciałaby pozbawić nas strona siejąca informacyjny ferment.

**
Natalia Sawka – autorka felietonów, analiz politycznych, komentarzy i wywiadów. Publikowała m.in. „Dużym Formacie” i „Wysokich Obcasach”, w Sonarze i BIQdata, a także w Krytyce Politycznej. Pracuje w warszawskim biurze Agence France-Presse, gdzie zajmuje się fact-checkingiem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij