Świat

Wielka Brytania: 0,2 proc. wyborców decyduje, kto przejmie bajzel po Johnsonie

Torysi wybierają sobie przywódcę. Nowym premierem Wielkiej Brytanii zostanie albo ultrabogaty macher od finansów, albo wyznawczyni taniego państwa i niskich podatków, która lubi poszaleć na czołgu. Oboje ukończyli ten sam kierunek na Oksfordzie i oboje deklarują ślepe przywiązanie do kultu św. Margaret.

Parlamentarzyści na urlopie, szkoły zamknięte, wczasowicze w całodziennej kolejce w Dover. Lato! Tylko z sezonu ogórkowego w tym roku nici. Przed nami upały i wybory w Partii Konserwatywnej, które wyłonią nową premierkę lub premiera. Przyślijcie pomoc! Albo popcorn. Ta farsa będzie trwała kolejne sześć tygodni, a wyboru w imieniu całego społeczeństwa dokona 0,2 proc. dorosłej ludności Wielkiej Brytanii.

Jak się tu znaleźliśmy? 5 lipca podał się do dymisji sekretarz stanu ds. zdrowia Sajid Javid, czym zapoczątkował lawinę rządowych rezygnacji. W ciągu 24 godzin z pracy w Westminsterze zrezygnowało ponad 40 osób. Dwa dni później rząd stracił 26 ministrów, a liczba dymisji osób deklarujących brak zaufania dla rządu Johnsona przekroczyła 50. Nasz rząd pobił kolejny rekord – aż w działach reklamy KFC i supermarketu Iceland zaiskrzyło kreatywnie.

Afery, kłamstwa i pogarda dla społeczeństwa towarzyszyły rządom Johnsona od początku kadencji, ale ostatecznym ciosem, jaki ten zakłamany błazen sam sobie zadał, okazało się łganie, jakoby nic nie wiedział o zarzutach molestowania seksualnego stawianych Christopherowi Pincherowi pełniącemu funkcję zastępcy parlamentarnego whipa. Ponaglany przez członków partii i własnego gabinetu, Johnson w końcu podał się do dymisji 7 lipca. Zrobił to we właściwym sobie stylu rozwydrzonego dzieciaka, któremu podstępnie zabrano zabawkę. Johnson zostawił po sobie niesmak, najgłębszy spadek stopy życiowej od zakończenia drugiej wojny światowej, a także osobliwych kandydatów na nowego szefa partii.

Szybko spadły rękawice i rękawiczki. Kandydaci i kandydatki zwykle zachowującej pozory jedności Partii Konserwatywnej najpierw strzelali z ukrycia kompromitującymi faktami o przeciwnikach, a potem już publicznie obrzucali się błotem podczas telewizyjnych debat. Torysi grający na wyniszczenie na żywo w telewizji? Zanim zdążyliśmy przetrzeć oczy, trzecia debata została odwołana. Rishi Sunak i Liz Truss odmówili wzięcia w niej udziału na dzień przed planowaną emisją. Partia przypomniała rozbrykanym kandydatom, że niezależnie od tego, który pajac wygra, muszą razem obsadzić nowy gabinet.

Boris odchodzi, karta jokera się zgrała

Poza rozrywką w złym guście debaty wiele nie wnosiły, bo pierwszych odsiewów dokonywali jedynie członkowie partii zasiadający w parlamencie. Z tych, którzy nie dotarli do finału, na honorową wzmiankę zasługują przynajmniej dwie kandydatki. Suella Braverman, która odpadła w drugiej rundzie, powinna była dostać nagrodę za polityczną ekwilibrystykę. Jako pierwsza ogłosiła swoją kandydaturę podczas wywiadu na żywo w ITV. Zrobiła to, pełniąc funkcję prokuratora generalnego w rządzie Johnsona, zanim on sam zdążył się podać do dymisji.

Kemi Badenoch, której sztab podobno rozpoczął kampanię od znakowania toalet („men” i „ladies”), wytrwała aż do przedostatniej rundy. Zyskała 59 głosów i oficjalne poparcie skrajnie prawicowej partii Britain First.

Do następnej tury przeszli Rishi Sunak, do niedawna minister finansów w rządzie Johnsona, i Liz Truss, sekretarzyni stanu ds. zagranicznych i ministra ds. kobiet i równouprawniania. Z daleka optyka jest świetna. Torysi wystawią pierwszego premiera z mniejszości etnicznej lub trzecią w swojej historii premierkę, podczas gdy Partia Pracy, o czym lubią przypominać gazety, niezmiennie stawia u steru białego mężczyznę. W rzeczywistości jednak obserwujemy wyścig między wypierającym się przywileju chłopcem z prywatnej szkoły, który nie zna i nie szanuje ludzi spoza swojego kręgu, a kobietą, która lubi przebieranki (Doktor Żywago Thatcher, groźna Thatcher) i snuje liryczne wynurzenia o serze cheddar i wieprzowinie. Oboje ukończyli Oksford, oboje ten sam kierunek: filozofia, polityka i ekonomia. (Tak samo, swoją drogą, jak bracia Miliband, David Cameron i wielu innych. Jeśli macie ambicje polityczne w Wielkiej Brytanii i parędziesiąt tysięcy funtów na zbyciu – tędy droga). Kandydatów łączy również uchylanie się od odpowiedzialności za swoje osiągnięcia w rządzie i za konsekwencje ostatnich 12 lat rządów torysów. Sunak zasiada w parlamencie od 2015 roku, a ministerialne stanowisko porzucił 5 lipca; Truss służy w rządzie nieprzerwanie od 2014 roku.

Torysi szukają premiera. Słowa kluczowe: banki, finanse, Kajmany

Sunak tryska uśmiechem i hasłami o bilansowaniu budżetu, a kampanię rozpoczął w Grantham, rodzinnym mieście Margaret Thatcher. Truss propaguje niskie podatki dla osób prywatnych i korporacji oraz kreacje na modłę św. Margaret. Oboje chcą przekonać elektorat o swojej łączności z duchem Thatcher (czy ten duch kiedyś przestanie straszyć?). Truss obiecuje natychmiastowe cięcia podatków. Sunak, który jako minister finansów trzymał w kieszeni zieloną kartę rezydenta USA (przezorny zawsze ubezpieczony), krytykuje propozycje obniżania podatków jako „niemoralną” i zapowiada Wielki Wybuch 2.0 – kolejną drastyczną deregulację rynku finansowego. Truss obiecuje za to odrzucenie wszystkich „unijnych” przepisów chroniących środowisko i prawa pracowników.

Ktokolwiek wygra i cokolwiek w tej chwili obiecuje, i tak zmieni śpiewkę przed wyborami powszechnymi. Wybór lidera lub liderki leży teraz w rękach wszystkich członków Partii Konserwatywnej, co oznacza, że 99 proc. z nas nie ma ani głosu, ani wpływu na to, kto zasiądzie w fotelu premiera. Nic w tym nowego: Boris Johnson, Theresa May i Gordon Brown również zasiedli na 10 Downing Street w wyniku rezygnacji swoich poprzedników.

Truss i Sunak zawalczą o to, kto jest lepszym dzieckiem Thatcher

„Financial Times” szacuje liczbę członków Partii Konserwatywnej na ok. 150 tysięcy, „Mirror” na 180 tysięcy. Nawet jeśli jest ich 200 tysięcy, to wciąż kropla w morzu prawie 48-milionowej rzeszy uprawnionych do głosowania. Poza tym członkowie partii są grupą mało reprezentatywną w stosunku do brytyjskiego społeczeństwa. 95 proc. z nich to osoby białe, większość to mężczyźni, prawie trzy czwarte poparło brexit, a średnia wieku wynosi 57 lat. Tymczasem 83 proc. populacji Wielkiej Brytanii jest biała, brexit poparło 52 proc. głosujących w referendum, a średnia wieku w całym społeczeństwie wynosi 40 lat.

W przeciwieństwie do reszty społeczeństwa największym zmartwieniem torysów pozostaje imigracja. Do tego dodają gospodarkę – zwłaszcza teraz, bo nawet cześć z nich po raz pierwszy w życiu odczuwa spadek stopy życiowej. Ekologia stoi za to daleko na liście ich priorytetów. Zaledwie 4 proc. członków partii uznaje, że cel zerowej emisji spalin do 2050 roku zasługuje na utrzymanie. W ostatnich dniach około 10 tys. członków partii podpisało petycję z żądaniem, by na karcie wyborczej figurował także Boris Johnson. Najwyraźniej jego brednie o „głębokim państwie” i aluzje do zdrady stanu trafiły na podatny grunt. Gdyby nie to, że większość członków partii jest w podeszłym wieku, mogłoby i u nas skończyć się insurekcją.

Szaman, owszem, był zabawny, ale szturm na Kapitol to nie groteska

Nie zaskakuje więc, że kampania wyborcza wygląda jak szybkie równanie w dół. Truss i Sunak przechodzą samych siebie w konkurencjach takich jak wygrażanie pięścią uchodźcom, chylenie czoła przed fikcyjnymi korzyściami z brexitu i obiecywanie jednorożca na patyku (z konserwatywnymi wartościami w pakiecie).

Nie mamy wpływu na wybór premiera, za to wróciły igrzyska. W poniedziałek 25 lipca odbyła się pierwsza z nowo zaplanowanych debat telewizyjnych między Sunakiem i Truss. Obydwoje ochoczo poparli rozwijanie „wolnych portów” (czyli receptę na ukrywanie brudnych pieniędzy) i kategorycznie zaprzeczyli, że brexit ma cokolwiek wspólnego z chaosem w Dover. A BBC uznało, że zmiany klimatyczne nikogo (z osób posiadających głos wyborczy) nie interesują, więc zdecydowanie więcej czasu poświecono na dyskusję nad kolczykami Truss i butami Sunaka. Jeśli dowiedzieliśmy się czegoś nowego o kandydatach, to tylko tego, że przypominają wyglądem wycinanki z tektury.

Sunakowi, który spędził dużą część debaty, przerywając i przekrzykując Truss, po raz pierwszy publicznie opadła gładka maska, a wyłonił się spod niej, przewidywalnie, stereotypowy mały bully z prywatnej szkoły. Być może miał nadzieję, że taki wizerunek spotka się z większą aprobatą członków partii, wśród których Truss miała od początku zdecydowaną przewagę. Według wcześniejszych doniesień Sunak liczył na to, że podczas debat i spotkań wyborczych Truss się nie tylko zbłaźni, ale i zrazi do siebie opinię publiczną na tyle, by członkowie partii uwierzyli, że tylko on będzie w stanie pokonać Partię Pracy w następnych wyborach powszechnych. Co prawda pierwsza debata w BBC nie przybliżyła Sunaka do celu, ale czeka nas jeszcze dwanaście spotkań wyborczych i kolejna debata w telewizji SKY.

Wielka Brytania dryfuje donikąd

czytaj także

Niezależnie od tego, kto wygra, co czeka nowego premiera/premierkę? Podzielona partia, recesja, brak lekarzy i nauczycieli, strajki, chaos na lotniskach, kolejki w Dover, problem granicy w Irlandii Północnej, a wreszcie wizja referendum niepodległościowego w Szkocji i rozpadu królestwa. Udanych wakacji!

**
Johanna Kwiat – artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Johanna Kwiat
Johanna Kwiat
Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu
Artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London. Korespondentka Krytyki Politycznej z Londynu.
Zamknij